NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Harris, Charlaine - "Martwy dla świata"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Harris, Charlaine - "Sookie Stackhouse"
Tytuł oryginału: Dead to the world
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Data wydania: Czerwiec 2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-172-0
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Rok wydania oryginału: 2004
Wydawca oryginału: Ace Books
Tom cyklu: 4



Harris, Charlaine - "Martwy dla świata"

Rozdział pierwszy

Przyjęcie noworoczne w barze „U Merlotte’a” wreszcie dobiegło końca. Mimo że właściciel baru, Sam Merlotte, poprosił cały personel o pomoc na tę noc, pracowałyśmy ostatecznie tylko we trzy – Holly, Arlene i ja. Charlsie Tooten oświadczyła, że jest za stara, by znosić sylwestrowy bałagan, Danielle już dawno temu postanowiła spędzić ten wieczór z chłopakiem na eleganckim przyjęciu, a nowa kelnerka miała zacząć pracę dopiero za dwa dni. Sądzę, że Arlene, Holly i ja potrzebowałyśmy pieniędzy bardziej niż dobrej zabawy.
Zresztą, ja osobiście nie otrzymałam żadnych zaproszeń na powitanie Nowego Roku. A podczas pracy w „Merlotcie” biorę przynajmniej udział w świętowaniu. Jestem tam „na swoim miejscu” i goście mnie akceptują.
Zamiatałam strzępki papieru i ponownie upomniałam siebie, że nie będę powtarzać Samowi, jak kiepskim pomysłem było konfetti. Już wcześniej wszystkie trzy dałyśmy naszemu szefowi to dość jasno do zrozumienia, a nawet dobroduszny Sam potrafi się czasem zdenerwować. Tak czy owak, nie byłoby w porządku zostawienie tych śmieci Terry’emu Bellefleurowi, chociaż do niego należało zamiatanie i mycie podłóg.
Merlotte liczył utarg i pakował pieniądze, które miał zawieźć do nocnego depozytu. Wyglądał na zmęczonego, lecz zadowolonego.
Otworzył klapkę telefonu komórkowego.
– Kenya? Jesteś gotowa eskortować mnie do banku? W porządku, widzimy się za minutę przy tylnych drzwiach.
Policjantka Kenya często jeździła z Samem w nocy, szczególnie z tak dużym utargiem jak dzisiejszy.
Ja również cieszyłam się z zarobionych pieniędzy. Otrzymałam dziś spore napiwki, może nawet ze trzysta dolarów albo i więcej. A potrzebowałam każdego centa. Z przyjemnością myślałam o liczeniu pieniędzy po powrocie do domu. O ile będę miała jeszcze dość sił. Hałas i chaos imprezy, ciągła bieganina z zamówieniami do barku i okienka kuchennego, straszliwy nieporządek, który musiałyśmy posprzątać, stała kakofonia myśli zgromadzonych osób... Wszystkie te elementy razem wzięte naprawdę mnie wyczerpały. Pod koniec przyjęcia byłam zbyt zmęczona, by chronić się przed napływem licznych myśli, więc wiele z nich do mnie dotarło.
Nie jest łatwo być telepatką. Najczęściej wcale nie jest zabawnie.
Tego wieczoru czułam się gorzej niż zazwyczaj. Nie tylko klienci, niemal wszyscy znani mi od wielu lat, w ogóle się nie hamowali, w dodatku mnóstwo facetów aż się paliło, by mi powiedzieć o nowinie, która jakoś do nich dotarła.
– Słyszałem, że twój chłopak poleciał do Ameryki Południowej – obwieścił sprzedawca samochodów, Chuck Beecham, ze złośliwym błyskiem w oczach. – Będziesz w domu bez niego okropnie samotna.
– Chcesz zająć jego miejsce, Chuck? – spytał siedzący obok niego przy barze mężczyzna, po czym obaj zarechotali.
Ach, ta męska solidarność.
– Nie, Terrell – odparował sprzedawca. – Nie mam ochoty na wampirze resztki.
– Bądź uprzejmy albo wyjdziesz – powiedziałam spokojnie.
Poczułam na plecach ciepło czyjegoś oddechu i wiedziałam, że ponad moim ramieniem patrzy na nich mój szef, Sam Merlotte.
– Kłopoty? – spytał.
– Właśnie zamierzali mnie przeprosić – wyjaśniłam, patrząc w oczy Chuckowi i Terrellowi.
Obaj spuścili wzrok i zapatrzyli się w kufle z piwem.
– Wybacz, Sookie – wymamrotał Chuck, a Terrell pokiwał głową na potwierdzenie.
Kiwnęłam im i odwróciłam się, by zrealizować inne zamówienie. A jednak udało im się mnie zranić.
Co było ich celem.
Aż zabolało mnie serce.
Byłam pewna, że większość mieszkańców naszego luizjańskiego Bon Temps nie ma pojęcia o mojej „separacji” z Billem. Wampir na pewno nie miał zwyczaju rozpowiadać o swoich sprawach osobistych, ja również nie. Ar­lene i Tara znały oczywiście trochę sytuację, ponieważ gdy dziewczyna zrywa z chłopakiem, musi przecież zwierzyć się najlepszym przyjaciółkom, nawet jeśli musi pominąć wszystkie interesujące szczegóły. (Ja na przykład opuściłam fakt, że zabiłam kobietę, dla której mój wampir mnie zostawił. O mało mi się nie wyrwało! Naprawdę). Więc każdy, kto mnie powiadamiał, że Bill wyjechał z kraju, zakładając, że jeszcze o tym nie wiem, był po prostu złośliwy.
Przed ostatnią wizytą Billa w moim domu widziałam go tylko przez chwilę, kiedy odwiozłam mu płyty i komputer, które u mnie ukrył. Pojechałam o zmroku, żeby urządzenie nie stało zbyt długo na frontowym ganku, wyładowałam cały sprzęt umieszczony w dużym wodoodpornym pudle i zostawiłam przy drzwiach. Bill wyszedł z domu akurat, gdy odjeżdżałam, lecz się nie zatrzymałam.
Zła kobieta oddałaby płyty szefowi Billa, Ericowi. A wiele typowych kobiet zatrzymałoby je u siebie wraz z komputerem i unieważniło zaproszenie dla Billa (i Erica) do wejścia. Powiedziałam sobie z dumą, że nie jestem ani złą, ani przeciętną kobietą.
Myśląc praktycznie, Bill mógłby po prostu zlecić komuś włamanie do mojego domu i wyniesienie sprzętu. Nie podejrzewałam go o coś takiego, wiedziałam jednak, że bardzo potrzebuje tych płyt i bez nich będzie miał kłopoty ze swoją szefową. Mam charakterek, gdy mnie ktoś sprowokuje, może nawet paskudny charakterek, nie jestem jednak mściwa.
Arlene często mi powtarza, że jestem zbyt miła, co nie może być dla mnie dobre; a przecież zapewniam ją, że wcale nie jestem taka sympatyczna. (Tara nigdy mi tego nie mówi. Może zna mnie lepiej?). Uprzytomniłam sobie, że w którymś momencie tego szalonego wieczoru ­Arlene mogła usłyszeć o wyjeździe Billa. I rzeczywiście, jakieś dwadzieścia minut po kpinach Chucka i Terrella przeszła przez tłumek i poklepała mnie po plecach.
– I tak nie potrzebowałaś tego zimnego drania – stwierdziła. – Co kiedykolwiek dla ciebie zrobił?
Pokiwałam słabo głową, chcąc pokazać, jak bardzo doceniam jej wsparcie. Ale wtedy goście z któregoś stolika zamówili dwa razy whisky z sokiem, dwa piwa i gin z tonikiem, toteż musiałam się pospieszyć, choć właściwie chętnie przerwałam rozmowę z przyjaciółką. Kiedy wszakże postawiłam napoje przed klientami, zadałam sobie to samo pytanie. Co Bill dla mnie zrobił?
Podałam dzbany z piwem gościom przy dwóch innych stolikach i dopiero wtedy zabrałam się za podsumowanie.
Bill pomógł mi odkryć seks, który naprawdę uwielbiałam. Zapoznał mnie również z wieloma innymi wampirami, co z kolei wcale mi się nie podobało. Uratował mi życie, chociaż, jak się nad tym wszystkim dobrze zastanowić... nie groziłoby mi niebezpieczeństwo, gdybym nie spotykała się z Billem. Zresztą, ja również ocaliłam mu tyłek, raz czy dwa, więc nie mam wobec niego długów. Nazywał mnie wówczas ukochaną i w owym czasie mówił poważnie.
– Nic – wymamrotałam, kiedy wycierałam rozlaną piña coladę i wręczyłam jeden z naszych ostatnich czystych ręczników barowych kobiecie, która ją wylała, ponieważ sporo płynu nadal znajdowało się na jej spódnicy. – Kompletnie nic dla mnie nie zrobił.
Uśmiechnęła się i skinęła głową, wyraźnie myśląc, że jej współczuję. Na szczęście dla mnie w lokalu i tak panował zbyt duży hałas, aby kobieta cokolwiek usłyszała.
Pomyślałam, że ucieszę się, kiedy Bill wróci. Ostatecznie, jest moim najbliższym sąsiadem. Nasze posiadłości rozdziela stary cmentarz osady, który znajduje się przy gminnej drodze na południe od Bon Temps. Bez Billa byłam tam całkiem sama.
– Peru, jak słyszałem – zagaił mój brat Jason.
Obejmował dziewczynę, z którą umówił się na ten wieczór, niską, szczupłą, ciemnowłosą dwudziestojednolatkę z którejś z okolicznych miejscowości. (Wiem, bo ją wylegitymowałam). Przyjrzałam jej się dokładnie. Jason nie wiedział, że dziewczyna jest istotą zmiennokształtną. Bez trudu ich dostrzegam. Dziewczyna była atrakcyjna, a przecież, gdy księżyc jest w pełni, zmienia się w coś pierzastego albo futrzastego. Zauważyłam, że kiedy Jason odwrócił się do niej plecami, Sam rzucił jego towarzyszce ostre spojrzenie, przypominając, że powinna dobrze się sprawować, ponieważ przebywa na jego terytorium. Zmiennokształtna popatrzyła na niego z zainteresowaniem, a potem odwzajemniła się podobnym spojrzeniem. Odniosłam wrażenie, że raczej nie przemienia się w kotka czy w wiewiórkę.
Chciałam poczytać jej w myślach, powstrzymałam się jednak, ponieważ z mózgami zmiennokształtnych zazwyczaj nieszczególnie się to udaje. Ich myśli są częściowo zablokowane i urywane, chociaż czasem potrafię wychwycić obraz emocji. Podobnie jest w przypadku wilkołaków.
Merlotte na przykład, gdy księżyc jest jasny i okrąglutki, zmienia się w owczarka collie. Czasami przybiega aż do mojego domu, a ja karmię go resztkami z miseczki i pozwalam drzemać na tylnym ganku przy ładnej pogodzie lub – gdy jest brzydka – zapraszam go do salonu. Nie wpuszczam go już do sypialni, ponieważ budzi się nagi. Wygląda wówczas naprawdę apetycznie, ale po prostu nie mam ochoty walczyć z pokusą uwiedzenia własnego szefa.
Dziś księżyc nie był w pełni, więc Jasonowi ze strony dziewczyny nic nie groziło, postanowiłam więc, że nie zdradzę mu tajemnicy jego wybranki. Wszyscy mamy sekrety, jej był po prostu nieco barwniejszy.
Poza dziewczyną mojego brata i, oczywiście, Samem, w barze „U Merlotte’a” w to noworoczne przyjęcie dostrzegłam jeszcze dwie istoty nadnaturalne. Pierwszą była atrakcyjna kobieta mierząca na pewno powyżej metra osiemdziesiąt, o długich falujących ciemnych włosach. Wystrzałowo ubrana w obcisłą pomarańczową sukienkę z długim rękawem, przyszła sama i rozmawiała z każdym facetem w barze. Nie wiedziałam, jakim jest stworzeniem, lecz z cech jej umysłu wywnioskowałam, że nie może być zwykłym człowiekiem. Drugą istotą był nieznany mi wampir, który przyszedł z grupą młodych ludzi, przeważnie dwudziestokilkulatków. Nigdy nie spotkałam żadnego z nich. Tylko spojrzenia rzucane z ukosa przez kilku innych hulaków wskazywały na obecność wampira. Tak, w ciągu tych paru lat, które minęły od Wielkiego Ujawnienia, istoty ludzkie zdecydowanie zmieniły swoje nastawienie do nieumarłych.
Prawie trzy lata temu, w noc Wielkiego Ujawnienia, wampiry wystąpiły w telewizji we wszystkich krajach i oznajmiły, że od dawna egzystują wśród nas. Tej nocy tysiące osób zdziwiły się, a wiele istniejących wcześniej hipotez i teorii nieodwracalnie legło w gruzach.
Do wyjścia wampirów z ukrycia przyczynił się japoński wynalazek w postaci krwi syntetycznej, dzięki której wampiry nie musiały żywić się wyłącznie naszą krwią. Od czasu Wielkiego Ujawnienia w Stanach Zjednoczonych doszło do licznych zmian politycznych i społecznych na wyboistej drodze akceptacji naszych najnowszych obywateli, którzy tylko przypadkowo są martwi. Oficjalnie wampiry tłumaczą swój stan alergią na światło słoneczne i czosnek, która powoduje u nich dotkliwe zmiany metaboliczne, ja jednak znam inną stronę świata nieumarłych. Dostrzegam obecnie wiele rzeczy, których większość osób nigdy nie zobaczy. Spytajcie, czy ta wiedza mnie uszczęśliwiła.
Nie, bynajmniej.
Muszę jednak przyznać, że świat wydaje mi się teraz bardziej interesujący. Sama jestem osobą nieprzeciętną, więc lepiej się czuję wśród istot „dziwniejszych”. Niestety, nieobce mi są obecnie również strach i niebezpieczeństwo, z czego nie jestem zadowolona. Widziałam „prywatne” oblicze wampirów, dowiedziałam się też o istnieniu wilkołaków, zmiennokształtnych i innych istot nadnaturalnych. Wilkołaki i zmiennokształtni wolą bowiem pozostawać w ukryciu – przynajmniej na razie – i biernie obserwować poczynania wampirów.
O takich to sprawach rozmyślałam podczas zbierania na tacę szklanek i kufli, rozładowywania i ładowania zmywarki. Pomagałam naszemu nowemu kucharzowi, Tackowi (który naprawdę nazywa się Alphonse Petacki. Dziwicie się, że woli przydomek „Tack”?). Kiedy wykonałam wszystkie zadania, które do mnie należały, i ten długi wieczór wreszcie się kończył, uściskałam Arlene i życzyłam jej szczęśliwego Nowego Roku. Ona także mnie uściskała. Chłopak Holly czekał na nią przy wejściu dla personelu na tyłach budynku, więc pomachała nam, włożyła płaszcz i pospiesznie wyszła.
– Jakie są wasze nadzieje na nowy rok, moje panie? – spytał Sam.
Do tego czasu przyszła już Kenya. Oparta o bar czekała na Merlotte’a. Była opanowana, lecz czujna. Kenya jada tutaj dość regularnie wraz ze swoim partnerem, Kevinem, który jest tak blady i szczupły, jak ona ciemna i zaokrąglona. Sam stawiał krzesła na stolikach, żeby Terry Bellefleur, który przychodzi bardzo wcześnie rano, mógł od razu zabrać się za mycie podłogi.
– Zdrowia i właściwego faceta – odparowała Arlene teatralnie i położyła dłoń na sercu.
Roześmialiśmy się. Arlene znalazła już w życiu wielu mężczyzn, a czterech z nich nawet poślubiła, wciąż jednak poszukiwała tego właściwego. W tym momencie dotarła do mnie jej myśl, że odpowiednim kandydatem mógłby być Tack. Zdumiałam się, gdyż nawet nie zauważyłam, że zwróciła na niego uwagę.
Przyjaciółka natychmiast dostrzegła moje zaskoczenie.
– Sądzisz, że powinnam zrezygnować? – spytała niepewnie.
– Nie, do diabła – odburknęłam od razu, zła na siebie za to, że nie zapanowałam nad miną. Mogłam się tłumaczyć jedynie straszliwym zmęczeniem. – To będzie ten rok, z całą pewnością, Arlene. – Uśmiechnęłam się z kolei do jedynej czarnoskórej policjantki w Bon Temps. – Na pewno masz jakieś życzenie w związku z nowym rokiem, Kenya. Albo jakieś postanowienie.
– Zawsze życzę sobie pokoju między mężczyznami i kobietami – odparła Kenya. – Znacznie ułatwiliby mi w ten sposób pracę. A co do postanowienia, chcę wyciskać na leżąco co najmniej stuczterdziestokilową sztangę.
– No, no, no – mruknęła Arlene. Jej pofarbowane na rudo włosy silnie kontrastowały z naturalnymi rudozłotymi lokami Sama, którego właśnie na krótko objęła. Merlotte nie był dużo wyższy od niej, tyle że Arlene mierzyła na oko o pięć centymetrów więcej niż ja, czyli przynajmniej metr siedemdziesiąt trzy. – Zamierzam zrzucić ze cztery, pięć kilo, oto moje postanowienie. – Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Takie postanowienie Arlene wygłaszała w sylwestra od dobrych czterech lat. – A ty, Sam? Życzenia? Postanowienia? – spytała.
– Ja mam wszystko, czego potrzebuję – odrzekł i poczułam emanującą od niego smutną falę szczerości. – Chcę, żeby wszystko pozostało tak, jak jest. Bar przynosi dochody, lubię swoje podwójne życie, a ludzie tutaj są tak samo dobrzy jak wszędzie.
Odwróciłam się, ukrywając uśmiech. Oświadczenie Sama było dość dwuznaczne. Chociaż ludzie z Bon Temps chyba rzeczywiście nie różnili się od mieszkańców innych miejscowości.
– A ty, Sookie? – spytał.
Arlene, Kenya i Sam patrzyli na mnie. Uściskałam znowu Arlene, ponieważ ją lubię. Jestem dziesięć lat młodsza – może więcej, bo chociaż Arlene twierdzi, że ma trzydzieści sześć, szczerze w to wątpię – ale przyjaźnimy się, odkąd zaczęłyśmy razem pracować u Merlotte’a, gdy kupił bar, a było to około pięciu lat temu.
– No, dalej – zachęciła mnie.
Sam objął mnie ramieniem. Kenya uśmiechnęła się, po czym odeszła do kuchni zamienić kilka słów z Tackiem.
Działając pod wpływem impulsu, wyznałam im moje życzenie.
– Mam nadzieję, że nikt mnie w tym roku nie pobije – bąknęłam. Z powodu zmęczenia i późnej godziny zupełnie nie w porę zebrało mi się na wybuch szczerości. – Nie chcę iść do szpitala. Nie chcę żadnej pomocy medycznej – kontynuowałam. Nie miałam również ochoty znowu połykać wampirzej krwi, która szybko leczy rany, lecz powoduje różne skutki uboczne. – Postanowiłam więc trzymać się z dala od kłopotów – oznajmiłam stanowczo.
Arlene wyglądała na wstrząśniętą, a Sam... No cóż, nie potrafiłam odczytać emocji Sama. Ponieważ jednak wcześniej uściskałam ją, teraz objęłam i jego. Poczułam siłę i ciepło jego ciała. Ludzie uważają, że mój szef jest drobny, dopóki nie zobaczą go bez koszuli rozładowującego skrzynie z zapasami. To naprawdę silny i mocno zbudowany facet, którego cechuje też wysoka naturalna temperatura ciała. Cmoknął mnie we włosy, a potem życzyliśmy sobie wszyscy „Dobrej nocy” i wyszliśmy tylnymi drzwiami. Pikap Sama stał zaparkowany przed jego przyczepą, która znajduje się za barem „U Merlotte’a”, prostopadle do niego, dziś jednak szef wsiadł do patrolowego wozu Kenyi, gdyż mieli jechać do banku. Kenya odwiezie go do domu i wtedy wreszcie będzie mógł odpocząć. Był na nogach od wielu godzin, tak jak my wszyscy.
Kiedy Arlene i ja otworzyłyśmy drzwi naszych samochodów, zauważyłam, że Tack czeka w starym pikapie. Mogłabym się założyć, że pojedzie za Arlene do jej domu.
Zawołałyśmy po raz ostatni „Dobranoc!” i rozdzieliłyśmy się tej zimnej luizjańskiej nocy.
I tak zaczął się dla mnie nowy rok.
Skręciłam w Hummingbird Road i ruszyłam do mojego domu, który znajduje się pięć kilometrów na południowy wschód od baru. Wreszcie byłam sama. Ogarnęła mnie ulga i powoli zaczęłam się odprężać. Reflektory mojego auta oświetlały ściśle rosnące sosny, które stanowiły podstawę przemysłu drzewnego w naszej okolicy.
Noc była niezwykle ciemna i chłodna. Na gminnych drogach nie ma oczywiście latarni ulicznych. Nie widziałam również żadnych stworzeń. Chociaż stale sobie powtarzałam, że powinnam uważać na jelenie, które często przekraczają jezdnię, ledwie zerkałam na drogę. Myślałam tylko o tym, żeby zmyć makijaż, włożyć najcieplejszą koszulę nocną i wślizgnąć się do łóżka.
Nagle w światłach mojego starego samochodu dostrzeg­łam poruszającą się postać.
Wstrzymałam oddech, wyrwana z sennej zadumy nad czekającym mnie ciepłem i ciszą.
To był mężczyzna. Biegł. O trzeciej nad ranem pierwszego stycznia mężczyzna biegł gminną drogą ile sił, jak gdyby przed kimś uciekał.
Zwolniłam, próbując wymyślić, co należy zrobić. Byłam samotną kobietą i nie miałam przy sobie żadnej broni. Jeśli tego człowieka ścigało coś złego, może dopaść również mnie. Z drugiej strony, nie powinnam zostawić kogoś w potrzebie, skoro mogłam mu pomóc. Zanim zrównałam się z nieszczęśnikiem, miałam dość czasu, by mu się przyjrzeć. Był wysokim blondynem, ubranym tylko w błękitne dżinsy. Minęłam go, zatrzymałam samochód, przechyliłam się i opuściłam szybę od strony pasażera.
– Mogę panu jakoś pomóc?! – zawołałam.
Nie przestając biec, posłał mi przerażone spojrzenie.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, kim jest. Wyskoczyłam z auta i ruszyłam za nim.
– Eric! – krzyknęłam. – To ja!
Obrócił się wtedy i syknął na mnie, w pełni obnażając kły. Stanęłam tak nagle, że aż się zachwiałam, po czym wyciągnęłam przed siebie ręce w pokojowym geście. Oczywiście, gdyby Eric postanowił mnie zaatakować, zginęłabym w minutę. Tak kończą czasem dobre samarytanki...
Dlaczego mnie nie rozpoznał? Znaliśmy się już od wielu miesięcy. Jest szefem Billa w skomplikowanej wampirzej hierarchii, którą dopiero zaczynałam poznawać, ważnym wampirem, szeryfem Piątej Strefy. Poza tym, przystojniak z niego i potrafi świetnie całować, choć ta kwestia w tej sytuacji nie bardzo się wiąże z tematem. Widziałam jednak wysunięte kły i silne dłonie wygięte w szpony, co oznaczało, że Eric jest gotów do ataku, a jednocześnie obawia się mnie tak samo mocno jak ja jego. Tak czy owak, na razie się na mnie nie rzucił.
– Trzymaj się z dala, kobieto – ostrzegł.
Jego głos był zgrzytliwy i ostry, jak gdyby wampira bolało gardło.
– Co tu robisz?
– Ktoś ty?
– Cholernie dobrze wiesz! Co ci się stało? Dlaczego jesteś tu pieszo, bez samochodu?
Eric jeździ elegancką corvette, która ogromnie do niego pasuje.
– Znasz mnie? Wiesz, kim jestem?
No cóż, tym pytaniem wytrącił mnie trochę z równowagi. Wnosząc z jego tonu, na pewno nie żartował.
– Oczywiście, że wiem, Ericu – odparłam ostrożnie. – No, chyba że masz brata bliźniaka. Nie masz, prawda?
– Nie wiem.
Opuścił gwałtownie ręce, cofnął nieco kły i wyprostował się, porzucając przygarbioną pozycję. Odniosłam wrażenie, że zaczyna mi ufać.
– Nie wiesz, czy masz brata?
Miałam w głowie prawdziwy mętlik.
– Nie, nie wiem. Mam na imię Eric?
W świetle reflektorów wyglądał faktycznie żałośnie.
– No, no, no. – Nie udało mi się wymyślić mądrzejszej riposty. – Nazywasz się obecnie Eric Northman – wyjaśniłam cierpliwie. – Co tutaj robisz?
– Tego też nie wiem.
Wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć.
– Naprawdę? Niczego nie pamiętasz?
Wydawało mi się, że lada chwila uśmiechnie się do mnie, wyjaśni wszystko, a później roześmieje się, pakując mnie w kłopoty, które skończą się dla mnie jak zwykle... czyli kolejnymi ranami i obrażeniami.
– Naprawdę.
Podszedł krok bliżej, a ja na widok jego obnażonej bladej piersi zadrżałam i poczułam na skórze gęsią skórkę. Teraz, gdy nie byłam już taka przerażona, uświadomiłam sobie, jak rozpaczliwie Eric się prezentuje. Miał minę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam na jego zazwyczaj pewnej siebie twarzy i ten widok z niewiadomego powodu przyprawił mnie o smutek.
– Wiesz, że jesteś wampirem, prawda? – upewniłam się.
– Tak. – Chyba zaskoczyło go moje stwierdzenie. – A ty nie.
– Nie, ja jestem istotą ludzką i dlatego muszę się upewnić, że mnie nie skrzywdzisz, choć wiem, że gdybyś chciał, już byś to zrobił. Ale wierz mi, mimo że tego nie pamiętasz, jesteśmy przyjaciółmi... W pewnym sensie.
– Nie skrzywdzę cię.
Pomyślałam, że prawdopodobnie tysiące ludzi słyszały wcześniej dokładnie takie samo zapewnienie z ust Erica, który następnie wgryzał im się w gardła. Prawda jest taka, że gdy wampir przeżyje pierwszy rok, nie musi już zabijać. Łyczek tutaj, łyk tam i wystarczy. A Eric wyglądał na tak zagubionego, że niemal zapomniałam, jak łatwo potrafiłby mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma.
Któregoś razu powiedziałam Billowi, że gdyby Obcy chcieli zawładnąć Ziemią, bez trudu zwiedliby nas, przebierając się za śliczne, bezbronne kłapouchy.
– Wsiądź do mojego auta, nim zamarzniesz – zaproponowałam.
Nie wyzbyłam się jeszcze podejrzeń, żadna inna reakcja nie przyszła mi jednak do głowy.
– Znam ciebie? – spytał, jak gdyby się wahał, czy wsiąść do samochodu z kimś tak groźnym jak kobieta niższa od niego o dwadzieścia pięć centymetrów, wiele kilogramów lżejsza i o kilka stuleci młodsza.
– Tak – zapewniłam go. Nie potrafiłam zapanować nad lekkim zniecierpliwieniem. Nie czułam się dobrze, ponieważ ciągle się obawiałam, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Eric po prostu sobie ze mnie żartuje. – No, dalej, mój drogi. Jest mi zimno, tobie także.
Wprawdzie wampiry są prawdopodobnie dość odporne na temperaturę, tym niemniej skóra Erica naprawdę wyglądała na wyziębioną. Nieumarły może oczywiście zamarznąć. Przeżyje to (wampiry przeżyją niemal w każdej sytuacji), będzie to jednak zapewne dość bolesne.
– O mój Boże, Ericu, jesteś boso. – Właśnie to zauważyłam.
Wzięłam go za rękę. Nie odsunął się. Pozwolił mi zaprowadzić się do samochodu i posadzić na miejscu obok kierowcy. Kiedy obeszłam auto, kazałam mojemu pasażerowi zamknąć okno, a on wypełnił moje polecenie po kilkuminutowym studiowaniu mechanizmu.
Sięgnęłam na tylne siedzenie po stary koc, który woziłam w zimie (na mecze futbolowe i podobne okazje), po czym owinęłam nim Erica. Nie dygotał, ma się rozumieć, ponieważ był wampirem, ja jednak po prostu nie mogłam dłużej znieść widoku nagiego ciała przy takiej pogodzie. Włączyłam ogrzewanie na cały regulator, choć w moim starym aucie nie daje to zbyt wiele.
Na widok obnażonej skóra Erica nigdy przedtem nie czułam zimna – wręcz przeciwnie, chociaż nie powiem, żebym widziała zbyt dużo. Do tej pory na tyle się już ­rozluźniłam, że roześmiałam się głośno, myśląc o tym, że powinnam ocenzurować własne sprośne myśli.
Popatrzył na mnie z ukosa. Przestraszyłam go.
– Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj spotkać – wyjaśniłam. – Chciałeś może zobaczyć się z Billem? Bo Bill wyjechał.
– Bill?
– Wampir, który mieszka w okolicy. Mój były chłopak.
Pokręcił głową. Znowu wyglądał na kompletnie przerażonego.
– Nie wiesz, jak się tu znalazłeś?
Ponownie pokręcił głową.
Bardzo się zmuszałam do intensywnego myślenia. Nie szło mi zbyt dobrze. Byłam naprawdę wyczerpana. Chociaż wcześniej, na widok osobnika biegnącego nieoświetloną drogą poczułam napływ adrenaliny, teraz napięcie znów opadło i ogarnęło mnie zmęczenie. Dotarłam do zakrętu, za którym stoi mój dom, i skręciłam w lewo, przemieszczając się wśród ciemnych drzew po moim ładnym, równym podjeździe, za którego renowację zapłacił przecież właśnie on, Eric.
Może też dlatego zabrałam go i siedział w tym momencie ze mną w samochodzie, zamiast biec przez noc jak olbrzymi biały królik. Był inteligentny – wiedział, czego naprawdę chcę. Z drugiej strony, równocześnie, od miesięcy usiłował zaciągnąć mnie do łóżka. Ale zapłacił za podjazd, ponieważ byłam w potrzebie.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiłam, objeżdżając stary dom i parkując przy tylnym wejściu.
Wyłączyłam silnik. Przed wyjazdem do pracy dziś po południu zostawiłam zapalone światła na zewnątrz, więc, dzięki Bogu, nie tkwiliśmy tu teraz w całkowitych ciemnościach.
– Tutaj mieszkasz?
Rozglądał się po polanie, na której stał dom, z przerażeniem. Jakby się bał pokonać drogę od auta do drzwi budynku.
– Tak – przyznałam rozdrażniona. – Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma. Aż widziałam białka jego oczu wokół błękitnych tęczówek. – No, chodź – mruknęłam niezbyt subtelnie. Wysiadłam z samochodu i weszłam po schodach na tylny ganek, którego nie zamykam, ponieważ... no cóż, po co zamykać siatkowe drzwi, skoro zamyka się drzwi wewnętrzne? Przez chwilę szukałam klucza, w końcu otworzyłam drzwi i znalazłam się w oświetlonej kuchni. – Możesz wejść – powiedziałam Ericowi, dzięki czemu zyskał prawo przekroczenia progu.
Wszedł szybko, nadal otulając się kocem.
W jasnej kuchni Eric prezentował się dość nędznie. Jego gołe stopy krwawiły, czego nie dostrzegłam wcześniej.
– Och, Ericu – jęknęłam ze smutkiem.
Wyjęłam z szafki dużą miskę i nalałam nad zlewem gorącej wody. Wiedziałam, że rany wampira zagoją się bardzo szybko, ale pragnęłam zmyć krew. Nogawki niebieskich dżinsów były bardzo brudne.
– Zdejmij spodnie – poleciłam, wiedząc, że i tak zamokną, gdy będę myła jego stopy.
Eric nie łypnął na mnie pożądliwie ani w żaden inny sposób nie zasugerował, że zamyśla jakiś podstęp. Po ­prostu zdjął dżinsy, a ja rzuciłam je na tylny ganek, postanawiając, że wypiorę je rano. Usiłowałam nie gapić się na mojego gościa, który miał teraz na sobie jedwabne slipki, zdecydowanie do niego niepasujące. Dokładnie mówiąc, były jasnoczerwone, mocno wycięte i bardzo obcisłe. No cóż, kolejna duża niespodzianka. Wcześniej widziałam majtki Erica tylko raz... czyli o jeden raz za dużo! I wtedy nosił jedwabne bokserki. Czy mężczyzna może tak bardzo zmienić styl?
Bez komentarza czy śladu kokieterii ponownie okrył się kocem. Hmm... Byłam teraz przekonana, że naprawdę nie jest sobą. Nie potrzebowałam już więcej dowodów na potwierdzenie tej tezy. Eric zawsze był dumny – wyglądał świetnie (przystojny, prawie dwa metry wzrostu, wspaniały; nawet mimo skóry bladej jak marmur) i zawsze doskonale o tym wiedział.
Wskazałam mu jedno ze stojących przy kuchennym stole krzeseł o prostych oparciach. Posłusznie wysunął je i usiadł. Kucnęłam, postawiłam miskę na podłodze i delikatnie pomogłam wampirowi włożyć stopy do wody. Gdy ciepło dotknęło skóry Erica, jęknął. Sądzę, że nawet nieumarli czują różnicę w temperaturze. Wzięłam spod zlewu czysty ręczniczek i trochę mydła w płynie, po czym umyłam Ericowi stopy. Nie spieszyłam się, ponieważ jednocześnie próbowałam wymyślić, co robić dalej.
– Byłaś na dworze w nocy – zauważył dziwnie niepewnym tonem.
– Jechałam do domu z pracy, jak widać po moim stroju.
Miałam na sobie zimowy uniform kelnerek z „Mer­lot­te’a” – wsuniętą w czarne spodnie białą bluzkę z długim rękawem, dekoltem w łódkę i logo baru wyszytym nad lewą piersią.
– Kobiety nie powinny przebywać na dworze same tak późno w nocy – oznajmił z dezaprobatą.
– Co ty nie powiesz!
– No tak, kobiety są bardziej narażone na napaść niż mężczyźni, więc należy je lepiej chronić...
– Nie prosiłam, żebyś wyjaśniał mi zasady, gdyż generalnie zgadzam się z tobą. Ale to są próżne marzenia. Wolałabym nie pracować po nocach.
– W takim razie dlaczego pracujesz?
– Potrzebuję pieniędzy – odparłam. W zadumie wytarłam rękę, wyjęłam z kieszeni zwitek banknotów i rzuciłam go na stół. – Jestem odpowiedzialna za ten dom, mój samochód jest stary, muszę płacić podatki i ubezpieczenie. Jak wszyscy inni... – dodałam, żeby Eric nie pomyślał, że przesadnie uskarżam się na swój los. Nie lubię się żalić, ale przecież spytał.
– Nie ma w twojej rodzinie żadnego mężczyzny?
Tak, tak, od czasu do czasu wampiry myślą w kategoriach czasów, w których żyły.
– Mam brata, Jasona. Nie pamiętam, czy go poznałeś.
Przecięcie na jego lewej stopie wyglądało szczególnie paskudnie. Dolałam do miski gorącej wody, a potem starałam się oczyścić okolice rany z brudu. Eric skrzywił się, kiedy łagodnie tarłam gąbką miejsca przy samej ranie. Mniejsze obrażenia i siniaki znikały na moich oczach. Za moimi plecami uspokajająco buczał grzejnik na wodę.
– I twój brat pozwala ci wykonywać taką pracę?
Spróbowałam sobie wyobrazić minę Jasona, gdybym mu powiedziała, że proszę, aby utrzymywał mnie do końca życia, ponieważ jestem kobietą i nie powinnam pracować poza domem.
– Och, na litość boską, Ericu. – Z niezadowoleniem podniosłam na niego wzrok. – Jason ma własne problemy.
Na przykład, chroniczny egoizm i latanie za spódniczkami.
Odstawiłam miskę z wodą na bok i oklepałam ręcznikiem czyste teraz stopy Erica. Wstałam ciężko. Bolały mnie plecy.
– Słuchaj, myślę, że najlepiej będzie, jak zadzwonię do Pam. Prawdopodobnie wie, co się z tobą dzieje.
– Pam?
Miałam wrażenie, że rozmawiam z irytującym dwulatkiem.
– Twoja zastępczyni. – Widziałam, że zamierza zadać kolejne pytanie. Szybko uniosłam rękę. – Nic nie mów, poczekaj – poprosiłam. – Zadzwonię do niej i dowiem się, o co chodzi.
– A jeśli zwróciła się przeciwko mnie?
– Tym bardziej musimy się tego dowiedzieć. Im szybciej, tym lepiej.
Podniosłam słuchawkę starego telefonu, który wisiał na ścianie kuchni przy końcu kontuaru. Pod telefonem stał wysoki taboret. Babcia zawsze siadywała na nim i prowadziła długie pogawędki. Stale miała pod ręką notes i ołówek. Nie było dnia, żebym za nią nie tęskniła. W tym momencie jednak nie miałam czasu na żal czy tęsknotę. Zajrzałam do notesu z adresami i poszukałam numeru do „Fangtasii”, wampirzego baru w Shreveport, własności Erica, z której czerpał główne dochody i która służyła mu jako baza do prowadzenia również innych interesów, o których niewiele wiedziałam. Nie miałam pojęcia, czym poza lokalem Eric się zajmuje, i wcale mnie to nie interesowało.
W gazecie wydawanej w Shreveport widziałam ogłoszenie, z którego wynikało, że w „Fangtasii” także zaplanowano na dzisiejszą noc duże przyjęcie. Reklamowano je hasłem „Zacznijcie kolejny rok wśród wampirów!”, więc byłam pewna, że ktoś w barze odbierze telefon. Oczekując na połączenie, otworzyłam lodówkę i wyjęłam butelkę krwi dla Erica. Włożyłam ją do kuchenki mikrofalowej i nastawiłam minutnik. Wampir śledził wzrokiem każdy mój ruch, a w jego oczach widziałam niepokój.
– „Fangtasia” – odezwał się męski głos z wyraźnym akcentem.
– Chow?
– Tak, czym mogę pani służyć?
W ułamku sekundy przeistoczył się w seksownego naganiacza o uwodzicielskim głosie.
– Mówi Sookie.
– Ach tak – mruknął znacznie naturalniejszym tonem. – Słuchaj, życzę ci szczęśliwego Nowego Roku, Sook, ale zrozum, jesteśmy tu trochę zajęci.
– Nikogo wam nie brakuje?
Zapadło długie, ciężkie milczenie.
– Poczekaj chwilkę – powiedział, a potem w słuchawce zapadła cisza.
– Pam – rzuciła do słuchawki wampirzyca.
Podniosła ją bezgłośnie, toteż aż podskoczyłam, gdy usłyszałam imię.
– Nadal masz nad sobą szefa? – spytałam.
Nie wiedziałam, jak dużo faktów mogę zdradzić przez telefon. Chciałam jednak wiedzieć, czy Pam ponosi odpowiedzialność za stan Erica, czy też nadal pozostaje wobec niego lojalna.
– Tak, mam – odparła spokojnie, rozumiejąc, o co pytam. – Jesteśmy... Mamy pewne problemy.
Zastanawiałam się przez chwilę, w końcu jednak byłam pewna, że dobrze odczytałam zawartą między wierszami informację. Pam sugerowała, że wciąż jest wierna Ericowi, którego stronnicy znaleźli się najwyraźniej w niebezpieczeństwie lub sytuacji nadzwyczajnej.
– Jest tutaj – oświadczyłam.
Pam doceniała zwięzłość.
– Żyje?
– Tak.
– Ranny?
– Ma coś z pamięcią.
Długa pauza.
– Stanowi dla ciebie zagrożenie?
Nie sądzę, żeby obchodził ją mój los. Z jej perspektywy pewnie Eric mógłby się na mnie rzucić i nawet wyssać ze mnie całą krew. Raczej, jak mniemam, zastanawiała się, czy zdołam przetrzymać u siebie jej szefa do momentu jej przyjazdu.
– W tej chwili raczej nie – odrzekłam. – Naprawdę niewiele pamięta.
– Jak ja nienawidzę tych cholernych czarownic! – odparowała. – Ludzie mieli rację, gdy chcieli je wszystkie spalić na stosach.
Ponieważ ci sami ludzie, którzy palili na stosach czarownice, równie chętnie zatopiliby kołki w sercach wampirów, jej uwaga nieco mnie rozbawiła – ale tylko trochę, zważywszy późną porę. Natychmiast zresztą zapomniałam, że wspomniała o czarownicach. Ziewnęłam.
– Przyjedziemy jutro w nocy – zapewniła mnie w końcu. – Możesz go przenocować przez jeden dzień? Do świtu zostały zaledwie niecałe cztery godziny. Masz u siebie bezpieczną kryjówkę?
– Tak. Ale przyjedźcie tutaj natychmiast po zmroku, słyszysz? Nie mam ochoty znowu wplątywać się w jakieś wasze gówniane problemy!
Zazwyczaj nie mówię tak otwarcie, ale, jak wspomniałam, miałam za sobą naprawdę długą i ciężką noc.
– Zjawimy się.
Rozłączyłyśmy się jednocześnie. Eric utkwił we mnie spojrzenie nieruchomych błękitnych oczu. Blond włosy miał splątane i w nieładzie. Jego włosy są dokładnie w tym samym odcieniu co moje, oboje mamy również niebieskie oczy, na tym jednak podobieństwa się kończą.
Miałam ochotę go uczesać, lecz byłam na to po prostu zbyt zmęczona.
– No dobra, zawrzyjmy umowę – oznajmiłam. – Zostaniesz tutaj przez resztę nocy i cały jutrzejszy dzień, a jutro późnym wieczorem Pam i inni przyjadą i cię stąd zabiorą. Wtedy dowiesz się, co ci się przydarzyło.
– Nie pozwolisz nikomu tutaj wejść? – spytał.
Zauważyłam, że dopił krew i nie wygląda już na tak wymizerowanego jak wcześniej. Ucieszyło mnie to.
– Ericu, zrobię co w mojej mocy, by zapewnić ci bezpieczeństwo – zapewniłam go łagodnie. Przetarłam oczy. Obawiałam się, że za chwilę zasnę na stojąco. – Chodź – poprosiłam i wzięłam go za rękę.
Drugą ręką mocno przytrzymywał koc. I tak ruszyliśmy korytarzem, ja i śnieżnobiały olbrzym w tycich czerwonych majteczkach.
Mój stary dom, choć rozbudowywany, pozostał skromną wiejską siedzibą. Piętro dodano na przełomie wieków dziewiętnastego i dwudziestego, toteż na górze mieszczą się dwie dodatkowe sypialnie i poddasze z osobnym wejściem, rzadko tam jednak wchodzę, szczególnie że odcięłam elektryczność, dzięki czemu oszczędzam na opłatach za prąd. Na parterze znajdują się również dwie sypialnie, mniejsza, w której sypiałam za życia babci, oraz, po drugiej stronie korytarza, większa, do której wprowadziłam się tuż po pogrzebie. W mniejszej sypialni Bill zbudował sobie kryjówkę. Wprowadziłam tam Erica, włączyłam światło i upewniłam się, że zasłony są zasunięte, a żaluzje zamknięte. Potem otworzyłam drzwi szafy, usunęłam wszystko z podłogi i odgarnęłam dywanik, który przykrywał utworzoną w niej klapę. Poniżej mieściła się niewielka przestrzeń, którą Bill przygotował sobie kilka miesięcy temu, dzięki czemu mógł zostawać u mnie na dzień lub chować się tutaj, gdy w jego własnym domu mogło nie być bezpiecznie. Bill miał zapewne więcej kryjówek, o których nie wiedziałam. Gdybym była wampirem (Boże broń!), bez wątpienia postępowałabym podobnie.
Porzuciłam myśli o Billu i pokazałam niespodziewanemu gościowi, jak należy zamykać klapę od dołu, tak by dywanik opadał od razu na swoje miejsce.
– Kiedy wstanę rano, włożę te wszystkie rzeczy z powrotem, a wtedy dno szafy będzie wyglądało naturalnie – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się do niego krzepiąco.
– Mam tam teraz wejść? – spytał.
Eric, który pyta mnie, co robić! Świat naprawdę stanął na głowie.
– Nie – odparłam, próbując zachować powagę. Zresztą, nie potrafiłam w tym momencie myśleć o niczym innym niż moje łóżko. – Nie musisz. Wejdź tam tylko przed wschodem słońca. Chyba nie przegapisz świtu, prawda? To znaczy... nie zaśniesz i nie obudzisz się w biały dzień?
Zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią, w końcu potrząsnął głową.
– Nie – odparł. – Wiem, że do tego nie dojdzie. Mogę zostać w pokoju z tobą?
O Boże, te oczy szczeniaczka w twarzy starożytnego wikinga mierzącego metr dziewięćdziesiąt pięć. Po prostu miałam dość. Brakowało mi energii, nawet żeby się roześmiać, więc tylko zachichotałam niewesoło.
– No to chodźmy – szepnęłam głosem, który zawodził mnie tak samo jak nogi.
Wyłączyłam światło w mniejszej sypialni, przeszłam przez korytarz i pstryknęłam przycisk w moim pokoju, żółto-białym, czystym i ciepłym. Odsunęłam narzutę, koc i kołdrę. Podczas gdy Eric siedział bezradnie w fotelu po drugiej stronie łóżka, zdjęłam buty i skarpetki, wyjęłam koszulę nocną z szuflady i oddaliłam się do łazienki. ­Umyłam zęby i twarz, i wyszłam po dziesięciu minutach ubrana w bardzo starą koszulę nocną z mięciutkiej kremowej flaneli w niebieskie kwiatki. Tasiemki koszuli poplątały się, a marszczenie na dole wyglądało marnie, ale po prostu ją uwielbiałam. Gdy zgasiłam światło, przypomniałam sobie, że włosy wciąż mam związane w koński ogon, więc zdjęłam gumkę, która trzymała kitkę, i potrząsnęłam głową, żeby rozpuścić włosy. Pomasowałam skórę głowy i błogo westchnęłam.
Kiedy wspięłam się na wysokie stare łóżko, mój wielki prześladowca zrobił to samo. Czyżbym mu pozwoliła położyć się obok siebie? No cóż, wsuwając się pod kołdrę i koc, zdecydowałam, że jestem po prostu zmęczona i nie obchodzą mnie żadne potencjalne plany Erica wobec mnie.
– Kobieto?
– Hmm...?
– Jak się zwiesz?
– Sookie. Sookie Stackhouse.
– Dziękuję ci, Sookie.
– Proszę bardzo, Ericu.
Ponieważ wydawał się taki zagubiony (przecież Eric, którego znałam, zawsze uważał, że wszyscy powinni mu usługiwać), poszukałam pod okryciem jego ręki i położyłam na niej dłoń. Wampir odwrócił rękę i jego palce zacisnęły się na moich.
I chociaż nie sądziłam, że jest to możliwe, zasnęłam, trzymając się za ręce z wampirem.




Dodano: 2010-07-09 19:42:11
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS