NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)


 Sutherland, Tui T. - "Szpony mocy"

 Sanders, Rob - "Archaon: Wszechwybraniec"

 Reynolds, Josh - "Powrót Nagasha"

 Strzelczyk, Jerzy - "Helmolda Kronika Słowian"

 Szyjewski, Andrzej - "Szamanizm"

 Zahn, Timothy - "Thrawn" (wyd. 2024)

 Zahn, Timothy - "Thrawn. Sojusze" (wyd. 2024)

Linki

Yu, Charles - "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: How to Live Safely in a Science Fictional Universe
Tłumaczenie: Joanna i Adam Skalscy
Data wydania: Sierpień 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7648-845-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 280
Cena: 28,00 zł
Rok wydania oryginału: 2010
Wydawca oryginału: Pantheon
Seria Nowej Fantastyki



Yu, Charles - "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie" #3

3


Moje najwcześniejsze wspomnienie o tacie jest takie: siedzimy razem na moim łóżku, on czyta mi książkę, którą wcześniej wypożyczyliśmy z miejscowej biblioteki. Mam trzy lata. Nie pamiętam tytułu książki ani jej treści. Nie pamiętam, co tata ma na sobie, nie pamiętam, czy w moim pokoju jest bałagan. Pamiętam za to, że mieszczę się pod jego ramieniem i jak wyglądają jego szyja i podbródek zanurzone w miękkim żółtym świetle lampki z płóciennym jasnoniebieskim abażurem ze wzorem w roboty i statki kosmiczne.
Oto co zapamiętałem: (i) kącik przestrzeni, który dla mnie stworzył, (ii) to, że ta przestrzeń mi wystarcza, (iii) brzmienie jego głosu, (iv) wygląd statków kosmicznych przeszytych od tyłu światłem tak, że każda nić tkaniny jest jednocześnie luką i źródłem, obecnością i nieobecnością, współrzędną w niebiańskiej nawigacji statku, (v) że samo łóżko wydaje się małym statkiem kosmicznym.

Ludzie wynajmują wehikuły czasu.
Myślą, że mogą zmienić przeszłość.
Potem docierają tam i zdają sobie sprawę z tego, że przyczynowość nie działa tak, jak sobie to wyobrażali. Grzęzną w miejscach, do których nie chcieli się dostać, do których chcieli się dostać, do których nie powinni próbować się dostać. Wpadają w kłopoty. Logiczne, metafizyczne itd.
Wtedy ja wkraczam do akcji. Przybywam i pomagam im się wydostać.
Mówię ludziom, że mam pracę i pewność zatrudnienia.
Mam pracę, bo wiem, jak naprawić moduł chłodzenia w silniku kwantowej dekoherencji w TM‑31. Właśnie z tego powodu.
Pewność zatrudnienia mam natomiast dlatego, że ludzie nie mają pojęcia, jak być szczęśliwymi. Nawet z wehikułem czasu. Moja pewność zatrudnienia wynika z tego, że klienci tak naprawdę zawsze chcą przeżyć ponownie najgorsze chwile w swoim życiu. I znów, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Są też gotowi za to dobrze zapłacić.
Mój ojciec zbudował na poły działający protowehikuł czasu lata przed tym, zanim ktokolwiek zaczął nawet myśleć o takich rzeczach. Był jednym z pierwszych ludzi, którzy rozpracowali podstawowy model matematyczny, wyznaczyli parametry i ograniczenia życia w różnych kanonicznych scenariuszach podróży w czasie. Był obdarzony bądź naznaczony, zależy jak na to spojrzeć, głęboką intuicją czasu, zdolnością odczuwania go każdą częścią ciała, a i tak spędził całe życie na poszukiwaniu sposobu zminimalizowania strat, entropii i logicznego nieprawdopodobieństwa, a także próbach zrozumienia korelacji między przyczyną i skutkiem. Prawie przez czterdzieści lat starał się pogodzić z tym, że wszystko zdarza się nam tylko raz, i z tym, jak bardzo jest to dołujące i niesprawiedliwe. Próbował zaakceptować tragiczną niemożność rozłożenia idei zdarzania się raz na prostsze elementy, znaleźć jakieś podejście do tego problemu, odkryć równania, którymi można by go opisać, zmienną, w której można by wyizolować i zamknąć śliski koncept jednorazowości.
Lata jego życia, mojego życia, jego życia z moją mamą, lata, lata i kolejne lata na dole w garażu, obok nas, ale nie z nami, obok nas w czasie i przestrzeni, lata przegryzania się przez obliczenia, zapisywania ich na tablicy, którą zawiesiliśmy na ścianie obok półki z narzędziami. Mój ojciec zbudował wehikuł czasu, a potem przez resztę życia próbował zrozumieć, jak można go wykorzystać, aby mieć więcej czasu. Przez cały ten czas, kiedy był z nami, myślał tylko o tym, jak bardzo chciałby mieć więcej czasu i czy mógłby go mieć więcej.
Wciąż to robi, jeśli się nie mylę. Nie widziałem go od iluś lat. Powinienem być dokładniejszy, ale nie mogę. A właściwie nie chcę. Nie mam ochoty być dokładniejszy w tej sprawie. Od iluś lat. Od iluś. Tak długo już przebywam w TN, w tym ustawieniu TM-31, że próba ustalenia, jak dużo czasu minęło, stała się wyłącznie ćwiczeniem z zakresu fantastycznonaukowej matematyki.
Jasne, znam równanie różniczkowe cząstkowe, którego mógłbym użyć, żeby obliczyć łączną utratę możliwości czy ilość straconego czasu w relacji ojciec-syn, ale czemu miałoby to służyć? Przyklejeniu do tego jakiejś liczby? Jasne. Mógłbym to zrobić. Mógłbym zilustrować coś liczbą, ale to niczego by nie poprawiło. Liczba nie może opisać doznań mojej matki, wszystkich jej przeżyć, aż do samego końca, kiedy przestała odczuwać cokolwiek nowego, kiedy zaczęła zadowalać się starymi emocjami przeżywanymi wciąż na nowo. Mógłbym wyliczyć jakąś odpowiedź, ale żaden wynik nie odda ciężaru tylu straconych lat. Więc tak, jest mi dobrze w teraźniejszym nieokreślonym, gdzie nie muszę ustalać precyzyjnej wartości. Swoje wiem. Wiem, że szukam go już od dość dawna, że spędziłem niezły kawał życia na próbach rozsupłania nici jego czasu, sprowadzenia go z powrotem do domu. Nie wiem natomiast, dlaczego chciał odwiązać swoją linię świata od naszej. Nie wiem, co to wszystko dla nas będzie oznaczać, kiedy dotrzemy do końca naszych kłębków, tam, gdzie powinniśmy być splątani. Czy jest sam? Czy jest szczęśliwszy tam, gdzie przebywa? Czy myśli o nas przed zaśnięciem?



W tym zawodzie człowiek może się dużo nauczyć.
Na przykład: jeśli kiedykolwiek zobaczysz siebie wychodzącego z wehikułu czasu, uciekaj. Uciekaj jak najszybciej. Nie zatrzymuj się. Nie próbuj rozmawiać - nic dobrego z tego nie wyniknie. To zasada numer jeden, którą wbijają ci do głowy w pierwszym dniu szkolenia. Powinno ci to wejść w krew, mówią. Nie próbuj być mądralą. Niech ci nie przychodzą do głowy żadne pomysły. Jeśli zobaczysz siebie idącego w twoim kierunku, nie myśl, nie odzywaj się, nic nie rób. Po prostu uciekaj.
Najlepszym sposobem stosowania się do zasady numer jeden jest zasada numer dwa, która w rzeczywistości jest raczej hipotezą, od dawna uważaną przez teoretyków za prawdziwą, ale wciąż nie posiadającą formalnego dowodu. Chodzi o regułę wykluczania Shena, Takayamy i Furimoto, która z grubsza brzmi tak: byt samodzielnie wybity ze swojej subiektywnej teraźniejszości przynajmniej o pół przesunięcia fazowego nie zetknie się w uregulowanym kontekście przestrzeni opowieści, przy normalnych warunkach, z żadną inną wersją siebie. Innymi słowy, jeśli schowasz się w tym pudle i nie będziesz wyglądać przez iluminator, możesz, jeśli tylko sobie tego życzysz, przebrnąć przez życie, niczego się o sobie nie dowiadując.
Osiąga się to na wiele sposobów. Część z nich jest dobrze opisana w literaturze omawiającej techniki autodyslokacji, ale moim zdaniem najprościej posłużyć się odpowiednią technologią. Żyj tak jak ja. Nie przywiązuj się do swojej linii czasu, nie decyduj na żadną konkretną ścieżkę, nie bądź tam, gdzie jesteś. Pionierem tej metody był mój ojciec. Jak w wielu innych sprawach wyprzedził swój czas, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Oczywiście gdzieś to cię zaprowadzi. Moje sprawy wyglądają w tej chwili, tu, na dzisiaj, że tak powiem, następująco: moja matka jest zamknięta w 60-minutowej wzmocnionej pętli czasowej Połczyński 650 - średniej jakości produkcie Planck-Wheeler Industries, firmy zajmującej się architekturą stylu życia, a specjalizującej w rozwiązaniach dla klientów indywidualnych. Taka fantastycznonaukowa wersja całodobowej opieki. Moja matka, buddystka, która niegdyś wierzyła, że poprzez medytację można uwolnić się z temporalnego więzienia krótkowzrocznej samoświadomości, zdecydowała się spędzić resztę życia w wybranej przez siebie godzinie. Wciąż przeżywa na nowo te same sześćdziesiąt minut, dopóty, dopóki zechce.
Wybrała niedzielną kolację, hipotetyczną, nie będącą autentycznym wspomnieniem. Zajmuje teraz inne mieszkanie, na drugim piętrze pięciokondygnacyjnego budynku bez windy, z jedną sypialnią, półtorej łazienki, salonem połączonym z jadalnią, małą zagraconą kuchnią i niewielkim patio, na którym hoduje kwiaty i od czasu do czasu uprawia sezonowe warzywa.
Sześćsetpięćdziesiątka nie jest taka zła. Ma wszystkie standardowe opcje, wyjście na życzenie i inne takie. Tak naprawdę chciałem jej kupić Jurcewera 800, który ma pętlę dłuższą o pół godziny i lepszą iluzję wolnej woli, ale był w Złotej Serii, trochę poza moim finansowym zasięgiem. Pamiętam, jak zabrałem mamę do salonu Plancka-Wheelera, jak siedzieliśmy razem w biurze sprzedaży, pijąc słabą kawę ze styropianowych kubków i przeglądając broszurę. Żadne z nas nie powiedziało tego, o czym obydwoje myśleliśmy. Udawaliśmy, że Złotej Serii w ogóle nie ma.
Czasami odwiedzam matkę, patrzę, jak z zadowoleniem szykuje kolację, rozmawiając z wyimaginowaną wersją mnie. Mógłbym oczywiście się wtrącić, zadzwonić do drzwi. Pewnie nawet otworzyłaby mi, nie tracąc dobrego humoru, tak jakby wszystko działo się pierwszy raz. Może pocałowałaby mnie w policzek, dokończyła gotowanie, a kiedy nakrywałbym do stołu, zawołałaby na posiłek holograficzną wersję ojca. Mógłbym to zrobić, ale nigdy się na to nie decyduję. Musi jej wystarczyć ten widmowy obraz, ten zbiór danych symulujących mój wygląd, moją osobowość... Pewnie zresztą symulacja traktuje ją lepiej niż ja.
To nie jest idealne rozwiązanie, ale wiele wskazuje na to, że ona właśnie tego chce, chce żyć w swego rodzaju niedokonanym czasie przeszłym, w powtórzeniach, w ciągłości i niejednoznaczności, w stanie podobnym do snu. Przyjemna godzina, rodzinny obiad, który mógłby się odbyć w naszym domu jednego z lepszych dni, ale nigdy naprawdę się nie zdarzył. Sześćdziesiąt minut bezustannie się powtarzających, zawsze dziejących się na nowo, choć przecież już raz ustalonych, skoro kiedyś się wydarzyły. Raczej nie zamierza z tego szybko zrezygnować, gdyż całe oszczędności emerytalne zamieniła na dostępny w promocji i płatny z góry dziesięcioletni pakiet. Nie mam pojęcia, co będzie potem.
Więc tak, moja matka jest zamknięta w Połczyńskim, ojciec zaginął, a ja... ja mieszkam w pudełku, które skonstruowałem razem z nim. Tym się zajmowaliśmy. Dorastanie było dla mnie serią pudełek. Pracowaliśmy w garażu, zimnym pudle zalanym ostrym światłem pojedynczej żarówki wkręconej w pomarańczową plastikową oprawkę i zwisającej z haka, który ojciec wbił w sufit, z  kablem opadającym ku podłodze, ciągnącym się wokół samochodu, zaczepionym o wystający metalowy znaczek na bagażniku i wetkniętym do gniazdka w ścianie. Może nie było to idealne rozwiązanie, ale wszystko działało. Zresztą nic w tym garażu nie było idealne, lecz nam to nie przeszkadzało. Tu znajdowało się nasze domowe laboratorium. To miała być arena naszych dokonań, arena przyszłych sukcesów mojego ojca.
Szkicowaliśmy na pudłach i wewnątrz pudeł, rysowaliśmy wykresy na papierze milimetrowym, który przedstawiał świat podzielony na miniaturowe pudełeczka. Robiliśmy metalowe pudła, do których wkładaliśmy mniejsze pudła z wyrytymi dwuwymiarowymi pudełkami, obwodami, pętlami i schematami - gramatyką podróży w czasie. Budowaliśmy pudła z języka, logiki, reguł składni. Stworzyliśmy prymitywny, nigdy nie odkryty i nie uznany prototyp pudła, w którym teraz siedzę. Wypisywaliśmy równania. Równania, które za stałe miały smutek, a prowadziły do niemożliwych do osiągnięcia prędkości ucieczki. Sporo dziwnych zmiennych przedostało się do tych równań, odciskając swoje piętno na pudłach. Na nas. Na ojcu. Próbował stworzyć pudło doskonałe. Wehikuł poruszający się w przestrzeni możliwości, wehikuł prowadzący do szczęścia - jeśli szczęście było tym, czego ojciec naprawdę szukał. Zamknęliśmy się w pułapce pudeł, pudeł wewnątrz pudeł w pudłach.
To wszystko odcisnęło też swoje piętno na moim pudle. Jeśli żyje się w ten sposób wystarczająco długo, bez przypadków, traci się orientację. Życie bez niebezpieczeństw. Bez zagrożenia teraźniejszością. Zresztą do czego jest mi potrzebna teraźniejszość? Jej wartość jest, jak sądzę, przeceniana. Teraźniejszość nie wyszła mi na dobre. Nigdy nie wychodzi mi na dobre.
Chronologiczne życie to rodzaj kłamstwa. Dlatego z niego zrezygnowałem. Istnienie w jednym kierunku nie ma głębszego sensu niż istnienie w innym. Przeżywanie dni w rygorystycznym porządku kalendarza może sprawiać wrażenie przymusu. Przypadkowości. Zwłaszcza po tym, kiedy widziało się to, co ja.
Większość znanych mi ludzi idzie przez życie, poruszając się stale do przodu, ale nieustannie patrząc do tyłu.



Dodano: 2011-08-18 20:00:00
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Lee, Fonda - "Dziedzictwo jadeitu"


 Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia

 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS