NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Carey, Jacqueline - "Wybranka Kusziela" (wyd. 2)
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Dziedzictwo Kusziela
Tytuł oryginału: Kushiel's Chosen
Tłumaczenie: Maria Frąc
Data wydania: Styczeń 2011
Wydanie: II
ISBN: 978-83-7480-191-1
Oprawa: miękka
Format: 135 x 202 mm
Liczba stron: 624
Cena: 45,00 zł
Rok wydania oryginału: Tor
Wydawca oryginału: 2002
Tom cyklu: 2



Carey, Jacqueline - "Wybranka Kusziela" (wyd. 2)

JEDEN

Nikt nie powie, że nie zaznałam w życiu trudów, choć trwały one krótko, zważywszy na ogrom moich dokonań w tym czasie. Sądzę, że mogę to powiedzieć bez cienia chełpliwości. Obecnie noszę tytuł hrabiny de Montrève i moje nazwisko zalicza się do najświetniejszych w Terre d’Ange, nie zapomniałam jednak, że wydarto mi wszystko, co miałam; po raz pierwszy w wieku zaledwie czterech lat, kiedy rodzona matka sprzedała mnie do terminu w Dworze Kwiatów Kwitnących Nocą, i drugi raz, kiedy mój pan i mistrz Anafiel Delaunay został zabity, a Melisanda Szachrizaj oddała mnie w ręce Skaldów.
Przemierzyłam pustkowia Skaldii w środku srogiej zimy i stawiłam czoło gniewowi Pana Cieśniny na wzburzonym morzu. Byłam zabawką barbarzyńskiego wodza i straciłam najdroższego przyjaciela, który miał spędzić wieczność w samotności. Widziałam okrucieństwa wojny i śmierć towarzyszy. Poszłam, sama i w nocy, do wielkiego obozu wroga ze świadomością, że czekają mnie tortury i pewna śmierć.
Żadne z tych doświadczeń nie było takie trudne, jak oznajmienie Joscelinowi, że wracam do służby Naamie.
Zadecydował za mnie płaszcz sangoire, symbol mojego powołania oraz wyzwania rzuconego mi przez Melisandę; płaszcz, który oznajmiał, że jestem anguisette, Wybranką Kusziela, w sposób tak oczywisty jak szkarłatna plamka od urodzenia widniejąca w tęczówce mojego lewego oka. Płatek róży pływający po ciemnej wodzie, powiedział kiedyś jeden z moich wielbicieli. Barwa sangoire jest głębsza, to czerwień granicząca z czernią, czerwień rozlanej krwi w blasku gwiazd. Jest odpowiednim kolorem dla kogoś takiego jak ja, skazanego na znajdywanie rozkoszy w cierpieniu. Co więcej, płaszcza sangoire nie wolno nosić nikomu, kto nie jest anguisette. D’Angelinowie uwielbiają takie poetyckie niuanse.
Jestem Fedra nó Delaunay de Montrève, jedyna w swoim rodzaju. Strzała Kusziela uderza nieczęsto, ale trafia celnie.
Kiedy maestro Gonzago de Escabares przywiózł z La Serenissimy płaszcz, a wraz z nim opowieść, w jaki sposób wszedł w jego posiadanie, podjęłam decyzję. Tamtej nocy zrozumiałam. Tamtej nocy moja droga wydawała się jasna i prosta. W sercu Terre d’Ange jest zdrajca, który stoi wystarczająco blisko tronu, aby móc go dotknąć – tyle wiedziałam. Postępek Melisandy uświadomił mi, że mogę zdemaskować zdrajcę, że powinnam wziąć udział w grze. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. W Dworze Nocy i w domu Delaunaya zostałam wyszkolona na niezrównaną kurtyzanę i równie dobrego szpiega. Melisanda wiedziała o tym – Melisanda, która zawsze pragnęła widowni albo przynajmniej godnego siebie przeciwnika. To było oczywiste, przynajmniej tak uważałam.
W świetle dnia, przeszyta spojrzeniem niebieskich oczu Joscelina, uświadomiłam sobie, że moja decyzja doprowadzi go do rozpaczy. Z tego powodu ociągałam się i grałam na zwłokę, bo choć byłam pewna swoich racji, pękało mi serce. Maestro Gonzago bawił u nas jeszcze przez kilka dni, a ja starałam się ze wszystkich sił, żeby był zadowolony z gościny. Nie wątpię, że domyślał się mojej udręki, widziałam to w jego miłej, pospolitej twarzy. Wreszcie, nie próbując mnie wypytywać, wyruszył wraz ze swoim uczniem Camilem z powrotem do Aragonii.
Zostałam sama z Joscelinem i swoją decyzją.
Byliśmy szczęśliwi, oboje, a zwłaszcza on, wychowany w górach Siovale. Wiedziałam, jaką cenę płaci za związanie swego życia z moim wbrew kasjelickiej przysiędze posłuszeństwa. Niech dworacy się śmieją, jeśli taka ich wola, ale Joscelin poważnie traktował przyrzeczenia, a życie w celibacie nie było wśród nich najmniej ważne. D’Angelinowie przestrzegają przykazania Błogosławionego Elui, zrodzonego z krwi Jeszui ben Josefa, zmieszanej w łonie Ziemi z łzami Magdaleny, który powiedział: Kochaj jak wola twoja. Kasjel jako jedyny pośród Towarzyszy nie podporządkował się temu nakazowi. Kasjel przyjął na siebie wieczne potępienie, byle tylko móc żyć w czystości i trwać przy Elui jako Towarzysz Doskonały, przypominając Bogu Jedynemu o uświęconym obowiązku, o którym nawet On zapomniał.
Joscelin złamał dla mnie wiele przysiąg. Pobyt w Montrève wielce się przyczynił do zagojenia tych duchowych ran. Mój powrót do służby Naamie, która chętnie kroczyła u boku Elui i przez wzgląd na niego kładła się z królami i wieśniakami, miał otworzyć rany na nowo.
Powiedziałam mu.
I patrzyłam, jak białe linie, świadczące o napięciu i tak długo nieobecne, żłobią jego piękną twarz. Wyłuszczyłam mu swoje racje, punkt po punkcie, jak zrobiłby to Delaunay. Joscelin znał moje dzieje niemal równie dobrze jak ja sama. Został wyznaczony na mego towarzysza, kiedy moja marka wciąż należała do Delaunaya, i wiedział o roli, jaką odgrywałam w jego służbie. Był ze mną, kiedy Delaunay zginął z rąk siepaczy, a Melisanda Szachrizaj zdradziła nas oboje – i potem w tę straszną noc w Troyes-le-Mont, kiedy uciekła przed sprawiedliwością.
– Jesteś pewna? – Tylko tyle powiedział, kiedy skończyłam.
– Tak – szepnęłam, zaciskając w dłoniach fałdy płaszcza sangoire. – Joscelinie...
– Muszę pomyśleć. – Odszedł z miną człowieka mi obcego. Patrzyłam za nim z bólem w sercu i świadomością, że nie mogę dodać nic więcej. Joscelin od samego początku wiedział, kim jestem. Tylko że nigdy nie spodziewał się, że mnie pokocha, ani że ja pokocham jego.
W ogrodzie, który z wielką troską pielęgnowała Richelina Friote, żona mojego rządcy, stał ołtarzyk z niewielkim posążkiem Elui. Wokół w wielkiej obfitości rosły kwiaty i zioła, a Elua uśmiechał się dobrotliwie, patrząc na nasze dary – płatki rozrzucone u jego marmurowych stóp. Dobrze znałam ten ogród, spędziłam bowiem wiele godzin na ławce, zastanawiając się nad wyborem drogi. Tam poszedł medytować Joscelin i teraz klęczał przed Eluą w kasjelickim stylu, z opuszczoną głową i skrzyżowanymi rękami.
Przebywał tam dość długo.
Pod wieczór zaczął siąpić deszcz, a Joscelin wciąż klęczał – milcząca postać w szarym zmierzchu. Jesienne kwiaty zwiesiły ciężkie od wody główki, bazylia i rozmaryn nasycały aromatem wilgotne powietrze, a on klęczał. Strumyczki deszczu spływały po jego złotym jak pszenica warkoczu, spoczywającym nieruchomo na plecach. Zapadła noc, a on klęczał.
– Lady Fedro. – Drgnęłam, słysząc zatroskany głos Richeliny. Nie słyszałam, jak weszła, co w moim przypadku było nie do pomyślenia. – Jak myślisz, pani, jak długo on tam będzie?
Odwróciłam się od okna, które wychodziło na ogród.
– Nie wiem. Podaj kolację, nie czekając na niego. To może potrwać. – Joscelin kiedyś czuwał przez długą skaldyjską noc, klęcząc na śniegu, posłuszny jakiemuś niejasnemu dla mnie aspektowi kasjelickiego honoru. Tym razem został zraniony głębiej. Popatrzyłam w szczerą, przejętą twarz Richeliny. – Powiedziałam mu, że zamierzam wrócić do Miasta Elui, aby służyć Naamie.
Richelina odetchnęła głęboko, ale jej mina nie uległa zmianie.
– Zastanawiałam się, czy to zrobisz, pani. – W jej głosie brzmiała nuta współczucia. – To będzie dla niego trudne.
– Wiem, Richelino – odparłam z pewnością większą od tej, jaką czułam. – Mnie ta decyzja też nie przyszła łatwo.
– Tak, pani. – Pokiwała głową. – Wiem.
Jej zrozumienie podniosło mnie na duchu bardziej, niż mogłam przypuszczać. Spojrzałam przez okno na niewyraźną, klęczącą postać Joscelina i łzy zapiekły mnie w oczy.
– Purnell nadal będzie zarządcą, oczywiście, a ty razem z nim. Montrève potrzebuje twojej ręki, tutejszy lud wam ufa. W przeciwnym wypadku nie zostawiłabym posiadłości.
– Tak, pani. – Z trudem znosiłam jej życzliwe spojrzenie, bo w tej chwili nie za bardzo siebie lubiłam. Richelina przyłożyła zaciśniętą rękę do serca w starożytnym geście poddaństwa. – Zaopiekujemy się Montrève dla ciebie, Purnell i ja. Możesz być tego pewna.
– Dziękuję. – Z trudem przełknęłam ślinę, walcząc z dławiącym mnie smutkiem. – Wezwiesz chłopców na kolację, Richelino? Trzeba im powiedzieć, że będę potrzebowała ich pomocy. Skoro mam to zrobić przed zimą, musimy zacząć przygotowania.
– Naturalnie.
„Chłopcy”, czyli Remy, Fortun i Ti-Filip, byli moimi kawalerami z oddziału zwanego Chłopcami Fedry. Ci trzej waleczni marynarze admirała Kwintyliusza Rousse po wyprawie do Alby i bitwie pod Troyes-le-Mont zgłosili chęć do przejścia na służbę u mnie. Sądzę, że królowa spełniła ich prośbę nie bez sporego rozbawienia.
Poinformowałam ich przy kolacji, podanej na białym obrusie w salonie oświetlonym licznymi świecami. Z początku panowała cisza, potem Remy wrzasnął z radości i zwrócił na mnie roziskrzone zielone oczy.
– Do Miasta, pani? Słowo?
– Słowo – zapewniłam. Ti-Filip, niewysoki blondyn, radośnie wyszczerzył zęby, podczas gdy ciemnowłosy Fortun popatrzył na mnie z zadumą. – Dwóch z was powinno wyruszyć wcześniej, żeby poczynić przygotowania. Muszę mieć przyzwoity dom, dość blisko pałacu. Dam wam listy polecające do mojego faktora w Mieście.
Remy i Ti-Filip zaczęli sprzeczać się o udział w przygodzie. Fortun patrzył na mnie niewesoło.
– Wybierasz się na łowy, pani?
Przesuwałam po talerzu gruszkę zapiekaną w tartym serze, żeby ukryć brak apetytu.
– Co o tym wiesz, Fortunie?
Patrzył na mnie niewzruszenie.
– Byłem w Troyes-le-Mont. Wiem, że ktoś spiskował, by uwolnić lady Melisandę Szachrizaj. I wiem, że jesteś anguisette wyszkoloną przez ­Anafiela Delaunaya, którego poza granicami Montrève niektórzy nazywają Kurwimistrzem Szpiegów.
– Tak – szepnęłam i przebiegło mnie drżenie, zniewalające i niezaprzeczalne. Uniosłam głowę, czując ciężar włosów ujętych w aksamitną siatkę, i wypiłam miarkę wybornej brandy z sadów L’Agnace. – Czas, żeby Strzała Kusziela uderzyła na nowo, Fortunie.
– Kasjelita nie będzie zachwycony, pani – ostrzegł mnie Remy, przerywając sprzeczkę z Ti-Filipem. – Siódmą godzinę klęczy w ogrodzie. Teraz chyba wiem dlaczego.
– Joscelin Verreuil to moja sprawa. – Odsunęłam talerz i przestałam udawać, że jem. – Potrzebuję waszej pomocy, kawalerowie. Kto pojedzie do Miasta i znajdzie mi dom?
W końcu postanowiono, że Remy i Ti-Filip pojadą pierwsi, aby zapewnić nam lokum i uprzedzić znajomych o moim powrocie. Nie byłam pewna, jak Ysandra przyjmie wiadomość. Nie powiadomiłam jej o darze Melisandy ani o moich obawach dotyczących ucieczki. Nie wątpiłam, że mogę liczyć na wsparcie królowej, ale potomkowie Elui i jego Towarzyszy potrafią być kapryśni, dlatego uznałam, że na razie lepiej działać w tajemnicy. Niech zainteresowani myślą, że uciekłam ze wsi, bo kłuje mnie Strzała Kusziela. Im mniej będą wiedzieli, tym więcej ja zdołam się dowiedzieć.
Tego nauczył mnie Delaunay i była to dobra rada. Nie wszyscy są godni zaufania.
Trzem kawalerom ufałam, bo w przeciwnym wypadku nie wyznałabym im swoich zamierzeń. Delaunay próbował mnie ochronić – mnie i Alcuina, który zapłacił za to najwyższą cenę – każąc nam żyć w niewiedzy. Nie chciałam powtórzyć błędu swego pana, ponieważ dziś uważam, że popełnił błąd.
Ale był tylko jeden człowiek, któremu ufałam całym sercem i duszą, i człowiek ten klęczał w zalanym deszczem ogrodzie Montrève. Nie spałam długo w nocy, czytając jeszuicki traktat przywieziony przez Gonzago de Escabaresa. Nie przestałam marzyć, że pewnego dnia uwolnię Hiacynta z terminu u Pana Cieśniny. Hiacynt, mój najdawniejszy przyjaciel, towarzysz z dzieciństwa, przyjął los przeznaczony dla mnie: miał żyć wiecznie na samotnej wyspie, chyba że wymyślę, jak złamać wiążące go geis. Czytałam, aż zaszkliły mi się oczy, a myśli zaczęły błądzić. W końcu zapadłam w drzemkę przed ogniem w kominku, podsycanym o równej godzinie przez dwóch poszeptujących chłopców służebnych.
Zbudziłam się, czując czyjąś obecność. Otworzyłam oczy.
Joscelin stał przede mną, a z jego ubrania ściekała na dywan woda. Skrzyżował ręce i ukłonił się.
– W imię Kasjela – rzekł głosem lekko ochrypłym po wielu godzinach milczenia – chronię i służę.
Znaliśmy się zbyt dobrze, żeby udawać.
– Coś jeszcze?
– Nic więcej – odparł niewzruszenie – i nic mniej.
Siedziałam na krześle, spoglądając w jego piękną twarz, w błękitne oczy zmęczone po długim czuwaniu.
– Czy nie możemy dojść do porozumienia, Joscelinie?
– Nie. – Z powagą pokręcił głową. – Fedro... Elua świadkiem, że cię kocham, ale jestem zaprzysiężony Kasjelowi. Nie mogę robić dwóch rzeczy naraz, nawet dla ciebie. Dotrzymam przysięgi, będę chronić i służyć. Do śmierci, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie powinnaś żądać więcej. A jednak to robisz.
– Jestem wybranką Kusziela i zaprzysiężona Naamie – szepnęłam. – Szanuję twoje śluby. Nie możesz uszanować moich?
– Tylko na swój sposób. – On też szeptał. Wiedziałam, ile kosztowało go to ustępstwo, i zamknęłam oczy. – Fedro, nie proś o więcej.
– Zgoda – odparłam.
Kiedy otworzyłam oczy, już go nie było.


DWA

Ostatnim razem wjechałam do Miasta Elui po zwycięstwie nad Skaldami w triumfalnym orszaku Ysandry de la Courcel i Drustana mab Necthana, z wojskiem królewskim i albijskim kontyngentem. Tym razem powrót do mojego rodzinnego miasta przebiegał znacznie mniej dramatycznie, choć dla mnie miał ogromne znaczenie.
Powrót do domu to rzecz nadzwyczaj ważna. Pokochałam zielone góry i wiejski urok Montrève, ale przecież to Miasto było moim domem, dlatego zapłakałam, gdy znów ujrzałam jego białe mury. Moje serce, od ponad roku przywykłe do umiarkowanego tempa życia wsi, gwałtownie przyspieszyło.
Spędziliśmy w drodze długie dni, podczas których rześka pogoda jesieni ustępowała chłodom nadciągającej zimy. W czasie poprzedniej ­podróży miałam ze sobą tyle dobytku, ile mogły udźwignąć krzepkie wierzchowce moje i moich towarzyszy. Teraz jechały z nami wozy załadowane wełną z ostatniego strzyżenia, a także furgon pełen moich rzeczy, w tym jeszuickich ksiąg i zwojów, jakie zgromadziłam w ciągu roku.
Było ich niemało, wyznawcy Jeszui są bowiem płodnymi pisarzami. Ich dzieje sięgają daleko w przeszłość przed czas, kiedy Jeszua ben Josef, prawy syn Boga Jedynego, zawisł na tyberyjskim krzyżu, a z jego krwi zmieszanej z łzami Magdaleny został poczęty Błogosławiony Elua. Jeszcze nie natknęłam się w pismach na wskazówki, które pomogłyby mi zdjąć geis wiążące Hiacynta, ale nie traciłam nadziei.
Naszą karawanę uzupełniał wóz ze sprzętami, namiotami i prowiantem oraz juczne muły dźwigające dobytek mojej służby. Prowadziliśmy również parę koni pod siodło, wierzchowce na zmianę dla Remy’ego i Ti‑Filipa, którzy kursowali pomiędzy naszą powolną karawaną a Miastem.
– Będzie ci potrzebny powóz, pani – powiedział praktyczny Fortun, gdy zbliżyliśmy się do Miasta. – Nie przystoi, żeby hrabina de Montrève jeździła wierzchem. Ale przypuszczam, że to może zaczekać, dopóki nie sprzedamy wełny.
– Będzie musiało. – Zanim nadworny skarbnik powiadomił mnie, że odziedziczyłam majątek i tytuł Delaunaya, o co wcale nie zabiegałam, wyobrażałam sobie, że cała d’Angelińska szlachta ma pieniędzy jak lodu. Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Folwarki Montrève przynosiły skromny dochód, który wystarczał tylko na pensje i utrzymanie dla służby. Otrzymałam wprawdzie rekompensatę za miejską rezydencję Delaunaya, zajętą po jego śmierci, kiedy ja zostałam zaocznie skazana za morderstwo. Dzięki interwencji Ysandry moje imię zostało oczyszczone. W Mieście Elui wszem wobec wiadomo, że kochałam swojego pana i nie przyłożyłam ręki do jego śmierci. Skoro mianował mnie swoją spadkobierczynią, przyjęłam spuściznę, nie miałam jednak ochoty zamieszkać w domu, w którym zginął. Dlatego odszkodowanie przeznaczyłam na zakup nowej siedziby w Mieście. Z niewielkiej sumy, jaka mi pozostała, znaczną część pochłonął księgozbiór.
Nie żałowałam tych zakupów. Zawsze warto wiedzieć jak najwięcej, zwykł mawiać Delaunay, a ja miałam zamiar dobrze wykorzystać wiedzę, w którą zainwestowałam. Szkoda tylko, że zostało mi tak mało pieniędzy.
Kiedyś miałam diament... Był wart tyle, że mogłabym otworzyć salon, którego pozazdrościłaby mi każda kurtyzana. Na myśl o nim dotknęłam nagiej szyi, gdzie kiedyś wisiał. Wolałabym jednak przymierać głodem niż spieniężyć klejnot i czerpać z niego zyski.
Gdy zbliżyliśmy się do południowej bramy, Fortun podniósł sztandar Montrève z zielonym półksiężycem w srebrnym górnym prawym polu i czarnym szczytem z dołu po lewej stronie. Straż miejska w odpowiedzi poderwała włócznie i wesoły okrzyk odbił się od białych murów – Ti-Filip czekał na nasze przybycie, grając w kości z wartownikami. Usłyszałam urywki aż nazbyt dobrze mi znanej piosenki: marszowej pieśni Chłopców Fedry, zrodzonej podczas desperackiej wyprawy do Alby.
Zerknęłam na Joscelina i zobaczyłam, że zgarbił się, zrezygnowany.
Tak oto wjechaliśmy do Miasta.
Pod pewnymi względami wydawało się małe, pod innymi zaś większe i piękniejsze, niż pamiętałam, pełne wdzięku i dumy. Ti-Filip wybiegł nam na spotkanie i poprowadził wzdłuż krętej rzeki w kierunku pałacu. Mieszczanie przystawali na ulicy i przypatrywali się nam z zaciekawieniem. Niemal słyszałam, jak zaczynają rozchodzić się plotki. Na wschodzie wznosiło się wzgórze Mont Nuit. Tam był Dwór Nocy ze swymi Trzynastoma Domami, tam w Domu Cereusa, Pierwszym spośród Trzynastu, odebrałam podstawowe nauki. U stóp wzgórza rozpościerał się Próg Nocy, mój azyl, w którym Hiacynt zasłynął jako Książę Podróżnych.
To wszystko należało do przeszłości. Przed nami leżała przyszłość. Widzieliśmy już pałac, gdy na skrzyżowaniu z wąską uliczką pojawił się Remy. Po krótkiej naradzie Ti-Filip przejął dowodzenie nad wozami z wełną, aby poprowadzić je do dzielnicy przędzarzy.
– Pani... – Remy z szerokim uśmiechem złożył ukłon w siodle, następnie wskazał ręką w głąb ulicy – twoja siedziba czeka!
Gdyby ktoś sądził, że postąpiłam niemądrze, poruczając moim nieo­krzesanym marynarzom szukanie mieszkania, to wyprowadzę go z błędu. Chłopcy Fedry zazdrośnie strzegli mojego honoru i nikomu nie pozwalali z niego szydzić, wyjąwszy siebie samych. W cieniach pałacu czekała na mnie urocza kamieniczka. Miała stajnię, maleńki dziedziniec niemal zarośnięty przez winorośl i przestronne wnętrze, pomimo zwodniczo wąs­kiego frontu. Było tam mnóstwo miejsca dla nas wszystkich.
– Wynająłem kuchmistrzynię i dochodzącą służkę – oznajmił Remy. – Jest też chłopak stajenny, a poza tym uznałem, że nasza trójka... czwórka... – zerknął na Joscelina – poradzi sobie ze wszystkim innym. Czy to ci odpowiada, pani?
Stanęłam w wejściu. Zimowe światło, chłodne i zielone, przesączało się przez gęstwę odpornych pnączy.
– Odpowiada – odparłam ze śmiechem. – Jak najbardziej, kawalerze!
Tak oto zamieszkałam w Mieście Elui jako hrabina de Montrève.
Pierwsze zaproszenie przybyło jeszcze zanim się urządziłam, i nic dziwnego, bo przecież listownie uprzedziłam Cecylię o swoim powrocie. Korespondowałyśmy przez czas mojego pobytu w Montrève, bo nie dość, że zaliczała się do moich najdawniejszych znajomych – była też jedną z nielicznych osób, którym ufałam niemal tak bardzo, jak Joscelinowi – to na dodatek lubiła pisać listy, zawsze pełne nowinek i plotek, zawsze sprawiające mi niepomierną radość. Natychmiast skorzystałam z zaproszenia.
– Fedro! – Cecylia Laveau-Perrin wyszła do drzwi i bez wahania zamknęła mnie w ciepłym uścisku, który szczerze odwzajemniłam. W jasnoniebieskich oczach osadzonych w twarzy, nie tracącej z wiekiem na urodzie zapaliło się światło, gdy odsunęła mnie na odległość ramion. – Dobrze wyglądasz. Wiejskie życie ci służy. – Z uśmiechem obdarzyła Joscelina powitalnym pocałunkiem. – I Joscelin Verreuil! Wciąż jestem zazdrosna o prawo Kasjela do ciebie.
Joscelin zarumienił się po korzonki włosów i wymamrotał coś w odpowiedzi. Ostatnim razem był bardziej uprzejmy.
– Za twoim pozwoleniem – zwrócił się do mnie sztywno – zobaczę, czy uda mi się znaleźć dom uczonych, o którym wspominał Seth ben Javin, i wrócę do ciebie za kilka godzin. Jestem pewien, że macie z panią Cecylią wiele spraw do omówienia.
– Jak sobie życzysz. – Ta formalność była krępująca. Miałam ochotę ugryźć się w język, słysząc brzmienie własnego głosu, choć nie był chłodniejszy od jego tonu.
Cecylia uniosła brwi, lecz nie powiedziała słowa, dopóki nie rozsiadłyśmy się w mniejszym, przytulnym salonie, w którym przyjmowała zażyłych przyjaciół. Służąca nalała wina i przyniosła tacę przysmaków, a następnie oddaliła się z nienaganną dyskrecją osoby wyszkolonej do służby u adeptki Domu Cereusa.
– A zatem, moja droga, brzemię waszego zrodzonego pod złą gwiazdą związku okazało się zbyt wielkie, prawda? – zapytała życzliwie.
– W Montrève było inaczej. – Pokręciłam głową i wypiłam łyk wina, po czym odetchnęłam głęboko. – Wracam do służby Naamie.
– Ach. – Cecylia wsparła podbródek na czubkach palców, patrząc na mnie uważnie. – Dlatego messire Joscelin rozpacza. Cóż, Fedro, nie ­sądziłam, że Naama z tobą skończyła – powiedziała, zaskakując mnie. – Pisana ci chwała, a nie marnowanie młodości na strzyżenie owiec i potańcówki w stodole. Ile masz lat? Dwadzieścia?
– Dwadzieścia dwa. – Nutka oburzenia w moim głosie skłoniła ją do uśmiechu.
– A widzisz? Dziewczęce lata prawie za tobą. – Bawiła się sznurem pereł, ale jej jasnoniebieskie oczy spoglądały przenikliwie. – Przyznaję, że widziałaś i robiłaś rzeczy, jakich nie przeżyłaby żadna adeptka Dworu Nocy. Ale czas ucieka, za dziesięć lat będziesz w kwiecie wieku. Tylko o to chodzi, moja droga, czy może pragniesz wziąć udział w grze Anafiela Delaunaya?
Powinnam się domyślić, że będzie coś podejrzewać. Cecylia szkoliła nas, Alcuina i mnie, w sztuce miłości. Była również jedną z nielicznych osób, które wiedziały, czym zajmował się Delaunay. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie odpowiedzieć szczerze. Ufałam jej dyskrecji, ale prawda bardzo by ją zmartwiła i mogła narazić na niebezpieczeństwo. Poza tym, w przeciwieństwie do Joscelina i moich kawalerów, Cecylia nie była zaprzysiężonym wojownikiem, zdolnym do ochrony mojej osoby. Dopiero teraz w pełni zrozumiałam rozterki Delaunaya i jego chęć ochraniania mnie poprzez trzymanie w niewiedzy.
– Ślubowałam Naamie, nie rodowi Courcel – odparłam lekkim tonem. – W przeciwieństwie do mojego pana, lorda Delaunaya. Ale możesz być pewna, że nie zapomniałam, czego się nauczyłam, służąc Anafielowi. Będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Jeśli się dowiem czegoś, o czym powinna wiedzieć Ysandra... – wzruszyłam ramionami – to tym lepiej.
Niezupełnie przekonana, Cecylia przeszyła mnie wzrokiem.
– Uważaj na siebie, Fedro.
Jako adeptka Domu Cereusa wiedziała, co mówi. W Trzynastu Domach Dworu Nocy służba Naamie jest aktem wiary. Jak Naama kładła się z nieznajomymi dla Błogosławionego Elui, tak i my czynimy; my jednak jesteśmy śmiertelnikami, a gdzie tylko władza splata się z rozkoszą, tam zawsze czyha niebezpieczeństwo. Adepci Dworu Nocy z wielką ostrożnością maczają palce w politycznych intrygach. Ja, będąc hrabiną, ryzykowałam tym bardziej.
Położyłam na języku kandyzowany płatek róży i przez chwilę rozkoszowałam się słodyczą.
– Będę ostrożna – obiecałam. – Czy ominęły mnie jakieś nowiny?
– Ach! – Jej oczy rozbłysły. – Cruarcha bawił tego lata w Terre d’Ange, lecz stało się jasne, że królowa nie jest przy nadziei. Teraz, gdy zima ­zagląda nam w oczy, mnożą się spekulacje, czy weźmie sobie kochanka, a jeśli tak, to kogo.
– Naprawdę? – mruknęłam. – Myślisz, że to zrobi? – Jesteśmy D’Angelinami. Kochaj jak wola twoja. Ysandra nie byłaby pierwsza ani ostatnia.
– Nie – odparła Cecylia stanowczo. Pokręciła głową i napiła się wina. – Ysandra została wychowana jako pionek na szachownicy politycznego mariażu. Umie grać w tę grę bez zaangażowania, ale z tego, co słyszałam, jest bardzo oddana mężowi. Jeśli w domu Courcel pojawi się dziedzic, będzie półkrwi Piktem.
Tak wyglądała prawda, a ja powinnam o tym wiedzieć. Królową Terre d’Ange i cruarchę Alby połączyła miłość, choć rozdzielała ich Cieśnina niemal równie głęboka jak przepaść, która istniała pomiędzy Joscelinem i mną.
– A jednak – mówiła Cecylia – sezon polowania na stanowisko kochanka królowej został otwarty i kandydatów nie brakuje.
– Skoro Ysandra się tym nie trapi, ja też nie będę się przejmować. – Podniosłam dzbanek i nalałam wina do kieliszków. – A co u Skaldów? Na granicach panuje spokój?
– Cisza jak w grobie. – W jej tonie brzmiała satysfakcja. – Somerville dostał księstwo w nagrodę, jak wiesz, i jest suwerennym panem w L’Agnace. Nikt tego nie kwestionuje. Wojska królewskie wróciły do koszar. Kamaelici strzegą granicy.
– Ludzie d’Aiglemorta? – Zaskoczona, uniosłam głowę.
Cecylia przytaknęła.
– Nazwali się Niewybaczonymi – rzekła cicho. – Noszą czarne tarcze.
Obie milczałyśmy przez chwilę, pogrążone we wspomnieniach. Niewielu Sprzymierzeńców z Kamlachu wyszło z życiem z bitwy pod Troyes‑le‑Mont, gdy skaldyjski wódz Waldemar Selig zjednoczył plemiona i napadł na Terre d’Ange. Miał powody wierzyć, że zwycięży, utwierdzany w tym przekonaniu przez Melisandę Szachrizaj, która prowadziła misterną grę. Wiem, bo sprzedała mnie do skaldyjskiej niewoli, kiedy odkryłam jej plan. Zapewne myślała, że nie przeżyję. Ale przeżyłam, przeżyłam srogą skaldyjską zimę. Zostałam nałożnicą Seliga, poznałam jego zamierzenia i uciekłam, żeby ostrzec Ysandrę. Zdążyłam, choć z wielkim trudem. Ysandra wysłała mnie do Alby, skąd sprowadziłam wojsko cruarchy na ratunek ojczyźnie. W końcu winni ponieśli zasłużoną karę i tylko Melisanda się wykpiła.
Nie dokonałabym niczego bez Joscelina.
Sprzymierzeńcy z Kamlachu byli wasalami zdradzieckiego diuka Izydora d’Aiglemort, sojusznika Melisandy, którego fatalny spisek otworzył drzwi przed Skaldami i niemal doprowadził kraj do zguby. Izydor d’Aiglemort nie żył, poległ śmiercią bohatera.
Byłam tam i patrzyłam z blanków, kiedy prowadził natarcie na wojska Waldemara Seliga. Sprzymierzeńcy z Kamlachu wbili się klinem w formacje Skaldów, a d’Aiglemort własną ręką uśmiercił ich wodza. Nie przeżył, żeby o tym opowiedzieć, niewielu rycerzy z Kamlachu przeżyło tę szarżę. Ci, którzy uszli z życiem, przysięgli odeprzeć wroga daleko od d’Angelińskich granic.
Niewybaczeni. Ta nazwa miała niepokojący wydźwięk.
– Słyszałaś? – Cecylia zmieniła temat, pochylając się nad tacą smakołyków. – Książę Benedykt powtórnie się ożenił.
– Niemożliwe!
– Ale prawdziwe. – Miała rozbawioną minę. – Myślisz, moja droga, że potrzeby ciała zanikają z wiekiem?
– Przecież musi mieć ze...
– Tylko sześćdziesiąt osiem – dopowiedziała Cecylia z zadowoleniem. – I od dwunastu lat był wdowcem. Ganelon był od niego znacznie starszy. Pojął za żonę kamaelińską pannę, której rodzina zginęła w czasie wojny. Nazywa się Tiurande, Tourais, jakoś tak. Spodziewają się dziecka, na wiosnę. Nie pisałam ci o tym?
– Nie – odparłam z roztargnieniem. – Co to wróży dla tronu?
– Nic, o ile wiem. – Skubnęła kawałek marcepana. – Jako brat Ganelona, Benedykt formalnie jest pierwszy w kolejce do tronu, a sam z kolei ma dwie córki, choć, jak rozumiem, Teresa została uwięziona za przyczynienie się do śmierci Izabeli L’Envers.
– A Barquiel L’Envers?
– Diuk L’Envers... – Cecylia odłożyła marcepan. – Miej się przed nim na baczności, Fedro. Ysandra jest w dobrej komitywie z wujem. Nie powiem, że to źle, bo przecież krew ciągnie do krwi. Ale ród L’Envers zawsze miał wielkie ambicje, a diuk był wrogiem twojego pana, jak sama dobrze wiesz. Ysandra może sobie być córką Izabeli, lecz w jej żyłach płynie krew Rolanda.
Wiedziałam, wiedziałam o tym dobrze. Diuk Barquiel L’Envers stał wysoko na liście wielmożów, którym nie ufałam, choć tak się złożyło, że zawdzięczałam mu życie.
– Hmmm... – mruknęłam z zadumą – wygląda to na prawdziwe gniazdo szerszeni.
– Czy kiedykolwiek polityka była czymś innym? – Cecylia obrzuciła mnie długim, szacującym spojrzeniem. – Jeśli zamierzasz to zrobić, trzeba stosownie cię wyposażyć, Fedro nó Delaunay de Montrève. Za ludzkiej pamięci żaden arystokrata nie wstąpił do służby Naamie. Postępujesz wbrew modzie, moja droga.
– Wiem, ale sztuki Naamy są starsze niż sama Terre d’Ange, a my służymy jej od niepamiętnych czasów. Byłam jej sługą, zanim zostałam hrabiną. Kiedyś jedno i drugie było zaszczytem, i jedno nie wykluczało drugiego. Złożyłam przysięgę, Cecylio. Oddałam się Naamie i uwolniłam gołębicę ku czci jej imienia. Czy według ciebie powinnam się tego wyprzeć?
– Nie. – Cecylia westchnęła. – Królowa też ci tego nie nakaże. Czy planujesz otworzyć salon?
– Nie – odparłam z uśmiechem. – Nigdy tego nie zrobiłam w służbie u Delaunaya. Moi klienci wolą spotkania na swoich warunkach, na swoim terenie. Ostatecznie jestem anguisette.
– Cóż, jeśli ktoś może przywrócić blask służbie Naamie, to tylko ty, dziecko. – Przekrzywiła głowę. – Będziesz potrzebowała odpowiednich usług. Upatrzyłaś już sobie szwaczkę? Jeśli nie, słyszałam o pewnej dziewczynie z Domu Dzikiej Róży. Zarejestrowałaś się w gildii? Musisz to zrobić, skoro już masz ukończoną markę. Och, Fedro! – Cecylia klasnęła w ręce i jej oczy rozbłysły. – Mamy tyle do zrobienia!


TRZY

– Znalazłem dom uczonych, jesziwę.
Nie rozmawialiśmy o tym w drodze powrotnej od Cecylii. Joscelin nie zaproponował, a ja ostatnimi czasy trochę za mocno na niego naciskałam. Dolałam mu herbaty, uniosłam brwi i czekałam.
– Poznałem rabbiego. – Odchrząknął i pociągnął łyczek herbaty. – Jest... dość onieśmielający. Przywiódł mi na myśl prefekta.
– Mówiłeś z nim o studiowaniu?
– Wspomniałem. – Joscelin odstawił filiżankę. – Uznał, że jestem zainteresowany nawróceniem – dodał oschle. – Może powinienem się nad tym zastanowić?
Bractwo Kasjelitów miało szczególny stosunek do wyznawców Jeszui, bo ich wiara splatała się pod wieloma względami. Przebiegły mnie ciarki trwogi, ale niczego nie dałam po sobie poznać.
– Nie powiedziałeś mu o Hiacyncie.
– Nie. – Joscelin zaczął krążyć po gabinecie, przesuwając ręką po nowych półkach i schowkach na zwoje. – Uznałem, że lepiej z tym zaczekać. Fedro, naprawdę wierzysz, że jest jakiś klucz?
– Nie wiem – odparłam szczerze. – Ale muszę szukać.
Gdzieś daleko na zachodzie mój Książę Podróżnych spędzał dni na samotnej wyspie, terminując u Pana Cieśniny, skazany na odsłużenie warunków klątwy Rahaba. Poświęcił się dla nas wszystkich na mocy okrutnej umowy. Gdyby nie on, albijska armia nie przebyłaby Cieśniny i Skaldowie podbiliby Terre d’Ange. Zapłacił wysoką cenę. Klątwa miała obowiązywać dopóty, dopóki Bóg Jedyny nie wybaczy nieposłuszeństwa aniołowi Rahabowi, a jak powiedział Pan Cieśniny, Bóg Jedyny ma długą pamięć.
Elua też nie posłuchał rozkazu Boga Jedynego, ale jemu i jego Towarzyszom pomagała Matka Ziemia, w której łonie został poczęty. Milcząca od wielu długich stuleci, nie wydawała się skłonna do kolejnej interwencji – a nadto ta sprawa Jej nie dotyczyła. Nie, jeśli istniał sposób na złamanie geis anioła, to krył się w starożytnych pismach Jeszuitów.
Wiedziałam, że tak było, znałam opowieści o herosach, którzy sprzeciwili się woli wysłanników Boga Jedynego, przewyższając ich sprytem i mądrością. Ale działo się to w czasach, kiedy aniołowie stąpali po ziemi, a bogowie przemawiali wprost do swoich ludów. Teraz bogowie chowali swoje zdanie dla siebie i my, zwykli śmiertelnicy, w których krwi przetrwały nikłe ślady boskiego ichoru, musieliśmy sami zarządzać oddanym nam krajem.
Mimo wszystko musiałam próbować.
– Pomówię z nim, jeśli zechce mnie wysłuchać.
– Rozbawi go ta odmiana. – Ton Joscelina znowu zabrzmiał cierpko. – D’Angelińska kurtyzana dyskutująca z Jeszuitą. Dość się namęczył, słuchając moich wywodów.
Mam dar do języków, ale nie o to mu chodziło. Zamknęłam oczy, czując ból, jego ból, swój ból, przeszywający na wskroś i rozlewający się na zewnątrz w falach udręki. Eluo, jakże było to słodkie! Ból ciała jest niczym w porównaniu z udręką duszy. Zagryzłam dolną wargę, pragnąc odwrócić przypływ, przerażona jakąś cząstką siebie, że czerpię z tego przyjemność. Pod moimi zamkniętymi powiekami ukazała się twarz Melisandy, subtelnie rozbawiona. Będąc nieodrodnym potomkiem rodu Kusziela, jak nikt inny potrafiłaby zrozumieć moje uczucia.
– Remy znalazł powóz. – Joscelin zmienił temat. – Posłałem go do Emila, dawnego kompana Hiacynta. Wciąż ma stajnię w Progu Nocy.
– Ile zapłacił?
Wzruszył ramionami.
– Powiedział, że dostał go za bezcen, ale jest w okropnym stanie. Chłopcy sądzą, że zdołają doprowadzić go do porządku. Dziadek Fortuna był kołodziejem.
Przegarnęłam włosy palcami, burząc gąszcz kruczoczarnych loków. Nie obchodziły mnie te oszczędności, choć były konieczne. Mój ojciec utracjusz nie umiał oszczędzać, dlatego w dzieciństwie zostałam sprzedana do Domu Cereusa. Z tego powodu wystrzegałam się długów, ale przecież nie musiałam lubić liczenia się z każdym centymem. Joscelin obserwował mnie kątem oka.
– Ile czasu to zajmie? Muszę powiadomić Ysandrę o przyjeździe do Miasta.
– Może ze trzy dni. Mniej, jeśli nie będą mieli innych zajęć. – Podniósł się nagle, zabierając tacę z serwisem do herbaty. – Późno już. Do zobaczenia rano, pani.
Wypowiedziane formalnym tonem słowa kłuły jak kolce. Ścierpiałam je w milczeniu i patrzyłam, jak wychodzi, zostawiając mnie samą z rozkoszą bólu.
Doprowadzenie powozu do takiego stanu, żeby nie przyniósł wstydu hrabinie de Montrève, zabrało tylko dwa dni. Wysłałam wiadomość do Ysandry i tego samego popołudnia królewski goniec przyniósł odpowiedź. Nazajutrz miałam udać się na audiencję. Elegancki kurier w barwach rodu Courcel stał i czekał, gdy czytałam list. Ukłonił się z gracją, kiedy poleciłam przekazać królowej, że czuję się zaszczycona zaproszeniem. W jego oczach widniała ciekawość, lecz nie pozwolił sobie na zdradzenie uczuć mimiką czy gestem.
Doskonale wiedziałam, że na mój temat krążą liczne opowieści. Thelesis de Mornay zawarła moje dzieje w najwcześniejszych partiach Cyklu Ysandryjskiego, poematu epickiego opisującego burzliwe okoliczności wstąpienia Ysandry na tron. Nie brakowało także innych historyjek, przekazywanych ustnie. Wielu moich klientów zachowywało dyskrecję, ale nie wszyscy.
I dobrze. Służba Naamie nie hańbi, podobnie jak usługi świadczone przez anguisette. Jesteśmy D’Angelinami i wielbimy takie rzeczy. Z tego powodu inne nacje uważają nas za miękkich; jak przekonali się Skaldowie, jest zgoła inaczej. Ale, jak już wspomniałam, śmiertelność zagęściła naszą krew i ktoś taki jak ja, naznaczony boską ręką, był prawdziwą rzadkością.
Mogę powiedzieć, że to nie napawa mnie dumą. Wychowałam się w Domu Cereusa, gdzie z uwagi na szkarłatną plamkę w oku uważano mnie nie za wybrankę Kusziela, lecz za osobę wybrakowaną, nie spełniającą wymogów Dworu Nocy. Dopiero Delaunay odmienił moje życie, uświadamiając mi, kim jestem. Szczerze mówiąc, nie mam żadnego wyjątkowego daru poza umiejętnością przeobrażania bólu w rozkosz, co bywa zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Jeśli nauka języków przychodzi mi z łatwością i umiem logicznie myśleć, to jedynie za sprawą sumiennej nauki – Alcuin był znacznie lepszy ode mnie. Tylko dzięki kaprysowi losu mogę cieszyć się życiem i doskonalić swoje zdolności, podczas gdy Alcuin i Delaunay odeszli. Nie ma dnia, żebym o tym nie pamiętała. Oddałabym wszystko, by odmienić przeszłość. Skoro nie mogę, staram się w pełni wykorzystywać swoje możliwości i modlę się, żeby to uczciło ich pamięć.
Poczułam się dziwnie, gdy zostałam powitana przez gwardię królowej ukłonem u bramy pałacu, a potem słudzy w liberiach wprowadzili mnie wraz z moją świtą do sali audiencyjnej. Joscelin był poważny, a Chłopcy Fedry ze wszystkich sił starali się wyglądać godnie. Nie martwiłam się o Fortuna, statecznego z natury, ale Remy i Ti-Filip uwielbiali psoty.
Ysandra przyjęła nas w Sali Gier, przestronnym salonie z kolumnadą, dokąd mieszkający w pałacu wielmożowie lubili schodzić się na gry i pogawędki. Wypatrzyłam ją, gdy z dwiema damami dworu przystanęła obok stołu, przy którym rozgrywano partię rytmomachii. Za królową stała w dyskretnej odległości przyboczna kasjelicka straż – dwóch braci odzianych w popielatą szarość. Nie byli młodzi, ale ich proste plecy jakby przeczyły wiekowi. Dziś już niewiele Wielkich Rodów przestrzega dawnych tradycji i wysyła średnich synów do służby Kasjelowi.
– Hrabina Fedra nó Delaunay de Montrève! – oznajmił głośno lokaj.
Głowy odwróciły się, w sali poniosły się szepty. Ysandra de la Courcel podeszła do mnie z uśmiechem.
– Fedro – rzekła, chwytając moje ręce i obdarzając mnie powitalnym pocałunkiem. Szczere zadowolenie błyszczało w jej fiołkowych oczach, gdy się odsunęła. – Wierz mi, cieszę się, że cię widzę.
– Wasza Wysokość. – Dygnęłam. Ysandra prawie się nie zmieniła. Była rzecz jasna trochę starsza i zmęczona sprawami tronu, ale wciąż cechowało ją eteryczne piękno. Byłyśmy prawie w tym samym wieku.
– Joscelin Verreuil. – Położyła palce na jego ramieniu, kiedy wyprostował się z głębokiego ukłonu. – Ufam, że dbałeś o bezpieczeństwo mojej prawie kuzynki?
Nazywanie mnie w ten sposób było żartem Ysandry. Oczywiście, nie łączyły nas ani więzy krwi, ani powinowactwo, ale mój pan, lord Delaunay, który przyjął mnie pod swój dach, gorąco miłował jej ojca Rolanda. W istocie miłość ta trwała dłużej, niż można by przypuszczać, a Delaunay potajemnie przysiągł strzec życia Ysandry jak własnego.
– Chronię i służę, Wasza Wysokość – zapewnił Joscelin z uśmiechem. Jego słowa były pełne ciepła, nie ironii. To, co nas dzieliło, nie umniejszyło jego lojalności wobec królowej.
– To dobrze. – Ysandra popatrzyła z rozbawieniem na pochylone głowy Remy’ego, Fortuna i Ti-Filipa, którzy padli przed nią na kolana. – Miło was widzieć, kawalerowie – rzekła uprzejmie. – Służba wam odpowiada czy też morze wzywa was do powrotu do lorda admirała Rousse?
Remy uśmiechnął się do niej.
– Wszyscy jesteśmy zadowoleni, Wasza Wysokość.
– Miło mi to słyszeć. – Ysandra popatrzyła na mnie. – Chodź, Fedro, powiedz mi, jak sobie radzisz. Jestem pewna, że twoi ludzie znajdą odpowiednie rozrywki w Sali Gier, a mnie ciekawi, co cię sprowadziło do Miasta Elui.
Jeśli czułam się dziwnie, przekraczając progi pałacu jako hrabina, to przejście przez salę u boku Ysandry, z kasjelickimi strażnikami za plecami, zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie. Zaraz po wojnie wszystko wyglądało inaczej, gdy wciąż panował zamęt, wszędzie kręcili się Albijczycy i Dalriadowie, a mnie stale potrzebowano jako tłumaczki. Obecny wyważony porządek przypominał mi pałac mojej młodości, kiedy bywałam tutaj na życzenie klientów wysokiego rodu.
– Wydaje się, że wszystko idzie dobrze – zauważyłam.
Ysandra uśmiechnęła się cierpko.
– Dość dobrze. Niestety, jesteśmy mniej liczni niż kiedyś, ale przymierze z Albą wzmocniło nasze siły. Drustanowi będzie przykro, że się z tobą nie spotkał.
– Ja również tego żałuję. – Łączyła nas silna więź sympatii, cruarchę Alby i mnie.
– Wróci z nadejściem wiosny. – W głosie Ysandry pobrzmiewała nutka tęsknoty. Wątpiłam, czy usłyszał ją ktoś, kto nie był wyszkolony do wyłapywania takich drobiazgów. – Powiedz mi, czy Montrève okazało się zbyt rustykalne jak na twój gust?
– Niezupełnie – odparłam szczerze. – Posiadłość jest bardzo przyjemna. Ale pewnych spraw nie można załatwić w zaciszu wiejskiego dworu. – Ysandra popatrzyła na mnie z zaciekawieniem, powiedziałam jej więc o zgłębianiu wiedzy jeszuickiej i o moim marzeniu znalezienia klucza do więzienia Hiacynta. Gdy szłyśmy przez salę, mimo woli zauważyłam, że wszystkie oczy śledziły królową, a w ślad za nami ciągnął się pomruk spekulacji. Wielmoża starali się ustawiać na naszej drodze, by następnie ustępować z dygiem lub ukłonem. Na twarzach mężczyzn i kobiet wyraźnie widziałam wypisane propozycje.
Ysandra zbywała ich z niewymuszonym wdziękiem.
– Tak, twój cygański młodzieniec. Życzę ci szczęścia. Jeszuici są dziwnym ludem. – Pokręciła głową. – Nie będę udawać, że ich rozumiem. Witamy ich w Terre d’Ange z otwartymi ramionami, a oni przyjmują naszą gościnę jak z łaski.
– W ich teologii nie ma miejsca dla Błogosławionego Elui, pani. Nie potrafią pogodzić się z naszym istnieniem, i to ich trapi.
– Cóż. – Jasne brwi Ysandry wygięły się w łuki. – Mieli trochę czasu, żeby przywyknąć do tego faktu. Podjęłaś decyzję w innej sprawie? – zapytała, zmieniając temat. – Wciąż jesteś zaprzysiężona Naamie, o ile się nie mylę.
– Tak. – Mimowolnie przekręciłam pierścień z czarnymi perłami, który nosiłam na serdecznym palcu prawej ręki; był to dar klienta, diuka de Morhban. Uśmiechnęłam się. – Gdy odsłonię swoją markę, poznasz odpowiedź, pani.
Ysandra roześmiała się.
– W takim razie zaczekam i zobaczę. – Omiotła gestem ręki salę. – Będą się zastanawiać, wiesz? Nie mają lepszego zajęcia.
– Tak słyszałam – odparłam z rezerwą.
– Wasza Królewska Mość. – Męski głos był głęboki i jedwabisty. Kącikiem oka pochwyciłam wir czerni w misterne złote wzory, gdy ktoś podniósł się z krzesła z wysokim oparciem. Ukłonił się i wyprostował, a wówczas wstrzymałam oddech. Splecione w warkoczyki granatowoczarne włosy spadały na jego ramiona jak drobne łańcuszki, a z pięknej twarzy, której cera miała barwę kości słoniowej, spoglądały oczy o barwie szafiru. Mężczyzna pokazał w uśmiechu białe zęby i pomachał ułożonymi w wachlarz ozdobnymi kartami. – Obiecałaś mi partyjkę batarda.
Znałam go. Ostatnim razem widziałam go w towarzystwie kuzynki, którą zdradził.
– Owszem, lordzie Marmion, lecz nie powiedziałam kiedy – odparła Ysandra.
– Będę wyglądać tego dnia. – Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu ­spoczęło na mojej twarzy. – Lady Fedra nó Delaunay de Montrève – wyrecytował pieszczotliwym tonem. Moje nogi przemieniły się w watę. – Jak na tak młody wiek, dość długotrwałe związki łączą cię z rodem Szachrizaj.
Wraz z siostrą, Persją, Marmion Szachrizaj poważył się być może na najbardziej ryzykowne posunięcie w dziejach ich rodu. Zdradził swoją kuzynkę Melisandę, umożliwiając aresztowanie jej diukowi Quincelowi de Morhban, suwerennemu księciu ich prowincji, Kuszetu. Patrzyłam, jak prowadzili ją do Ysandry, która rezydowała tymczasowo w fortecy Troyes-le-Mont po wygranej bitwie. Słyszałam, jak Melisanda została oskarżona o zdradę.
Złożyłam zeznanie, które ją pogrążyło.
– Lordzie Szachrizaj... – wezwałam całą siłę woli, żeby mój głos zabrzmiał chłodno – wierność koronie wyszła ci na dobre.
Roześmiał się i ukłonił.
– Jakżebym mógł postąpić inaczej, skoro nosi ją tak piękna pani? – powiedział, przypochlebiając się Ysandrze. – Jej Wysokość jest mądra nad swój wiek, dlatego wie, że zdrada jednego członka rodu nie plami wszystkich pozostałych. – Oddalił się, złożywszy wprzódy kolejny wykwintny ukłon.
Westchnęłam z drżeniem.
– Powinnam cię uprzedzić. – Ysandra popatrzyła na mnie ze współczuciem. – W istocie okazał się wielce pomocny, dzięki niemu schwytaliśmy kilku popleczników Melisandy. Zapomniałam o twoich... długotrwałych związkach z jego rodem.
– Popleczników. – Starałam się uporządkować myśli. – Ale nie Melisandę?
– Nie. – Ysandra pokręciła głową. – Zapadła się pod ziemię, Fedro, ukryła się jak lis. Przypuszczam, że wyjechała daleko poza granice Terre d’Ange. Gdziekolwiek jest, tutaj nie ma żadnych wpływów. Wszyscy jej sprzymierzeńcy zostali straceni. Sądzę, że nikt nie będzie na tyle głupi, żeby jej pomagać, skoro za jej głowę wyznaczono nagrodę. Zapewniam, że nie masz się czego obawiać ze strony Melisandy.
Kiedyś byłam dość młoda i naiwna, żeby przyjąć zapewnienie królowej bez zastrzeżeń. Teraz tylko uśmiechnęłam się i podziękowałam za troskę, trzymając strach na wodzy. Rozglądałam się po Sali Gier i zastanawiałam, kim są zdrajcy.
W to, że są tutaj obecni, nie wątpiłam.




Dodano: 2011-01-27 12:59:05
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS