NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki


Wieczny Jünger

Wieczny Jünger


Jeśli czytaliście najnowszą powieść Szczepana Twardocha (polecam), to być może zaintrygowała was scena uścisku dłoni dwóch wojskowych, prywatnie pisarzy – kapitana Wehrmachtu oraz szturmkierownika Wenedii (nigdy nie zaistniałego wojska polskiego walczącego u boku III Rzeszy ze Związkiem Radzieckim). Mimo że duch Ernsta Jüngera już od początku pojawiał się w twórczości Twardocha, to dopiero w „Wiecznym Grunwaldzie” ma tak bezpośrednie wejście – z krwi i kości, w wysokich butach oficerskich. To dobry pretekst, żeby przybliżyć tę postać polskim czytelnikom fantastyki, właśnie przez pryzmat Jüngera jako pisarza fantastycznego, z całą konsekwencją tej dwuznaczności. Nasz kraj nie jest centrum świata literatury, także fantastycznej, i na skutek takiej, a nie innej historii poszczególne trendy i ich autorzy docierają do nas nawet z półwiecznym opóźnieniem. Nie jest to coś jednoznacznie złego czy deprecjonującego – to raczej swoisty klimat prowincji, który czasem obdarza odpowiednim dystansem przy obserwacji pewnych zjawisk. W naszym przypadku dochodzi jeszcze jeden poziom, ponieważ procesy te obserwujemy zza murów tak zwanego getta fantastycznego. Nie chcę tu wchodzić w niuanse dyskusji o tym, czy getto istnieje, czy nie – uczciwie sprawę postawię: specyfika czytelników fantastyki w moim odczuciu przemawia jednak za tym, że istnieje, jakiegokolwiek byśmy eufemizmu na „getto” nie wynaleźli.

Nie bez przyczyny zaczynam w ten sposób – Ernst Jünger, w jakimkolwiek kontekście go nie umieścić, zawsze będzie jawił się jako ktoś stojący na krawędzi, samotnik. Nie jest jednak tematem tego tekstu Jünger na frontach I wojny światowej, gdzie ochrzczono go „Księciem Piechoty”, ani Jünger-buntownik chcący wysadzić w powietrze Republikę Weimarską, ani Jünger udający się na emigrację wewnętrzną w cieniu Kniebolo (tak sam autor nazywał Hitlera w swoich pamiętnikach). O tym wszystkim możecie poczytać w dziełach samego autora, którymi ostatnio nieco u nas sypnęło1) lub w opracowaniach2) opisujących sto trzy lata życia tego „pruskiego anarchisty”. Recepcja Jüngera następująca w środowiskach naukowych i publicystycznych omija jednak pokaźny dorobek fantastyki, czyli tego, co nas interesuje. Adam Zagajewski, typowany do tegorocznej literackiej Nagrody Nobla, który na potrzeby tego artykułu zostanie uczyniony głównonurtowym szwarccharakterem, twierdzi, że Jüngerowi „nie za bardzo udawały się powieści” (o „Heliopolis” pisząc wprost: „porażka”3)). Jest to o tyle zrozumiałe, że dużą część powieści E.J. stanowi proza spełniająca wszystkie kryteria powieści fantastycznej.

Być może spowodowane jest to tym, że Jüngera należy umieścić w kontekście staroeuropejskiego nurtu fantastyki, gdzie tego typu prozę pisali często dżentelmeni i damy już wcześniej znani z dorobku na innym polu literackim, publicystycznym, politycznym. George Orwell, Doris Lessing czy Wells (którego Lenin zapraszał na podróże krajoznawcze po porewolucyjnej Rosji4)), to tego typu sylwetki. Zupełnie inny model niż amerykański, w którym młodzi entuzjaści roją się wokół pulpowych magazynów, tworząc fandomy. Dziś „We're all living in America”, tworzymy fandomy, i oprócz tego, że podskórnie dziedziczymy też cześć kompleksów tamtych środowisk (a bo mainstream nas nie docenia), to wykorzystując potęgę sieciowości (rekomendacje znajomych, dyskusje, inspiracje, do których przyznają się pisarze w wywiadach dla czasopism, portali i zinów branżowych) udaje się spojrzeć wstecz i odnaleźć takich autorów jak dla przykładu Jünger. Za pomocą takiego autora jak dla przykładu Twardoch5).

Pierwszą krótką książką E.J., którą w moim przekonaniu można zakwalifikować jako fantastykę, jest „Na marmurowych skałach”. To krótka opowieść o upadku fikcyjnego Księstwa Wielkiej Mariny, sielskiej śródziemnomorskiej krainy położonej w na poły legendarnej Europie. Przyczyną tego upadku jest tu rosnący w siłę Nadleśniczy - ucieleśniający dzikość, przepych, rozkład. Książkę tę, wydaną jesienią 1939 roku, odczytuje się powszechnie jako krytykę nazizmu, mimo uwag autora o jej bardziej uniwersalnym znaczeniu. Niedawno przy okazji dyskusji o Tolkienie postawiłem tezę, że jego najsłynniejsze dzieło „Władca Pierścieni” spotyka się z opornym przyjęciem, gdyż jest to bardzo wiejska powieść, a dziś największą grupę jej odbiorców stanowi znudzona młodzież z dużych miast. W przypadku „Na marmurowych skałach” ta wiejskość wydaje się jeszcze silniej zaakcentowana. Główny bohater spaceruje, odwiedza starych przyjaciół, pochyla się nad kwiatami, cały czas obserwując postępujący rozkład. W książce szczególnie uderza wizja baśniowo-groteskowej metafory obozu zagłady. Ciekawe, że powieść została przepuszczona przez nazistowską cenzurę, co świadczy o tym, jak bardzo w formie swojej krytyki musiał zbliżyć się do fantastyki autor. Lub na jak wiele mógł sobie pozwolić, mając entuzjastów swoich wcześniejszych dzieł wśród najwyższych dysponentów władzy III Rzeszy.

Prof. Wojciech Kunicki, polski znawca Jüngera, w posłowiu do polskiego wydania „Na marmurowych skałach” wymienia razem z nimi „Heliopolis” (1949), „Gläserne Bienen” („Szklane pszczoły”, 1957), „Eumeswil” (1977) „Aladdin’s Problem” (1983), wskazując na ich podobieństwo i próbując ustalić ich rodowód gatunkowy. I o ile można całkowicie zgodzić się z twierdzeniem, że „Na marmurowych skałach” dało początek osobnej fantastycznej linii w twórczości omawianego autora, to przyporządkowywanie tych dzieł do szufladki realizmu magicznego czy poetyki onirycznej jest już nieco kontrowersyjne. To, że E.J. inspirował również realizm magiczny jest bezdyskusyjne6), ale w moim przekonaniu najbardziej odnosi się do jego wcześniejszego dzieła: „Awanturnicze serce”. Używając lemowskich kryteriów rozpoznania fantastyki, daje się zauważyć, że wciąż „Na marmurowych skałach” bliżej do ontologicznego realizmu, może nieco pijanego wytworną poetyką opisów, niż do zawiłej konwencji snu. Zwłaszcza, jeśli uwzględni się, że najsłynniejsza książka Jüngera – „W stalowych burzach”7) – również jest ontologicznie realistyczna, a przecież momentami w poetyce opisów prześciga „Na marmurowych skałach”.

Z pewnością argumentem w dyskusji nad gatunkowością Jüngera będzie też to, że – jak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują – akcja jego następnej, jeszcze bardziej fantastycznej powieści „Heliopolis” rozgrywa się w tym samym co „Na marmurowych skałach” uniwersum. Tak, jak w przypadku wielu twórców fantastyki – Philipa K. Dicka, Aldousa Huxleya – E.J. nie stronił od środków psychoaktywnych. Szczególnie ważna wydaje się tutaj znajomość z Albertem Hoffmanem, wynalazcą LSD. Tenże Hoffmann w swojej książce „LSD, moje trudne dziecko” poświęcił Jüngerowi cały rozdział, gdzie o powieści pisze tak: „Książka, która ukazała się następnego roku nosiła podtytuł: Ruckblick auf eine Stadt (Wspomnienia z pewnego miasta) i była retrospektywą z pewnego miasta z przyszłości, w którym wyposażenie techniczne oraz broń, jakie znamy z dzisiejszych czasów, zostały udoskonalone w kierunku magii, i gdzie toczyła się walka pomiędzy demoniczną technokracją, a siłami zachowawczymi.”8). Brzmi trochę new-weirdowo patrząc z dzisiejszej perspektywy, prawda? W „Heliopolis” pojawia się wiele fantastycznych gadżetów, m.in. Phonophor – mający możliwości porównywalne z dzisiejszymi telefonami komórkowymi (rozmowy, Internet, GPS – a jednocześnie świadectwo statusu społecznego). Książka została wydana w 1949 roku, zaraz po zniesieniu zakazu publikacji dla Jüngera, którym został obłożony za odmówienie współpracy z administracją brytyjskiej strefy okupacyjnej. Kontynuacją wielu wątków „Heliopolis” będzie powieść „Eumeswil” – kolejna historia dziejąca się w Jüngerowskiej niby-Europie – w której autor bardzo bezpośrednio wyłożył filozofię, drogę i styl życia „anarchy”, który „ma się tak do anarchisty, jak monarcha ma się do monarchisty”9).

Kolejną książką, o której nie mogłem nie wspomnieć, są „Szklane pszczoły”, wznowione w serii New York Review of Books Classics, nie przypadkiem z przedmową Bruce’a Sterlinga, osoby mocno rozpoznawalnej w fandomie ze względu na swój dorobek twórczy oraz aktywność środowiskową. Sterling porównuje Jüngerowski sposób prowadzenia narracji do stylu Stanisława Lema. Jest to uzasadniona paralela, gdyż obaj autorzy upodobali sobie postać samotnika obserwującego skomplikowany świat z autonomicznej perspektywy i w pozornej bierności. Tym razem takim samotnikiem jest kapitan Richard, bezrobotny weteran, znajdujący zatrudnienie u Zapparoniego – demonicznej „hybrydy Billa Gatesa i Walta Disneya”. Zauważona jest również innowacyjność wydanej w 1957 roku książki – w czasach, gdy słowo „robot” było trochę bardziej eufemistyczną nazwą blaszanego drwala, a w większości utworów science fiction roboty ograniczały się do robienia *BIP-BIP*, Jünger pokazuje robotyczną strukturę rekonfigurującą się poprzez zjawisko rojenia. Sterling ze swoją cyberpunkową wrażliwością widzi tu oddanie natury sieci internetowej, a nawet szkice nanotechnologii. Warto w tym miejscu wspomnieć o wielkim hobby niemieckiego pisarza, jakim były owady. Opisy kwiatów i owadów zajmują w prozie E.J. ważną metaforyczną rolę; sam Jünger do nieśmiertelności przejdzie jako ojciec chrzestny jednego gatunku chrząszczy.

Rozgrywającą się również w stricte naszej rzeczywistości, mniej naukową, a bardziej mistyczną powieścią jest „Problem Alladyna”. Główny bohater, Friedrich Baroh, wzrasta w Niemczech Wschodnich, gdzie czeka go też charakterystyczne dla wszystkich głównych bohaterów Jüngera doświadczenie wojskowe. Jego przeznaczeniem jednak jest zmierzenie się ze śmiercią, którego dokona poprzez monumentalne dzieło stworzenia olbrzymiej, podziemnej, nowoczesnej nekropolii w jaskiniach centralnej Turcji. Książka jawi się jako niezależna krytyka obu zimnowojennych bloków. Z pomocą w rozwiązaniu wiecznego dylematu głównemu bohaterowi przychodzi dopiero tajemniczy Phares. Dodać jeszcze można, że E.J. nie stronił od flirtów z innym popularnym gatunkiem literackim, jakim jest kryminał. Vademecum Interesującej Prozy bardzo ładnie wydało „Niebezpieczne spotkania” – bardzo specyficzną powieść, w której morderstwo wydaje się tylko pretekstem dla wyszukanego wywodu, w formie eseju, o przemijaniu dawnego świata.

Naturalnie zaakcentowałem i starałem się przybliżyć przez analogię tylko kilka pozycji, które szczególnie powinny zainteresować czytelników fantastyki, większość dorobku Jüngera jedynie wzmiankując czy w ogóle pomijając. Po części ma to związek z barierą językową – omawianego autora cechuje klasyczny acz niesamowicie wykwintny sposób pisania, przez co najbardziej przystępny będzie dla osób niemieckojęzycznych, mogących sięgnąć po oryginalne wydania. W innym przypadku prędzej znajdziecie tłumaczenia na hiszpański niż wersje angielskie, o przekładzie polskim nie wspominając (aczkolwiek to, co już zostało przetłumaczone na język polski, robi bardzo pozytywne wrażenie). I ten właśnie styl pisania, jakby abstrahujący od upływu czasu, naraża książki E.J. na krytykę: że posiadają zbyt leniwą akcję, są zbyt nieprzystępne, co szczególnie może irytować czytelników fantastyki, przyzwyczajonych w większości do literatury akcji. Zaś sama fabuła dzieł Jüngerowskich mogłaby wydawać się wręcz banalna, gdyby nie uwikłanie jej w kolejne i kolejne płaszczyzny estetyczne i eseistyczne.

Zbliżony punkt wyjścia omawianych powieści może natomiast sprawiać wrażenie, że Ernst Jünger wciąż piszę tę samą książkę – samotny weteran wobec żywiołów autorytaryzmu, w tle przemiana cywilizacyjna i przemijanie światów. W moim odbiorze E.J. jest zwyczajnie uczciwy wobec czytelnika i siebie, pisząc o sprawach, do których nabył w ciągu długiego życia szczególnie osobisty stosunek. A życie znalazło dla niego własną niszę, mimo jego ciągłego oporu przed zaszufladkowaniem i podporządkowaniem się. Każda z omawianych książek prezentuje inny odcień autorskiej perspektywy, w innym kontekście była pisana, co daje się wyczuć. Dlatego szkoda by było, gdyby ktoś tak wpływowy jak Jünger, wjechał do polskiej kultury tylko i wyłącznie na grzbiecie mainstreamu, gdzie jego twórczość z obszaru fantastyki zostanie potraktowana jako takie tam eksperymentowanie. Ujmująca baśniowość „Na marmurowych skałach” czy błyskotliwy futuryzm „Szklanych pszczół” są argumentami na to, by popierać politykę wspierania słabszej nogi – nogi fantastycznej. Trzeba nam totalnej mobilizacji.



1) Publicystyka polityczna 1919-1936, traktat „Robotnik: panowanie i forma bytu” czy pamiętniki z okresu II wojny światowej zebrane i wydane u nas jako „Promieniowania”.

2) Przykładowo świetne: „Ernst Jünger w publicystyce i literaturze polskiej lat 1930-1998. Studium recepcyjne”.

3) „Psalm Okupanta”, Gazeta Wyborcza 23.11.2004, str. 16.

4) „Rosja we mgle”, czyli wspomnienia Wellsa z podróży po Rosji Radzieckiej to dość interesująca lektura, świadcząca o tym, jaki kiedyś był status pisarza science fiction.

6) R. Siwek, „O europejskich korzeniach realizmu magicznego” („Ernsta Jüngera rzeczywistość magiczna”), Ruch Literacki 1998, z. 5.

7) Książka będąca swoistym dziełem życia autora, opisująca bardzo osobiście pierwszą wojnę światową, wielokrotnie redagowana i zmieniana pod wpływem ducha czasów.

8) Albert Hoffmann, „LSD, moje trudne dziecko”, rozdział: Promieniowanie Ernsta Jüngera.

9) https://www.ernst-juenger.org/ – świetny anglojęzyczny blog poświęcony sylwetce anarchy.



Autor: Adam Ł Rotter


Dodano: 2010-12-27 15:54:43
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Spike - 21:21 27-12-2010
Ł pisze:Nasz kraj nie jest epicentrum świata literatury

Rany, następny... Co drugiemu niedouczonemu dziennikarzowi się wydaje, że epicentrum jest synonimem centrum, a teraz tobie też się ta zaraza udzieliła?

Ł - 21:26 27-12-2010
Masz racje, fatalna klisza, poprawie to.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS