8.
W dolinie oziębiło się na wieczór. Słońce już dawno skryło się za granią. W chacie było jeszcze dość jasno, by nie palić kaganka. Zresztą to może lepiej, bo Alica opatrywała przed snem Gatę Tezejną i nie było widać wszystkich szczegółów.
Ajfrid chciał wyjść, lecz Gata go zatrzymała.
— Musisz mnie obejrzeć i opisać ze szczegółami.
— Jest dość relacji. — Wolał zachować w pamięci wspomnienie jej pięknego, gibkiego ciała.
— Ja chcę zostać opisana. Chcę przydać się następnym. Odejdę bezpotomnie, niechże przynajmniej wiedzy dzięki mnie przybędzie. Już nie przypominam ludzkiej istoty. Ajfrid usiadł obok. „Ja też nie”, pomyślał. Nie wziął ze sobą ani stronicy, ani tuszu, obserwacje odtworzy potem z pamięci. Alica zdjęła chustę, podwinęła rękawy białej bluzki, odsłaniając smukłe przedramiona i delikatne nadgarstki. Miała nieduże dłonie i długie palce. „Nie przywykła do ciężkiej pracy fizycznej”, pomyślał. Dziewczyna zgarnęła włosy, by nie sypały się po ramionach i ciasno spięła je bladoceglastą wstążką. Odsłoniła wdzięczną szyję i ładny kark. Ajfrid wolał gapić się na urodziwą pomocnicę, niż śledzić opatrywanie śmiertelnie chorej.
„Ta wstążka mogłaby być bardziej czerwona”, pomyślał.
„Wyglądałaby w jej włosach jeszcze ładniej”.
Gata zerkała to na Alicę, to na Ajfrida. Milczała. Alica odwinęła koc, odsłaniając chorą. Choroba zrujnowała ciało Gaty, zmieniając je w żywy szkielet. Głowa, przewiązana chustką, spod której wychynęły resztki rzadkich włosów, przypominała czaszkę: policzki zapadły się, błyszczące oczy otaczały ciemne kręgi. Z piersi zostały tylko brodawki, paradoksalnie opuchnięte i przez to wznoszące się nad wyraźne żebra. Brzuch zapadł się jak u mumii, eksponując spojenie kości łonowej, tym znaczniejsze, że biodra Gaty były bardzo wąskie. Wychudłe uda rysowały się wyraźnym kształtem kości udowych. Mocno wystawały kolana i kostki. Podudzia od połowy i całe stopy miały karminowy kolor. Z tym wyjątkiem skóra była mocno pomarszczona, brunatna, usiana czerwonymi, sączącymi się plackami, przedzielonymi wiodącymi w głąb ciemnymi pęknięciami.
— To jedno wielkie krve zname. One wszystkie połączyły
się przeciwko mnie. Widziałeś coś takiego? — spytała Gata.
— Pierwszy raz na własne oczy... — Ale w rzeczywistości oczekiwał podobnego widoku.
Zdrowa kobieta może przeżyć sedmi nocelj, natomiast mężczyzna, który choć raz kornaczył, dodatkowego nocelja nigdy nie przeżyje. Nie pamiętano żadnego buntownika. Któżby zrezygnował z przejażdżki na grzbiecie mlokan jogra?
Alica ścierała wydzielinę wilgotną szmatką, suszyła gałgankiem sączące się znamiona starej. Tam skóra odstawała, odsłaniając szczeliny wiodące w głąb zmienionej tkanki. Na szmatce zostawały skrawki martwej materii. Sporo czerwonych drobinek.
— Pamiętasz jeszcze, jaka byłam?
— Tak.
— Wyglądam przerażająco. Chociaż ty tego nie powiesz.
Skinął głową, trudno było zaprzeczać.
— Może ostatni raz chciałam ci się pokazać naga.
— Ja stale chodzę nago.
— Twojej nagości nikt nie widzi. Jesteś szczelnie odziany w pióra. Lepiej niż ktokolwiek inny, bo zawsze.
Alica skończyła opatrywanie chorej. Przykryła Gatę kocem pod szyję, starannie zawinęła jej stopy.
— Alica, przygotuj Vatran Auraio posłanie w gościnnej izbie.
Gdy dziewczyna wyszła, stara spojrzała na niego.
— To wszystko dla niej — powiedziała. — Ma widzieć to wszystko, żeby nie została buntownicą. Ma takie zadatki. Dopilnowałam, żeby to ona mnie pielęgnowała. Mieszka ze mną na stałe.
Ajfrid milczał. Po co to zrobiła? Umierająca kobieta mogła tracić władze umysłowe.
Alica posłała mu w największej izbie, wypełniającej całe piętro chałupy. Jeden kaganek nie rozświetlał jej mroku.
— Powiedziała, żeby zamiast kołdry dać ci dwa prześcieradła. Są czysto wyprane. Nie zakażą cię jej wydzielinami.
— Starczy jedno. Ja się nie przykrywam. Często zmieniam pozycję. Przygniecione pióra by obumarły.
Zostawiła go samego. Przez szpary w zamkniętej okiennicy widać było ogniki pełgające w oknach wielkich domostw. Jeden po drugim znikały: mieszkańcy zabezpieczali się na noc przed chłodem i zwierzem. Porok potrafił bez trudu wspiąć się na piętro po ścianie i dalej, pochyłością dachu. Większy i cięższy medvad mógł zaatakować tylko drzwi czy okna na parterze. Z dołu właśnie dobiegał odgłos barykad zakładanych przez Alicę. Potem jeszcze stąpania przy wyjściu, trzask drzwi, jakby właśnie dziewczyna wymykała się z chałupy.
„Pobiegła do Kirusa. Oni wszyscy to robią przed vyletam, chociaż nie powinni”. Poczuł niestosowność tej myśli.
Chmury gdzieś poznikały, a niebo się rozgwieździło. Ajfrid zdusił palcami knot lampki oliwnej i wygodniej ułożył się na rozesłanym prześcieradle. Biegnące przed oczyma obrazy z minionego dnia przekształcały się, zmieniały. Barw im ubywało. Narastała nieuchwytna groza, która nieodwołalnie nadchodziła po zwykłych wydarzeniach. Gdzieś znikało światło, sceneria ciemniała. Kirus dusił go zdeformowaną lewą dłonią, podtrzymując prawicą sztywno przykurczone palce. Skóra napastnika była brunatna, gęsto pokrywały ją karminowe liszaje. Na dodatek ktoś położył Ajfridowi na plecach zaszyty całun ze zwłokami Drevanej Auraicy, który wgniatał go pod ziemię. Kirus wpychał go teraz do tego samego worka, aby go potem zaszyć obok jej ciała. Auraica pomagała oprawcy, naciskając na Ajfrida wężowymi ruchami.
— No, już! — dotarł do niego szept. — Teraz lepiej.
— Alica poprawiła go na posłaniu. — Już będzie ci lepiej.
— Jej oczy zabłyszczały w świetle kaganka.
— Przyszłam sprawdzić, jak śpisz. Zobaczyłam, że leżysz na boku, ale nie oddychasz, dlatego cię zbudziłam.
— Dziękuję. Musiałem przycisnąć serce. Tego nie wolno opierzonym.
— Nie domknąłeś okiennicy, a godzinę temu podszedł porok. Pierwszy raz od zejścia śniegów. Dobijał się do głównych drzwi. Dobrze, że nie wspiął się na dach, bo tędy mógłby wejść do środka.