NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki


Leksykon hispanofantastyczny #3: Juan Montalvo

Trudne miłego początki, czyli Juan Montalvo i jego gorączka


Końcówka XVIII i początek XIX wieku: piękne to były czasy dla literatury fantastycznej!
Oto bowiem pisarze i czytelnicy, znudzeni klasycznie skomponowaną poezją i pełnymi oświeceniowej klarowności traktatami, rozejrzeli się dookoła i odkryli lud. A lud, wiadomo, ciemny i nieuczony, ale za to nie zgrabną wersyfikacją się ekscytuje, tylko soczystymi opowieściami, pełnymi trupów, zjaw i demonów. I zamiast przechadzać się po geometrycznie przyciętych francuskich ogrodach, literaci wzięli się do roboty.
Cała Europa aż kipi od twórczej pracy. W Dreźnie E.T.A. Hoffman siedzi za biureczkiem i przy świeczce zapisuje starannym pismem kolejne stroniczki cudownego Złotego garnka, Goethe dłubie w następnej scenie kolosalnego dramatu o pewnym panu, co się z diabłem o duszę umawiał, a Schiller w natchnieniu kreśli strofy Króla olch. Nad Jeziorem Genewskim lord Byron popija portwajn z Percy Schelleyem, jego żoną Mary i swym sekretarzem Polidorim, a potem bawią się w literacki konkurs i tak dla funu wyjdzie im z tego m. in. Frankenstein i Wampir, praszczur wszystkich Stokerów, pań Rice i – tfu, tfu! – Meyer. Za Kanałem La Manche Macpherson fałszuje pieśni rzekomego celtyckiego herosa sprzed wieków, a Horace Walpole publikuje książeczkę o nawiedzonym zamku, z której potem ochoczo i twórczo ściągać będą w miarę opanowana pani Radcliffe i bardzo rozpasany pan Matthew Lewis (nie, nie mam na myśli tego pana, co grał Longbottoma w Harrym Potterze). We Francji pisze Gauthier, za Oceanem niejaki Edgar Allan kładzie fundamenty pod fantastykę psychologiczną, grozę, literaturę przygodową, piracką i detektywistyczną zarazem, i nawet na rubieżach świata, gdzieś na Litwie, pewien Adam przekuwa bajki o świteziankach i morderczych żonach na siarczyście fantastyczne ballady. Tak, to właśnie wtedy tworzyły się zręby literatury fantastycznej, bo fantastyka okazała się doskonale odpowiadać panującemu oglądowi świata.
A tymczasem w Ameryce Łacińskiej... w Ameryce Łacińskiej w zasadzie nic.
To znaczy: pod kątem fantastyki. Bo działo się oprócz tego naprawdę sporo. Cały region w takim np. roku 1800 tkwił w kolonialnej stagnacji: Hiszpania i Portugalia siedziały na swych włościach jak na jajach i wszelkie próby ruchów czy protestów zbywały mocniejszym dziobnięciem. Kontynent, który trzy wieki wcześniej olśnił Europę swoim geograficznym rozmachem, nieokiełznaną przyrodą, cywilizacjami Majów i Inków, i jeszcze zalał złotem – teraz jawił się tejże Europie jako obszar marginalny, zaściankowy i bez przyszłości. Aż tu nagle mijają trzy dekady XIX wieku i latynoski monolit jest już nie do poznania: prócz pojedynczych wysepek kolonializmu mamy szereg nowych krajów, targanych wewnętrznymi i sąsiedzkimi konfliktami, w których do władzy doszli ci, co to nigdy do władzy nie mieli dojść, i które zrzuciwszy zbrojne jarzmo stają przed znacznie trudniejszym zadaniem: samoorganizacją.
Dla Latynosów wyzwolenie było długo wyczekiwanym sukcesem, ale i poważnym wyzwaniem. Polityka kolonialna Hiszpanii1) zakładała bowiem, że wyższe urzędy kolonialne dostępne mają być tylko dla Hiszpanów ze starego kontynentu, toteż Kreole nie mieli nawet jak przygotować się do rządzenia państwem. Nowopowstałe kraje musiały nie tylko uregulować relacje między sobą, ale także poradzić sobie z własnymi społeczeństwami: bardzo niejednolitymi i wielorasowymi. Toteż latynoscy intelektualiści, których wcale tak wielu nie było, poczuwali się nade wszystko do obowiązków patriotycznych.
Dlatego właśnie latynoska literatura pierwszej połowy XIX wieku jest zasadniczo polityczno-społeczna. Po pióro sięgało się, by bronić słusznych racji i tępić niesłuszne poglądy, by walczyć o kształt państwa, by opisywać rzeczywistość – bo przecież nowy kraj, to nowy naród, a nowy naród musi się jakoś określić, zdefiniować – opisać właśnie. Literatura to nie była rozrywka, zapewnianie komuś przyjemnych doznań, czy nawet realizacja własnego „ja” – to była nade wszystko Służba Sprawie. Fantastyka – czy inna proza gatunkowa, bezinteresownie fabularna, czy nawet filozofująca, ale abstrakcyjnie – nie miała wtedy po prostu szans.
Doskonałym tego przykładem może być niejaki Juan Montalvo (1832-89), uważany za jednego z czołowych intelektualistów ekwadorskich. Myśliciel i aktywista liberalny, antyklerykał i zaciekły przeciwnik dyktatorów. Autor monumentalnego zbioru filozoficznych esejów Siete tratados (Siedem traktatów) i politykującej acz powieściowej kontynuacji Don Kichota – Capítulos que se olvidaron a Cervantes (Rozdziały, o których Cervantes zapomniał). Proszę rzucić okiem na jego hasło na hiszpańskojęzycznej Wikipedii: jest potężnie rozbudowane i imponujące, ale w żadnym momencie nie pada, choćby wzmiankowany, termin „literatura fantastyczna” czy tytuł Gaspar Blondín. A jest to, ni mniej, nie więcej, pierwsze latynoamerykańskie opowiadanie fantastyczne.
(Oczywiście takie palmy pierwszeństwa zawsze są dyskusyjne, jak i zresztą fundamentalna kwestia, kiedy właściwie zaczyna się literatura latynoska: od niepodległości czy może ta pisana w koloniach też się liczy? Nie brnijmy jednak w te rozważania. W kilku poważnych książkach poważnych znawców tematu Gaspar otrzymuje tytuł Pierwszego Opowiadania Fantastycznego i tego będziemy się trzymać).
Tekst datowany jest na 6 sierpnia 1858, w Paryżu, a ukazał się..... i pozostał w biografii Montalvo nieznaczącym epizodem (choć pojawiły się pogłoski, że napisał ponoć całą serię tekstów utrzymanych w klimacie niesamowitości). Co więcej, autor czuł się najwyraźniej w obowiązku z niego wytłumaczyć i we wstępnej nocie podkreśla, że napisał tych parę stron dręczony gorączką, więc prosi PT Czytelników, by tego na poważnie nie brali.
Rzeczywiście, nie jest to opowiadanie szczególnie udane, i choć krótkie, dość znacząco się gmatwa. Montalvo zaczytywał się zasadniczo w literaturze francuskiej, toteż i sama opowieść rozgrywa się na starym kontynencie. Początek od razu wprowadza nas w nastrój:

Pewnej burzliwej nocy przemierzałem Alpy i schroniłem się w jednym zajeździe czy oberży przydrożnej: gwizdał wicher, potężne lawiny osuwały się w przepaść ze złowrogim hukiem rozbrzmiewającym w ciemności; a zebranym pośród owej groźnej scenerii podróżnym gospodarz opowiedział, co następuje...

A to, co następuje, to opowieść o tajemniczym osobniku ściganym przez policję, który zjawia się w rzeczonej oberży. Kiedy zjawiają się żandarmi, znika im sprzed nosa za sprawą jakiejś magicznej sztuczki. A oberżysta stara się rozgryźć tę zagadkę, wypytuje tu i ówdzie i rekonstruuje jakąś wersję losów rzeczonego typa, który zabił żonę i ma konszachty z zaświatami. Trafiają się sceny zaiste mrożące krew w żyłach:

Bije północ, przychodzi ukochany: stuka do drzwi, stuka... Nic; jedynie echo odpowiada. Czyżby luba spała, nie przyszła na spotkanie? Cichy trzepot skrzydeł rozbrzmiewa nad starą przydrożną wierzbą; potem długie i głębokie westchnienie: potem słowa wypowiedziane w żałośliwym tonie: „Bardzoś się spóźnił, miły mój!”. Odwrócił się i niczego nie dojrzał, więc drżącym głosem zawołał: „O, nieszczęsna! Na próżno próbujesz mnie oszukać: pamiętaj, że grób jeszcze świeży... Ach, zapłacisz mi...”. „Co ci jest, Gasparze?” spytała jego luba rzucając mu się gwałtownie w ramiona, „Na co się uskarżasz? Mocno, mocno, przyciśnij mnie do serca”. I jakby diabeł weń wstąpił od przypływu gwałtownej miłości, objął ją jakby chciał zabić: „Angeliko!” krzyczał, „Angeliko najdroższa! Gwiazdy to tylko przebrzydłe robaki toczące sklepienie niebieskie”. Po chwili pojął, że na próżno ściska, bo nikogo nie trzyma w ramionach. Przerażony, uciekł wydając zatrważający okrzyk w ciemnościach.

Rozwiązanie zagadki pozostaje nieco niejasne, ale za to finał efektowny:

– Jak to możliwe? – odezwał się na to jeden ze słuchaczy, który wszedłszy w czasie gdy oberżysta opowiadał tę straszną historię przystanął w zacienionym kącie jadalni. – Jak to możliwe, że go tu widziano? Wszak powieszono go w Turynie przed dwoma miesiącami!
– Przecież wiem! – odparł urażony nieco gospodarz. – Capo di Dio! Dlaczego nie pozwala mi pan dokończyć mojej opowieści? Niektórzy to są niecierpliwi...
– Niech się pan nie przejmuje, oberżysto – odparł nieznajomy – dokończy pan przy lepszej sposobności.
I wstając ze swego kąta zbliżył się ku nam zdejmując jednocześnie swój wielki owernijski kapelusz o szerokim rondzie. Spojrzał nań gospodarz przerażonymi oczyma, pobladł i krzyknął cofając się raptownie: – Blondín!... To on!

Jak się rzekło, jest to tekst interesujący właściwie wyłącznie przez wzgląd na swą rolę w historii literatury fantastycznej w Ameryce Łacińskiej: mocno wtórny wobec europejskich wzorców, przypadkowy i bez żadnych ambicji. Stanowi jednak dowód na to, że romantyczne klimaty i fantastyczne zapędy nie były pisarzom regionu obce. Tylko nie mieli na nie czasu.
Na razie.



1) Brazylię zostawmy na boku, bo jej losy potoczyły się inaczej – niepodległość nie tyle wywalczyła, ile uzyskała na drodze rozpadającej się unii personalnej; dlatego Brazylia powstała jako królestwo i zaraz potem cesarstwo, podczas gdy inne jej hiszpańskojęzyczne siostry i bracia jako republiki.



Zdjęcia pochodzą ze strony https://losbuscapies.blogspot.com/.



Autor: Tomasz Pindel
Dodano: 2011-04-12 18:48:07
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Shadowmage - 08:50 13-04-2011
Nieodmiennie czytam kolejne leksykony hispanofantastyczne z wielką przyjemnością :)

nosiwoda - 22:48 13-04-2011
"Brazylia powstała jako królestwo i zaraz potem cesarstwo, podczas gdy inne jej hiszpańskojęzyczne siostry i bracia jako republiki" rzeco? Taka konstrukcja zdania sugeruje, że Brazylia jest krajem hiszpańskojęzycznym. Co jest failem.

Achmed - 01:09 14-04-2011
Okay, możesz założyć, że zdanie czytelników zmyli. Ale możesz też przyjąć, że skoro ktoś w ogóle trafił do nas i jeszcze zainteresował się i nawet czyta artykuł o autorze tworzącym historię iberoamerykańskiej literatury fantastycznej - czyli tekst jednak niszowy, jednak hermetyczny, to taki ancymon raczej kuma, że w przeciwieństwie do reszty rodzeństwa brazylijskie brzydkie kaczątko nie tyle kwacze co trąbi, bo jest z innej bajki. To art o Juanie Montalvo, entry-level jest parę kondygnacji wyżej niż parter, na którym uczniowie podstawówki dowiadują się, co w Ameryce Południowej było hiszpańskie, a co portugalskie. Jeśli nawet cytowany passus czytelnik weźmie za imputowanie Brazylijczykom hiszpańskojęzyczności (mimo że nie powinien), nie ma niebezpieczeństwa wprowadzenia w błąd.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS