Strasznie po dwunastokroć
„Księga Strachu 2” to pokaźne tomiszcze, na które składa się dwanaście opowiadań, zatem w trosce o długość recenzji darujmy sobie wstęp. W przeciwieństwie do
„Księgi Strachu 1”, którą rozpoczynały raczej lżejsze utwory, tutaj już na samym początku mamy „Ulicę” Anny Brzezińskiej. To długi, gorzki utwór o miejskiej legendzie, która jest tylko pretekstem dla pokazania splecionych losów metropolii oraz dziewczynki/kobiety/matki. I człowiek, i miasto, byty żywe, idą przez historię, zmagając się z wpływami zewnętrznymi, oba mając swoje sekrety. Ten aspekt opowiadania – mrocznej tajemnicy i tabu, ekstrapolowany na kwestie pamięci społecznej o Żydach – robi wrażenie; tym bardziej że nie jest to bicie po głowie czytelnika pałką z napisem „holocaust”, to po prostu zasygnalizowanie pewnej pustki. W podobnie subtelny sposób, operując minimalną ilością elementów fantastycznych, oddano w tej historii wielkomiejską magię. Nie jest to najbardziej przepełniony fantastyką i najbrutalniejszy utwór w zbiorze – ale zdecydowanie posiadający największy ciężar emocjonalny. Mój faworyt.
Drugie opowiadanie prezentuje Eugeniusz Dębski i zwie się: „A szczyt, normalnie, rozpieprzony!”. A recenzent, normalnie, rozpieprzony tytułem. Tekst w typowej dla tego aktora luźnej konwencji (turystyczno-wycieczkowej), prawdę mówiąc tak luźnej, że element grozy wygląda trochę jak piąte koło u wozu. Tym niemniej czyta się to świetnie, choć po jego zakończeniu pozostają w głowie głównie Eugeniuszowskie bon moty.
„Cmentarzysko potworów” Anny Kańtoch to świetny utwór, przede wszystkim ze względu na oryginalność historii. Klimaty gangsterskie aż proszą się o nadużywanie sprawdzonych klisz fabularnych i wysłużonych kreacji osobowościowych; tutaj tego brak. Może nie jest to opowiadanie, które wstrząsa czytającym – za to doskonale przedstawiono studium strachu protagonisty. Polecam.
„Przebudzenie” napisane przez Mariusza Kaszyńskiego jest w zasadzie na tyle proste i niezobowiązujące intelektualnie, że dużo napisać nie mogę, by nie zdradzić głównego motywu, na którym stoi cały tekst, dość powszechnego dla horrorów. Z sympatią i przymrużeniem oka spojrzą na nie ci, którym zdarzyło się po ostrej imprezie obudzić w przysłowiowym „daleko od domu”.
Do „Stu dziewięćdziesięciu zapałek” Krzysztofa Kochańskiego mam stosunek ambiwalentny – mimo mocnego i zaskakującego zakończenia nie mogę pozbyć się wrażenia, że cały utwór się nie klei. Opowiadanie prowadzone z dziecięcej perspektywy, opisujące sytuacje adopcji, dziecięcych strachów i realnych zbrodni ma klimat – natomiast nie bardzo udało mi się uchwycić myśl przewodnią. Wstrzymuję się od głosu.
„Nie trać waszmość głowy!” to szybki dzikowschodni scenariusz przygodowy w wykonaniu, oczywiście, waszmościa Jacka Komudy. Głowy dla tego tekstu nie straciłem, po prawdzie podczas lektury niezbyt intensywnie musiałem jej używać.
Duet Kazimierz Kyrcz jr i Łukasz Śmigiel to twórcy „Bagażu doświadczeń”, opowiadania niedługiego, składającego się z ciągu autonomicznych wątków opisujących mieszkańców pewnego bloku. Mimo iż samo opowiadanie z butów nie wyrywa, a zakończenie jest grubymi nićmi szyte, autorom należy się plus za umiejętne granie na wielkomiejskim strachu: „a czy Ty na pewno wiesz kim są twoimi sąsiedzi z klatki?”
„Diabła warszawskiego” przywołuje Wojciech Orliński, którego pierwszy raz widzę w roli autora fantastyki. I chyba nawet większą frajdę sprawia patrzenie jak zagaja wstęp do opowiadania niż fabuła tekstu sama w sobie, która animuje poglądy autora dość jasno wyłożone w jego tekstach publicystycznych. Sympatycznie złośliwy, krótki tekst.
Przyznaję – nie znam szerzej „wilkołaczej” twórczości Magdy Parus. Za to swego czasu byłem wielkim fanem gier fabularnych wydawanych przez White Wolfa. Szczególnie nowa edycja „Wilkołak: Odrzuceni”, gdzie nacisk położono bardziej na lokalne wątki niż globalny scenariusz, nasunął mi skojarzenia z tym opowiadaniem, które mogłoby służyć jako materiał dodatkowy do podręcznikowej treści. Retrospektywy bohaterów byłyby w tym przypadku historią na karcie postaci, a właściwy wątek po prostu sesją role-playing – trzymając się tej analogii, napiszę, że „Bestie” były drobiazgowo przygotowaną grą, z przeszłością bohaterów oryginalną i autentycznie przekonującą – natomiast w praniu zabrakło polotu i pomysłu, co przypieczętowało straszliwie tendencyjne zakończenie.
Opowiadanie Michała Studniarka w gruncie rzeczy sprowadza się do nieco poważniejszego potraktowania tematu, który maglowany był w dziesiątkach filmów typu „Karate Kid” – młodzieniec z trudnościami spotyka na swej drodze samotnego staruszka... Tyle że w „Całkiem innym świecie” nie ma karate. Mnie nie przekonało, ale może tego typu opowiadanie opisujące całkiem codzienną „obyczajową” fobię w społeczeństwie, w którym stale rośnie liczba wyalienowanych ludzi, jest całkiem na miejscu?
„Cudzoziemki” Izabeli Szolc są zdecydowanie najbrutalniejszym utworem w całym zbiorku – i przede wszystkim chodzi o przemoc psychiczną. Szokowanie nie jest tu jednak celem samym w sobie; konwencja przeżyć osoby porwanej przez szaleńca domaga się autentyczności z wszystkimi jej konsekwencjami. Tekst trzyma w napięciu, które za pomocą niejednoznaczności utrzymuje się jeszcze długo po zakończonej lekturze.
Do ostatniego opowiadania w zbiorze „Miasto grobów... podchodziłem jak do deseru – w końcu przyznany Witowi Szostakowi za ten utwór „Zajdel” w roku 2008 zobowiązuje. Ciekawa „dyktafonowa” forma narracji, wizja alternatywnej III RP jako monarchii konstytucyjnej, wreszcie sama sylwetka króla dystansująca nas aurą tajemnicy – to wszystko plusy. Jednak nie usprawiedliwiają one w takim stopniu użycia efektów specjalnych, z jakimi mamy do czynienia już od początku tekstu. Szostak decydując się na pewną fantastyczną spektakularność wziął u czytelnika kredyt, którego w moim przekonaniu nie spłacił, kończąc utwór przechodzonym, nijakim zakończeniem. Najciekawszym aspektem opowiadania i dowodem wielkiej intuicji pisarskiej pozostaje wątek narodowego pogrzebu – w roku 2008 odczytywany jako komentarz do zachowań Polaków po śmierci Jana Pawła II, w 2010 ujawnił swoją uniwersalność.
Zbiorek różnorodny – tworzenie uogólniających podsumowań czy porównań obu „Ksiąg strachu” mija się z celem. Różnorodny na tyle, że postanowiłem poświęcić każdemu opowiadaniu z osobna kilka słów – niektórym mógłbym poświęcić całe oddzielne recenzje, o innych z trudem pisało mi się nawet te krótkie fragmenty – mam nadzieję, że daje się to wyczuć. Dodam, że nie całkiem podoba mi się szata graficzna „Księgi strachu” – zdecydowanie zbyt kreskówkowa w kontraście do niejednokrotnie ciężkich opowiadań. Szkoda że każde opowiadanie otwiera się jedną, tą samą ilustracją – skoro już wykorzystuje się na to 12 stron, może warto było uśmiechnąć się do jakiegoś zdolnego grafika.