NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Martin, George R.R. - "A Dance with Dragons"
Wydawnictwo: Bantam Books
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
Data wydania: Lipiec 2011
ISBN: 0-553-80147-3
Oprawa: twarda
Liczba stron: 1040



Martin, George R.R. - "A Dance with Dragons"

Rozwleczony bliźniak


Mniej więcej siedem lat temu George R.R. Martin poinformował o decyzji dotyczącej podzielenia właśnie pisanego czwartego tomu „Pieśni Lodu i Ognia” na dwie części. W „Uczcie dla wron”, która ukazała się niewiele później, zamieszczone zostały głównie wątki z południa i centralnej części Westeros, a północ oraz wydarzenia na dalekim wschodzie miała zostać opisana w następnym tomie – „A Dance with Dragons”, którego publikację obiecywano niedługo potem. Finalnie nastąpiło to dopiero sześć lat później.
Decyzja o dzieleniu tomów była szeroko komentowana, szczególnie w świetle jednak nieco rozczarowującej „Uczty dla wron”. Słabość książki tłumaczono przede wszystkim brakiem w niej takich postaci jak Jon, Tyrion czy Daenerys: luki tej nie zapełnili nowowprowadzeni bohaterowie, których wątki nie były w stanie przyciągnąć uwagi w odpowiednim stopniu; po części było to też wina słabszego tempa akcji i – w porównaniu do „Nawałnicy mieczy” – braku tak spektakularnych wydarzeń. „A Dance with Dragons” miało być pod tym względem inne – szczególnie w świetle informacji, iż w drugiej połowie powieści są opisywane wydarzenia ze wszystkich zakątków świata wykreowanego przez amerykańskiego pisarza.
Rzeczywistość jest okrutna; powieść nie spełnia nadziei i nieco rozczarowuje: być może z uwagi na czas oczekiwania i rosnące apetyty. Z przykrością należy stwierdzić, iż „A Dance with Dragons” powiela większość wad, jakie można było zaobserwować w „Uczcie dla wron”, chociaż oceniam ją jednak nieco wyżej niż poprzedniczkę. Niewykluczone, że ze względu na obecność moich ulubionych postaci. Atuty cyklu są powszechnie znane, więc poniżej postaram skupić się właśnie na wadach (jeśli o czymś nie piszę, to należy uznać, iż jest to na wcześniejszym poziomie). Wpierw jednakże jedno zastrzeżenie: pomimo dosyć krytycznej opinii i chociaż nie tak jak „Starcie królów” czy „Nawałnica mieczy” – jest to nadal świetna lektura,. Tekst jest pisany z punktu widzenia fana, który po długim okresie oczekiwania czuje się nieco rozczarowany lekturą, mimo iż czytał ją najszybciej, jak mógł.
Większość wad powieści związana jest z jej zbytnim rozdmuchaniem, szczególnie w początkowej fazie. Niektóre z elementów wymienionych poniżej są tego skutkiem, inne przyczyną. Sam Martin usprawiedliwia się, iż potrzebował nieco czasu, by postaci znalazły się na właściwych miejscach, a inne trochę dorosły – co jest efektem rezygnacji z zakładanego początkowo pięcioletniego przeskoku w fabule cyklu. Ciężko stwierdzić, co dalej planuje Martin, ale nawet zakładając, że nie jest to wyłącznie zasłona dymna, można było poprowadzić narrację zupełnie inaczej. Podam przykład: Tyrion jest jedną z trzech kluczowych postaci (pozostałe to Dany i Jon) w „A Dance with Dragons”, ale jego wątek zawiera w zasadzie trzy istotne momenty, które będą miały znaczenie dla dalszego rozwoju fabuły. Mimo całej mojej sympatii dla karła stwierdzam, że dałoby się je przedstawić w kilku, a nie kilkunastu rozdziałach. Nabrałyby wtedy większej mocy, a tak nawet dowcip najmniejszego z Lannisterów zdaje się być nieco rozcieńczony. Jeśli konieczny był upływ czasu wystarczyłoby zostawić dłuższe przerwy czasowe między rozdziałami: i tak wiele wydarzeń jest relacjonowanych za pomocą retrospekcji, więc nie robiłoby to różnicy, gdyby jednak trzeba było o jakichś wydarzeniach wspomnieć.
Podobne analizy można by przeprowadzić dla pozostałych wiodących postaci, ale również dla niektórych pobocznych, które nie wnoszą wiele do fabuły. Sporo jest bohaterów mających dwa, trzy rozdziały, z których można by zrobić jeden, może nieco dłuższy, ale zawierający więcej literackiego mięsa. Zresztą... są i postaci, które właśnie jeden rozdział mają i też niewiele z niego wynika – jego braku nikt by nie zauważył. Można zasłaniać się kreacją postaci – i faktycznie, im więcej o danym bohaterze czytamy, tym bardziej namacalny się od wydaje, ale we trzech pierwszych tomach „Pieśni Lodu i Ognia” autorowi ta sztuka udawała się bez szkody dla prowadzenia fabuły.
Wiele z tych zastrzeżeń wynika ze zmiany podejścia do opisywania wydarzeń. Początkowo wiele działo się poza sceną, a czytelnik dowiadywał się o wydarzeniach – niejednokrotnie bardzo istotnych – na zasadzie wtrąceń, relacji, listów. W efekcie miało się poczucie lekkiego niedoinformowania, jeśli nie zagubienia – dokładnie tak, jak postaci w książce. Ograniczało to też konieczność posiadania POVów (point of view character) w każdym miejscu, w którym dzieje się coś istotnego. Tymczasem – co było do zaobserwowania już w „Uczcie dla wron” – znajdują się oni wszędzie, gdzie coś się dzieje. W „A Dance with Dragons” są rozsiani po całym świecie, biorąc udział w wydarzeniach mniej i bardziej ważnych. Nie ma więc prawie niespodzianek związanych z zaskakującymi wieściami. Gdyby Martin pisał tak wcześniejsze tomy, mielibyśmy zarówno opis bitwy w Szepcącym Lesie, jak i siedzielibyśmy w głowie Tywina, kiedy pisał listy do Boltona i Freya... a także moglibyśmy przeczytać o wielu innych wydarzeniach z pierwszej ręki.
Zresztą stosunkowo niewielka liczba niespodzianek wynika również z wydarzeń opisanych w „Uczcie dla wron”, gdzie nie obyło się bez pewnych wzmianek co do zdarzeń w innych częściach Westeros. Rzecz jasna niektóre wypadki okazują się inne, niż się wydawało, ale w przeważającej większości mniej więcej wiadomo czego się spodziewać po poszczególnych wątkach. Szczególnie dobrze widać to na przykładzie rozdziałów Jona – pierwsze dwa czy trzy z nich to opowiedziane z nieco innej perspektywy rozdziały Sama z „Uczty dla wron”. Ba, przytoczona jest nawet ta sama rozmowa między nimi. To już jest drobna przesada.
Bez obaw jednakże, niespodzianki w „A Dance with Dragons” również się pojawiają, chociaż w większości pod koniec powieści. Znów czytelnicy rzucą książką o ścianę oraz otworzą szeroko oczy w zdziwieniu, że Martin zrobił coś, czego się nie spodziewali. Jednak nawet w pierwszej połowie książki również kilka sensacji się pojawia: na scenę wkracza (choć jakby wyciągnięty z kapelusza) nowy ważny gracz, a zmarli okazują się całkiem żywotni (i to nie za sprawą Innych czy czerwonych kapłanów).
Wracając jeszcze na chwilę do wad: z drobnostek irytuje nieco – obecna również w czwartym tomie – maniera polegająca na powtarzaniu przez postaci jak mantry niektórych stwierdzeń. Na przykład Jon przywołuje wciąż słowa Ygritte (You know nothing), a Tyriona prześladują ostatnie słowa ojca (Wherever whores go), chociaż przykładów na to jest więcej. O ile jeszcze jątrząca Jaimego zazdrość w „Uczcie dla wron” była wytłumaczalna, to tutaj aż tak dobrze postaci poprowadzone nie zostały, a wspomniane hasła pojawiają się zbyt często, by wywołać właściwe wrażenie: zamiast podkreślać po pewnym czasie nudzą.
Dziwi też nazywanie części rozdziałów nie imionami postaci – jak to miało miejsce w przypadku pierwszych tomów cyklu – ale przydomkami, określeniami pasującymi do roli pełnionej w rozdziale, etc. Dzięki temu każdy fragment pisany z perspektywy m.in. Barristana Selmy’ego, Quentyna Martella czy Ashy Greyjoy nazywa się inaczej, wprowadzając chaos (no i, nie ukrywam, trudności w wyszukiwaniu kolejnych rozdziałów z daną postacią, gdy chce się zobaczyć, ile jeszcze zostało lektury przed kolejnym epizodem z jej udziałem). Być może gdyby zabieg ten dotyczył wszystkich postaci, można byłoby się do niego przyzwyczaić, ale w obecnej formie rozdziały tytułowane pierwotnym sposobem sąsiadują z nazwanymi według klucza, który pojawił się w „Uczcie dla wron”.
Nie można jednakże odmówić Martinowi jednego: konsekwencji. „A Dance with Dragons” (szczególnie w „niezależnej” fabularnie części) stanowi odbicie bliźniaczego tomu. Amerykański pisarz stosuje te same zabiegi, poczynając od drobnych szczegółów dotyczących podsuwania czytelnikom poszlak i informacji, sposobu pisania niektórych rozdziałów, aż po konstrukcję całej powieści: na przykład podobny jest rytm prowadzenia wydarzeń. Początkowo jest on nieśpieszny, stanowiący wyciszenie po wydarzeniach opisanych w „Nawałnicy mieczy”, ale z czasem – chociaż moim zdaniem trwa to zbyt długo – nabiera tempa, by w końcówce znów doprowadzić do kulminacji.
Niestety i tutaj znów pojawia się duży minus: praktycznie każdy wątek kończy się cliffhangerem, i to w większości z gatunku takich, które strasznie irytują: nie wiadomo czy ktoś mówił prawdę, czy kłamał w istotnej kwestii, nie wiadomo czy ulubiony bohater przeżyje, czy też nie, nie wiadomo jak potoczą się dalsze losy wojny o tron. Urywanie wątków w kluczowych momentach to jeden ze sposobów na pisanie cykli, ale w tym przypadku Martin przesadził; doszło do tego, że jeden wątek jest przerwany w istotnym momencie jeszcze przed połową książki! Jak widać, w „A Dance with Dragons” akcja niewiele porusza się do przodu, postaci głównie podróżują, dyskutują i snują plany, a kiedy już wszyscy znajdują się na swoich miejscach i akcja staje się bardziej dynamiczna, powieść urywa się i zostawia czytelnika w zawieszeniu. Z pewnością jest to dobry prognostyk dla „The Winds of Winter”, ale marne pocieszenie dla fanów, którzy zapewne będą musieli czekać na tę książkę kolejnych kilka lat.
Fabularnie „A Dance with Dragons” to dwie odrębne historie (plus kilka drobnych rozdziałów i wątków stanowiących głównie kontynuacje wydarzeń z „Uczty dla wron”). Pierwsza toczy się na Północy, gdzie Jon stara się pogodzić interesy Stannisa, Nocnej Straży i Dzikich, z przebitkami na działania Boltonów i zbliżającej się konfrontacji z ostatnim z Baratheonów. Drugi wątek jest geograficznie szerzej zakrojony, ale jego centrum znajduje się w Meereen, gdzie Dany przechodzi próbę jako władczyni. Martin swego czasu sporo pisał na swoim blogu o spędzającym mu sen z powiek meereenese knot, czyli o splocie wątków koncentrujących się w tym mieście (zarówno dotyczących walki o władzę, jak i zmierzających do Dany postaciach z Westeros). W końcu sobie z nim poradził, ale szczerze powiedziawszy, rozwiązanie wcale nie zachwyca. Sieć spisków i intryg nie umywa się do tych z Królewskiej Przystani, a i wydarzenia przynoszą mniej emocji niż powinny. Z drugiej strony pokazują one świetnie psychikę matki smoków.
Jak już wspomniałem wcześniej, rozdziały wiodącej trójki jednak trochę rozczarowują. O dziwo postaci drugoplanowe – chociaż nie wszystkie, sugestię skrócenia części wątków jak najbardziej podtrzymuję – dostarczają nieco więcej emocji: być może na zasadzie odmiany i nie tak dużego wyeksploatowania. Udane są fragmenty na przykład o Selmym czy Jonie Conningtonie. Obaj są wyraziści, a jednocześnie rzucają sporo światła na wydarzenia z czasów buntu Roberta. Najlepsze jednakże (jeśli nie liczyć części rozdziałów Tyriona, Jona czy Aryi) są teksty o Fetorze: kolejnej zabawce Ramseya Boltona, postaci nie tak obcej, jak by się początkowo wydawało. To dobre studium odhumanizowania człowieka dumnego i aroganckiego. Być może w końcówce jego wątek traci nieco i nie jest tak przekonujący, ale i tak była to jedna z tych postaci, której rozdziałów wyglądałem.
Konkludując należy stwierdzić, iż wprowadzony podział geograficzny był błędem: w efekcie obie książki są zbyt rozciągnięte i zbyt mało wnoszą do „Pieśni Lodu i Ognia”. Słuszniejszym wydawałoby się ograniczenie kilku wątków, skrócenie i połączenie rozdziałów dotyczących kluczowych postaci, a wreszcie rezygnacja z kilku bohaterów niewiele (lub wręcz nic) wnoszących do fabuły, pozbawionych jednocześnie cech, które przyciągałyby uwagę czytelnika – w „Uczcie dla wron” była to na przykład Brienne, a w „A Dance with Dragons” rola ta przypadła Quentynowi. W efekcie substancja powieści zostaje rozcieńczona i rozciągnięta... może nie ponad miarę, bo Martinowi do Roberta Jordana dużo jeszcze brakuje, ale szwy w niektórych miejscach zostały nadwyrężone. Zaryzykuję stwierdzenie, iż – przy powyżej wymienionych korektach – dzielenie historii opisywanej w „Uczcie dla wron” i „A Dance with Dragons” na dwie powieści i pisanie jej przez jedenaście lat okazałoby się niekonieczne. Wystarczyłaby jedna książka, wcale nie dużo grubsza niż tutaj recenzowana. Dzięki temu szybciej poznalibyśmy koniec historii, a tak przyjdzie na niego czekać kolejnych parę lat, chociaż chyba już nie tak niecierpliwie jak dotąd.


Autor: Tymoteusz "Shadowmage" Wronka


Dodano: 2011-08-09 23:18:37
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Tsiar - 00:51 10-08-2011
Mam bardzo podobne - właściwie identyczne - odczucia. Z jednym może wyjątkiem: wprawdzie początkowo też uważałem, że ten nowy gracz został wyciągnięty z kapelusza, ale potem przypomniałem sobie, jak często i konsekwentnie Martin opisywał pewien epizod z powstania Roberta i uznałem, że na swój chory sposób dawał nam w ten sposób wskazówkę.

ASX76 - 01:17 10-08-2011
Moim zdaniem "Uczta dla wron" wcale nie była słabsza czy rozczarowująca na tle poprzednich części. :)
Określenie "rozwleczony bliźniak" brzmi dziwacznie. :P

Shadowmage - 07:59 10-08-2011
Tsiar - też mi to przez głowę przemknęło, ale na takiej zasadzie to połowa postaci z przeszłości mogłaby jeszcze dychać :)

Ale poza tym i tak fajnie się czytało :P

Yans - 09:24 10-08-2011
ASX76 ====> Moim zdaniem "Uczta dla wron" wcale BYŁA słabsza I rozczarowująca na tle poprzednich części :)
Określenie "rozwleczony bliźniak" fkatycznie brzmi dziwacznie. :P

ASX76 - 10:53 10-08-2011
Rozwleczony bliźniak kojarzy mi się z rozczłonkowanym trupem "rozciągniętym" na wiele metrów. :P

nosiwoda - 13:09 10-08-2011
Freyowie nie takie rzeczy robili.

ASX76 - 13:58 10-08-2011
nosiwoda pisze:Freyowie nie takie rzeczy robili.


Ale współcześnie nie bardzo przystoi. :wink:

Ł - 22:58 10-08-2011
Pogratulować bardzo dobrej recenzji,

Shadowmage - 07:29 11-08-2011
Ł pisze:Pogratulować bardzo dobrej recenzji,
E tam dobrej - w świetle ostatnich dyskusji tu i ówdzie (co prawda imo odgrzewany kotlet to jest), to marna to recenzja - nie ma osadzenia w kontekście, analizy krytycznoliterackiej, za to piszę, czy mi się podoba, czy nie :P

Galvar - 08:52 11-08-2011
Na pewno jest ciekawa. :P I nie przesadzaj z fałszywą skromnością Shadow. :wink:

Shadowmage - 09:21 11-08-2011
Raczej się trochę podśmichuję :)

ASX76 - 13:22 11-08-2011
Shadowmage pisze:Raczej się trochę podśmichuję :)


Za te podśmiechujki i krytykę dzieła Mistrza, powinieneś być opiekany na rożnie. :wink:

toto - 15:25 11-08-2011
Ale to nie z Martina

ASX76 - 15:40 11-08-2011
toto pisze:Ale to nie z Martina


Ale to jasne. :P

Galvar - 21:20 11-08-2011
Shadowmage pisze:Raczej się trochę podśmichuję :)
Podśmiechiwujesz się? Nic nowego. :wink:

Achmed - 22:26 11-08-2011
Shadowmage pisze:
Ł pisze:Pogratulować bardzo dobrej recenzji,
E tam dobrej - w świetle ostatnich dyskusji tu i ówdzie (co prawda imo odgrzewany kotlet to jest), to marna to recenzja

Rzucisz linki do tych dyskusji?

toto - 07:39 12-08-2011
Zaczęło się od tego: http://blog.fandsf.pl/?p=739
Odprysk jest tutaj: http://drugiobieg.eu/forum/viewtopic.ph ... &start=120
A kolejny tutaj: http://waszawina.blogspot.com/2011/08/102.html

nosiwoda - 12:10 12-08-2011
No, początek to w ogóle był na fejsowej stronie F&SF, 8 lipca.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS