NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Reynolds, Alastair - "Diamentowe psy. Turkusowe dni"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Przestrzeń objawienia
Tytuł oryginału: Diamond Dogs. Turquoise Days
Tłumaczenie: Piotr Staniewski i Grażyna Grygiel
Data wydania: Kwiecień 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-205-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 185 mm
Liczba stron: 219
Cena: 29,00 zł
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: Gollancz



Reynolds, Alastair - "Turkusowe dni"

Jeden

Naqi Okpik poczekała, aż siostra mocno zaśnie, a potem weszła na zabezpieczony poręczami balkon wokół gondoli.
Najlepsza w ostatnich miesiącach cicha i ciepła noc. Nawet wywołany ruchem sterowca wietrzyk, cieplejszy niż zwykle, mus­kał policzek łagodnym tchnieniem czułego kochanka. W górze oba księżyce zbliżały się do pełni – skrywał je jednak wór próżniowy sterowca. Sto metrów poniżej pobłyskiwały mikroskopijne stworzenia, a wielkie ich ławice rysowały galaktyki na tle głębokiej czerni morza. Spirale, zębate strzałki i gałęzie luminescencji kręciły się i zwijały, jakby w takt niesłyszalnej melodii.
Naqi spojrzała w tył, gdzie zasobnik czujnikowy, osłonięty ceramiką, wycinał skrzącą się bruzdę. W kilwaterze zasobnika mrugały kolory: róż, rubin i wściekła zieleń. Od czasu do czasu barwy zmieniały położenie gwałtownym ruchem przypominającym lot zimorodków. Naqi, jak zwykle czujnie, wyczekiwała na coś niezwykłego w ruchach chochlików-gońców, cokolwiek zasługującego na wzmiankę w bieżącej gazetce, a może nawet na pełny artykuł w poważnym czasopiśmie poświęconym badaniom nad Żonglerami. Dziś jednak nie działo się nic osobliwego, żadnych nowych godnych skatalogowania wzorców zachowań, które mogłyby wskazywać na znaczącą aktywność Żonglerów Wzorców.
Po balkonie przeszła na rufę sterowca, gdzie na długim holu ze światłowodu zaczepiono podwodny zasobnik czujnikowy. Wyciągnęła z kieszeni długą składaną pałeczkę, rozpostarła jednym ruchem – rzekłbyś: kurtyzana rozpościera swój wachlarz – i pomachała nią przy wyciągarce. Domyślny obraz – akwarelę z liliami i morskimi smokami – zastąpiły tablice liczb, wijące się wykresy i drżące histogramy. Rzutem oka oceniła, że nie ma w nich nic zaskakującego, ale zebrane dane utworzą użyteczny zestaw kalibracyjny dla innych eksperymentów. Naqi, składając wachlarz – delikatnie, kosztował bowiem niemal tyle co sterowiec – przypomniała sobie, że już upłynął dzień od chwili, gdy odebrała ostatnią porcję przychodzących wiadomości. Podczas poprzedniej ekspedycji połączenie między anteną a gondolą zgniło i od tamtego czasu odbieranie wiadomości stało się harówką; siostry zasadniczo odbierały je na przemian – czasami jedna godziła się wykonywać tę czynność poza swoją kolejką – w zamian druga oddawała się jakiemuś niewygodnemu dla niej zajęciu.
Naqi chwyciła za poręcz i przerzuciła się na jej drugą stronę, z tyłu sterowca. Tutaj wór próżniowy zwisał tylko metr nad gondolą, a przymocowana do niego drabinka pozwalała się wspiąć wokół przewieszki i wydostać na płaski wierzch pojazdu. Naqi poruszała się ostrożnie, stawiała bose stopy na zardzewiałych szczeblach i starała się jak najmniej przeszkadzać Minie. Sterowiec lekko się kołysał i skrzypiał, kiedy na wierzchu wora łapała równowagę, ale wkrótce znowu ucichł i znieruchomiał. Silniki sterowca pracowały tak cicho, że Naqi już dawno temu odfiltrowała ich dźwięk ze swej świadomości.
Panował idealny spokój.
W świetle księżyca antena wyglądała jak pojedynczy kwiat wyrastający z szerokiej tylnej części powłoki. Naqi ruszyła ku niej wąskim, ogrodzonym poręczami pomostem. Szła coraz pewniej i czuła znacznie mniejsze zawroty głowy, niż odczuwałaby w świetle dnia.
Wtem zamarła, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Dokładnie na skraju pola widzenia Naqi pojawił się chochlik-goniec. Uniósł się na wysokość sterowca i teraz leciał za nim w odległości dziesięciu czy dwunastu metrów. Naqi westchnęła, jednocześnie zachwycona i zdenerwowana. Jeśli nie liczyć martwych okazów, po raz pierwszy zobaczyła chochlika z tak bliska. Organizm o kształcie i rozmiarach ziemskiego kolibra jarzył się niczym latarnia. Naqi rozpoznała go natychmiast – to był długodystansowy nośnik pakietów. Będzie miał brzuch wypchany danymi zakodowanymi w ciasno upakowane zwitki RNA, zamknięte w mikroskopijnych proteinowych kapsomerach. Głowa nośnika pakietów miała kształt gładkiej łzy ozdobionej świetlistymi, pastelowymi markerami i była pozbawiona innych cech charakterystycznych, z wyjątkiem pary oczu, osadzonych ponad linią środka. Wewnątrz znajdowała się grupa neuronów, w której zakodowano pozycje najjaśniejszych gwiazd okołobiegunowych. Prócz tego chochliki miały jedynie bardzo szczątkową inteligencję. Istniały po to, by transportować informacje między węzłowymi punktami oceanu, kiedy zwykłe drogi sygnalizacji chemicznej uznano za zbyt wolne lub niedokładne. Chochlik umrze, gdy dotrze do punktu przeznaczenia, skonsumowany przez mikroskopijne organizmy, które rozplączą i przetworzą informację zmagazynowaną w kapsomerach.
A jednak Naqi miała nieodparte wrażenie, że chochlik obserwuje właśnie ją, nie sterowiec. Od tej czujnej ciekawości zjeżyły jej się włoski na karku. I wtedy – akurat w chwili, gdy uczucie bycia obserwowaną stało się niepokojące – chochlik ostro odbił od sterowca. Naqi patrzyła, jak schodzi znowu ku oceanowi, a potem sunie nad powierzchnią wody, podskakując od czasu do czasu jak rzucony na płask kamień. Pozostała w bezruchu jeszcze kilka minut, przekonana, że stało się coś ważnego, chociaż również świadoma tego, jak subiektywne było to doświadczenie, jak niewielkie wrażenie by wywarło na Minie, gdyby jutro je zrelacjonowała. Bo przecież to Minę łączyły specjalne więzy z oceanem, prawda? To Mina po nocach drapała swe ramiona. To Mina miała zbyt wysoki współczynnik koherencji, by dopuszczono ją do korpusu pływaków. Zawsze Mina.
Naqi nigdy.
Metrowy dysk anteny osadzono na przysadzistym postumencie z mnóstwem odpornych na pogodę kontrolek i displejów. Ta technologia sprzed wieku pochodziła ze statku „Pelikan”, podobnie jak sterowiec i wachlarz. Wiele kontrolek i displejów nie działało, ale urządzenie nadal mogło podłączyć się do funkcjonujących satelitów. Naqi otworzyła wachlarz i skopiowała najnowsze wiadomości do jego wolnej pamięci. Potem uklękła przy postumencie, rozpostarła wachlarz na kolanach i przejrzała listy i streszczenia wiadomości z ubiegłego dnia. Garstka meldunków nadeszła od przyjaciół z miast śnieżynkowych Prachuap‑Pagnirtungu i Umingmaktoku. Była wiadomość od dawnej sympatii ze stacji korpusu pływaków na atolu Narathiwat. Chłopak przysłał jej listę kawałów, które już od pewnego czasu były powszechnie znane. Przeglądała je, raczej się krzywiąc niż uśmiechając, aż znalazła dowcip, przy którym się zaśmiała – wcześniej go przeoczyła. Przysłano kilkanaście streszczeń wypowiedzi na różnych grupach dyskusyjnych o tematyce Żonglerów i prośbę od wydawcy czasopisma, by zrecenzowała jeden z artykułów. Naqi przeczytała streszczenie artykułu i pomyślała, że prawdopodobnie zdoła napisać recenzję.
Przejrzała pozostałe wiadomości. Znalazła notatkę doktora Sivaraksy – informował, że jej formalne podanie o pracę przy projekcie Fosa nadeszło i jest w trakcie rozpatrywania. Nie było oficjalnego wywiadu, ale Naqi spotkała Sivaraksę kilka tygodni wcześniej, gdy oboje akurat byli w Umingmaktoku. Sivaraksa w czasie spotkania raczej ją zachęcał, choć Naqi nie potrafiła stwierdzić, czy dlatego, że zrobiła na nim dobre wrażenie, czy też może dlatego, że właśnie wymienił swego tasiemca na miłego i nowego. W obecnej wiadomości Sivaraksa stwierdzał, że może się spodziewać odpowiedzi w swojej sprawie za dzień czy dwa. Naqi leniwie zastanawiała się, jak powiadomi Minę, jeśli dostanie tę pracę. Mina krytycznie odnosiła się do całego pomysłu z Fosą i prawdopodobnie nie spojrzy przychylnie na fakt, że siostra ma z nim coś wspólnego.
Dalej natknęła się na list uczonego z Qaanaaq – prosił o dostęp do pewnych danych kalibracyjnych, które uzyskała tego lata. Potem zobaczyła cztery czy pięć automatycznych prognoz pogody, szkice dwóch artykułów, w których miała coś napisać, i zaproszenie na przyjacielski rozwód Kugluktuka i Gjoi, planowany za trzy tygodnie. Wreszcie następowało streszczenie ostatnich wiadomości globalnych – plik nadzwyczaj duży – a potem nie było już nic. Od ośmiu godzin nie nadeszła ani jedna wiadomość.
Nie było w tym nic szczególnie niezwykłego – szwankująca sieć ciągle się psuła – ale po raz drugi tego wieczoru Naqi poczuła na karku dreszcz. Coś się musiało wydarzyć, pomyślała.
Otworzyła streszczenie wiadomości i zaczęła czytać. Pięć minut później budziła Minę.

* * *

– Chyba wolałabym w to nie wierzyć – oznajmiła Mina Okpik.
Naqi popatrzyła na niebo, przywołując dziecięcą znajomość gwiazd. Z nieznacznymi poprawkami wynikającymi z paralaksy, stare konstelacje widziane z Turkusa, wyglądały mniej więcej tak samo jak na Ziemi.
– Myślę, że to to.
– Co takiego? – spytała Mina, nadal senna.
Naqi machnęła ręką, wskazując nieokreślony kawałek nieba między Skorpionem a Herkulesem.
– Wężownik. Gdybyśmy miały oczy wystarczająco wrażliwe, teraz byśmy go widziały: mały fiut niebieskiego światła.
– Mam już dość małych fiutów – oznajmiła Mina, obejmując ramionami kolana.
Miała tak samo idealnie czarne włosy jak Naqi, ale ostrzyżone na jeża, co powodowało, że wyglądała młodziej lub starzej, zależnie od oświetlenia. Włożyła czarne szorty i bluzkę bez rękawów. Fosforyzujące tatuaże w kolorze szmaragdu i indygo otaczały spiralami losowo rozmieszczone łaciate ślady grzybiczej inwazji, które pokrywały jej ramiona, uda, szyję i policzki. W świetle pełnego księżyca wzory grzybicze same nieco fosforyzowały, również mieniły się odcieniami szmaragdu i indygo. Na ciele Naqi nie było tatuaży i miała ona niewiele własnych wzorców grzybiczych. Nic nie mogła na to poradzić – trochę zazdrościła siostrze tych ozdób.
– Ale, mówiąc poważnie, nie sądzisz, że to może być pomyłka? – kontynuowała Mina.
– Nie, nie sądzę. Odkryli to przed tygodniami, ale siedzieli cicho, żeby przeprowadzić więcej pomiarów.
– Jestem zaskoczona, że nie krążyły żadne pogłoski.
Naqi skinęła głową.
– Dość dobrze to ukrywali. Co nie oznacza, że nie będzie mnóstwa kłopotów.
– Hm. I myślą, że ta blokada informacyjna pomoże?
– Sądzę, że oficjalny ruch nadal się odbywa. Po prostu nie chcą, żeby wszyscy zapychali sieć niekończącymi się spekula­cjami.
– Raczej nie można nas za to winić. Przecież wszyscy zajmą się zgadywaniem.
– Może wkrótce się przedstawią – powiedziała z powątpiewaniem Naqi.
Podczas ich rozmowy sterowiec wleciał nad strefę morza w za-sadzie pozbawioną fosforyzującego życia na powierzchni. Strefy tego typu były niemal równie powszechne jak obszary węzłowe, gdzie sieć była najgęstsza. Przypominały ziejące pustki pomiędzy skupiskami galaktyk. Kilwater zasobnika czujnikowego stał się niemal niewidoczny, a sterowiec otoczyła zupełna ciemność, przerywana tylko światełkami bezmyślnych chochlików-gońców.
– A jeśli tego nie zrobią? – spytała Mina.
– Wtedy, jak przypuszczam, mamy znacznie większe kłopoty, niżbyśmy chcieli.
Pierwszy raz od stulecia do Turkusa zbliżał się statek, rozpoczynał hamowanie, wytracał szybkość podróży międzygwiezdnych. Żagiew światłowca była skierowana wprost ku układowi Turkusa. Pomiary dopplerowskiego przesunięcia płomienia wskazywały, że statek nadal miał przed sobą dwa lata lotu, ale na Turkusie taki czas się nie liczył. Statek musiał jeszcze się przedstawić i nawet jeśli się okaże, że ma tylko dobroczynne intencje – może chce na krótko się zatrzymać na wymianę handlową? – trudno przewidzieć, jaki to będzie miało wpływ na społeczeństwo Turkusa. Wszyscy pamiętali kłopoty, które nastąpiły po przybyciu „Bezbożnego Pelikana”. Kiedy Ultrasi wprowadzili statek na orbitę, poniżej zrobiło się niespokojnie. Szpiedzy sabotowali lukratywne interesy handlowe. Miasta walczyły o prestiż, rywalizując o techniczne kąski. Dochodziło do pośpiesznych małżeństw i równie pośpiesznych separacji. Wiek później stare nieprzyjaźnie tliły się jeszcze tuż pod powierzchnią serdecznej polityki międzymiejskiej.
Tym razem wcale nie będzie lepiej.
– Posłuchaj – powiedziała Mina. – To wcale nie musi być aż tak złe. Może nawet nie będą chcieli z nami rozmawiać. Chyba około siedemdziesięciu lat temu przeleciał przez nasz układ statek i nawet nie zapytał o pozwolenie?
Naqi przyznała siostrze rację – wspominano o tym w bocznej ramce jednego z głównych artykułów.
– Mieli kłopoty z silnikiem, czy coś takiego. Ale eksperci mówią, że tym razem nic nie wskazuje na takie kłopoty.
– Zatem przylecieli handlować. Co możemy im oferować, czego nie mieliśmy zeszłym razem?
– Przypuszczam, że niewiele.
Mina skinęła głową.
– Kilka dzieł sztuki, które prawdopodobnie nie zniosą dobrze podróży. Komu, komu, dziesięciogodzinne symfonie na flet nosowy? – Skrzywiła się. – Mówi się, że są produktem mojej kultury, ale nawet ja ich nie znoszę. Co jeszcze? Garstka odkryć na temat Żonglerów, które najprawdopodobniej zostały powielone gdzie indziej, w kilkunastu miejscach. Technika, medycyna? Nic z tych rzeczy.
– Na pewno myślą że mamy coś, po co warto tu przylecieć – odparła Naqi. – Nie znamy ich motywacji, ale wystarczy jedynie poczekać i się przekonać. To tylko dwa lata.
– Myślałam, że to dla ciebie za długo – powiedziała Mina.
– Tak naprawdę...
Mina zamarła.
– Spójrz!
Coś przemknęło obok w mroku, daleko w dole – kilka takich samych błysków, potem kilkanaście, a potem cała jasna eskadra. Naqi uświadomiła sobie, że to chochliki-gońcy; nigdy nie widziała ich aż tylu naraz – teraz najwidoczniej mknęły z posłaniem w tej samej sprawie. Gdy się je obserwowało na tle ciemnego oceanu, wywierały hipnotyczny wpływ: zakręcały i falowały, zamieniały się pozycjami, od czasu do czasu odbijały daleko od głównego stada, a potem łukiem wracały do ławicy. Jeden ponownie wzleciał na wysokość sterowca, trwał tam kilka chwil na rozłożonych skrzydłach, a następnie szybko się oddalił i dołączył do innych. Rój się cofał, stał się zwartą kulą świetlików, a potem jedynie bladą okrągłą plamą. Naqi śledziła ją wzrokiem, aż była pewna, że ostatni chochlik przepadł wśród nocy.
– Łał – powiedziała cicho Mina.
– Czy kiedyś widziałaś coś podobnego?
– Nigdy.
– Trochę dziwne, że to się wydarzyło akurat dziś w nocy, nie sądzisz?
– Nie bądź głupia – odparła Mina. – Żonglerzy nie mogą wiedzieć o statku.
– Nie ma pewności. Większość ludzi słyszała o tym statku wiele godzin temu. Ktoś mógł w tym czasie pływać.
Mina rozważała argument młodszej siostry.
– Mimo to, przepływ informacji zazwyczaj nie jest taki wyraźny. Żonglerzy magazynują wzorce, ale rzadko wykazują oznaki zrozumienia ich rzeczywistej zawartości. Mamy do czynienia z nierozumnym biologicznym systemem archiwizującym. To muzeum bez kustosza.
– To tylko jeden z poglądów.
– Bardzo bym chciała zobaczyć dowód, że jest inaczej.
– Myślisz, że trzeba spróbować polecieć za nimi? Wiem, że nie możemy śledzić chochlików na większe odległości, ale mog­łybyśmy jeszcze lecieć przez kilka godzin, dopóki akumulatory się nie wyczerpią.
– Niewiele byśmy się dowiedziały.
– Nie mamy pewności, dopóki nie spróbujemy – odparła Naqi, zgrzytając zębami. – Słuchaj, może warto spróbować? Wnioskuję, że rój porusza się trochę wolniej od pojedynczego chochlika. Przynajmniej byłoby o czym pisać w sprawozdaniu.
Mina potrząsnęła głową.
– Mamy tylko jedną obserwację i kilka hipotez. Wiesz, że nie możemy opublikować czegoś takiego. I w każdym razie, jeśli założymy, że rój chochlików ma coś wspólnego ze statkiem, dziś wieczorem będą setki podobnych widoków.
– Pomyślałam właśnie, że dzięki temu nasze umysły oderwą się od wiadomości o statku.
– Może. Ale również mogłybyśmy się przez to spóźnić do naszego celu. To byłoby niewybaczalne. – Mina ściszyła głos. Usiłowała mówić bardzo rozsądnie. – Posłuchaj, rozumiem twoją ciekawość. Też ją czuję. Ale możliwe, że to albo fenomen przypadkowy, albo zjawisko globalne, które wszyscy inni będą mogli zbadać znacznie lepiej od nas. W obu wypadkach nie wniesiemy nic użytecznego, więc możemy równie dobrze o tym zapomnieć. – Potarła odbarwienia na przedramieniu, śledząc palcami zadziory i wiry w perskim wzorze. – A ja jestem zmęczona i czeka nas kilka pracowitych dni. Zanotujmy to zjawisko i przejdźmy nad tym do porządku dziennego, dobrze?
– Zgoda – odparła Naqi.
– Przykro mi, ale po prostu wiem, że tylko zmarnowałybyśmy czas.
– Mówię „zgoda”.
Naqi wstała i oparła się o poręcz, biegnącą przez całą długość tylnej części sterowca.
– Dokąd idziesz?
– Spać. Jak powiedziałaś, czeka nas pracowity dzień. Głupio tracić czas na pogoń za przypadkowym zjawiskiem.




Dodano: 2011-04-15 11:00:57
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS