NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Carey, Jacqueline - "Potomek Kusziela"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Carey, Jacqueline - "Trylogia Imriela"
Tytuł oryginału: Kushiel's Scion
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Styczeń 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-189-8
Oprawa: miękka
Format: 135 x 202 mm
Liczba stron: 720
Cena: 49,00 zł
Rok wydania oryginału: 2006
Wydawca oryginału: Warner Books
Tom cyklu: 1



Carey, Jacqueline - "Potomek Kusziela" #1

Prolog

Co to znaczy być dobrym?
Kiedy byłem dzieckiem, zdawało mi się, że wiem. Wówczas było to łatwe. Nie wiedziałem nic o swoim pochodzeniu czy dziedzictwie. Dzieciństwo spędziłem w Sanktuarium Elui, gdzie dni upływały na pracy i zabawie: wspinałem się na górskie zbocza i pasałem kozy z innymi dziećmi, łaziłem po drzewach i pływałem w wartkim strumieniu, gdy nasze podopieczne skubały trawę.
Przesiąkłem regułą Błogosławionego Elui: Kochaj jak wola twoja. I kochałem. Kochałem bezgranicznie, z łatwością i szczerze: towarzyszy zabaw, kapłanów i kapłanki Sanktuarium, kozy pod moją opieką, ziemię pod moimi stopami i niebo nad moją głową. Jestem D’Angelinem; kochałem Terre d’Ange, mój kraj ojczysty. Z całego serca kochałem naszych bogów, Eluę i jego Towarzyszy, i wiedziałem, że w zamian jestem kochany. Byłem szczęśliwy. Nie przypuszczałem, że cokolwiek kiedyś się zmieni.
Kiedy miałem dziesięć lat, zmieniło się wszystko.
Zostałem uprowadzony przez kartagińskich handlarzy niewolników i wyprawiony w podróż do piekła. I sądziłem, że tam umrę, ale nie umarłem. Uratowano mnie. Sprowadzono z miejsca potępienia w inne, bezpieczne.
I znów wszystko uległo zamianie.
W dalekim lesie na skrajach Khebbel-im-Akad wysłannik królowej D’Angelinów skłonił głowę i powitał mnie jako Imriela de la Courcel, księcia krwi.
Wszystko, co wiedziałem o sobie, było kłamstwem.
Dowiedziałem się, że moim ojcem był Benedykt de la Courcel, stryjeczny dziadek królowej Ysandry. Przez wiele lat był jej najbliższym żyjącym krewnym z rodu Courcelów. Gdy usłyszałem te wieści, od dawna już nie żył. Zdradził tron i gdyby doczekał dnia sądu, zostałby skazany. Nie doczekał.
Moja matka to zupełnie inna historia.
Kiedy miałem osiem lat – wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim ona jest – brat Selbert zabrał mnie do La Serenissimy na spotkanie. Powiedział mi, że moi rodzice, przedstawiciele d’angelińskiej szlachty, zarażeni febrą podczas podróży morskiej, ostatkiem sił przekazali mnie pod opiekę sanktuarium. Powiedział też, że kobieta, przyjaciółka moich rodziców, będzie moją protektorką, gdy osiągnę pełnoletność. Dowiedziałem się też, że ma niebezpiecznych wrogów i że nie wolno mi nikomu o niej mówić, gdyż w ten sposób narażę ją na wielkie niebezpieczeństwo.
Przynajmniej to ostatnie okazało się prawdą. Uwierzyłem mu. Dlaczego miałbym nie wierzyć? Ufałem mu przez całe życie. Ale wszystko inne było kłamstwem. I nie powiedział mi, że uczciwie zasłużyła na każdego swojego wroga. Zdrada mojego ojca blednie w porównaniu z jej postępkami. Terre d’Ange w całych swoich dziejach nie znała bardziej morderczego zdrajcy niż Melisanda Szachrizaj de la Courcel.
Moja matka, którą nauczyłem się gardzić.
Z perspektywy czasu wydaje się dziwne, że wtedy jej nie rozpoznałem. A jednak skąd miałbym wiedzieć? W sanktuarium Elui nie było luster. Dzieci, wcześnie uczyły się wychylać z koziego mostku i patrzeć na swe odbicia falujące na powierzchni strumienia, ale na tym koniec. Byłem równie nieświadom rysów mojej twarzy jak mojego pochodzenia.
Oczywiście, gdy uprowadzili mnie handlarze niewolników, miałem mnóstwo okazji, żeby posłuchać o swoim wyglądzie. W kraju zwanym Drudżanem szukali nieskazitelnie pięknych ludzi na idealne ofiary. Sprzedano mnie jednemu z kapłanów kości, który służył mahrkagirowi, władcy całego Drudżanu. Mahrkagir był okrutny, bezlitosny i kompletnie szalony. Trafiłem do jego koszmarnego haremu, do zenany w pałacu Daršanga. Uroda przynosi niewielką pociechę, gdy się zstępuje do piekła.
Jestem podobny do matki.
Teraz to wiem. Widzę siebie w lustrach – w domu mojej przybranej matki, Fedry, nie brakuje luster – i nienawidzę ich. Mam jej twarz. Moje oczy są jej oczyma, barwy ciemnego błękitu o zmierzchu. Moja skóra jest jej skórą, koloru starej kości słoniowej, cienistego alabastru. Widzę odzwierciedlenie jej wyrazistych ust w zarysie moich warg. Moje włosy, jak jej, spływają na ramiona w lśniących granatowoczarnych falach.
Podobieństwo jest niezaprzeczalne.
Są tacy – nawet teraz, po wszystkim, co zrobiła – których zdumiewa to, że nie jestem z tego zadowolony. Choć zawsze była największym zdrajcą naszego narodu, Melisanda Szachrizaj należała również do największych piękności. Zabójczo piękna, promienna jak słońce, ostra jak brzytwa. W pewnych kręgach nadal ją za to podziwiają. Jeśli na ziemi istnieje kraj, w którym jest więcej próżności niż w Terre d’Ange, to jeszcze go nie znalazłem. A w ciągu dwunastu lat życia miałem okazję zobaczyć więcej świata, niż większość D’Angelinów ujrzy kiedykolwiek.
Widziałem piękno, i nie na twarzy mojej matki.
Kiedy patrzę w lustro i widzę odbicie jej rysów, przepełnia mnie niepewność. Co to znaczy być dobrym? Kiedy patrzę w głąb siebie, widzę tylko ciemność i zamęt. Nie wiem, dlaczego spotkało mnie to, co spotkało. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem albo czy płacę za grzechy matki. Boję się łączącego nas podobieństwa. Boję się, że pewnego dnia okażę się taki jak ona. Kiedy jednak patrzę wokół siebie, łatwo jest wskazać dobro. Wykradziono mnie z raju i zesłano w otchłań zepsucia, nie do pojęcia dla przyzwoitych ludzi, zostałem jednak uratowany. Ci, którzy mnie ocalili... Kiedy się zastanawiam, co to znaczy być dobrym, myślę o nich.
Fedra.
Jescelin.
Fedra.
Nie wiem – nigdy nie będę wiedział – skąd zaczerpnęli odwagę, by dokonać tego, czego było trzeba dla mojego ocalenia. Fedra mówi, że chociaż moja matka zleciła jej to zadanie, to wola samego Błogosławionego Elui pchnęła ją za ten straszny próg. Nie potrafię oszacować ceny. Wiem, co jej zrobił mahrkagir. Wszyscy, którzy byliśmy niewolnikami w jego zenanie, wiedzieliśmy, co robi swoim faworytom. Nie mam pojęcia, jak ona to zniosła. I nie wiem, jak Joscelin, towarzysz życia i obrońca Fedry, zniósł bez popadania w szaleństwo świadomość tego, co spotkało ją z rąk mahrkagira.
Kocham ich tak bardzo, że to aż boli.
Teraz należę do nich, jestem ich przybranym synem. Królowa Ysandra wyraziła na to zgodę, choć nie przypadło jej do gustu takie rozwiązanie. Moja matka przystała na nie z chęcią; prawdę mówiąc, poszła na ustępstwo, bylebym tylko trafił pod opiekę Fedry. O ile wiem, to jedno jedyne ustępstwo w jej całym życiu. Choć były przeciwniczkami w obmyślonych przez nią intrygach, ją i Fedrę łączy długotrwała więź. Nie rozumiem tego i nie chcę zrozumieć; przeczuwam, że gorzko pożałuję dnia, w którym to pojmę. Moja matka nadal przebywa w azylu świątyni Aszery z Morza w La Serenissimie. W przeciwieństwie do ojca, została osądzona i skazana za zdradę stanu na długo przed moimi narodzinami. Straci życie w chwili, gdy postawi stopę za murami świątyni.
Pisze do mnie listy, których nie czytam. Chciałem spalić pierwszy, który mi przysłała, ale Fedra zdążyła wyrwać go z płomieni. Później zaczęła składać je dla mnie. Mówi, że pewnego dnie zechcę je mieć, i może ma rację. W moim krótkim życiu widziałem wiele rzeczy, którym nikt nie dałby wiary. Ale nie wyobrażałem sobie, bym kiedykolwiek zechciał przeczytać słowa mojej matki.
Nieczęsto się to zdarza, lecz czasami Fedra się myli.
Dziś dziwna wydaje się myśl, jak bardzo z początku nią pogardzałem. W zenanie Daršangi Fedra nó Delaunay, hrabina de Montrève, nie wyglądała na heroinę zdecydowaną mnie ocalić. Wyglądała jak d’angelińska kurtyzana, delikatna i piękna, pragnąca nurzać się w najbardziej odrażającej, wynaturzonej rozpuście, jaka się lęgła w chorej głowie mahrkagira. I to też prawda. Za to ją nienawidziłem. Nienawidziłem tak bardzo, że ledwo mogłem na nią patrzeć. I na Joscelina... na Joscelina także. Sądziłem, że zdradził wszystko co szlachetne i dobre w Terre d’Ange, upadając tak nisko, jak tylko może upaść wojownik.
Myliłem się.
Byli kimś więcej, znacznie więcej. Okazali się moim zbawieniem, i zbawieniem dla wielu innych. Niestety, nie dla wszystkich, ale dla wielu. Śmiercionośne zło zostało starte z powierzchni ziemi tej nocy, kiedy my – wszyscy razem w zenanie – pokonaliśmy siły mahrkagira. Fedra mówi, że taka była wola Błogosławionego Elui. Może to też jest prawdą. Pragnę w to wierzyć. W biały dzień, gdy spowija mnie ich uczucie, to łatwe. Jesteśmy rodziną. Wyszliśmy ze strasznej warowni Daršanga, my troje, rozbici i okaleczeni na ciele i duchu, ale ozdrowieliśmy, tworząc nową całość.
Modlę się, żeby nie powtórzyło się to, co nas spotkało, przynajmniej nie za mojego żywota.
Cokolwiek mnie czeka, będę żyć w cieniu wielkości i nigdy nikomu nie będę jej zazdrościć. Nie przypuszczam, żeby kryły się we mnie zadatki na wielkiego człowieka. Chciałbym, ale ich nie ma. Nie jestem taki jak Fedra ani jak Joscelin, którego rola pod pewnymi względami zawsze była trudniejsza, który zawsze stał u jej boku, którego blizny są świadectwem jego odwagi i męstwa. Chcę tylko wejść w dorosłe życie w sposób, jaki nie przyniesie wstydu tym, których kocham.
Modlę się, żebym nie prosił o zbyt wiele.
W świetle dnia potrafię być szczęśliwy i pełen nadziei. Czasami emocje – miłość, radość – wzbierają we mnie tak silnie, że mam wrażenie, że moja skóra jest za ciasna, jakby serce miało wybuchnąć mi w piersi. I jestem szczęśliwy. I cieszę się, że żyję.
Ale noce są inne. Nocami rozpamiętuję. Przypominam sobie mahr­kagira i jego przepaściste czarne oczy, i to, co mi zrobił, i to, do czego mnie zmuszał. Przypominam sobie jego głos, radośnie szepczący obietnice przyszłych katuszy. Przypominam sobie innych, jego watażków, którzy zrobili sobie ze mnie zabawkę. Przypominam sobie bicz na skórze, skwierczenie rozgrzanego żelaza i swąd własnej przypiekanej skóry. Czasami śnię i budzę się z krzykiem.
Wtedy trudno mi wierzyć w dobro.
Mimo wszystko próbuję. Staram się nie myśleć zbyt głęboko o splątanych niciach przeznaczenia, które w dzieciństwie doprowadziły mnie do piekła i wyprowadziły stamtąd jako kogoś, kto zarazem coś stracił i zyskał. W Daršandze pożegnałem się z dzieciństwem, ale tu i ówdzie odzyskałem jego fragmenty. Głównie w Montrève, w posiadłości Fedry. Odziedziczyła ją po panu Anafielu Delaunayu de Montrève, który kupił jej markę, gdy była jeszcze dzieckiem. Adoptował ją, jak ona adoptowała mnie. Ale to długa historia i nie mnie ją opowiadać.
Montrève leży u podnóża gór w d’angelińskiej prowincji Siovale. Przypomina mi o dzieciństwie spędzonym w Sanktuarium Elui. Tam jest mój prawdziwy dom. Jestem Imrielem nó Montrève, nie Imrielem de la Courcel. Mam tam góry, sokolarnię i psiarnię, a nawet przyjaciół – seneszale posiadłości dochowali się gromadki dzieci. Z radością zostałbym tam na zawsze. Sądzę, że Joscelin podziela moje odczucia, bo nie cierpi dworu i sieci tamtejszych intryg. Jednakże królowa żąda tego, co się jej należy, i niebawem będziemy musieli powrócić do Miasta Elui. Joscelin jest uznanym Rycerzem Królowej, a Fedra jedną z jej najbardziej zaufanych powierniczek.
Ja natomiast jestem księciem krwi, trzecim w kolejności do tronu.
W moich żyłach płynie krew Błogosławionego Elui, przynajmniej ze strony ojca. Nigdy się tym nie chwalę. Elua i jego Towarzysze szeroko rozsiali swe nasienie, w Terre d’Ange każdy może powiedzieć, że jest potomkiem któregoś z nich. Tylko wielkie rody dbają o czystość swoich linii, przynajmniej tak twierdzą. Jest to źródłem dumy i próżności, a czasami nieznośnych uprzedzeń.
Kto jak kto, ale ja powinienem o tym wiedzieć. Zostałem poczęty, ponieważ Benedykt de la Courcel pragnął zapewnić Terre d’Ange d’angelińskiego dziedzica czystej krwi. Uznał, że cel jest wart zdrady.
Na korzyść królowej Ysandry przemawia fakt, że nie podpisała się pod tą wizją. Sama zawarła małżeństwo z miłości, wychodząc za Drustana mab Necthana, cruarchę Alby. Razem władają dwoma krajami. Bardzo lubię Drustana i chciałbym bardziej lubić królową. To dla mnie trudne. Po wyratowaniu z Daršangi długo podróżowałem z Fedrą i Joscelinem. Ysandra była zła, bardzo zła, że mój powrót do Terre d’Ange zabrał tyle czasu. Nie rozumiała, że pragnąłem być z nimi. A ja nie rozumiałem jej gniewu.
Był to zimny gniew. Fedra, która wybaczyła jej to dawno temu, mówi, że królowa miała prawo troszczyć się o bezpieczeństwo swojego krewniaka. Mimo to czuję się nieswojo w jej obecności. To niesprawiedliwe, jak sądzę, skoro Ysandra opowiedziała się po mojej stronie, występując przeciwko zjednoczonej nieufności wielmożów królestwa. Są tacy, którzy z przyjemnością zobaczyliby mnie martwym, gniewa ich bowiem świadomość, że syna Melisandy Szachrizaj dzielą od tronu trzy uderzenia serca.
Taki jest wątpliwy dar dziedzictwa po mojej matce. Nieufność szlachty jest usprawiedliwiona. Gdyby moja matka zatriumfowała, gdyby jej intrygi przyniosły owoce, mógłbym obecnie zasiadać na tronie Terre d’Ange, chłopiec-król ze zdradliwą regentką.
Wcale tego nie pragnę. Byłbym rad, gdyby zostawiono mnie w spokoju, chcę być Imrielem nó Montrève, chcę, żeby świat na to pozwolił. Chciałbym spędzać dni na polowaniu z sokołami i psami, na łowieniu ryb, na uczeniu się od Joscelina sztuk walki kapłanów-wojowników Bractwa Kasjelitów, na słuchaniu nauczycieli, których Fedra zwabia do posiadłości, na sprzeczkach i dorastaniu wśród dzieci seneszali. Wiem, że nie jest mi to pisane, a jednak będę jak najdłużej czepiać się tej nadziei.
Dopóki będę mógł.
Obawiam się, że utrudni to spuścizna po mojej matce. Tylko od strony ojca jestem potomkiem Błogosławionego Elui. Pochodzenie mojej matki jest inne. Szachrizaj należą do wielkich rodów Terre d’Ange, nie są jednakże potomkami Błogosławionego Elui, tylko pochodzą od jednego z jego Towarzyszy. Ich krew jest bardzo stara i bardzo czysta, i ten rodowód mnie przeraża. Są potomkami Kusziela.
Imię Kusziel oznacza „karząca ręka Boga”, i to on niegdyś był odpowiedzialny za wymierzanie kary potępionym, ale zrzekł się tej funkcji, żeby towarzyszyć Błogosławionemu Elui w jego wędrówkach. Podobno miał zbyt wiele współczucia dla swoich podopiecznych. Podobno oni w zamian pokochali go tak mocno, że płakali z wdzięczności pod razami jego bicza. Trudno mi w to uwierzyć. A jednak w Terre d’Ange nadal stoją jego świątynie.
Czasami Fedra odwiedza świątynię Kusziela. Nie potrafię zrozumieć, jakie rozgrzeszenie znajduje pod tamtejszymi biczami. Wiem, że kiedy wraca, jest spokojna i pogodzona ze światem. Joscelin mówi, że to tajemnica w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa. Choć nigdy nie będzie mu z tym łatwo, rozumie rzeczy, które dla mnie pozostają niepojęte.
Nie umiem ich zgłębić. Wiem, że jest anguisette, Wybranką Kusziela. Została naznaczona i cały świat może to zobaczyć: strzała Kusziela, plamka szkarłatu w oku. Rozumiem, że jest skazana na znajdowanie przyjemności w bólu, i że w jakiś sposób to naprawia brak równowagi w świecie. Znam też źródło tego braku równowagi: moja matka, największa potomkini Kusziela, urodziła się bez dobrodziejstwa sumienia.
Szepcze się, że pochodzenie od Kusziela niesie własny mroczny dar, zdolność dostrzegania skaz i wad w duszy innego śmiertelnika, rozpoznawania tych postaci okrucieństwa, które same w sobie są dobrodziejstwem, zdolność okazywania wyzbytego z troski miłosierdzia. I, jak wszystkie dary, ten też może być wykorzystywany w niegodnych celach.
Mam nadzieję, że to nieprawda.
Ale w nocy wyczuwam obecność tego daru jak cień na mojej duszy, czekający. Leżę w łóżku, czepiając się kurczowo znanej mi jasności, walcząc z naporem mroku, wspomnień krwi, przypiekania i koszmaru, i spuścizny płynącego w moich żyłach okrucieństwa. Leżę bezsennie, kształtując moją własną tajemną przysięgę i potrząsając nią niczym żagwią przeciwko ciemności, powtarzając ją szeptem, bez końca. Postaram się być dobry.



Dodano: 2011-01-20 17:08:19
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS