Pamiętam dobrze, że już kiedy po raz pierwszy natknęłam się na nazwisko Zajdel, miałam przeczucie, że zadanie pytania „no dobra, ale kto to właściwie jest?” nie byłoby mądrym posunięciem, o ile nie chce się wyjść na ignoranta. Jak się później okazało Janusz Zajdel jest jedną z tych osób, o których istnieniu wypada wiedzieć, jeśli uważa się za fana książek fantastyczno-naukowych. Znany pisarz, często chwalony przez recenzentów, ceniony przez czytelników, wspominany zawsze z rozrzewnieniem, obwołany prekursorem nurtu fantastyki socjologicznej w Polsce (a przynajmniej tak twierdzi Wikipedia). Chyba właśnie dlatego nigdy nie planowałam zapoznawać się z żadnym z jego tekstów. Czytelniczy żółtodziób, taki jak ja, sięgając po klasykę science fiction, nie mógłby oprzeć się wrażeniu, że spóźnił się kilka lat na wycieczkę do przyszłości, na którą niegdyś autor porywał swych czytelników. Nie będąc pewną czy zniosę widok zepsutego wehikułu i zardzewiałych śrubek, postanowiłam zostawić Zajdla w spokoju. Skoro jednak trafiła do mnie „Relacja z pierwszej ręki”, pomyślałam, że spróbuję chociaż pogrzebać przy przewodach. Może wystarczy wymienić olej i w drogę? Ach, gdyby to było takie proste...
„Relacja z pierwszej ręki” to zbiór trzydziestu trzech opowiadań powybieranych z kilku wydanych antologii, a także z zapisków pośmiertnych autora. Już po przeczytaniu kilku z nich zaczyna drażnić brak różnorodności. Ludzie próbujący egzystować w jakimś tam świecie przyszłości odpowiadającym mniej więcej standardowym założeniom science fiction i motyw człowieka osaczonego przez wytwory postępu, które stanowią konsekwencję jego działań, są eksploatowane tak często, że śmiało można mówić o nadużyciu. Jest to największy defekt opisywanego zbioru.
Autor zręcznie łączy w swoich tekstach fizykę i metafizykę, które ubarwione dodatkowo rozmaitymi teoriami i hipotezami – owocami jego fantazji – sprawiają niejednokrotnie wrażenie czystego absurdu. „Relacja...” przypomina trochę pod tym względem jakąś kosmiczną wersję „Trans-Atlantyku” Gombrowicza. Mimo wszystko jednak Zajdel pisze odrobinę bardziej zrozumiale. Warto również wspomnieć, że Gombrowicz lubił stawiać własne alter ego w roli głównego bohatera powieści, podczas gdy u Zajdla w prawie każdym opowiadaniu występuje fizyk, naukowiec lub pisarz.
Mimo że wszystkie utwory są dosyć podobne, można podzielić je na kilka grup. W jednej z nich znalazłyby się opowiadania takie jak otwierający antologię „Bunt” czy „Gra w zielone”. Lekkie i zabawne, a jednocześnie luźno nawiązujące do niektórych zjawisk społecznych z naszej szarej codzienności.
Inną grupę stanowią teksty poważniejsze, odrobinę refleksyjne. Przykładem mogą być „Ten piękny dzień” lub „Chrzest bojowy”. Charakteryzują się cięższym klimatem niż pozostałe, ale nie tracą przez to na jakości.
Jeszcze inne, wśród nich „Towarzysz podróży” i „Ekstrapolowany koniec świata”, powstały prawdopodobnie tylko po to, by autor mógł w nich przedstawić jakąś skomplikowaną i mniej lub bardziej (z naciskiem na mniej) wiarygodną teorię. Te wypadają chyba najsłabiej, bo są w większości przegadane i raczej nudne.
Badzo dobre opowiadania to „Jad mantezji”, „Metoda doktora Quina” i „Felicitas”. Tutaj autor mniej uwagi poświęcił światu przedstawionemu, a więcej bohaterom. Zdecydowanie wyszło to tekstom na dobre.
Wspomnieć należy jeszcze tylko o absolutnie najlepszym tekście zbioru, czyli o opowiadaniu tytułowym. Jest to opowieść o pewnym eksperymencie, która już po kilku stronach zaczyna niepokojąco przypominać inną dobrze znaną wszystkim historię.
Niestety nadmierne nagromadzenie tekstów psuje odbiór całości. Wiem, że nie łatwo jest wybrać trzydzieści trzy z osiemdziesięciu (tyle jest ponoć wszystkich opowiadań), mimo to selekcja powinna być jednak dokładniejsza. Osoba, która wcześniej nie miała styczności z Zajdlem, może poczuć się przytłoczona. Dlatego „Relację...” najlepiej dawkować sobie powoli, w regularnych odstępach czasu. Zbiorek sprawdzić się może także jako edycja kolekcjonerska dla tych czytelników, którzy autora znają i jeśli nawet zapomnieli po długim czasie, jak działają stare przewody, chętnie zobaczyliby na swoich półkach taki album z dawnych podróży. Natomiast jako próbkę twórczości dla ciekawskich, którzy też chcieliby odpowiedzieć na pytanie „no dobra, ale kto to właściwie jest ten Zajdel?”, polecałabym raczej coś innego. Może którąś z powieści?