NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Carey, Jacqueline - "Wcielenie Kusziela" (wyd. 2)
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Dziedzictwo Kusziela
Tytuł oryginału: Kushiel's Avatar
Tłumaczenie: Maria Frąc
Data wydania: Styczeń 2011
Wydanie: II
ISBN: 978-83-7480-192-8
Oprawa: miękka
Format: 135 x 202 mm
Liczba stron: 624
Cena: 45,00 zł
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: Tor
Tom cyklu: 3



Carey, Jacqueline - "Wcielenie Kusziela" (wyd. 2)

JEDEN

Skończyło się snem.
Sędziwa Wyrocznia Aszery z Morza obiecała mi dziesięć lat spokoju; miałam dziesięć lat i w tym czasie mój majątek rósł wraz z dostatkiem Terre d’Ange, mojej umiłowanej ojczyzny. Jakże często czas wielkiego szczęścia można docenić tylko wtedy, gdy spogląda się wstecz. Dobrze, że przepowiednia Wyroczni posłużyła mi również za przestrogę, bo nie było dnia, który bym przeżyła bez doceniania jej łaskawości. Cieszyłam się jeszcze młodością i pięknem, przy czym to drugie pogłębiało się w miarę, jak mijające lata zabierały pierwsze. Mówiła o tym moja dawna mentorka, Cecylia Laveau-Perrin, i jeśli jako dwudziestoletnia dziewczyna zbagatelizowałam jej słowa, to uznałam ich słuszność, gdy zostawiłam za sobą lekkomyślne lata wczesnej młodości.
Wielu może uznać, że nie ma się czym przejmować, ale jestem D’Angeliną i nie mam powodu, żeby przepraszać za nasz styl życia. Mogę sobie być hrabiną de Montrève, co więcej, bohaterką królestwa – czyż następca nadwornej poetki nie sławił w poemacie moich czynów? – ale zaistniałam jako Fedra nó Delaunay, sługa Naamy i Wybranka Kusziela, anguisette i najbardziej wyjątkowa kurtyzana spośród wszystkich znanych w królestwie. Nigdy nie twierdziłam, że nie jestem próżna.
Miałam rzeczy i względy, które ceniłam nade wszystko, przy czym nie najbłahszą spośród nich była przychylność mojej królowej, Ysandry de la Courcel, która przed dziesięciu laty obdarzyła mnie Gwiazdą Towarzysza za rolę w ocaleniu tronu. Już wtedy widziałam w niej zadatki na wielką władczynię; przypuszczam, że od tej pory dostrzegło je całe królestwo. Przez dziesięć lat Terre d’Ange zaznała życia w pokoju i dobrobycie; Terre d’Ange i Alba, władane pospołu przez Ysandrę de la Courcel i cruarchę Drustana mab Necthana, którego mam zaszczyt nazywać przyjacielem. Ręka Elui musiała pobłogosławić ten mariaż, skoro miłość wyrosła z nasion politycznego przymierza! Zaiste, miłość okazała się potężną siłą, pokonując nawet morderczą Cieśninę rozdzielającą tych dwoje.
Niestety, wymagało to poświęcenia Hiacynta.
Stąd natura mojego snu.
Gdy się zbudziłam, drżąca i zadyszana, ze łzami spływającymi spod zamkniętych powiek, nie wiedziałam, że to początek końca. Nawet w chwilach największego szczęścia nie zapomniałam o Hiacyncie. Nie śniłam o nim wcześniej, to prawda, ale zawsze o nim myślałam. Jak mog­łabym tego nie robić? Był moim najdawniejszym, najdroższym przyjacielem, towarzyszem dzieciństwa. Nawet mój pan Anafiel Delaunay, który zabrał mnie, wówczas dziesięcioletnią, do swojego domu, wyszkolił w sztuce szpiegowania i dał mi swoje nazwisko, które noszę do dziś dnia, nie znał mnie tak długo. To, jaka jestem, kim się stałam, zawdzięczam mojemu panu Delaunayowi, który paroma słowy przemienił fatalną skazę w uświęcony znak, ślad Strzały Kusziela. Ale to Hiacynt poznał mnie wcześniej i ofiarował mi przyjaźń, gdy w Dworze Nocy byłam tylko niechcianym bękartem dziwki, sierotą ze szkarłatną plamką w lewym oku – z plamką czyniącą mnie niezdolną do służby Naamie i sprawiającą, że przesądny lud wytykał mnie palcami i nie szczędził przezwisk.
I śniłam o tamtym Hiacyncie. Nie o młodym mężczyźnie, którego zostawiłam losowi gorszemu od śmierci – ów los powinien przypaść mnie – lecz o cygańskim chłopcu z czarnymi kędziorami i wesołym uśmiechem, o chłopcu, który pod wywróconym straganem wyciągnął do mnie rękę i zawarł ze mną konspiracyjną przyjaźń.
Z drżeniem głęboko zaczerpnęłam tchu, czując, jak sen blaknie, a łzy wciąż moczą moje policzki. Jakże łatwo jest wzbudzić w człowieku przerażenie! We śnie stałam na dziobie statku, jednego z szybkich, zwrotnych ilirskich żaglowców, znanych mi tak dobrze z wcześniejszych przygód, i płakałam, widząc, jak powiększa się otchłań wodna pomiędzy mną a brzegiem samotnej wyspy, gdzie Hiacynt stoi samotnie, wyciąga ręce i wykrzykuje moje imię. Na tej wyspie odgadł zagadkę, nazwę źródła mocy Pana Cieśniny. Ja też ją rozwiązałam, ale Hiacynt użył dromonde, cygańskiego daru widzenia, i jego odpowiedź sięgała dalej w przeszłość. Zapewnił nam bezpieczną przeprawę przez Cieśninę, kiedy ogromnie jej potrzebowaliśmy, i drogo za to zapłacił, miał bowiem pozostać związany przez całą wieczność z tymi kamienistymi brzegami, jeśli geis nie zostanie przerwane. Klucza do zerwania klątwy szukałam od wielu lat, i tak we śnie, jak na jawie kończyło się to porażką. Słyszałam za plecami głosy marynarzy, klnących na przeciwne wiatry, które unosiły nas coraz dalej od wyspy. Przestrzeń szarej wody stale się poszerzała, ścigały nas krzyki Hiacynta, wołającego chłopięcym głosem do kobiety, którą się stałam: Fedro, Fedro!
Zadrżałam na to wspomnienie i moje myśli odruchowo skierowały się ku temu, co niosło pociechę. Przytuliłam się do śpiącego obok Joscelina i oparłam mokry od łez policzek na jego ramieniu – był to bowiem ostatni i największy z moich darów, ten, który ceniłam najbardziej: miłość. Od dziesięciu lat Joscelin Verreuil był moim wybrankiem i jeśli tysiące razy kłóciliśmy się i wzajemnie raniliśmy do żywego, nie żałuję ani jednego dnia. Niech całe królestwo się śmieje – i śmieją się, a jakże – ze związku kurtyzany i kasjelity; my wiemy, czym dla siebie jesteśmy.
Joscelin się nie obudził, tylko zmienił pozycję, przytulając się do mnie. Księżyc zaglądał przez wychodzące na ogród okno sypialni, poświata srebrzyła rozrzucone na poduszce jasne włosy Joscelina, a zioła i róże nasycały powietrze słodkim aromatem. Nasza sypialnia jest przyjemnym miejscem do snu i kochania. Przycisnęłam usta do ramienia Joscelina. To mógłby być Hiacynt, gdyby wypadki potoczyły się inaczej. Marzyliśmy o tym, on i ja.
Nikt nie wie, co by było, gdyby...
Jakiś czas później zasnęłam i śniłam, że wciąż rozmyślam, aż zbudziłam się w słońcu, kładącym się jasnym pasem na pościeli. Joscelin już był w ogrodzie. Jego sztylety błyskały, gdy płynnie wykonywał serie kasjelickich ćwiczeń, powtarzanych codziennie od dziesiątego roku życia. Dopiero gdy wstałam, wykąpałam się i zasiadłam do śniadania, przyszedł, by się ze mną przywitać. Miał posępny wzrok.
– Są wieści z Azalii.
Zastygłam z kromką chleba z miodem w połowie drogi do ust. Po chwili ostrożnie odłożyłam ją na talerz, wspominając sen.
– Jakie wieści?
Joscelin usiadł naprzeciwko mnie, wspierając łokcie na stole i brodę na rękach.
– Nie wiem. To ma coś wspólnego z Cieśniną. Kurier Ysandry nie chciał powiedzieć nic więcej.
– Hiacynt – szepnęłam.
– Możliwe. – Jego głos brzmiał ponuro. – Mamy stawić się na dworze, gdy tylko będziesz gotowa.
Wiedział, tak samo jak ja. Joscelin był tam, kiedy Hiacynt przyjął na siebie moje przeznaczenie, widząc dzięki dromonde to, do czego ja doszłam na drodze rozumowania, i w ten sposób skazując się na wieczne wygnanie. Piękny los dla Księcia Podróżnych, nieskończona egzystencja na maleńkiej wyspie wśród głębokich wód rozdzielających Terre d’Ange i Albę, i przyuczanie się do roli Pana Cieśniny.
Taka była umowa. Pan Cieśniny miał zostać uwolniony od klątwy dopiero wtedy, gdy ktoś zajmie jego miejsce. Jedno z nas musiało zostać. Wiedziałam, że to konieczne, i byłam gotowa to zrobić. Uznałam, że warto ponieść ofiarę, gdyż w przeciwnym wypadku statki z Alby nie pokonałyby Cieśniny i Terre d’Ange podbiłaby armia Skaldów.
Rozwiązałam zagadkę i oznajmiłam, jaka jest odpowiedź: Pan Cieśniny czerpał swoją moc z Zaginionej Księgi Razjela. Ale dromonde pozwala spoglądać tak w przód, jak i wstecz, dlatego odpowiedź Hiacynta sięgała głębiej. Zobaczył samą genezę geis, jak anioł Rahab pokochał śmiertelną kobietę, która nie kochała jego, i wziął ją w niewolę. Jak spłodził z nią syna, jak podjęła próbę ucieczki i zginęła podczas niej wraz ze swoim umiłowanym. Jak Rahab został ukarany przez Boga Jedynego za nieposłuszeństwo i jak w złości wywarł zemstę na synu, który pewnego dnia miał zostać nazwany Panem Cieśniny. Jak Rahab wyniósł z głębiny stronice Zaginionej Księgi Razjela, jak dał je swojemu synowi wraz z władzą nad wodami i jak uwięził go na samotnej wyspie Trzech Sióstr, skazując na rozdzielanie Terre d’Ange i Alby, dopóki jego własna kara nie dobiegnie końca.
Taki oto los stał się udziałem Hiacynta.
Od ponad dziesięciu lat szukałam sposobu na przełamanie klątwy, która go więziła, i zgłębiałam wiedzę jeszuicką w nadziei, że znajdę klucz do uwolnienia mojego przyjaciela. Jeśli klucz istniał, mógł być ukryty w naukach tych, którzy czcili Jeszuę ben Josefa, uznanego potomka Boga Jedynego. Niestety, ja nie mogłam go znaleźć.
Była to jedna z niewielu spraw, w których poniosłam całkowitą klęskę.
– Idziemy. – Odsunęłam talerz, straciwszy apetyt. – Muszę wiedzieć, co się stało.
Joscelin pokiwał głową i wyszedł, by wydać stajennemu dyspozycje do przygotowania powozu. Ja poszłam się przebrać w coś odpowiedniego na wizytę na dworze. Włożyłam suknię z bursztynowego jedwabiu i przypięłam do stanika Gwiazdę Towarzysza, brylantowy herb Elui w promienistej oprawie. Noszenie takiej broszy jest trochę kłopotliwym zaszczytem, ponieważ jednak wzywała mnie królowa, nie śmiałam pojawić się bez niej. Ysandra przywiązywała dużą wagę do przyznawanych godności.
Mój powóz ze zmienionym herbem Montrève na drzwiczkach jest dobrze znany w Mieście Elui. Tu i ówdzie przechodnie pozdrawiali mnie wesoło i przesyłali całusy, a ja skrywałam niepokój i z uśmiechem ­odpowiadałam na hołdy, bo przecież nie z winy moich wielbicieli nerwy miałam napięte jak struny. Joscelin znosił to ze zwykłym u niego stoicyzmem. Kiedyś to jego zachowanie było przedmiotem naszych częstych sporów. Z biegiem lat staliśmy się trochę mądrzejsi.
Jeśli wciąż miewałam klientów, to byli oni nieliczni i starannie wybrani – trzy razy do roku, nie więcej i nie mniej, godziłam się na spotkanie jako sługa Naamy. Po wielu kłótniach i dyskusjach z Joscelinem takie rozwiązanie okazało się kompromisem znośnym dla obu stron. Nic na to nie poradzę, że Strzała Kusziela budzi we mnie gwałtowne żądze; jestem anguisette, stworzoną do znajdywania największej rozkoszy w cierpieniu. Na tej samej zasadzie Joscelin nie może zmienić faktu, że on jest ulepiony z zupełnie innej gliny.
Zapewne oboje wiemy, że na tym świecie są tylko dwie osoby zdolne naprawdę nas rozdzielić. A jedna...
Nikt nie wie, jak mogłoby być.
Nikt nie wie, co by było, gdyby...
Hiacynt.
Co do drugiej osoby... Ale nie mówimy o Melisandzie Szachrizaj, wyjąwszy wzmianki w kontekście aktualnych wydarzeń politycznych. Joscelin lepiej niż ktokolwiek inny zna ogrom mojej nienawiści do niej; inne uczucia, jakimi ją darzę, są przekleństwem mojej natury i brzemieniem, które dźwigam w milczeniu. Kiedyś zaproponowałam jej siebie w zamian za wiadomość o miejscu pobytu jej syna. Melisanda nie była skłonna zapłacić tej ceny. Nie sądzę, by sprzedała tę informację za jakąkolwiek cenę, bo wśród żywych nie ma chyba nikogo, kto wiedziałby coś o chłopcu. Wiem, zasięgałam języka.
To druga tajemnica, której nie zdołałam odkryć.
Obecnie ma to mniejsze znaczenie, trochę mniejsze, choć gdy chodzi o Melisandę, nigdy nie ma pewności. Ysandra kiedyś uważała, że moje obawy są nieuzasadnione, zabarwione przez emocje anguisette. Tak rzeczywiście było, zanim się dowiedziałam, że Melisanda Szachrizaj poślubiła jej stryjecznego dziadka Benedykta de la Courcel i urodziła syna, który mógł odziedziczyć tron Terre d’Ange. Choć Benedykt od dawna nie żyje, podobnie jak jego współspiskowiec Percy de Somerville, Melisanda wciąż mieszka w świątyni Aszery z Morza. Los jej syna pozostaje nieznany, a planów Melisandy nie potrafię odgadnąć.
Moja królowa Ysandra ma mniej zmartwień, odkąd osiem lat temu urodziła córkę, a dwa lata później drugą. Teraz dwie następczynie stoją pomiędzy synem Melisandy a tronem i codziennie są dobrze strzeżone; kwestią bardziej palącą pozostaje sukcesja w Albie, gdzie obowiązuje dziedziczenie matrilinearne. O ile Drustan nie zerwie z tradycją Cruithnów, następca tronu będzie dzieckiem nie jego lędźwi, lecz łona jednej z jego sióstr. Takie są zwyczaje jego ludu, Cullach Gorrym, który zwie się Najstarszymi Dziećmi Ziemi. Drustan ma dwie siostry, Breidaję i Sibeal, z których żadna nie wyszła za potomka Elui.
Tak po dziesięciu latach pokoju wyglądała polityka Terre d’Ange w dniu, w którym jechałam do pałacu, żeby wysłuchać nowin z Azalii.
Azalia, północna prowincja Terre d’Ange, leży naprzeciwko Alby, oddzielona od niej przewężeniem Cieśniny. Kiedyś wody te były prawie nieprzebyte i podlegały władzy tego, którego nazwaliśmy Panem Cieśniny. To się zmieniło od czasu ofiary Hiacynta i małżeństwa Ysandry z Drustanem – a jednak żadnemu statkowi nie udało się dobić do brzegu wysp zwanych Trzema Siostrami. Ograniczenia złagodniały, lecz została klątwa rzucona przez nieposłusznego anioła Rahaba. Dopóki nie skończy się jego kara, dopóty klątwa pozostanie w mocy.
Jak zauważył Pan Cieśniny, Bóg Jedyny ma długą pamięć.
Pełna złych przeczuć, weszłam z Joscelinem na dziedziniec pałacu. Wezwanie mogłoby budzić nadzieję, gdyby nie sen. Już kiedyś moje lęki objawiły się w snach, choć potrzebowałam pomocy wyszkolonego adepta Domu Gencjany, żeby je zrozumieć – i wtedy okazały się jak najbardziej uzasadnione. Tym razem pamiętałam sen. Zbudziłam się we łzach i pamiętałam. Słowa niewidomej staruszki wraz z wewnętrznym drżeniem przestrzegały mnie, że dekada spokoju zbliża się do końca.


DWA

Ysandra przyjęła nas w jednym z mniejszych pokojów narad, wysokiej komnacie ze stołem, wokół którego stało osiem wyściełanych krzeseł. Królowa zajmowała miejsce u szczytu stołu, a po bokach siedziało trzech mężczyzn w podniszczonych po podróży strojach z herbami rodu Cour­cel.
– Fedro. – Gdy wprowadzono nas do komnaty, Ysandra podeszła i obdarzyła mnie powitalnym pocałunkiem. – Messire Verreuil. – Uśmiechnęła się, gdy Joscelin złożył kasjelicki ukłon, krzyżując przed sobą zarękawia. Ysandra zawsze go lubiła, szczególnie od czasu, gdy w jej obronie skrzyżował ostrza z niedoszłym zabójcą. – Miło was widzieć. Uznałam, że powinniście jako pierwsi posłuchać o tym fenomenie.
– Pa... – Pohamowałam się chyba po raz tysięczny; Gwiazda Towarzysza uprawniała mnie do zwracania się do potomków Elui jak do równych sobie, jednak nawet po tylu latach stało to w sprzeczności z moją naturą i szkoleniem. – Ysandro, bardzo ci dziękuję. Czy chodzi o wieści z Cieśniny?
Trzej mężczyźni zerwali się z miejsc, gdy królowa wstała, i Ysandra zwróciła się w ich stronę.
– To Evrilac Duré z Trevalionu i jego podkomendni, Guillard i Armand – powiedziała. – Od roku, z rozkazu Ghislaina nó Trevalion pełnią straż w Pointe des Soeurs.
Nogi ugięły się pode mną.
– Hiacynt – szepnęłam.
Point des Soeurs leży w północno-zachodniej Azalii w księstwie Trevalion, najbliżej wysp, które D’Angelinowie nazwali Trzema Siostrami; tam władał Pan Cieśniny i tam miał zastąpić go Hiacynt.
– Nie mamy wiadomości o Cyganie, hrabino – powiedział cicho Evrilac Duré, występując do przodu i składając lekki ukłon. Był wysoki, po czterdziestce, ze zmarszczkami w kącikach szarych oczu, powstałymi na skutek długotrwałego spoglądania na morze. – Przykro mi. Wiele słyszeliśmy o jego poświęceniu.
Niewątpliwie w Azalii o tym mówiono. To tam dobiliśmy do brzegu, wniesieni w ujście rzeki Rhenus przez potężną falę posłuszną Panu Cieśniny, D’Angelinowie, Cruithnowie i Dalriadowie, z wciąż świeżą i bolesną raną po utracie Hiacynta. Powitał nas Ghislain nó Trevalion, wówczas Ghislain de Somerville. Wyrzekł się nazwiska ojca, czemu się wcale nie dziwię.
– Usiądźcie i posłuchajcie. – Ysandra wskazała krzesła.
Choć w królestwie panuje spokój, straże w Point des Soeurs pozostają czujne. Azalijczycy mają swoją dumę i dobrze wiedzą, że skaliste wzniesienie leży niedaleko granicy z Kuszetem. Nawet w czasie pokoju dochodzi do utarczek pomiędzy potomkami Towarzyszy Elui. Błogosławiony Elua, poczęty z krwi Jeszui ben Josefa i łez Marii Magdaleny, pielęgnowany w łonie Ziemi, nie szukał włości tutaj, gdzie po długich wędrówkach powitany został z otwartymi ramionami. Ten kraj uczynił swoim domem i Terre d’Ange nosi nazwę na jego cześć. KOCHAJ JAK WOLA TWOJA, przykazał nam; nic więcej. Inaczej rzecz się ma z jego Towarzyszami – Azą, Naamą, Anaelem, Ejszet, Kuszielem, Szamchazajem i Kamaelem – upadłymi aniołami, którzy uwolnili Eluę i pomagali mu w drodze, i którzy podzielili między siebie królestwo. Dali nam wiele darów – i waśnie. Tylko Kasjel nie upomniał się o prowincję, wiernie trwając u boku Elui, Towarzysz Doskonały.
Odeszli wszyscy do prawdziwej Terre d’Ange, która leży w zaświatach. Aby to się stało możliwe, Bóg Jedyny i Matka Ziemia zawarli pokój. Zostaliśmy tylko my, ich potomkowie. Wypełniamy przykazanie Błogosławionego Elui najlepiej, jak potrafimy, i wciąż tworzymy naszą historię. Jej elementem była opowieść rozpoczęta przez Armanda, pełniącego nocną wartę, kiedy się zaczęło.
– Błyskawice – powiedział Armand z Trevalionu – jakich nigdy nie widziałem, niebiesko-białe i trzeszczące, pani, wielkie i rozwidlone, bijące z jednej chmury jakieś dziesięć mil od wybrzeża. – Wzruszył ramionami. – Wiem, że z tamtej strony leżą Trzy Siostry. W ciemności nie mogłem być pewien, ale zdaje się, że chmura wisiała nad nimi.
– Przecież burza z piorunami nie jest niczym dziwnym – zauważył Joscelin.
Armand pokręcił głową.
– Widywałem burze, messire kasjelito, zwyczajne i niezwyczajne. Trzeci raz pełnię służbę w Pointe des Soeurs. To nie była burza i czegoś podobnego nigdy nie widziałem. Noc była cicha, niebo jak czarny aksamit usiany gwiazdami i tylko w jednym miejscu przysłaniała je chmura. Przy każdym błysku widziałem jej spodnią stronę, fioletową i czarną, gdzieniegdzie migoczącą złotem. Stałem na murach otoczony spokojem wiosennej nocy i patrzyłem. Wreszcie poszedłem po dowódcę.
– Opisuje wiernie – potwierdził Evrilac Duré. – Dokoła panowała cisza, tylko fale szumiały łagodnie i w Point des Soeurs cykały świerszcze. Ale widzieliśmy, jak błyskawice rozdzierają niebo i morze szaleje wokół Trzech Sióstr. – Położył ręce na stole. – Mieszkając nad Cieśniną, widziałem wiele dziwnych rzeczy. Nikt temu nie zaprzeczy, ani mężczyzna, ani kobieta, czy to w Albie, czy w Terre d’Ange. Przypływy sprzeczne z wolą księżyca, prądy płynące wstecz, kipiele, wiry i niełamiące się fale... Sami widzieliście Oblicze z Wody, prawda?
– Tak. – Czegoś takiego nigdy się nie zapomina.
– Tak słyszałem – mruknął Duré. – Ja jednak nie znałem tego ani z widzenia, ani ze słyszenia. Błyskawice pomykały po niebie przez większą część nocy i pioruny biły jeden po drugim, gdy razem z Armandem patrzyliśmy z wieży. Widok był piękny i straszny. Tuż przed świtem rozbłysła ostatnia błyskawica, a była tak jasna, że rozświetliła całe niebo, i rozległ się ogłuszający huk gromu. Zaraz potem usłyszeliśmy krzyk, ludzki głos, jak się zdaje, ale tak potężny, że zagłuszył szum morza. Długi, przeraźliwy krzyk. – Duré umilkł na chwilę. – A później zapadła cisza.
– Zbudził się cały garnizon – odezwał się trzeci mężczyzna, Guillard. – Ja pierwszy wyskoczyłem na zewnątrz, gdy niebo szarzało na wschodzie. Ujrzałem nadciągającą falę, która złamała się na brzegu i zostawiła na nim wszystko, co niosła. Ryby, węgorze, tysiące stworzeń morskich podskakiwało i snęło na kamieniach. Fala rozchodziła się wielkim pierścieniem, jak zmarszczki na stawie po wrzuceniu kamyka. – Pokręcił głową. – Cały brzeg, jak okiem sięgnąć, wił się i trzepotał. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
– Widzieliście więc chmurę i dziwne błyskawice – powiedziałam, ściągając brwi. – A potem falę, która wyrzuciła na brzeg mnóstwo ryb. A co z wyspami? Czy próbowaliście zbliżyć się do Trzech Sióstr?
Mężczyźni wymienili spojrzenia. Evrilac Duré złożył ręce.
– Nie. Jesteśmy zobowiązani do obserwowania i składania meldunków. Wysłałem wieści do pana Ghislaina, on zaś kazał mi bezzwłocznie powiadomić Jej Wysokość, co uczyniłem.
Bał się. Widziałam strach w jego oczach, w napiętych liniach wokół ust. Nie mogłam go potępiać. Jakieś dwanaście lat temu zginęło wielu ludzi z Trevalionu, w tym wielu podkomendnych Ghislaina, podczas próby sforsowania Cieśniny. Sam Ghislain nie ponosił winy, rozkazy wydał stary król, dziadek Ysandry, Ganelon de la Courcel. Tak czy inaczej, zginęli. Nie mogłam nikogo winić za strach. Ja też się bałam.
Ysandra chrząknęła.
– Już wysłałam kurierów do Kwintyliusza Rousse. Ale admirał jest daleko, bierze udział w wyprawie do Khebbel-im-Akad i nie wróci przed końcem lata. Fedro, uznałam, że chciałabyś poznać te wieści. Jak rozumiem, prowadziłaś poważne badania na temat Pana Cieśniny.
– Tak.
Przeciągnęłam rękami po twarzy, żałując, że admirał floty królewskiej wyruszył w daleki rejs. Kwintyliusz Rousse był z nami, gdy Hiacynt podjął decyzję; co więcej, admirał od dawna miał zatarg z Panem Cieśniny. To on rok po roku wypróbowywał obronę Trzech Sióstr. Jeśli ktokolwiek nadawał się do ponowienia próby, to tylko on. Ja miałam wyłącznie bezużyteczną wiedzę – i Joscelina, z którego na morzu było niewiele ­pożytku, bo mój osobisty Towarzysz Doskonały, niestety, nie urodził się do żeglarskiego życia i na morzu najczęściej wymiotował przez reling.
– Co sądzisz? – Ysandra patrzyła na mnie życzliwie. Znała Hiacynta, aczkolwiek krótko, i wiedziała o naszej długotrwałej przyjaźni.
– Nie wiem. – Uniosłam głowę. – Pan Cieśniny powiedział, że terminowanie będzie długie. Może to tylko jakaś demonstracja mocy. Ale w głębi duszy czuję, że chodzi o coś więcej. Za twoim pozwoleniem, chciałabym to zbadać.
– Pozwalam. – Ysandra spojrzała nie bez pewnej surowości na Evrilaca Duré. – Messire Duré, nie rozkażę nikomu z Trevalionu przypuszczać szturmu na Trzy Siostry... ale poproszę o to. Jeśli Fedra nó Delaunay zechce popłynąć, czy ją zawieziecie?
Evrilac Duré głośno przełknął ślinę i odrobinę uniósł brodę. Azalijczycy są dumni i słowa Ysandry dotknęły go do żywego. Moja królowa poznała podstawy manipulowania ludźmi, odkąd wstąpiła na tron.
– Wasza Wysokość, zawieziemy! – odparł.
Tak oto nasze plany zostały określone. Ysandra odprawiła Azalijczyków, żeby mogli się posilić i odpocząć, a następnie poinstruowała sekretarza szkatuły królewskiej, że mają zostać nagrodzeni, a nasza wyprawa hojnie zaopatrzona. Joscelina i mnie zaprosiła na posiłek w ogrodzie, z czego się ucieszyłam, bo przecież nie dokończyłam śniadania i trochę zgłodniałam.
Przedpołudniowe słońce grzało zieleniące się rośliny w ogrodzie dwa razy większym od mojego skromnego ogródka i trzy razy lepiej zadbanym. Dzieliliśmy z Ysandrą rzadką chwilę zażyłości, gdy wspólnie piliśmy gorące mleko z winem, korzeniami i jajkiem, pojadając pierwsze owoce wczesnej wiosny. W królestwie było niewiele osób, które Ysandra darzyła bezgranicznym zaufaniem. Ze wszystkich zaszczytów, jakimi mnie nagrodziła, jej zaufanie cenię sobie najbardziej.
Szambelan pokoju dziecinnego przyprowadził Sydonię i Alais, córki Ysandry, żeby przywitały się z matką. Muszę przyznać, że obie były prześliczne. Starsza, Sydonia, była poważną dziewczynką z prostymi, lśniącymi włosami w kolorze starego złota i z ciemnymi oczami ojca; w młodziutkiej delfinie dostrzegłam cechy obojga rodziców. Mniej miała ich jej siostra Alais, drobna, ciemnowłosa i skłonna do płatania figli. To ona wspięła się na kolana Joscelina i wsunęła kędzierzawą główkę pod jego brodę. Joscelin roześmiał się i pozwolił jej bawić się sprzączkami zarękawi. Umiał postępować z dziećmi lepiej niż ja.
Ysandra uśmiechała się z matczyną pobłażliwością, gładząc lśniące włosy Sydonii, która klęczała obok niej, zajęta okręcaniem łodyżek fiołków wokół stołowej nogi z kutego żelaza.
– Alais zwykle nie garnie się do ludzi, Joscelinie. Może powinieneś się zastanowić, czy nie zostać ojcem. Zdaje się, że masz podejście do dzieci.
– Hmm... – Joscelin objął dziewczynkę jedną ręką, a drugą sięgnął do salaterki z jagodami. – Złamałem dość przysiąg bez znieważania łaski Kasjela, pani.
Królowa popatrzyła na mnie z uniesionymi brwiami, a ja bez zmrużenia oka odwzajemniłam spojrzenie.
Myśleliśmy o tym, oczywiście, jakżeby inaczej. Ale słowa Joscelina zawierały prawdę, a jeszcze głębszej prawdy nie powiedziałam Ysandrze. Noszę pechowe imię, nadane mi przez matkę, która wiedziała dużo o sztukach Naamy, lecz niewiele o czymkolwiek innym. Mój pan Kusziel naznaczył mnie na swoją sługę, a jego celna Strzała sięgnęła głębiej, niż mogłam przypuszczać. Kto wie, czy wątpliwy dar anguisette nie jest dziedziczny? Nigdy nie słyszałam, że jest, ale też nigdy nie słyszałam, że nie jest. Jestem jaka jestem i rozpaczanie nad tym nie ma sensu. Zapewne nie przeżyłabym swych wszystkich przygód, gdyby nie moja wyjątkowa zażyłość z bólem. Lypiphera, nazwali mnie na wyspie Kriti; znosząca ból.
Otóż to, nie miałam zamiaru przekazać tego wątpliwego daru dziecku z mojej krwi, dlatego nigdy nie poprosiłam Ejszet o błogosławieństwo otwarcia bram mojego łona. Są pewne rodzaje bólu, których nawet anguisette chce uniknąć. To był jeden z nich.
– Niech więc tak będzie – powiedziała Ysandra i ruchem głowy wskazała Gwiazdę Towarzysza na mojej piersi. – Zawsze myślałam, Fedro, że oszczędzasz obiecaną przeze mnie nagrodę dla swoich dzieci. Księstwo, stanowisko na dworze, może dobra partia. Dałam słowo.
– Nie. – Musnęłam broszkę palcami i pokręciłam głową, dodając: – Niczego nie potrzebuję ani nie pragnę, pani, z wyjątkiem tego, czego nie jesteś w stanie mi ofiarować. – Uśmiechnęłam się ze smutkiem. Bóg Jedyny odwrócił się od nas, D’Angelinów, i nie interesuje się potomkami Błogosławionego Elui. Nawet królowa nie jest w stanie zmienić tego faktu. – Czy możesz przywrócić martwych do życia albo dać mi klucz do zamka zemsty Boga Jedynego? Dałaś mi wszystko inne, o czym tylko mogłam zamarzyć.
– Żałuję, że tak mało. Mam wielki dług wobec ciebie. – Ysandra wstała i zaczęła się przechadzać po swoim zielonym azylu. Nie było tu ziół, tylko kwiaty cieszące jej oko, troskliwie pielęgnowane przez ogrodników. W pobliżu bramy czterej gwardziści stali w swobodnych pozach, odprężeni i zarazem czujni, podczas gdy szambelan z młodszym służącym czekali na rozkazy. Delfina Sydonia siedziała ze skrzyżowanymi nogami na ziemi i nuciła, plotąc wianek, a mała księżniczka Alais ciągnęła Joscelina za warkocz. – Nie ma żadnych wiadomości o chłopcu Melisandy?
– Nie – odparłam cicho i pokręciłam głową, choć królowa nie mogła tego zobaczyć. – Powiedziałabym ci, pani, gdyby były.
– Fedro... – Odwróciła się i spojrzała na mnie. – Nigdy nie przestaniesz się zapominać, prawie kuzynko?
– Chyba nie. – Uśmiechnęłam się do niej, po czym wzięłam garść fiołków z podołka Sydonii i splotłam je umiejętnie w misterną girlandę. Nabrałam wprawy, gdy sama byłam dzieckiem, pomagając adeptom w Dworze Kwiatów Nocy. – Proszę – powiedziałam, zakładając jej wianek na głowę.
Dziewczynka pokraśniała z zadowolenia i podbiegła do matki.
Kurtyzana może robić to, co nie przystoi królowej.
– Ślicznie – pochwaliła Ysandra i pocałowała córkę w czoło. – Podziękuj hrabinie, Sydonio.
– Dziękuję, hrabino – powiedziała posłusznie dziewczynka.
Jej siostra Alais zachichotała nagle. Zadźwięczała stal, gdy wyciągnęła z pochwy sztylet Joscelina. Strażnicy drgnęli, słysząc brzęk broni, i roześmiali się z ulgą, gdy Joscelin delikatnie wyłuskał rękojeść z drobnych paluszków. Delfina Sydonia sprawiała wrażenie zbulwersowanej zachowaniem siostry; Alais miała zadowoloną minę.
Na twarzy Ysandry malowała się rezygnacja.
– Być może w tej sprawie masz rację – powiedziała cierpko. – Niech Elua błogosławi twoim poszukiwaniom, Fedro. I gdybyś po drodze mijała okręt flagowy cruarchy, powiedz mojemu mężowi, żeby się pospieszył.


TRZY

Doznałam innych strat, takiej samej wagi, jak ofiara Hiacynta, i niektóre z nich pod wieloma względami były bardziej dotkliwe. Nigdy nie zapomnę brutalnego zabójstwa mojego pana, Anafiela Delaunaya, i jego ucznia Alcuina. Zawsze też będę pamiętać moich kawalerów, Remy’ego i Fortuna, którzy z rozkazu Benedykta de la Courcel zostali na moich oczach zgładzeni za grzech lojalności.
Lojalności wobec mnie.
Ale groza losu Hiacynta była pod tym względem wyjątkowa, że nie malała z upływem czasu. Żył, ale stracony dla świata. Przez osiemset lat Pan Cieśniny władał wodami ze swojej samotnej wieży – osiemset lat! A Hiacynt sam mianował się jego następcą. Przelane łzy nie mogły zmyć tego wyroku i wciąż pamiętałam, że podczas gdy ja żyję, śmieję się i kocham, on cierpi, samotny na odciętej od świata wyspie.
Przygotowania do podróży zajęły cały dzień. Choć prowadziłam jeden z najsłynniejszych salonów w Mieście Elui, szeroko znany z eleganckich przyjęć i dyskursów, nie straciłam ducha przygody. Joscelin, jak zwykle roztropny, posłał do Montrève po mojego drogiego kawalera Ti-Filipa, żeby nam towarzyszył. Zrobił to w chwili, gdy kurier Ysandry stanął w progu naszego domu. Gdyby to zależało ode mnie, oszczędziłabym mu tej podróży i zrobiłabym źle. Ti-Filip, ostatni z Chłopców Fedry, przybył do Miasta co koń wyskoczy i stanął przede mną ze znajomym błyskiem w oczach.
– Zawdzięczam życie tak samo Cyganowi, jak tobie czy Joscelinowi, pani – powiedział, łapiąc oddech w antykamerze. – Prawie zajeździłem trzy konie, żeby tego dowieść. Niech twój zarządca strzyże owce beze mnie, ja pojadę z tobą do Pointe des Soeurs. Poza tym możesz potrzebować marynarza.
Po takiej deklaracji nie mogłam mu odmówić. Ti-Filip przyprowadził ze sobą kompana, oddanego pasterza ze wzgórz Montrève. Hugues miał nie więcej niż osiemnaście, dziewiętnaście lat, rumiane policzki, ciemną czuprynę i wiecznie zdumione oczy w rozmytym kolorze leśnych dzwonków. Ti-Filip uśmiechnął się do mnie, gdy młody Hugues ukłonił się i z ciemnym rumieńcem wydukał słowa powitania.
– Słyszał różne opowieści, pani, jak wszyscy. Ponieważ ty zbyt rzadko bywasz w Montrève, pomyślałem, że zabiorę go do Miasta. Poza tym jest silny jak wół.
Mogłam w to wierzyć, widząc szerokość jego ramion. Odwiedzam Montrève i mieszkam tam co najmniej przez kilka miesięcy w roku, ale prawda jest taka, że moja posiadłość doskonale radzi sobie beze mnie. Purcell Friote i jego żona Richelina są niezastąpieni, a Ti-Filipa bawi zarządzanie posiadłością, odgrywanie seneszala i flirtowanie z chętnymi chłopcami i dziewczętami Siovale. Słyszałam – bo zwracam uwagę na takie rzeczy – że podobno prawie jedna czwarta nieślubnych dzieci urodzonych w Montrève jest potomstwem mojego kawalera. Cóż, nie dziwię się ich matkom, że dokonały takiego wyboru. Filip jest bohaterem królestwa, udekorowanym osobiście przez Ysandrę medalem za męstwo.
To samo uwielbienie – tylko głębsze – z jakim młody Hugues spoglądał na bohaterskiego Ti-Filipa, dostrzegłam w jego szaroniebieskich oczach, gdy patrzył na Joscelina i na mnie.
– Miło cię poznać, Huguesie z Montrève – powitałam go formalnym tonem, wcielając się w narzuconą mi przez los rolę hrabiny. – Czy rozumiesz, że nie wybieramy się na majówkę, lecz czeka nas niebezpieczna wyprawa?
– Tak, pani! – wykrztusił i znów się zająknął, a rumieniec przyciemnił jego jasną skórę. – Tak, pani, tak. Rozumiem doskonale.
– Dobrze. – Przeszyłam go surowym spojrzeniem. – Bądź gotów do drogi o świcie.
Hugues wymamrotał coś niezrozumiale. Gdy się odwróciłam, usłyszałam, jak scenicznym szeptem mówi do Ti-Filipa:
– Myślałem, że jest wyższa!
Puściłam tę uwagę mimo ucha, ale policzki Joscelina zadrżały z tłumionego śmiechu.
– O co chodzi? – zapytałam ze złością, gdy znaleźliśmy się sami. – Czy bawi cię mój wzrost?
– Nie. – Joscelin rozbroił mnie uśmiechem, wsuwając dłonie w gąszcz moich kruczoczarnych loków. – Słyszał o twoich dokonaniach i oszołomiła go twoja reputacja, Fedro nó Delaunay. Musiałabyś mieć chyba siedem stóp wzrostu, żeby pasować do jego wyobrażeń. Pewnie stawałbym na podnóżku, żeby cię całować. – Złożył na moich wargach pocałunek, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. – Istna Grainna mac Connor – wymruczał w moje usta.
– Nie dokuczaj mi – poprosiłam, ciągnąc go za kark. – Nie jestem wojownikiem, Joscelinie.
– Jesteś wojowniczką Naamy. – Pocałował mnie znowu, rozwiązując tasiemki mojej sukni. – Albo Kusziela. Chociaż tylko jedno z nas wie, jak używać ostrza.
Robił to po mistrzowsku – Joscelin, mój towarzysz doskonały. Jak Ysandra, zawdzięczam życie jego biegłości w posługiwaniu się sztyletami i mieczem. Cała Terre d’Ange wie o jego pojedynku ze zdradzieckim ­kasjelitą i niedoszłym zabójcą, Dawidem de Rocaille. Nigdy nie słyszałam o innej walce na miecze, która spowodowała przerwanie burzliwych zamieszek. Jeśli jest równie biegły we władaniu inną bronią, w którą natura wyposażyła ród męski, to wiedzą o tym nieliczni. Nie spodziewano by się tego po bracie kasjelicie, który kiedyś ślubował życie w celibacie.
Ja też się nie spodziewałam.
Ręce Joscelina delikatnie muskały moją skórę; rzadko przychodzi mu do głowy, żeby traktować mnie inaczej, choć jestem anguisette, Wybranką Kusziela, i ból sprawia mi przyjemność. Ale uczyliśmy się razem i Joscelin opanował sztukę dręczenia mnie delikatnością. Kasjelicka dyscyplina jest surowa. Czułam to w jego stwardniałych dłoniach i czubkach palców, gdy mnie rozbierał. Pobudzał mnie z niezmierną wprawą, aż pojękiwałam z żądzy i błagałam, żeby nie przedłużał. Kiedy wreszcie wszedł we mnie, westchnęłam z zadowolenia, opasując go w talii nogami. Patrzenie w jego twarz przypominało spoglądanie w słońce; promieniująca z niej miłość była niemal zbyt wielka do zniesienia.
– Fedro – szepnął.
– Wiem.
Wtuliłam twarz w jego ramię i obejmowałam go z całej siły, ucząc się na pamięć uczuć towarzyszących tym chwilom, i płonęłam z pożądania. Był kompasem, który wskazywał pragnienia mego serca, i gdy był we mnie, czułam się spełniona. Trzymałam go mocno i miałam łzy w oczach, sama nie wiem dlaczego. Rwącym się głosem prosiłam:
– Och, Joscelinie! Nie przerywaj. Jeśli mnie kochasz, nie przerywaj.
Poczułam, że się uśmiechnął i poruszył we mnie.
– Nie przestanę – obiecał.
I nie przestawał przez długi, długi czas.
Tak kochaliśmy się tej nocy, ostatniej nocy okresu wieloletniego spokoju. Przypuszczam, że Joscelin także wyczuwał nadchodzącą zmianę; byliśmy razem zbyt długo, żeby nie myśleć podobnie, a nasza więź została zadzierzgnięta w najgorszych okolicznościach.
Później od razu zapadłam w spokojny sen bez marzeń. Nocny wiatr wysuszył łzy na moich policzkach i zbudziłam się o czystym wiosennym poranku.
Niezależnie od tego, jak ponuro zapowiada się wyprawa, jej rozpoczęcie niesie ze sobą wrażenie wolności. Moje serce zwykle rośnie na początku każdej podróży i ta nie stanowiła wyjątku. Służba zajęła się sprawnym pakowaniem bagaży, a Eugenia, moja gospodyni, krzątała się bez ustanku, szykując prowiant na drogę. Wiedzieliśmy, że niczego nam nie zabraknie.
Mój majątek pomnożył się w latach pokoju. Ojciec, którego pamiętam jak przez mgłę, był utracjuszem bez głowy do zarabiania pieniędzy. Gdyby miał więcej rozwagi, nie zostałabym sprzedana do terminu w Domu Cereusa, pierwszego z Trzynastu Domów Dworu Nocy. Liczyłam się z odmianą fortuny, dlatego zawsze starałam się inwestować mądrze, wspierana dobrą radą przez mojego faktora, a także koneksjami na dworze i w wielu innych znaczących domach.
Sława pierwszej kurtyzany królestwa daje korzyści. Czasami za moje usługi proponowano dziwaczne rzeczy – i czasami je przyjmowałam. Część zarobków hojną ręką oddawałam do świątyń Naamy, resztę zatrzymywałam dla siebie.
Evrilac Duré i jego ludzie, wypoczęci po forsownej podróży, tuż przed wyjazdem do domu okazywali zapał większy niż w komnacie Ysandry. Evrilac uniósł brwi na nasz widok, bo było nas tylko czworo, z niezbędnym bagażem na grzbietach jucznych mułów.
– Tylko czworo, pani? – zapytał. – Myślałem, że zabierzesz przynajmniej pannę służącą.
– Panie Duré – odpowiedziałam uprzejmym tonem – będziemy podróżować na przełaj do zapomnianego przez bogów i ludzi garnizonu, żeby stawić czoło Panu Cieśniny w jego własnym królestwie. Nie jedziemy z towarzyską wizytą do księstwa Trevalion. W środku zimy przebyłam pieszo skaldyjskie pustkowia, a potem sztorm zaniósł mnie w kompanii piratów na Kriti. Nie sądzisz, że wiem, co robię?
Roześmiał się, błyskając białymi zębami; Azalijczycy uwielbiają demonstrację dumy. I tak oto wyruszyliśmy przez ziemie zieleniejące pod dobrymi auspicjami wiosny. Gdy marmurowe mury Miasta Elui zostały za nami, odetchnęłam głęboko świeżym powietrzem i zobaczyłam, że Joscelin robi to samo. W trakcie jazdy Guillard i Armand rzucali w moją stronę pełne podziwu spojrzenia, a młody Hugues śpiewał, rozpierany radością. Miał płuca jak miechy i silny, dźwięczny głos.
– Przypomina mi Remy’ego – powiedział Ti-Filip z cieniem smutku w uśmiechu, podjeżdżając do mnie. – Błagał, żeby go zabrać. Nie mog­łem mu odmówić.
Pokiwałam głową, a dawny żal ścisnął mnie za gardło. Remy był pierwszym z moich kawalerów, pierwszym z Chłopców Fedry, którzy zgłosili się do mnie na służbę. Widziałam jego śmierć. Nie uwolniłam się z okowów winy za przelaną krew – z winy, którą uświadomiłam sobie w pełni w czasie ceremonii thetalos w kriteńskiej jaskini. Nie zapomniałam też o tych, którzy przeżyli, a których liczby nigdy nie będzie dane nam poznać. Czy ten młodzieniec śpiewałby równie swobodnie i radośnie w Terre d’Ange rządzonej przez Melisandę Szachrizaj? Byłam przekonana, że nie, ale nigdy nie będę wiedzieć tego na pewno.
– Cieszę się, że go zabrałeś – powiedziałam do Ti-Filipa, który uśmiechnął się szeroko.
– Układa fatalne wiersze. Od dwóch dni wiele z nich jest poświęconych tobie, pani. „O liliowoblada z kruczoczarnym włosem, o gwiaździstooka niczym nocne niebo”.
Roześmiałam się i to mu chodziło; nie ulegało wątpliwości, że obecność Huguesa uprzyjemniła nam podróż. W dobrym tempie zmierzaliśmy na północ wzdłuż rzeki Awiliny do prowincji Namary, gdzie skręciliśmy na zachód ku Pointe des Soeurs. Słońce świeciło jasno przez całą drogę. W winnicach jasnozielone pędy zaczynały okręcać się wokół brązowych, suchych łodyg, a w gajach oliwnych szemrały srebrzyste liście. Od czasu do czasu spotykaliśmy Cyganów, wracających z wiosennego targu końskiego w Hippochamp w Kuszecie. Nie sposób było ich nie poznać, gdy błyskali białymi zębami w smagłych twarzach i rozmawiali we własnej mowie przeplatanej d’Angelińskimi słowami. Cyganki nosiły swój majątek na sobie, w postaci złotych monet naszytych na kolorowe chusty. Również z monet były wykonane naszyjniki i kolczyki.
„Jesteś księciem swojego ludu, Hiacyncie” – to zawsze powtarzała mu matka; Księciem Podróżnych, bo właśnie podróżnymi zwali się Cyganie, będąc skazanymi na wędrówkę po ziemi. Wierzyłam w te słowa jako dziecko; gdy podrosłam, uznałam, że to naiwne kłamstwo matki, która została wypędzona i uznana przez swój lud za krajna, czyli nieczystą, bo pokochała D’Angelina i straciła z nim cześć. A tak naprawdę matka Hiacynta straciła cześć wskutek bezmyślnego zakładu. Jej kuzyn przegrał i podstępem pozwolił uwieść córkę swojego wodza, żeby uregulować dług w Domu Przestępu.
Jak się okazało, matka Hiacynta nie kłamała. Manoj, jego dziadek, był cygańskim królem. Kiedy się spotkali z otwartymi ramionami przyjął utraconego przed laty wnuka.
Wtedy Hiacynt także się poświęcił. Zrobił coś, co było krajna, gdy dla mojego dobra użył dromonde, odziedziczonego po matce daru widzenia, który pozwalał rozchylać zasłony przeszłości i przyszłości. Mężczyznom nie wolno uprawiać dromonde, dlatego cygański król jego również wypędził.
Myślałam po drodze o tych wydarzeniach. Zauważyłam, że Joscelin spochmurniał, gdy popatrzył na cygańskie kompanie w kolorowych wozach.
Omijaliśmy miasta i większe osady, zatrzymując się w tylko w skromnych przydrożnych zajazdach dla kurierów, gdzie właściciele patrzyli nieufnie na moją twarz i mruczeli coś pod nosem, ale nie zadawali pytań. Dwadzieścia lat temu niewielu D’Angelinów rozpoznawało znak Strzały Kusziela; nie było anguisette w pamięci ludzi. Teraz już była. Słyszałam, że wiejskie dziewczęta chętne do służby Naamie kłują się w oczy, żeby na białku powstała czerwona plamka. Nie wiem, czy to prawda, ale mam nadzieję, że nie. Nie robią tego w Mieście Elui, gdzie każdy ulicznik z Mont Nuit natychmiast poznałby się na fałszerstwie. Jako dziecko w Dworze Nocy myślałam, że byłoby przyjemnie, gdyby moje nazwisko zasłynęło w całym królestwie; jako dojrzała kobieta nie dbałam o swoją sławę i myślałam o innych sprawach.
Po kilku dniach jazdy dotarliśmy do Pointe des Soeurs, gdzie powitano nas z dużym szacunkiem, byliśmy bowiem częścią legendy, nad którą pełnili wartę. Guillard i Armand tryskali dobrym humorem, uradowani rolą naszej eskorty, a sam dowódca, Evrilac Duré, patrzył pobłażliwie na ich błazeństwa.
Garnizon w Pointe des Soeurs leży na odludziu nad samym morzem, w odległości dziesięciu mil od najbliższej wioski. Stacjonujący tu żołnierze byli spragnieni eleganckiego towarzystwa i wieści z szerokiego świata, choć nie przypuszczam, że spodziewali się takich, jakie przywieźliśmy. Milczeli, gdy Duré wezwał ochotników do udziału w naszej wyprawie.
– Strach was obleciał? – zapytał drwiąco krępy Guillard. – Powiem wam, sama królowa, Ysandra de la Courcel, powiedziała dowódcy: „Messire Duré, nie rozkażę nikomu z Trevalionu przypuścić szturmu na Trzy Siostry... ale poproszę o to”. Czego tu się bać, chłopaki? Ryb? – Uderzył pięścią w pierś. – Mówię wam, ja idę! Nie zostanę z tyłu, żeby potem słuchać cudzych opowieści przy ognisku!
Po takim wyzwaniu ochotnicy występowali dwójkami i trójkami, aż w końcu Duré oznajmił, że ma już wystarczającą liczbę ludzi. Zarumieniony Hugues radośnie rozdziawiał usta. Uśmiechnęłam się, widząc jego zadowolenie, i zastanowiłam nad tym, co nas czeka.
Po podwieczorku Armand i Guillard oprowadzili nas po fortecy i przyległych gruntach. Tutaj, jak mi powiedziano, fala złamała się na kamienistym brzegu, wyrzucając olbrzymi ładunek stworzeń morskich. Szłam wzdłuż plaży, oglądając śnięte, zasuszone ryby. Potem, wysoko na murach fortecy, Armand wskazał nad szarym rozkołysanym morzem na północny zachód, w kierunku cienistej smugi na horyzoncie, najbliższej z Trzech Sióstr. „Tam”, powiedział, „wisiała chmura, z której biły niezwykłe błyskawice”. Dodał, że od wyjazdu panowała cisza.
Słuchałam pilnie i kiwałam głową. Krzyki mew niosły się na wietrze, zagłuszając odgłosy towarzyszące przygotowaniom statku do jutrzejszego wyjścia w morze. Ludzie Duré uwijali się, sprawdzając takielunek i uzupełniając zapasy.
– Co o tym myślisz? – zapytał tej nocy Joscelin w skromnej komnatce, którą nam przydzielono.
Trzymał na kolanach splątane skórzane pasy, nacierając je oliwą dla ochrony przed wilgocią w czasie morskiej podróży. Uniosłam głowę znad jeszuickiego zwoju Sz’moth, kroniki ucieczki Mojszego z ziemi Menechetu i rozdzielenia morza. Rabbi, mój dawny nauczyciel, wytargałby się za brodę, gdyby zobaczył, że trzymam w dłoniach święty tekst i obchodzę się z nim tak bezceremonialnie; zmarł siedem lat temu, jego zmęczone serce przestało bić we śnie.
– Nic. – Pokręciłam głową. – Dość dobrze opisali Rahaba, ale nie ma ani słowa o potomku Elui. Może parę analogii, nic więcej. A ty?
Joscelin wzruszył ramionami, patrząc na mnie spokojnie. Jego silne, zwinne ręce wciąż wcierały olej w skórę.
– Chronić i służyć – powiedział cicho.
Kiedyś lepiej niż ja znał jeszuickie nauki, bo są one zbliżone do kasjelickich. Jeszuici zwą kasjelitów apostatami. Ze wszystkich Towarzyszy tylko Kasjel podążył za Eluą – z czystości serca, w gniewie wyrzekając się miłości i miłosierdzia Boga Jedynego. Jeszuici twierdzą, że inni podążyli za Eluą z arogancji, przeciwstawiając się władzy Boga Jedynego: Naamą kierowała żądza, Azą duma, Szamchazajem przebiegłość i tak dalej. Kusziel, który naznaczył mnie jako swoją sługę, kiedyś karał potępionych i podobno ich miłował. Możliwe, ale to Błogosławiony Elua przykazał: KOCHAJ JAK WOLA TWOJA. Kiedy Bóg Jedyny i Matka Ziemia zawarli pokój i stworzyli miejsce, które nigdy wcześniej nie istniało, Kasjel postanowił pójść za Eluą do prawdziwej Terre D’Ange leżącej w zaświatach. Tylko on spośród Towarzyszy pogodził się z potępieniem i uznał je za zasłużone.
Ocenił, że warto. Tego nie umieją wyjaśnić ani Jeszuici, ani kasjelici. Nie sądzę, żeby choć próbowali.
Teraz wiem więcej niż wszyscy kasjelici i przypuszczam, że wielu Jeszuitów. Ale to wciąż za mało. Wstałam z łóżka i uklękłam u boku Joscelina, przyciskając czoło do jego kolana. Nie lubił, gdy się tak zachowywałam, ale nie mogłam powstrzymać bólu skruchy w moim sercu.
– Myślałam, że znajdę sposób, żeby go uwolnić – szepnęłam. – Naprawdę.
Po chwili poczułam, jak Joscelin gładzi moje włosy.
– Ja też – powiedział cicho. – Elua świadkiem, Fedro, ja też.




Dodano: 2011-01-27 12:53:38
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS