NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Campbell, Jack - "Zaginiona flota. Bezlitosny"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Zaginiona flota
Kolekcja: Zaginiona flota
Tytuł oryginału: The Lost Fleet. Relentless
Tłumaczenie: Robert J. Szmidt
Data wydania: Listopad 2010
ISBN: 978-83-7574-290-9
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205 mm
Liczba stron: 464
Cena: 38.00 zł
seria: Obca Krew
Tom cyklu: 5



Campbell, Jack - "Zaginiona flota. Bezlitosny" #1

Jeden

Ciężki krążownik „Krenelaż” drżał raz po raz, gdy piekielne lance wystrzeliwane przez okręty wojenne Światów Syndykatu wdzierały się do jego wnętrza. Kolejna salwa kartaczy dotarła właśnie do bakburty. Komandor John Geary musiał przytrzymać się obudowy komputera, by nie upaść. Masywne kule ze stali unicestwiły w okamgnieniu sporą część poszycia. Geary otarł wierzchem dłoni pot spływający na czoło, próbując przebić wzrokiem gęste kłęby dymu, którego przeciążone i padające jeden po drugim systemy podtrzymywania życia nie były już w stanie usunąć z wnętrza okrętu. Jego pierwsze prawdziwe starcie w przestrzeni mogło stać się ostatnim. Nie miał już kontroli nad „Krenelażem”. Krążownik Sojuszu sunął bezwolnie w przestrzeni, w kompletnej ciszy, nie odpowiadając na kolejne celne salwy piekielnych lanc wroga.
Geary nic już nie mógł na to poradzić. Musiał uciekać.
Klął jak szewc, otwierając panel autodestrukcji, by wprowadzić kod autoryzujący. Kolejna salwa piekielnych lanc wbiła się w śródokręcie „Krenelaża” - całe połacie kontrolek na mostku zgasły bądź zmieniły kolor na czerwony. Geary zakładał hełm skafandra ratunkowego, wiedząc, że do eksplozji przesterowanego rdzenia pozostało zaledwie dziesięć minut. Zatrzymał się jednak na moment, zanim opuścił mostek. Nakazał ewakuację całej załogi już wcześniej, gdy zrozumiał, że w pojedynkę może obsłużyć kilka dostępnych jeszcze systemów uzbrojenia, nie wspominając o rozpoczęciu sekwencji samozniszczenia. Kupił swoim ludziom wystarczającą ilość czasu, by zdołali bezpiecznie dotrzeć do kapsuł.
Ale „Krenelaż” był jego okrętem, więc bolała świadomość, że trzeba go opuścić, bo za moment przestanie istnieć.
Kolejny wstrząs sprawił, że krążownik Sojuszu zakołysał się mocno na boki. Kartacze Syndykatu coraz liczniej trafiały w cel. Ściany korytarza zaczęły wirować, przyprawiając Geary’ego o mdłości, grodzie nagle mknęły ku niemu, potem równie szybko się oddalały. W niektóre uderzał mocno, boleśnie. Gdy dotarł do stanowisk odpalania kapsuł ratunkowych, nerwy mu puściły. Biegł wzdłuż rzędu włazów, zastając jedynie puste wyrzutnie albo zaklinowane w nich szczątki zniszczonych szalup.
W końcu znalazł jedną lekko tylko uszkodzoną. Żółta kontrolka zwiastowała problemy, lecz Geary nie miał wielkiego wyboru. Wskoczył do środka, zablokował właz, przypiął się do fotela, uderzył dłonią w przycisk uwalniający i nagle poczuł, jak przyspieszenie wbija go w miękką materię obicia. Kapsuła wystrzeliła w przestrzeń z wnętrza martwego krążownika.
Silnik umilkł po chwili, o wiele wcześniej, niż powinien. Systemy komunikacji nie działały. Dysze manewrowe także. Systemy podtrzymywania życia uruchamiały się z wielkim trudem. Fotel Geary’ego rozłożył się jednak płynnie, rozpoczynając przygotowanie do procedury hibernacyjnej. Pasażer szalupy miał zapaść w sen i spać aż do chwili, gdy służby ratunkowe podejmą jego kapsułę. Zanim Geary do reszty stracił świadomość, dostrzegł kątem oka migającą kontrolkę alarmową i pomyślał, że ktoś kiedyś musi go odnaleźć. Flota Sojuszu odpowie na niczym nie sprowokowany atak Syndykatu, odzyska kontrolę nad przestrzenią otaczającą Grendela i rozpocznie poszukiwania ocalałych członków załogi zniszczonego krążownika. Jego także powinni odnaleźć bez problemów.
Gdy otworzył oczy, dostrzegł rozmazane kształty przedmiotów i sylwetki ludzi. Czuł dojmujące zimno, jakby całe ciało wypełniał lity lód. Nawet jego myśli krążyły wolniej i oporniej niż zwykle. Słyszał odgłosy rozmowy. Próbował wychwycić znajome słowa, w czasie gdy obraz powoli się wyostrzał. Rozmazane sylwetki zamieniały się w kobiety i mężczyzn w mundurach.
- To na pewno on? Potwierdziliście to w stu procentach? – zapytał wielkolud o basowym, tubalnym głosie.
- Jego DNA pasuje idealnie do danych z archiwum floty – odpowiedział mu ktoś inny. - To jest kapitan Geary. Niestety jego organizm ucierpiał bardzo mocno podczas snu hibernacyjnego. To cud, że nadaje się do czegokolwiek. Cud, że udało mu się przetrwać.
- Pewnie, że to cud! – zagrzmiał bas wielkoluda.
Czyjaś twarz pojawiła się nad Gearym, który chcąc odzyskać ostrość widzenia, musiał zmrużyć oczy. Uniform tego człowieka miał identyczny kolor jak munduru floty Sojuszu, ale różnił się od niego kilkoma detalami. Uśmiechający się szeroko mężczyzna miał na ramionach dystynkcje admiralskie, nie przypominał jednak nikogo z dowództwa.
- Kapitanie Geary?
- Ko... man... do... rze... Geary – zdołał w końcu wyartykułować odpowiedź.
- Kapitanie Geary! – Admirał nie zamierzał ustąpić. – Został pan awansowany.
Awansowany? Dlaczego? Jak długo spałem? Gdzie ja jestem?
- Co to... za okręt? – wyszeptał Geary, rozglądając się wokół.
Sądząc po rozmiarach szpitala pokładowego jednostka ta była znacznie większa od jego krążownika. Admirał się uśmiechnął.
- Znajduje się pan na pokładzie „Nieulękłego”. Okrętu flagowego floty Sojuszu!
Nic tu się nie zgadzało. Flota Sojuszu nie posiadała okrętu liniowego o nazwie „Nieulękły”
- Załoga... Co z moją załogą? – zapytał z wielkim trudem.
Admirał natychmiast spoważniał, cofnął się, ustępując miejsca kobiecie w kapitańskim mundurze. Geary nie przyglądał się dokładnie jej twarzy, zaniepokoiło go widoczne na niej uwielbienie. Jeszcze większe zdziwienie poczuł na widok wielu baretek zdobiących lewą pierś kobiety. Miała ich tam dziesiątki. Cóż za niedorzeczność. A najgorsze było to, że nad rzędami pomniejszych odznaczeń widniała wstęga Krzyża Floty Sojuszu. Geary nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni przyznano ten order.
- Nazywam się kapitan Desjani – oświadczyła kobieta. – Pełnię obowiązki dowódcy „Nieulękłego”. Z żalem muszę pana poinformować, że ostatni żyjący członek załogi pańskiego ciężkiego krążownika zmarł czterdzieści pięć lat temu.
Geary wybałuszył oczy. Czterdzieści pięć lat?
- Jak... długo...
- Okres pańskiej hibernacji to dziewięćdziesiąt dziewięć lat, jedenaście miesięcy i dwadzieścia trzy dni. Zdołał pan przetrwać tak długo tylko dlatego, że był pan jedynym pasażerem kapsuły. – Wykonała religijny gest, rozpoznał go bez trudu. – Z łaski przodków i dzięki żywemu światłu gwiazd przeżył pan i powrócił między nas.
Sto lat? Fala paniki przetoczyła się przez pracujący wciąż na zwolnionych obrotach umysł Geary’ego, gdy usiłował przyswoić tę myśl. Chyba dlatego umknął jego uwadze fakt, że kapitan Desjani traktuje jego odnalezienie w kategoriach duchowych, a nawet religijnych.
Ale naprawdę złą wiadomość dostarczył mu chwilę później ktoś inny. Admirał pochylił się nad nim raz jeszcze i oświadczył z szerokim uśmiechem na twarzy:
- Tak, Black Jack, wróciłeś między żywych!
Geary nie znosił tego przydomku, czemu dał wyraz, krzywiąc się na samo jego wspomnienie. Admirał jednak zdawał się tego nie dostrzegać i przemawiał dalej, nie mrugnąwszy nawet okiem. – Black Jack Geary powstały z martwych, tak jak przepowiedziano w legendzie, aby pomóc Sojuszowi odnieść największe zwycięstwo i zakończyć raz na zawsze wojnę z Syndykami.
Powstały z martwych? Jak przepowiedziano w legendzie? Wojna trwa nadal, mimo iż minęło całe stulecie?
Wszyscy, których znał, od dawna nie żyją.
Kim są ci ludzie i za kogo go mają?

John przebudził się nagle w swojej kajucie na pokładzie „Nieulękłego”. Przed oczyma miał sufit, oddychał ciężko i pocił się obficie, mimo iż wciąż czuł w głębi ciała obecność zimna, które otaczało go przez tak wiele dziesięcioleci. Sporo czasu minęło od ostatniego koszmaru, w którym uciekał z pokładu „Krenelaża” tuż przed jego zniszczeniem tylko po to, by obudzić się na „Nieulękłym” niemal sto lat później. Usiadł, masując czoło prawą dłonią, starając się jednocześnie uspokoić oddech. W półmroku dostrzegał sprzęty wypełniające jego kajutę.
Admirał o tubalnym głosie został zabity w Systemie Centralnym Syndykatu w chwilę po tym, jak odkrył, że jego misterny plan zakończenia tej wojny jest niczym innym jak pułapką zastawioną przez wroga na flotę Sojuszu. Razem z nim poległo wielu marynarzy. Syndycy zniszczyli też wiele okrętów. Ocalali z pogromu zwrócili się do legendarnego Black Jacka, błagając o pomoc – mimo iż Geary robił co mógł, aby uznali, że nie ma nic wspólnego z herosem, którego wielbili – i zmusili go do objęcia stanowiska komodora tej floty. Było nie było, został mianowany do stopnia kapitana niemal sto lat przed najstarszym ze służących aktualnie oficerów. Wielu z nich wątpiło jednak, czy podoła temu zadaniu, nie wierzyło też, że jest owym bohaterem z legend, ale mimo iż Geary w głębi duszy podzielał obie te opinie, musiał spróbować.
I na razie dokonywał rzeczy niemożliwych. Poprowadził flotę Sojuszu przez przestrzeń Syndykatu, ku granicom Sojuszu, wykorzystując do nieustannej walki z wrogiem pełnię wiedzy nabytej przed stuleciem. Tej wiedzy, którą dzisiejsi oficerowie zatracili po wielu dziesięcioleciach rzeźni, bo innym mianem nie dało się określić wojny rozpoczętej zniszczeniem „Krenelaża”.
Geary przeniósł wzrok na unoszący się nad stołem hologram upstrzonego gwiazdami wycinka przestrzeni. Zostawił go tam przed położeniem się do łóżka. W samym środku sześcianu wirowała gwiazda o nazwie Dilawa. Znajdowała się w przestrzeni kontrolowanej przez Syndyków, lecz od granic Sojuszu dzieliły ją już tylko trzy skoki. Tak niewiele brakowało, by ocalił tych, którzy wierzyli, że jest w stanie tego dokonać. Tyle tylko że flota była wciąż na terytorium wroga. I z pewnością będzie musiała przebić się przez kolejne flotylle Syndyków czekające za punktami wyjścia z tuneli nadprzestrzennych. Na tę myśl przypomniał sobie los „Krenelaża”.
Geary westchnął głośno, potem sięgnął do szuflady nocnego stolika po rację żywnościową. Przyjrzał się jej z powątpiewaniem. Jak większość jedzenia dostępnego na pokładach jego okrętów, racje te pochodziły ze splądrowanych składów Syndykatu. Zdobyli je w jednym z podrzędnych systemów gwiezdnych wroga, porzuconych przez mieszkańców dawno temu, po pojawieniu się hipernetu. Nawet Syndycy uznali, że szkoda sił na wywożenie tego syfu. Data przydatności do spożycia tych batonów minęła lata temu, ale wszystkie racje, jakie udało im się zabrać z tamtego systemu, spoczywały w pozbawionych atmosfery magazynach, głęboko zamrożone, więc z technicznego punktu widzenia powinny zachować pełną świeżość.
Na opakowaniu batonu widniał propagandowy rysunek. Oddział heroicznie wyglądających żołnierzy Syndykatu maszerował z lewej strony na prawą. Geary rozdarł folię, nie patrząc nawet na spis składników, potem ugryzł kęs i szybko go przełknął. Starał się przy tym nie myśleć o przykrym smaku, choć nie do końca mu się to udało. Marynarze Sojuszu bardzo często narzekali na złą jakość serwowanego im jedzenia, ale te syndyckie racje miały jedną niezaprzeczalną zaletę (oprócz dostarczania niezbędnych do życia składników) – w porównaniu z nimi każde żarcie wydawało się przepyszne.
Zupełnie jak w tym starym kawale: Nie smak był najgorszy w tych racjach, tylko to, że mieli ich tak mało. Geary czuł się po zjedzeniu batona tak, jakby miał cegłę w żołądku, jednakże nie ten dyskomfort powstrzymywał go od sięgnięcia po następną rację. Pozbawiona dostaw flota, krążąca na domiar po terytorium wroga, musiała oszczędzać wszystko, w tym także żywność. A on nie mógł jeść lepiej niż jego podwładni. Chociaż zważywszy jakość syndyckich żelaznych racji, słowo „lepiej” wydawało się w tym przypadku eufemizmem.
Od strony komunikatora dobiegło ciche brzęczenie. John natychmiast nacisnął klawisz odbioru.
- Kapitanie Geary, z punktu skoku na Cavalosa wyszły okręty przeciwnika.
Nacisnął sąsiedni klawisz i hologram sektora zniknął znad stołu. Zastąpił go niemal natychmiast rzut systemu Dilawa i znajdujących się w jego obrębie jednostek. Na Cavalosie nie pozostało zbyt wiele okrętów wojennych Syndykatu, gdy flota Sojuszu dokonywała skoku. Jeśli nie liczyć ogromnych, wciąż rozszerzających się wrakowisk orbitujących wokół centralnej gwiazdy.
Ale w pościgu za Gearym brało udział znacznie więcej jednostek wroga, a okręty Sojuszu coraz mocniej odczuwały trudy nieustannej ucieczki przez terytoria Syndykatu. Nie wszystkie wraki pozostawione na Cavalosie należały do przeciwnika. Geary stracił tam liniowiec „Dokładny” i pancernik kieszonkowy „Waleczny”. Los tych dwóch gigantów podzieliło też dziewięć krążowników i niszczycieli. Niektóre zostały zniszczone podczas bitwy, inne wysadzono na rozkaz komodora, ponieważ nie byłyby w stanie dotrzymać kroku uciekającej flocie.
Jemu także ciążyła ta sytuacja. Straty poniesione przez flotę Sojuszu wciąż zaprzątały mu myśli. Właśnie im zawdzięczał nawrót traumatycznych snów z „Krenelażem” w roli głównej.
Z dużym trudem skupił się na aktualnych wydarzeniach.
- To tylko jedna ŁZa i dwie korwety za dychę – zauważył.
- Zgadza się – odparła kapitan Desjani, jej wizerunek pojawił się obok mapy systemu. Przebywała jak zwykle na mostku, doglądając swojego okrętu. – Szkoda, że dzielą je od nas niemal trzy godziny świetlne. Obsady wyrzutni piekielnych lanc z wielką ochotą poćwiczyłyby strzelanie do ruchomych celów.
- Nie sądzę, aby pani załoga potrzebowała więcej ćwiczeń w strzelaniu – stwierdził Geary. Ta uwaga sprawiła, że na twarzy Desjani natychmiast pojawił się dumny uśmiech. Zgodnie z jej słowami, flotę Sojuszu od punktu skoku dzielił dystans trzech godzin świetlnych, na tyle okręty Geary’ego zagłębiły się już w ten system. Oznaczało to też, że widzą jednostki wroga z trzygodzinnym opóźnieniem. – Nikt nie przyleciał za nimi. A to znaczy, że mamy do czynienia ze zwiadowcami.
- Ma pan rację. Jedna z tych korwet powinna teraz wyhamować i pozostać w pobliżu punktu skoku. Druga i towarzysząca jej ŁZa polecą na pełnym ciągu w stronę tuneli nadprzestrzennych prowadzących na Kalixę i Heradao... – zamilkła na moment. – Pierwszy raz widzę, żeby tak przestarzałe jednostki jak te korwety wybrały się poza macierzysty system. To taki złom, że bałabym się w nim wchodzić w nadprzestrzeń.
Tak, przestarzałe, zgadza się, trafiły do służby ze sto lat temu. Wtedy to też ukuto dla nich tę nazwę: „korwety za dychę”. Flota Sojuszu uważała, że są robione za tanie pieniądze, by nikt nie żałował ich straty w ewentualnej walce. Ale to było dawno temu, zanim wybuchła wojna. Moment później Geary ujrzał oczami wyobraźni rój korwet za dychę zasypujących ogniem jego krążownik.
- Sir? – odezwała się Desjani.
Geary otrząsnął się zdumiony tym, jakie figle potrafi mu płatać własny umysł.
- Przepraszam.
Tylko on mógł dostrzec zaniepokojenie w spojrzeniu, jakim obdarzyła go Desjani, w jej głosie bowiem, gdy podjęła temat, nie dało się wychwycić niczego prócz zwyczajowej rutyny.
- Pierwsza z korwet może w każdej chwili zawrócić i wykonać skok na Cavalosa, aby powiadomić Syndyków o tym, że wciąż tutaj jesteśmy. – W tym momencie wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie. – Ponieważ wciąż tu jesteśmy.
- Musimy rozszabrować wszystko, co Syndycy pozostawili w tym systemie, wycofując ostatnich jego mieszkańców przed kilkoma dziesięcioleciami – odparł John, starając się nie okazywać gniewu na tak wyraźne ponaglenie ze strony Desjani.
- Zebraliśmy już całą pozostawioną tu żywność – skrzywiła się mimowolnie, mówiąc te słowa. – Chociaż nazywanie tego „żywnością” jest chyba nadużyciem. Mimo powiększenia zapasów znów będziemy zmuszeni ciąć racje dzienne, żeby zapewnić ciągłość wyżywienia całej flocie – stwierdziła. – Ale nie spodziewam się wielkich protestów w tej sprawie. Zdobyczne syndyckie żarcie smakuje tak paskudnie, że zmniejszenie racji nie wkurzy załóg tak bardzo, jak by wkurzyło w przypadku czegoś bardziej jadalnego.
- Widzi pani, zawsze znajdzie się jaśniejsza strona problemu – powiedział Geary, uśmiechając się przelotnie, gdy odczytał informacje na temat surowców i rzadkich minerałów przetransportowanych do ładowni jednostek pomocniczych. W tym momencie dotarło do niego, że Desjani najpierw zrobiła aluzję do potrzeby szybkiego opuszczenia tego systemu, a potem od razu zmieniła temat, żeby nie poczuł się tym urażony.
Nie powinienem się na nią gniewać za coś takiego – pomyślał. Każdy rozsądny dowódca okrętu powinien odczuwać niepokój w związku z tym opóźnieniem. Pozostaje jednak pytanie: gdzie się udać po opuszczeniu Dilawy? Spędziliśmy w tym systemie już półtorej doby, a to przynajmniej o dwadzieścia cztery godziny za dużo.
Nie mieli powodów, by nadal pozostawać w układzie Dilawy. Gwiazda ta nie posiadała żadnej zamieszkanej planety. W przestrzeni wewnątrzsystemowej przebywała kiedyś tylko garstka syndyckich kolonistów – sądząc po pozostawionych kompleksach produkcyjno-mieszkalnych, licząca nie więcej niż kilka tysięcy ludzi. Musieli tutaj mieszkać, ponieważ stare napędy nadświetlne potrafiły pokonywać wyłącznie dystanse pomiędzy sąsiadującymi ze sobą gwiazdami. Statki odwiedzały więc wszystkie systemy po drodze, zanim dotarły do celu. Hipernet zmienił wszystko, dzięki niemu można było dotrzeć bezpośrednio do wybranego miejsca, o ile znajdowały się tam odpowiednie wrota. Systemy gwiezdne poza tymi szlakami przestały być komukolwiek potrzebne i pustoszały stopniowo, aż zostały całkowicie porzucone.
Dzisiaj jednak flota Sojuszu wracała do domu, wykorzystując stare sposoby podróży, skacząc z sytemu do systemu, hipernet bowiem okazał się ogromnym zagrożeniem dla całej ludzkości. Na pokładzie „Nieulękłego” wciąż był klucz do syndyckiej sieci komunikacji podprzestrzennej, który mógłby zmienić losy tej wojny, gdyby udało się go bezpiecznie dostarczyć rządowi Sojuszu. Jeśli jednak okręty Geary’ego i ich załogi nie zdołają wykonać tego zadania, zarówno klucz, jak i wiedza o zagrożeniu przepadną na zawsze. Cena tej porażki wydawała mu się wyższa za każdym razem, gdy o niej myślał.
- Proszę mnie powiadomić, jeśli sytuacja ulegnie zmianie – poprosił Desjani.
- Tak jest. – Hologram kapitan zniknął, wcześniej jednak brzmieniem głosu i miną dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie zrobił czegoś, co już dawno powinno być zrobione.
Geary siedział przed stołem, nad którym znów obracało się z wolna trójwymiarowe odzwierciedlenie systemu Dilawa. Hologram to jednak nie kryształowa kula. Bez względu na to, jak długo będzie się w niego wgapiał, nie uzyska odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
A brzmiało ono: dokąd się udać w następnej kolejności?



Dodano: 2010-11-03 17:35:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS