NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Artykuł jest częścią serii Gamedec.
Zobacz całą serię

Wywiad z Marcinem Przybyłkiem

Katedra: Korzenie przygód gamedeka tkwią w opowiadaniu „Ze wspomnień Ijona Tichego” Stanisława Lema, w którym bohater odwiedza solipsystę – profesora Corcorana i zapoznaje się z realizacją tej idei w praktyce: w laboratorium profesora mózgi zamknięte w skrzyniach1) przeżywają swoje własne, wirtualne życie. Dołączyłeś szczyptę fenomenologii Edmunda Husserla i już?
Marcin Przybyłek: Ba, gdyby tak można było powiedzieć: „i już”. Z dzisiejszej perspektywy patrząc sam nie wiem, jak został wykreowany świat gamedeka. Rozumiesz, w 2004 roku miałem do czynienia z niewielkim drzewkiem, teraz to drzewo mnie przerosło. Przestaję widzieć granice jego korony. Mam wrażenie, że gdybym tak po prostu połączył Lema z Husserlem powstałaby z tego sałatka sucha i niezmiernie trudna do przełknięcia. Metaforycznie mówiąc, to jakby wióry (no, powiedzmy, świeże wióry) zmieszać z otrębami. Ale od początku. Opowiadanie Stanisława Lema było bardzo inspirujące nie tylko dla mnie, ale dla całej mojej rodziny. Przeczytałem je mając 7, może 8 lat, wtedy zacząłem odkrywać Lema. Czytał je także mój ojciec. W domu jeszcze przez wiele lat trwały dyskusje na tematy pokrewne, mój rodzic niejednokrotnie używał pojęcia „raportu”, przez które rozumiał pakiet informacyjny dostarczany do mózgu. Rozmowy tyczyły wciąż jednego: centralny układ nerwowy nie ma szans, by odróżnić rzeczywistość raportu „prawdziwego” i „nieprawdziwego”. I od tego się zaczęło. Idea „rzeczywistości wirtualnych”, wtedy jeszcze tak nie nazywanych (zresztą do dzisiaj dziwi mnie ten termin, bo oznacza „rzeczywistości prawdziwe”) towarzyszyła mi przez większość życia.
Husserlowską fenomenologię poznałem dopiero na studiach. Od razu ją polubiłem, bo jest niezwykle logiczna i, jak mi się wydaje, prawdziwa. Jedyne, co raczej na pewno istnieje, to moje uczucia i myśli. Istnienie klawiatury, w którą teraz stukam, jest już problematyczne, bo może należeć do „nieprawdziwego raportu”. Dotykanie klawiatury jest w pewnym sensie transcendencją.
Na bazie tych przemyśleń, moich własnych odkryć, fascynacji grami komputerowymi oraz nieodłącznego zauroczenia kobiecym pięknem powstała figura gamedeka. Tak mi się w tym momencie zdaje. Swoją drogą, w każdym wywiadzie kreuję nieco inną legendę na temat jego początków. Ciekawy jestem, kiedy napiszę, że miałem sen / objawienie / wizję po grzybkach. To też interesująca sprawa. Jest bardzo nośna teoria, nosi nazwę psychologii narracyjnej. Mówi o tym, że wybieramy z tak zwanej pamięci biograficznej te elementy, które pozwalają nam nadać sens temu, co jest. W zależności od tego, jak widzimy naszą teraźniejszość i przyszłość, oraz w zależności od kontekstu stwarzanego przez sytuację, wybieramy inne wspomnienia i inną tworzymy historię na własny temat. Tożsamość narracyjna jest płynna i nieustannie samoaktualizująca się...

K: Świat Torkila nie jest stały, w każdym kolejnym tomie cyklu rozbudowujesz go i wzbogacasz – ostatnio o elementy filozofii Wschodu. Ze względu na poszerzenie kryteriów oceny postępowania bohatera?
MP: A, to ciekawe. Myślisz, że trzeba dodać indyjską Bhagavad Gitę, żeby usprawiedliwić jego coraz bardziej kontrowersyjne akcje? Coś w tym jest. Torkil w pewnym momencie zachowuje się bardzo kontrowersyjnie. Jego czyn tłumaczy nie przeszłość, ale przyszłość: „zrobiłem słusznie, bo potem stało się to, a to”. Gdyby odrzucić to tłumaczenie jako irracjonalne, pozostałaby ocena raczej mało dla niego pozytywna. Jednak ja lubię tego rodzaju perspektywę. Lubię patrzeć na przyczyny i skutki dwuwektorowo, że się tak wyrażę: przyczyna działań może leżeć zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości. I jest tutaj coś z myślenia wschodniego.
Wschodnią filozofię mam w sobie, tak to czuję. Dobrze ją rozumiem, „Daodejing” czytam z wypiekami na twarzy.
Co do uzupełniania GamedecVerse nowymi elementami, dokładam w kolejnych tomach coraz to nowe rzeczy, bo nie da się wszystkiego wrzucić w jeden, pierwszy zbiór. Tak będę dokładał, aż stwierdzę, że powiedziałem wreszcie wszystko, co miałem do powiedzenia.
Strasznie buńczucznie to brzmi. Więc spróbujmy od początku.
Myśli Sun Zi ze Sztuki wojennej użyłem, by zilustrować dwie rzeczy: zwycięstwo Stratos Thirii, oraz wygraną Gorgona Nemezjusa Ezry. Obie taktyki były tak subtelne, że nic innego tak celnie ich nie opisywało.
Z kolei Taoizm, mam wrażenie, przenika całe moje myślenie. Wiesz, sęk jest chyba w tym, jak krótko, dosadnie i w pełni wyrazić to, co się czuje i myśli. Czasami człowiek ma ochotę ogarnąć nieogarnialne, uchwycić sprzeczności, znaleźć wspólny mianownik. Robią to poeci i filozofowie. Wschodni także. Taoistyczne podejście jest tak nośne, że świetnie nadaje się do opisania sposobu myślenia Gorgona, Torkila, a także do syntetycznego nazwania tego, co stało się w opisywanym przeze mnie świecie.

K: Torkil jest raczej kochliwy, na spotkaniu doliczyliśmy się, że utrzymuje stałe (i jawne!) kontakty z czterema paniami jednocześnie! Co skłoniło Cię do stworzenia akurat takiego, lekko przecież kontrowersyjnego, wizerunku?
MP: Przedmiotowe traktowanie kobiet? Oczywiście żartuję.
Podchodzi do mamy dziecko, jedno z trzech. Pyta: mamo, które z nas kochasz najbardziej? Co odpowiada matka? Oczywiście coś w rodzaju: wszystkie moje dzieci kocham tak samo. Odpowiedź wydaje nam się naturalna i pożądana. Dlaczego więc nie założyć, że w innych uwarunkowaniach kulturowych ludzie będą mieli kilkoro partnerów? Na początku związku jest przeważnie afekt. To uczucie bardzo silne, ale hormony miłości wypłukują się. Zostaje zrozumienie, intymność, wspieranie się. O ile w czasie trwania afektu trudno sobie wyobrazić związek z więcej niż jedną osobą, to już w drugiej fazie tak zwanej miłości – już nie. Grupa osób ma większą siłę przebicia niż para. Pokazują to choćby obserwacje etologiczne: trójkąt gąsior, gąsior, gąska zyskuje prymat nad stadem.

K: Naprawdę takie układy występują w naturze? Bo utrwalił mi się stereotyp gęsi, jako ptaków monogamicznych...
MP: I słusznie, bo gęsi są monogamiczne, co więcej, w przeciwieństwie chociażby do bocianów, rozpoznają się po cechach indywidualnych. Ale jak wszędzie wśród zwierząt, zdarzają się pary homoseksualne. Gdy gąsior zakocha się w gąsiorze, a z kolei gąska w jednym z nich, może jej się udać „wskoczyć” pod ukochanego, gdy ten odbywa gody z kolegą. Jeśli samiec zrobi jej jajko i z niego urodzi się berbeć, zdarza się, że ojciec uznaje dziecko za swoje, a matkę za partnerkę. W ten sposób tworzy się trójkącik...
Lubię podważać pewne oczywistości, w tym kulturowe. Torkil ma kilka miłości swojego życia. W pewnym momencie spotyka stado składające się z młodego ojca, starego syna i pięciu piękności, które jeszcze niedawno zasiedlały dom opieki. To „rodzina” Freyrów. Dość szczęśliwa i dość stabilna, jak sądzę. Napięcia w niej rozkładają się. Wyobraź sobie współczesne małżeństwo: żona kłóci się z mężem, to się zdarza w najlepszej rodzinie. Jest na niego wściekła. Po kłótni długo nie może dojść do siebie, „czasowo go nienawidzi”. Nie chce z nim rozmawiać jeszcze przez kilka dni. W tym czasie może mieć przykre wrażenie, że jest na niego skazana (zwłaszcza we wczesnych fazach małżeństwa). W sytuacji stada poszłaby do innego partnera i znalazła ukojenie w jego ramionach. Napięcia rozłożyłyby się, nie byłoby uczucia skazania na jedną osobę. Wielość intymnych kontaktów (nie mam tu na myśli seksu) spowodowałaby lepsze zrozumienie natury ludzkiej (ludzie się od siebie różnią, im więcej znamy osób i im lepiej, tym łatwiej nam się żyje, bo lepiej rozumiemy drugiego człowieka), a co za tym idzie, nie traktowano by kłótni i zatargów tak poważnie, jak w związkach dwuosobowych. Większość walk partnerskich nie wynika ze złych intencji, ale z niezrozumienia drugiej osoby.
Freud napisał książkę „Kultura jako źródło cierpień” (o ile dobrze pamiętam tytuł). Tory kulturowe mogą być takie, mogą być inne. A człowiek wciąż pozostanie człowiekiem: bytem niesłychanie plastycznym i adaptującym się. To jest fascynujące.

K: Pisanie jakich scen przychodzi Ci z łatwością, a jakie wymagają szczególnego wysiłku?
MP: W zasadzie wszystkie sceny pisze mi się łatwo, o ile jestem wypoczęty. Jak jestem zmęczony, wszystko idzie jak po grudzie, a wyczerpany jestem bardzo często. Praca trenera łatwa i lekka nie jest. Może trochę trudniejsze są sceny, gdy trzeba sobie wyobrazić bardzo wiele obiektów i zależności. Wtedy wielokrotnie wracam do danego fragmentu i systematycznie go uzupełniam. Na przykład zdaję sobie sprawę, że czytelnik nie widzi tła, bo go nie opisałem. Albo nie wie, co znajduje się pod stopami bohaterów (o ile jest to istotne), albo nie ma poczucia ogromu jakiegoś tworu...
W ogóle nie mogę pisać scen, gdy główny bohater robi coś par excellence złego. Nie przechodzi mi przez palce. Nie mogę tego robić ani sobie ani czytelnikowi. Po prostu nie jestem w stanie. To zło. Nie chcę promować czynienia zła. Dlatego Torkil jest w miarę moralny. Może robić rzeczy kontrowersyjne, ale wciąż nie premedytacyjnie złe. Już grając w erpegi nie umiałem prowadzić postaci tak, żeby robiła coś brzydkiego.

K: Ach, to dlatego scena kłótni Torkila z przyjaciółmi w IV tomie jest tak napisana, że czytelnik od razu wie, że Tori nie myśli tego, co mówi... ale przepraszam, przerwałam Ci.
MP: Masz na myśli chyba III tom, prawda? Racja, jest tak dokładnie z tego powodu. Kilka razy wkładałem mu do ust ostrzejsze słowa, a potem wykasowywałem je. Nie byłem w stanie napisać, że mówi do Anny czy Pauline takie rzeczy... Ostatecznie jego działanie jest dużo łagodniejsze od tego, które zamierzałem opisać. No, ale to też jest probierz wiarygodności zachowania. Jeśli ja, jako opisujący, miałem trudności, to realna osoba, która musiałaby to zrobić, miałaby je tym bardziej. Zresztą, w ostatecznym rozrachunku, w ten teatr nie uwierzył nikt z torkilowych przyjaciół. Uznali jednak, że mądrze będzie zachowywać się tak, by wierzył, że udało się ich zrazić. Gdyby przedobrzył, mogliby to kupić i historia przez to nie potoczyłaby się lepiej...
Za to bez problemu opisuję obmierzłe, wyuzdane, sadystyczne czyny innych postaci. Sprawia mi to nieskrywaną przyjemność.
A, bardzo męczę się też przy... scenach nudnych. Mam specyficzną, nie do końca sprecyzowaną definicję nudy. Nudna scena to taka, która nie ma ducha, nie wnosi nowego koloru, waloru, treści innej niż „powiedział to, ona zrobiła tamto, potem wyszli i zobaczyli owamto.” Tego typu przekaz, suchy opis czynności i zdarzeń jest stratą czasu czytelnika i mojego wysiłku. Dlatego dla każdej sceny szukam odrębnego pomysłu, nastroju, czegoś szczególnego. To jest między innymi przyczyną, dla której do niektórych fragmentów wracam po wielokroć, żeby wreszcie znaleźć dla nich „to coś”.

K: Przyznałeś, że pierwsza, wstępna wersja piątego tomu przygód gamedeka jest już gotowa, podałeś nawet tytuł: „Czas silnych ludzi”. Mógłbyś zdradzić jakieś szczegóły?
MP: Mała poprawka: „Czas silnych istot”. Szczegóły na temat jeszcze nie opublikowanej książki to chyba spoiler? Zatem uwaga, spoiluję: WayEmpire składa się z 25 planet. Każdą zamieszkuje około 11 miliardów obywateli. Mamy 99 cykl Ery Imperium. Władca Gorgon Nemezjus Ezra rządzi ludzkością względnie sprawiedliwie, chociaż niejeden nazwałby nowy porządek świata komunizmem. Zniknęły banki, firmy ubezpieczeniowe, reklamy są zakazane. Nie można tworzyć „wachlarzy produktów” ani usług. Wszystko musi być optymalnej jakości. Więc dobra przestają się różnić pod względem jakości. Zaczynają się za to różnić pod względem wyglądu – artyści stają się warstwą poważaną, pożądaną, świetnie opłacaną. Ilość informacji koniecznych do przetworzenia jest tak wielka, że każdy człowiek, zgodnie z imperialnym prawem, może przebywać w trzech równoważnych kopiach, a do spraw mniej ważnych delegować do pięciu perbotów – botów wyglądających jak właściciel, ale nim nie będących. Istnieje kilkanaście Maodionów, czyli formacji zrzeszających Ranów. Torkil jest jednym z nich. Ale tylko przez trzy pendeki na cykl. Poza tym jest pionierem, reoratavusem – szefem klanu, ma dziesięcioro dzieci i cztery partnerki. Nie jest z tego powodu nadmiernie szczęśliwy. Wolność odnajduje w... wojsku.
Ziemia jest zamieszkana przez kilkanaście miliardów Erthirów – potomków pozostawionych tam ludzi – nieludzi. Otacza ją dwadzieścia pięć pierścieni Ecoris, które pilnują, by nic i nikt nie opuścił jej, ani na niej się nie pojawił bez wiedzy Imperium. Względnie popularny jest zawód terreptora. Reptorzy odwiedzają Ziemię, by odzyskiwać z niej – za duże sumy – przedmioty. Dostają zlecenia od osób prywatnych i organizacji.
Od wielu cykli na orbitach planet Imperium pojawiają się na kilka cetni statki Erthirów – Thirów, którzy uciekli w kosmos. Lokacja ich planety jest wciąż nieznana. Nad wewnętrznym bezpieczeństwem obywateli czuwa Bractwo Besebu. Ludzie Bramy nieustannie przeczesują rzeczywistości równoległe szukając najbezpieczniejszych ścieżek rozwoju Imperium. Niestety, napotykają na poważny problem...
Imperator planuje niespodziankę związaną ze zbliżającym się jubileuszem Imperium. Chce odbić Ziemię. Przedtem władca ludzkości zarządza zwiad.
Więcej chyba zdradzić nie mogę.

K: Więcej? To strasznie dużo smakowitych szczegółów. I to takich, powiedziałabym, zdecydowanie podnoszących czytelniczy apetyt: kojarzą mi się z Hoganem2), Strugackimi3)...
MP: „Najazd z przeszłości” czytałem dawno temu. Do dzisiaj pozostaję pod wpływem tej opowieści. To jedno z tych dzieł, które coś istotnego w człowieku zmieniają. Bardzo lubię idee w nim przedstawione. Właśnie mi uświadomiłaś, że pisząc gamedeka podświadomie jakoś sugeruję się Hoganem... Czego to się człowiek na stare lata o sobie dowiaduje... Co do Strugackich, wstyd się przyznać, wskazana przez Ciebie powieść wciąż czeka na lekturę.

K: Wspominałeś, że chciałbyś tym razem skupić się na „sprawczości”, na pokazaniu, że bardzo wiele zależy od działania pojedynczych ludzi...
MP: Tak. To moja idée fixe od jakiegoś czasu. Chcę pokazać archetyp, czy może neotyp osoby silnej. Sprawczej. Zwróć uwagę: cały współczesny, cywilizacyjny system medialny, językowy, ideologiczny, wmawia nam, ludziom, że jesteśmy słabi. Że otacza nas ocean wszechświata, który rzuca nami na wszystkie strony. Nie ma modelu mówiącego, że to myśl otacza wszechświat, że to myśl jest oceanem, a wszechświat małym korkiem unoszącym się na falach, czy może talią kart, z których samoświadomość może wyciągnąć dowolną, przez siebie wybraną.
Mam wrażenie, że winę ponosi tu oddzielenie pojęcia boga od człowieka. Zwróć uwagę: mówię o oddzieleniu. Ostatnio wpadłem na pomysł, że terminy człowiek i bóg pierwotnie były tożsame. Ktoś, lub coś spowodowało, że ludzie przestali wierzyć w swoją boskość, w swoją sprawczość. Coś nam poczucie własnej siły odebrało. Być może, między innymi, prądy religijne, które pokazują boga jako istotę nieosiągalną zarówno pod względem fizycznym (jest daleko, gdzieś w niebie), jak i psychologicznym (bóg jest nieskończenie dobry i doskonały).
Według moich obserwacji kształt Ziemi jest zmieniany przez pojedynczych ludzi. Ich widzimisię, chciwość, żądza władzy, prowadzi do kolosalnych przeobrażeń. Ale nie tylko szefowie korporacji i wodzowie są sprawczy. Widziałem kiedyś film dokumentalny o kopalni złota gdzieś w wysokich górach otoczonych dżunglą. O ile się nie mylę w Indonezji. Zrobienie drogi od brzegu morza do podnóży górskiego łańcucha było nie lada wyczynem, ale prawdziwym wyzwaniem okazało się wybudowanie drogi wiodącej z dołu do kopalni położonej wśród szczytów. Firmy japońskie i australijskie wyceniły taką usługę na wiele milionów dolarów. Inwestorzy nie chcieli tyle wydawać. Wtedy pojawił się jeden człowiek. Kierowca buldożera. Widziałem, jak o tym opowiadał. „Będę potrzebował pojazd, mechanika i dużo paliwa”, powiedział. Helikopter wyniósł jego buldożer na szczyt góry. A potem ten kierowca, ryzykując życiem, powoli, metodycznie zjechał na dół tworząc swoim pojazdem drogę. Zrobił to za pensję. Być może dostał jakąś premię. Ta opowieść była dla mnie objawieniem. Okazało się bowiem, że jeden homo sapiens może więcej niż całe koncerny. A on po prostu zjechał z góry.
Niedawno, w czasie powodzi, serca Polaków podbił operator koparki. Podobno nie bacząc na własne bezpieczeństwo walczył z żywiołem, umacniał wał. Widział go w mediach cały kraj. Jednego człowieka. I ten jeden człowiek stał się inspiracją. Ikoną bohaterstwa.
W V tomie chcę przywrócić czytelnikom wiarę we własne siły. We własną sprawczość. Chcę stworzyć, przypomnieć model istoty, która nie czeka, co przyniesie los, ale sama go stwarza.
Brzmi to górnolotnie, ale, jak znasz moją prozę, Beato, to wiesz, że ja lubię czasami pisać w sposób, powiedzmy, podniosły.

K: Czy jesteś w stanie podać orientacyjny termin ukończenia pracy? I co dalej? Kolejna część cyklu?
MP: Mam nadzieję, że koniec grudnia / początek stycznia. Potem jeszcze jedno czytanie... Myślę, że oddam rzecz do wydawnictwa wiosną. Następnie napiszę być może ostatnią, VI część gamedeka. Już w wielkim, rozległym uniwersum.

K: Widzę, że Twoje plany sięgają daleko w przyszłość. A czy kiedyś myślałeś o napisaniu książek o innej tematyce, niezwiązanych ze światem Torkila?
MP: Żona mnie namawia na powieść obyczajową – dla kobiet. Romans, ale pogłębiony. Myślę, że dobrze bym się czuł pisząc wreszcie prostą książkę, bez wysilania wyobraźni. Planuję też powieść dla dzieci – science fiction – ale takie specyficzne, trochę demaskujące świat dorosłych, przesiąknięty zakłamaniem i stereotypami.

K: Z Twoich wypowiedzi wynika, że bardzo starannie przygotowujesz konstrukcję świata, w jakim mają rozgrywać się powieściowe wydarzenia. Tworzysz (na piśmie) model i następnie testujesz. Sam zamieniasz się w adwokata diabła, czy masz jakichś beta-readerów?
MP: Sam siebie krytykuję. Przez kilka lat miałem nadzieję, że pojawią się jacyś koledzy / koleżanki, które pomogą, ale nie, nikt się nie pojawił. No, może teraz jest światełko w tunelu. Żona przyjaciela i moja własna... Ale na razie jedyną osobą, jaka bywa niezadowolona z kształtu treści podczas pisania jestem ja. Prawie zawsze po ukończeniu pisania jestem efektem rozczarowany. Dlatego poprawiam, szukam ostatecznej formy. To męczy, wyczerpuje. W końcu, po wielu wysiłkach, mam wrażenie, że coś znalazłem, że dogrzebałem się do okruchów złota. Mówię sobie „jestem genialny”, ociosuję z tych kawałków coś, co wydaje mi się piękne.
Potem przychodzi redakcja, która mi efekt psuje, potem się kłócę, żeby nie psuła, następują zmagania, podczas których tracę trzeźwą ocenę dzieła, książka jest wreszcie drukowana, czytam ją i przy niektórych fragmentach cieszę się, a przy innych zgrzytam zębami.

K: Na Twoim blogu wyczytałam, że nie miałbyś nic przeciw temu, aby jakiś inny autor wykorzystał uniwersum gamedeka, jako scenografię dla własnej powieści. Czy sam planujesz je wykorzystać w nieksiążkowy sposób (na spotkaniu mignął mi komputerowy wizerunek jakiegoś groźnego pana w długim płaszczu)?
MP: Marzę o filmie. Grze komputerowej. Na razie konstruujemy z grupą bardzo zdolnych ludzi grę planszową. Taką wiesz, z prawdziwego zdarzenia, na poziomie najlepszych tytułów takiego producenta jak Fantasy Flight Games. Już wiem, że mechanikę będzie miała bardzo dobrą. Rozgrywka jest dynamiczna, szybka, ale złożona i pozwalająca na strategiczne planowanie. Gra będzie bardzo ładna. Pracują nad nią Tomasz Maroński i Łukasz „Ortheza” Matuszek. To świetni graficy.
Planujemy pewne dodatki, które uczynią z niej coś wyjątkowego. Ale o nich nie mogę na razie mówić.

K: No właśnie, gry. Nie jestem graczem, nigdy nawet nie próbowałam nim zostać. Gdybyś chciał mnie zachęcić, to jakie gry i dlaczego byś polecił?
MP: O, najpierw musiałbym wiedzieć, co lubisz, co Cię porywa w książkach, w filmach. Dlaczego je oglądasz, co w nich widzisz. Wtedy może umiałbym Ci coś polecić. Mam wrażenie, że doceniłabyś takie tytuły jak „Gabriel Knight. Blood of the damned, blood of the sacred”, czy „Planescape Torment” ze względu na znakomitą fabułę i niebanalne tło. Tyle, że to dość leciwe tytuły...

K: Słyszałam, że stosunkowo często zdarza się tak, że gracze wcielają się w postać przeciwnej płci, niż ich własna. Co psychologia ma do powiedzenia na ten temat i czy w grach drużynowych on-line można jakoś zorientować się, który gracz tak postąpił (oczywiście pomijając lapsusy językowe)?
MP: Wydaje mi się, że to próby, bardzo sensowne, mające na celu sprawdzenie „jak to jest?”. Uważam, że takie zabiegi pozwalają graczom skonfrontować się z własnymi uczuciami, przeżyciami, wyobrażeniami podczas rozgrywek. W ten sposób dowiadują się więcej o sobie. Mówi się w psychologii, że wyobrażanie sobie różnych scen z własnym udziałem pełni funkcję poznawczą. Granie w gry to trochę takie śnienie na jawie, ale mocniejsze, bo interaktywne.
Czy można takie osoby rozpoznać? O, nie wiem. Nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją. Mam wrażenie, że byłoby to możliwe – kobiety mówią inaczej niż mężczyźni, zwracają uwagę na inne rzeczy. Chociażby nazewnictwo kolorów się różni, używanie metafor i aluzji...

K: Pozostając przy psychologii, od lat prowadzisz szkolenia dla pracowników najróżniejszych firm. Czy zechciałbyś uchylić nieco rąbka tajemnicy i opowiedzieć, na czym konkretnie polegają?
MP: Jest grupa ludzi, pracowników jakiejś firmy. Banku, firmy ubezpieczeniowej, farmaceutycznej, spożywczej. Menedżerowie wysokiego szczebla, średniego, pracownicy szeregowi. Tematem może być zarządzanie, przywództwo, kontakt z klientem, sprzedaż, prowadzenie prezentacji, rozwój osobowości, radzenie sobie ze stresem, you name it. Siedzimy dwa dni w ładnym hotelu. W tym czasie prowadzę dla uczestników wykłady, ćwiczenia i warsztaty, dzięki którym pozyskują wiedzę teoretyczną i praktyczną na zadany temat. Najczęściej najpierw pytam o ich zdanie w jakimś obszarze, tworzą model teoretyczny, „rodząc” go z własnych głów (to sokratejska metoda majeutyczna). Potem robimy ćwiczenie praktyczne, podczas którego przeżywają na własnej skórze sytuacje związane z tematem. Potem modyfikują model, uzupełniamy go teorią. Dzięki takiej strukturze utrwalają i zapamiętują nie tylko suche ogólniki, ale także coś, co rozumieją „w środku”. Takich modułów w ciągu dwóch dni tworzę do czterech. Jest dużo omawiania, dyskutowania, sporo przerw, litry kawy, herbaty, kilogramy ciastek, dobre jedzenie, miła atmosfera.
Gdy ktoś słyszy, że prowadzę szkolenia, często reaguje: „czyli uczysz ludzi manipulacji”. Rozumiem przyczyny tych twierdzeń, ale staram się je dementować. Ja pomagam ludziom nabyć wiedzę, dzięki której żyje im się lepiej – w pracy i w życiu prywatnym. Swoje umiejętności trenerskie i pierwsze szlify nabyłem w Studenckiej Szkole Higieny Psychicznej, która sięgała korzeniami do ruchu higieny psychicznej założonego w Polsce przez prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Moją szkołą nie były „firmy szkoleniowe”. Owszem, znam teorie motywacji, zarządzania, przywództwa i te pe. Ale podchodzę do nich w sposób par excellence humanistyczny. Słowo.

K: Zmieniając temat: na spotkaniu rozmawialiśmy o akcji reklamowej, w której znani ludzie – nie bójmy się tego słowa – celebryci, polecają książki. Wprawdzie przyznałeś, że nie wiesz, kim jest Ola Szwed, która została Ambasadorką Fabryki Słów4), ale co sądzisz o skuteczności takiej promocji?
MP: Niestety, słabo się znam na skuteczności reklam. Ale wiem, że nieważne, jak się o kimś mówi, wystarczy, że się mówi i to już działa. Istotne jest powtarzanie, do zanudzenia: gamedec, gamedec, gamedec. Naprawdę nie jest istotne, czy ktoś powie „głupi gamedec” czy „wybitny gamedec”. Wystarczy, że będzie to wciąż ta sama nazwa / twarz / obraz. Salvatore Dali podobno mawiał: „Najważniejsze, żeby o mnie mówili. Jestem w stanie znieść nawet sytuację, gdy będą o mnie mówili dobrze.”
Zatem czy to będzie pani, o której wspomniałaś, czy ktokolwiek inny, im szerszy będzie miał dostęp do mediów i im częściej powtórzy nazwę, tym lepiej... dla dzieła, które jest tego warte. Jeśli tak nie jest, biada nam wszystkim.
Wielokrotnie powtarzana nazwa wchodzi do głów, zagnieżdża się, powstaje „popularność”, która ma się do jakości nijak, ale to nie ma żadnego znaczenia. Popularność we współczesnych czasach stała się synonimem jakości.

K: Jak wygląda Twój udział w promocji książek? Do „Sztormu” dołączono film, na GAMEDEC ZONE można znaleźć grafiki z plakatami, okładkę ostatniego tomu robił Tomasz Maroński... to wszystko realizacja Twoich pomysłów?
MP: Tak, to ja wciąż myślę o tym, co zrobić, żeby wreszcie zaczęto mnie czytać. Zaczepiam grafików, gadam z kompozytorami, gromadzę wokół siebie zdolnych ludzi, którzy tworzą piękne rzeczy. To jest kreacja czegoś więcej niż książki. Mam wizję, którą konsekwentnie realizuję, czasami odnoszę wrażenie, że jestem jej niewolnikiem. Nie ja tworzę świat, tylko komunikuję, co widzę.
Ale czasami ogarnia mnie czarna rozpacz. Życie pisarza łatwe nie jest. Spójrz na sytuację dowolnego grafika. Zamieszcza swoją pracę na jakimś portalu, obejrzy ją trochę ludzi i już wiedzą, czy im się dzieło podoba, czy nie. Wystarczy rzut oka, który trwa kilka sekund. Żeby poznać książkę, trzeba ją KUPIĆ, a potem PRZECZYTAĆ. To dwa duże progi, których wielu ludzi nie przekracza. Ja nie chcę, żeby mnie koniecznie chwalono, pragnę tylko jednego: ŻEBY MNIE CZYTANO. Potem mogą ganić, prychać, oceniać jak chcą, zniosę to bez problemu. Byle czytali. Nie ma nic gorszego dla kogoś piszącego niż pominięcie. No, może jest: ocena BEZ przeczytania.
Moja praca nad wizją gamedecverse daje czasami dobre owoce. Świetne ilustracje Marka Okonia, Marcina Jakubowskiego, Tomka Marońskiego, niedługo Tomka Bilewicza, Łukasza Matuszka. Utwory muzyczne Roberta Letkiewicza i Zbyszka Szatkowskiego. Animacje stworzone przez takich speców jak Jarek Handrysik czy Krzysztof Rusinek. Powoli z gamedecverse tworzy się uniwersum, kreacja. Gra planszowa zaprojektowana przez świetnego matematyka, Jana Madejskiego, komiks rysowany przez Krzysztofa Chalika, czy strona www.GamedecVerse.com, sama w sobie będąca artystyczną kreacją, stworzona przez Łukasza Andrzejowskiego. Wizja przyciąga ludzi, ludzie tworzą piękne rzeczy.

K: A jak to było z filmem, na którym zakonnice zrywały plakaty reklamujące „Sztorm”? Prowokacja czy autentyk?
MP: To była prowokacja oparta na prawdziwym zdarzeniu. Niestety, nie udało nam się sfilmować „czarnego szwadronu” zrywającego plakaty z logo GamedecVerse. Więc jedna z moich znajomych przebrała się za zakonnicę i zrobiła to sama. Jak się okazało, przechodnie nie zorientowali się, że jest udawaną siostrą i zareagowali bardzo aktywnie. Powiedziałbym, po obywatelsku.

K: Próbowałeś kiedyś oszacować, ile czasu, który mógłbyś przeznaczyć na pisanie, „kradną” Ci spotkania autorskie, w ogóle cała aktywność promocyjna?
MP: Za pieniądze zainwestowane w promocję mógłbym kupić Toyotę Verso w wersji podstawowej. Co do czasu... Myślę, że wyjazdy, konwenty, spotkania zajęły mi w sumie około 150 dni (liczy się nie tylko wyjazd, ale przygotowanie prelekcji, potem odpoczynek po wyjeździe). Zaś praca nad tymi wszystkimi obrazami, animacjami itd... roboczych dni myślę, że najmniej 70. Liczba maili szła w setki, rozmowy telefoniczne były także niezliczone, spotkania, uzgodnienia... W sumie 220. Rany boskie. Przez ten czas bez trudu napisałbym co najmniej jedną książkę. Co najmniej. Naprawdę nie wiem, czy było warto.
To znaczy efekty są świetne (mam na myśli grafiki, animacje, utwory muzyczne itd.), nie ma co do tego wątpliwości, ale czy warte swojej ceny? Z punktu finansowego jak na razie poniosłem sromotną klęskę. Dochód ze sprzedaży książek pokrył malutki procent inwestycji. Czas przeznaczony na konwenty nie zwrócił się w mierzalny sposób.
Przypomniał mi się program dokumentalny o Marku Piotrowskim, znakomitym polskim kick-bokserze, który, z tego co pamiętam, zdobył wszelkie możliwe laury w naszym kraju i na świecie. Niezwykły hart, jaki okazywał podczas walk opłacił zdrowiem. Mówiono o nim, że nie kalkuluje, że zawsze bije się do końca, daje z siebie wszystko. Drogo zapłacił za tę postawę. Oto, co pod koniec filmu o sobie powiedział (cytuję z pamięci):
„Ktoś może stwierdzić, że to, co robiłem na ringu było szalone, nieodpowiedzialne, nierozsądne... Ale nikt nie powiedział, że fajterzy nie mogą być szaleni”.
Ten program zrobił na mnie duże wrażenie. Pokazał filozofię wojownika. Człowieka, który podczas walk zachowywał się wobec siebie nieobliczalnie, ale był swego szaleństwa świadomy. Wybrał tę drogę wierząc w nią do końca.
Cóż. Ja chyba też wybrałem. Dla mnie to podróż w jedną stronę, a bilet już kupiłem.

K: Pierwotnie planowałam zapytać, ile z Ciebie jest w Torkilu – teraz już nie muszę. :) Dziękuję za rozmowę.
MP: Także dziękuję. I pozdrawiam.



1) Stanisław Lem: Dzienniki gwiazdowe. Ze wspomnień Ijona Tichego. Epizod I. Agora, Warszawa 2008. ISBN: 978-83-7552-401-7, str. 293-305.

2) James P. Hogan: Najazd z przeszłości. Kwadrat 1993. ISBN: 83-8585-600-5, 304 s.

3) Arkadij i Borys Strugaccy: Piknik na skraju drogi. Prószyński i S-ka, Warszawa 2007. ISBN: 978-83-7469-488-9, 176 s.

4) Aleksandra Szwed: Nota okładkowa do II tomu „Zbieracza burz” Mai Lidii Kossakowskiej. Fabryka Słów 15.07.2010. https://www.fabryka.pl/aktualnosci.php?id=3142&flash=y



Autor: Beata Kajtanowska


Dodano: 2010-11-20 19:24:07
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Fomoraig - 14:40 21-11-2010
Bardzo fajny wywiad. Przyznam, że do Gamedeka długo się zabierałem (książka czekała na półce prawie rok), ale jak już skończyłem pierwszy tom, od razu, na drugi dzień zakupiłem dwa kolejne (czwarty był dopiero w zapowiedziach). Każda jedna część to świetna lektura. Jako sukces mogę uznać fakt, że udało mi się namówić 4 osoby do przeczytania (pożyczałem pierwszy tom) a także zakupu całości, więc małymi kroczkami, ale książki się sprzedają.

W wywiadzie niestety nie padły dwie bardzo ważne odpowiedzi: kiedy mniej więcej ukażą się planszówka i komiks?

Beata - 22:06 21-11-2010
Termin wydania gry i komiksu jakoś podczas rozmowy nie wypłynął - domniemuję więc, że prace nad nimi nie są jeszcze na tyle zaawansowane, aby możliwe były jakieś kalendarzowe przymiarki. Może to i lepiej - klątwa opóźnień nie ma szans zadziałać.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS