NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

antologia - "Wielka Księga Potworów", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: antologia - "Wielka Księga Potworów"
Tytuł oryginału: Mammoth Book Of Monsters
Tłumaczenie: Ilona Romanowska
Data wydania: Lipiec 2010
ISBN: 978-83-7574-204-6
Oprawa: miękka
Format: 125×205mm
Liczba stron: 383
Cena: 34.90 zl



antologia - "Wielka księga potworów", tom 1 #1

Ramsey Campbell
"Tam, w dole"

Pośpieszcie się tam! – krzyknął Steve do dziewczyn idących z drugiego końca biura. – To dziś ostatnia winda. I uważajcie na drzwi.
Dziewczyny uśmiechnęły się do Elaine, mijając jej biurko, ale każda z nich myślała o czymś innym: lubisz utrudniać nam życie, wygląda na to, że zostałaś za karę po lekcjach, pewnie nie masz nic lepszego do roboty, ciekawe, jak to jest wytrzymać z nim sam na sam. Guzik ją obchodziło, co o niej myślą. Bez wątpienia zarabiały wystarczająco dużo bez pracy po godzinach, ponieważ jedyne, co robiły ze swoimi pieniędzmi, to przepuszczały je na kosmetyki i nowe ciuchy.
Chciała tylko, żeby Steve nie robił sobie ze wszystkiego żartów: nawet z wind, z których jedna zepsuła się całkiem, po tym jak zjechała niekontrolowana na samo dno szybu. Elaine cieszyła się, że to nie ona nią wówczas jechała, choć uważała, że druga podziemna kondygnacja wcale nie jest już taka odrażająca. Niemniej ocalała winda uwolniła ją teraz od wszystkich, w tym od pana Williamsa, przedstawiciela związku, który najdłużej próbował ją namawiać, by nie zostawała po godzinach.
Jeszcze nie wybaczył związkowi, że zgodził się na tymczasową przeprowadzkę do tego budynku; być może się na niej wyżywał. Cóż, poszedł już sobie na listopadową noc i deszcz.
Padało przez cały dzień. Widoczne z okien magazyny wyglądały jak topiąca się czekolada; powierzchnię rzeki i kanałów mącił deszcz. Domki i spadziste ulice, niektóre opuszczone, tłumnie pokrywały strome wzgórza, które ciągnęły się w stronę nieczynnych kopalń. Przez gmatwaninę wody na szybie ich rzadkie światła drżały jak płomienie świec.
Tu, w długim biurze nad pięcioma pustymi piętrami i dwiema kondygnacjami piwnic, Elaine była przed tym wszystkim bezpieczna. Rzędy regałów pełnych niebieskich akt Skarbu Państwa przecinały pomieszczenie. W powietrzu wisiał zapach kurzu i starych papierów. Pod mrugającą fluorescencyjną lampą drzemały brzuchate akta. Przez zaparowane okno ponad gorącym kaloryferem Elaine mogła jedynie dostrzec zarys górnej części schodów przeciwpożarowych.
– Czujesz się wyzyskiwana? – zapytał Steve.
Słyszał obraźliwą uwagę, jaką pan Williams rzucił, przy wyjściu, nazywając Elaine bronią pracodawców w walce z pracowniczą solidarnością.
– Nie, pewnie, że nie. – Chciała, żeby choć przez chwilę pozwolił jej pomilczeć. – Czuję się zgrzana – powiedziała.
– To prawda, trochę tu za gorąco. – Wstał i teatralnym gestem przetarł czoło. – Pójdę i załatwię to z panem Tuttle.
Wątpiła, czy Steve znajdzie dozorcę, który jak nic schował się gdzieś z butelczyną taniego rumu. Przynajmniej próbował ukryć swój nałóg, czego nie można było powiedzieć o grubaśnych, na wpół zjedzonych kanapkach, które zostawiał na parapetach w pokoju socjalnym, gdzie parzono herbatę, a raz nawet na czyimś biurku.
Obróciła się bezczynnie w stronę szyby za jej plecami, oddzielającej ją od korytarza, i zaczęła obserwować opadającą wskazówkę windy. Steve dotarł już do piwnicy.
Literka P mrugnęła, a potem zajaśniała: zjechał do drugiej podziemnej kondygnacji, która w założeniu miała pozostać niedostępna dla każdego z wyjątkiem osoby posiadającej klucz. Być może właśnie odkrycie tej kryjówki zachęcało pana Tuttle do tak niedbałego obchodzenia się z kanapkami.
Nic nie mogła poradzić na wzrastające w niej poczucie gniewu. Skoro człowiek, który wybudował ten budynek, miał tak dużo pieniędzy, dlaczego nie wykorzystał ich w lepszy sposób? Biura służyły jedynie ukryciu drugiej piwnicy. Czego się bał? Wojny, rewolucji, katastrofy nuklearnej?
Wiadomo było jedynie, że spędził tam miesiące, zanim uznano go za niepoczytalnego, ponieważ przemycał na dół jedzenie. Zmarnował całą żywność, pozostawiwszy ją tam, by zgniła, a o ludziach, którzy musieli pracować w biurach, nawet nie pomyślał: w budynku nie było klatek schodowych, zaś schody przeciwpożarowe rozpadały się, gdy tylko ktoś spróbował je pomalować.
Zaczynała mówić jak pan Williams, poza tym nie było sensu tego rozpamiętywać.
Wskaźnik windy powoli powędrował w górę. W końcu pojawił się Steve.
– Ani śladu po panu Tuttle – oznajmił. – Przypuszczam, że zawiera gdzieś bliższą znajomość z jakąś flaszką. Prawie wszystkie światła są pogaszone, a to wcale nie ułatwia sprawy.
Wyglądało na to, że pan Tuttle użył jednego ze swych forteli.
– Zszedłeś na sam dół? – zapytała. – Jak tam jest?
– To naprawdę wielka kondygnacja. Ponoć większa niż którekolwiek z nadziemnych pięter. Można by tam rozegrać dwa mecze footballu jednocześnie. – Czy przesadzał?
Nie licząc uniesionych brwi, jego twarz pozostawała bez wyrazu jak u niemego komika.
– Zostawili te wielkie drzwi otwarte, kiedy w niej sprzątali. Gdyby paliły się tam światła, byłoby widać aż na kilometr. Dziwię się tylko, że piwnica nie przecięła się z żadnym kanałem ściekowym.
– Nie sądzę, żeby mogło tam śmierdzieć jeszcze bardziej.
– Nadal trochę cuchnie, to prawda. Chcesz ją obejrzeć? Zabrać cię na dół?
Kiedy ruszył do niej, jakby chciał ją porwać do piwnicy, wyprostowała się sztywno na krześle i mocno chwyciła oparcia.
– Nie, dziękuję – powiedziała, chociaż poczuła przyjemny dreszczyk.
– Słyszałaś, co się podobno wydarzyło, gdy sprzątali całą tę żywność? Tuttle mi powiedział, choć nie wiem, czy można mu wierzyć.
Nie chciała tego słuchać; pan Tuttle już wystarczająco ją wkurzył jak na jeden dzień. Z determinacją zaczęła przeglądać akta, aż wreszcie Steve poszedł do swojego biurka.
Przez chwilę Elaine mogła się skoncentrować. Odgłosy biura brzmiały w tle dyskretnie jak podkład muzyczny: szelest papierów, podmuchy wiatru, brzęczenie wadliwej świetlówki, jakby usiłował się z niej wydostać insekt. Odłożyła akta na brzeg biurka. Ten człowiek się ucieszy, byli mu winni pieniądze. A ten gość nie, ponieważ to on był im nieco dłużny.
Lecz myśl o jedzeniu nie dawała jej spokoju, tak jak i doskwierające gorąco. Tylko dzisiejszego ranka w pokoju socjalnym znalazła w koszu na śmieci starą paczkę kanapek pana Tuttle. Z pewnością nadal tam leżała, ponieważ ekipa sprzątająca odmówiła pracy, dopóki budynek nie będzie bezpieczny. Elaine nie mogła się uwolnić od tego wspomnienia.
Nie, to nie ten smród czuła. Kiedy marszcząc nos, spojrzała w górę, zobaczyła, że Steve robi to samo.
– Tuttle – powiedział, krzywiąc się. Jak na zawołanie na piętrze pod nimi rozległ się jakiś ruch. Ktoś wlókł mokrą szmatę po linoleum. Czy dozorca bawił się w sprzątaczkę? Raczej rozlał zawartość flaszki i teraz usiłował zatrzeć dowody.
– Tym razem go dorwę – powiedział Steve i pobiegł w stronę korytarza.
Czyżby zrobił zbyt wiele hałasu? Miękki odgłos wleczonej po podłodze szmaty ustał. Powietrze wydawało się gęste od gorąca, kurzu i smrodu jedzenia; kiedy Elaine zapaliła papierosa, skłębił się nad nią pełen wyrzutu dym. Uchyliła wąski lufcik u szczytu najbliższego okna, lecz to nie przyniosło żadnej ulgi. Mogła tylko otworzyć okno wychodzące na wyjście przeciwpożarowe. Tego już było dla niej za wiele. Do środka wdarł się podmuch deszczu, mocząc twarz Elaine, kiedy kobieta uwiesiła się klamki. Nie zdziwiłaby się, gdyby okno otworzyło się z hukiem na oścież, wypychając ją na ulewę. Zdołała przymocować rygiel do parapetu i wychyliła się w noc, pozwalając, by deszcz zmył odór. Trzy metry pod sobą widziała platformę wyjścia przeciwpożarowego przy piątym piętrze.
Po zimnym żelazie spływały strumienie wody. Zwisające z niego schody, opadające na kolejną platformę, wydawały się dyndać w głębokiej czeluści deszczu. Wzdrygnęła się na myśl, że w razie pożaru musiałaby wskoczyć na platformę; wyobraziła sobie, że traci grunt pod nogami i ześlizguje się w przestrzeń.
Właśnie miała zamknąć okno, ponieważ stos papierów na biurku zaczął trzepotać, kiedy dostrzegła jakiś ruch w nieoświetlonym magazynie znajdującym się naprzeciwko, piętro niżej. Przed oczami stanęło jej wspomnienie larw wijących się w zepsutym jedzeniu. Z pewnością dlatego, że spojrzała przelotnie w ciemne okienka magazynu, który odbijał się w szybach jej budynku, przez co sprawiał wrażenie ogromnego i jakby nadętego. To musiał być pan Tuttle, ponieważ oprócz odgłosów ruchu usłyszała również dobiegające od strony wind szuranie.
Zanim Steve wrócił, zdążyła zamknąć okno.
– Nie znalazłeś go, prawda? Nic nie szkodzi – dodała, ponieważ się zachmurzył.
Czy Steve odniósł wrażenie, że go szpieguje? W jednej chwili jego twarz stała się pusta. Być może gniewał się, bo wiedziała, że zszedł do piwnicy i dał się przechytrzyć. Kiedy usiadł przy swoim biurku na drugim końcu pomieszczenia, pustka pomiędzy nimi była wręcz odpychająca.
– Masz ochotę na herbatę? – zapytała, żeby go ułagodzić.
– Ja zrobię. Specjalną. – Zerwał się natychmiast i pomaszerował w stronę korytarza.
Dlaczego był taki ochoczy?
Pięć minut później, grzebiąc w czyimś prywatnym życiu, zastanawiała się, czy chciał się do niej podkraść, jeśli taki właśnie żart planował.
Kiedy była mała, ojciec często zachodził ją znienacka – wtedy jeszcze potrafił – a ona piszczała. Odwróciła się gwałtownie. Otworzywszy drzwi nieczynnego szybu, Steve spoglądał w dół i najwyraźniej nasłuchiwał. Być może to pana Tuttle chciał zaskoczyć, nie ją.
Herbata była gorąca i niezbyt mocna, nic poza tym.
Dlaczego zdawała się mieć posmak wiszącego w powietrzu fetoru? No tak, Steve nie zamknął pomieszczenia za korytarzem, gdzie kanapki pana Tuttle z pewnością nadal się rozkładały. Szybkim krokiem Elaine dotarła do drzwi i zatrzasnęła je wolną ręką, którą nie zakrywała ust.
Pod wpływem impulsu podeszła do szybu, przy którym wcześniej nasłuchiwał Steve. Drzwi rozsunęły się z łatwością jak zasłony. Przez moment kołysała się nad krawędzią. Co prawda z powodu zawrotów głowy źle widziała, wiedziała jednak, że to nie pan Tuttle wspinał się po kablu jak gruba blada małpa po drzewie. Zacisnęła powieki i ponownie spojrzała w ciemną otchłań. Rzecz jasna, niczego tam nie było.
Steve obserwował, jak wraca do biurka. Jego twarz pozostała absolutnie bez wyrazu. Czy coś przed nią ukrywał – może jakiś szczególny żart? I proszę, już otworzył usta, by coś powiedzieć.
– Jak się czuje twój ojciec?
Przez chwilę zabrzmiało to jak popisowy slogan jakiegoś komika.
– Och, jest teraz szczęśliwszy. W bibliotece mają nowy zapas książek z dużym drukiem.
– Czy ma kogoś, kto może z nim posiedzieć?
– Czasami. – Duch wspólnoty zaginął, odkąd właściciele kopalni przenieśli się, opuszczając region pokryty szybami jak plaster miodu, nękany bezrobociem. Ludzie zamknęli się w sobie, jakby w obawie, że ktoś skradnie to, co im jeszcze pozostało.
– Zastanawiałem się, czy jakoś sobie sam radzi.
– Będzie musiał, prawda? – Rozzłościła się; postępował tak samo niegodziwie jak pan Williams, przypominając jej o sprawach, o których nie warto było pamiętać.
– Tak sobie pomyślałem, że jeślibyś chciała pójść do domu, to ja nikomu nie powiem. I tak już odwaliłaś więcej roboty niż niektórzy przez cały wieczór.
Zacisnęła pod biurkiem pięści, żeby nie wybuchnąć.
Na pewno sam chce wyjść wcześniej, więc próbuje i ją do tego przekonać. Bez wątpienia ma swoje własne problemy – być może to właśnie tę tajemnicę skrywa pod maską – ale nie musi przecież jej namawiać, by zachowała się nieuczciwie. A może ją sprawdza? Tak niewiele o nim wiedziała.
– Nic mu nie będzie – powiedziała. – Zawsze może zastukać w ścianę, jeśli będzie kogoś potrzebował.
Choć jego twarz pozostała bez wyrazu, zdradziło go pełne frustracji spojrzenie. Pięć minut później wychylał się przez okno ponad wyjściem przeciwpożarowym, podczas gdy Elaine przytrzymywała trzepoczące akta.
Czy naprawdę sądził, że dziewczyna, z którą się umówił – o ile to właśnie go dręczyło – przyjdzie w taką noc jak ta? Zachowywał się jak typowy facet, spodziewając się, że będzie czekała na zewnątrz.
Najgorsze jednak, że Elaine czuła rozczarowanie, co było absurdalne i rozwścieczające. Steve pracował tej nocy jedynie dlatego, że któryś ze starszych urzędników musiał to zrobić, doskonale o tym wiedziała. Dobry Boże, czego się spodziewała po jednym wieczorze z nim sam na sam? Oboje mieli po czterdzieści kilka lat – wiedzieli już, czego chcą od życia, co w przypadku Steve’a oznaczało kogoś młodszego od Elaine. Miała nadzieję, że on i jego dziewczyna będą bardzo szczęśliwi. Dłonie na aktach zacisnęły się w pięści.
Kiedy zatrzasnął okno, spostrzegła, że jego twarz lśni. Nie od potu, rzecz jasna, lecz od deszczu. Odszedł pośpiesznie, nie patrząc na nią, i zniknął w windzie. Być może dziewczyna czekała przy wejściu, na próżno próbując przekonać pana Tuttle, by wpuścił ją do środka.
Elaine miała nadzieję, że Steve nie przyprowadzi jej na górę. Przeszkadzałaby, oto dlaczego. Elaine została po godzinach, żeby pracować.
I nie zamierzała pozwolić, by przeszkodziły jej w tym żarty Steve’a. Postanowiła nie odwracać się, kiedy usłyszała dobiegające od strony wind ciche odgłosy. Bez wątpienia zerkał na nią przez szybę dzielącą ją od korytarza, czekając, aż się odwróci i podskoczy. A może to ta jego dziewczyna? Kiedy Elaine sięgała po leżące na biurku akta, pomyślała, że twarz, którą widziała, była blada i bardzo tłusta. Prędzej Elaine trafi szlag, niż da tej kobiecie satysfakcję, dostrzegając ją – lecz kiedy ponownie usiłowała zabrać się do pracy, nie potrafiła się skoncentrować.
Odwróciła się z gniewem. Korytarz był pusty.
Jeszcze chwila i straci nad sobą panowanie. Wiedziała, gdzie on lub oni się schowali: drzwi do pomieszczenia socjalnego były uchylone. Odwróciła się zdeterminowana, by dalej pracować, ale nie pozwalało jej na to opuszczone biuro; każde przejście między regałami wydawało się świetną kryjówką, brzęczenie uszkodzonej świetlówki i salwa deszczu mogły zagłuszyć odgłos cichych kroków. To przestało być zabawne. Steve posuwał się za daleko.
W końcu pojawił się w wylocie korytarza, nie próbując jej zaskoczyć. Być może już go zmęczył własny żart. Z pewnością był przy drzwiach wychodzących na ulicę; miał mokre czoło, chociaż chyba nie od deszczu. Czy wróci teraz do pracy i będzie udawał, że pomieszczenie socjalne było puste? Nie, na pewno wymyślił jakiś inny fortel, ponieważ zaczął przechadzać się od regału do regału, wyciągając niektóre akta i upychając je z powrotem na miejsce. Czy chciał, by straciła cierpliwość? Przynajmniej tak to wyglądało. Jego szybkie, stanowcze kroki stawały się coraz głośniejsze, irytujące, jak tykanie zegara, które Elaine słyszy za każdym razem, gdy leży rozbudzona, bojąc się zasnąć, na wypadek gdyby ojciec jej potrzebował.
– Steve, na litość boską, co się stało?
Znieruchomiał, wyciągając akta. Wyglądał na speszonego i zaniemówił jak uczniak przyłapany na kradzieży. Zrobiło jej się go żal, nic nie mogła na to poradzić. Okazała się zarozumiała, złoszcząc się tak na Steve’a.
– Nie szukałeś teraz pana Tuttle, prawda? – powiedziała, żeby mu to ułatwić.
Ale on wyglądał na jeszcze bardziej zmieszanego.
– Nie, nie szukałem. Myślę, że wcale go tu nie ma. Chyba wyszedł parę godzin temu.
Dlaczego musiał kłamać? Oboje słyszeli dozorcę piętro niżej. Steve z determinacją łgał dalej:
– Prawdę mówiąc, zaczynam podejrzewać, że wymyka się do domu, gdy tylko budynek pustoszeje.
Mówił cicho, co ją zdenerwowało: czyżby nie chciał, żeby jego dziewczyna słyszała?
– Ale w budynku jest ktoś inny – dodał.
– Oczywiście, że jest – odparowała. – Z pewnością. – Dlaczego marnował jej czas, zamiast powiedzieć prawdę? Był gorszy niż jej ojciec, błądzący po omacku wśród własnych wspomnień.
Steve zmarszczył brwi. Rzecz jasna, nie miał pewności, jak dużo Elaine wiedziała.
– Ktokolwiek to jest, na pewno nie ma dobrych zamiarów. Opowiem ci resztę, kiedy już stąd wyjdziemy. Nie możemy tracić już więcej czasu.
Te wykręty, by uniknąć prawdy, rozbawiły ją i zirytowały jednocześnie. Wilgoć na jego czole wcale nie była deszczem.
– Skoro nie ma dobrych zamiarów – powiedziała niewinnie – powinniśmy poczekać, aż zjawi się policja.
– Nie. Zadzwonimy po policję, dopiero jak stąd wyjdziemy – zdaje się, że mówił cokolwiek, co mu przyszło do głowy. Jak długo jeszcze zdoła zachować kamienną twarz? – Posłuchaj – zaczął, mnąc akta. – Powiem ci, dlaczego Tuttle nie zostaje tu na noc. I ekipa sprzątająca również. Sądzę, że im powiedział. Kiedy sprzątali drugą piwnicę, część żywności zniknęła w ciągu jednej nocy.
Rozumiesz, co to oznacza? Ktoś ukradł stukilowy ładunek zepsutej żywności. Sprzątacze nic sobie z tego nie robili, potraktowali to jak żart. Poza tym nie było śladów, jak ktoś mógłby się w ogóle tam dostać. Ale Tuttle twierdzi, że ktokolwiek to zrobił, był na tyle sprytny, by ukryć, którędy wszedł do środka. Oczywiście pomyślałem wtedy, że jest pijany albo żartuje, ale teraz...
Jego słowa zawisły w powietrzu jak kurz. Elaine się nie odezwała. Jak śmiał przypuszczać, że przełknie takie bzdury? Że jest tak głupia, by nie wiedzieć, co się dzieje?
Emocje musiały odmalować się na jej twarzy, bo nigdy przedtem nie słyszała, by Steve mówił tak lodowatym tonem.
– Musimy natychmiast iść.
Jej twarz płonęła.
– Czy to rozkaz?
– Tak, to rozkaz. Dopilnuję, żebyś go wykonała – jego ton zrobił się autorytarny. – Ściągnę windę, a ty idź po płaszcz.
Oślepiona złością pomaszerowała do szatni znajdującej się na drugim końcu biura, tuż przy korytarzu. Kiedy chwyciła płaszcz, wieszaki zderzyły się z ostrym, głośnym dźwiękiem, który w pewien sposób odzwierciedlał emocje targające Elaine. Steve nie miał płaszcza, przemoknie do suchej nitki. Choć ta myśl nie sprawiała jej przyjemności, nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
Okna trzęsły się pod naporem deszczu. W opuszczonym biurze kroki kobiety niosły się głośnym, denerwującym echem. Nie, nie była zdenerwowana, tylko wściekła.
Nie przeszkadzał jej fakt, że musiała minąć przejścia między regałami. Nie raczyła nawet spojrzeć w ich stronę, choć w jednym z nich jakiś mglisty cień pochylał się do przodu; to tylko cień, rzucany przez słabe światło. Nie zawahała się, dopóki nie znalazła się w korytarzu. Nigdzie ani śladu Steve’a. Czyżby poszedł bez niej? A może wyprowadzał ukradkiem swoją dziewczynę? Nie było ich w pomieszczeniu socjalnym, otwartym i pustym; przewrócony śmietnik zdawał się demonstrować pośpiech, z jakim wyszli. Drzwi nieczynnej windy również stały otworem. Musiały się pewnie rozsunąć, kiedy Steve wcisnął guzik drugiej windy.
Wszystko dało się jakoś wyjaśnić; nie było żadnego powodu, by Elaine myślała, że coś jest nie tak.
Ale coś było nie tak. Pomiędzy szybami świecił się przycisk uruchamiający. Mogło to oznaczać tylko jedno: działająca winda jeszcze nie ruszyła. Z korytarza nie było żadnego innego wyjścia – a Steve zniknął bez śladu.
Zmusiła się, by podejść do szybu nieczynnej windy, chcąc upewnić się o absurdalności swoich podejrzeń. Trzymając się krawędzi, wychyliła się. Znieruchomiała kabina majaczyła w ciemnościach najgłębszej kondygnacji. Z początku Elaine potrafiła jedynie dostrzec, że drzwi zapadkowe na dachu są otwarte, lecz otwór w większej części zakrywał jakiś worek. Bo cóż innego, jeśli nie worek, mogło tak bezwładnie zwisać? Tyle że to był Steve, z oczyma martwymi niczym szkło, otwartymi szeroko, i ustami zakneblowanymi czymś, co wyglądało jak oderwany kawał ciasta – lecz to ciasto miało palce i kciuk.
Chyba się zachwiała nad krawędzią szybu. Nie, potykając się, cofała się do korytarza, coraz mniej pewna tego, co ujrzała. Steve nie żył, a ona musiała wydostać się z budynku; nie potrafiła myśleć o niczym innym. Dzięki Bogu, nie musiała, ponieważ czynna winda nadjechała.
Czy Elaine usłyszała cichy dźwięk w nieczynnym szybie, szum wsysanego do środka powietrza, jakby chór niemowląt bezgłośnie otwierał swoje buzie? Za nic w świecie by tam nie spojrzała. Ruszyła chwiejnym krokiem w stronę otwierających się drzwi – w absolutną ciemność.
Przez chwilę myślała, że weszła do pustej studni, ale pod stopami miała podłogę. Żarówka w windzie musiała się przepalić. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, otoczył ją nieprzenikniony mrok.
Jak oszalała zaczęła szukać po omacku przycisków – żeby otworzyć drzwi, żeby wpuścić nieco światła. Potem ochłonęła. Co było gorsze: szybko zjechać w ciemność czy ugrzęznąć samotnie na szóstym piętrze? Tak czy siak, nie musiała znosić braku światła. Pośpiesznie zaczęła szperać w torebce, szukając zapalniczki.
Pstryknęła nią raz, nic, potem drugi. Winda dotarła do piątego piętra. Żołądek Elaine skręcił się gwałtownie nie tylko wskutek szoku – kabina, trzęsąc się, niespodziewanie stanęła. Kobieta rozpaczliwie pstrykała zapalniczką.
Ta zapaliła się w końcu, gdy nagle drzwi otworzyły się z jękiem.
Na piątym piętrze panowała ciemność. Na końcu korytarza Elaine dostrzegła rojące się deszczem i plamkami światła okna nieczynnego biura. Goła podłoga wyglądała jak utkany z ciemnej mgły dywan, gdzieniegdzie pokryty łatami głębszej ciemności, zamazanymi plamami cienia.
Nigdzie nie było ani śladu pana Tuttle lub kogoś innego, kogo wcześniej słyszała. Drzwi zamknęły się z powrotem, lecz Elaine wcale nie czuła się pewniej: jeśli winda szwankowała, w najlepszym razie będzie się zatrzymywać na każdym piętrze.
Drzwi zamknęły się, więżąc ją w środku z nikłym światełkiem. Po ścianach kabiny snuły się mgliste refleksy płomienia, zabarwiając szarawy metal na żółto; dach wyglądał jak unosząca się w powietrzu plama. Światło zapalniczki tylko uświadomiło Elaine, jak ciasna była winda. Kobieta wpatrywała się w trzęsące się drzwi. Czy oprócz strug deszczu coś jeszcze się za nimi poruszało?
Kiedy drzwi się rozsunęły, cofnęła się o krok. Czwarte piętro było repliką piątego – gołe podłogi odarte przez ciemność z koloru, okna drżące pod strugami deszczu – ale szuranie rozlegało się teraz bliżej. Czy podłoga korytarza lśniła miejscami, jak gdyby widniały na niej mokre ślady stóp? Drzwi zwlekały – Elaine wymachiwała zapaloną zapalniczką, jak gdyby ta mogła ją obronić – następnie zamknęły się niechętnie i winda ruszyła w dół.
Kobieta nie miała czasu odetchnąć z ulgą, nawet gdyby chciała. Usłyszała nad sobą odgłos otwierających się drzwi. Chwilę później kabina zatrzęsła się. Coś ciężko upadło na dach.
W szoku, który zdawał się rozrywać jej wnętrzności, natychmiast uświadomiła sobie to, o czym być może już wcześniej w głębi ducha wiedziała: Steve nie próbował jej przestraszyć – próbował temu zapobiec. To nie pana Tuttle ani żadną wyimaginowaną dziewczynę słyszała na piątym piętrze. Cokolwiek tam było, znajdowało się teraz nad nią, majstrując cicho przy włazie.
Nie mogło się dostać do środka. Słyszała, że nie mogło, nie zanim winda dotrze do trzeciego piętra – o Boże, spraw, by jechała szybciej! Wtedy Elaine pobiegnie do wyjścia przeciwpożarowego, uszkodzonego tylko na wysokości szóstego piętra. Teraz myślała gorączkowo, niemal jak w transie, który wyrwał ją z objęć strachu, nieświadoma niczego z wyjątkiem klarowności swojego planu – który zdał się na nic.
Gdy dotarła na trzecie piętro, drzwi zaczęły się otwierać, lecz winda nie zatrzymała się, tylko ruszyła dalej w dół. Opadała albo pod wpływem znajdującego się na dachu ciężaru, albo z powodu zepsutego mechanizmu.
Kiedy drzwi rozwarły się, ukazując ceglaną ścianę szybu, a następnie ponownie się zamknęły, właz zabrzęczał i coś na podobieństwo ludzkiej dłoni sięgnęło do środka, w stronę Elaine.
Było ogromne. Znalazło ją, chciało pochłonąć jej twarz. Miało kolor bardzo starego ciasta i było rozdęte, jak gdyby toczone rozkładem; ciało stwora było rozerwane i poszarpane, ale bez ani kropli krwi, tylko szare. Elaine przycisnęła do ust drżącą dłoń i wepchnęła zapalniczkę prosto w napuchnięte, szperające palce stwora.
A te zasyczały, dotknąwszy płomienia, i cofnęły się, wijąc, pokryte białawymi bąblami. Najgorszy był jednak brak krzyku. Kalecząc się o krawędź włazu, ręka cofnęła się i do środka zajrzała ogromna, pozbawiona rysów twarz z oczyma niczym plamy z ciasta. Elaine poczuła falę histerycznej uciechy, widząc, jak ręka uciekła – ale zdławiła ją w sobie, ponieważ wcale nie miała powodu do triumfu. Zajęta potyczką, nie zauważyła, że winda dotarła do dna szybu.
Czy powinna była zmagać się z drzwiami, przytrzymać je, by się nie otworzyły? Za późno – już rozchylały się ze zgrzytem, aż w końcu stanęły otworem, a oczom Elaine ukazała się druga podziemna kondygnacja.
Kobieta ujrzała przed sobą mrok, którego nawet płomień jej zapalniczki nie potrafił przeniknąć. Miała wrażenie, że znajduje się w ogromnym przejściu, za którym ciemność ciągnęła się przez setki metrów; przyszedł jej na myśl otwór prowadzący do kanału lub kopalni. Odór zepsutego jedzenia przytłaczał. Miejscami ciemność wydawała się nabrzmiała i niespokojna. Elaine usłyszała odgłos uciekających kroków i ciemny kształt szybko zbliżył się w jej stronę. To był ogromny szczur.
Choć sytuacja była wystarczająco zła, Elaine nie mogła pozwolić, by odciągnęło to jej uwagę od stwora, który znajdował się nad nią, na windzie. Szczur był już kilka metrów dalej, pierzchając przed płomieniem zapalniczki – wtedy usłyszała miękki, jakby plaskający odgłos i biaława masa, tryskająca niczym ścieki z pękniętej rury, porwała gryzonia. Kobieta zaczęła się cofać, dopóki nie dotknęła ściany windy. Nadal widziała zbyt wiele – ale czy mogła się zmusić, by zgasić płomień i uwięzić się w ciemności?
Masę tworzyły tłuste ciała, które wdrapywały się jedno na drugie, lgnąc do złapanego w pułapkę szczura. Ten kąsał ich pękate dłonie, odrywając kawałki ciastowatych ciał, lecz bez skutku. Ogromne bezzębne usta w nabrzmiałych twarzach rozchylały się, zapadając niczym starcze, uwiędłe wargi, zasysały powietrze głośno, żarłocznie.
Trzy opasłe głowy rzuciły się na szczura. Pośród odgłosów ssania Elaine słyszała jego piski.
Potem pozostałe stwory, powoli wyłaniając się z ciemności, ruszyły w jej stronę. Ogromne wilgotne nozdrza nabrzmiewały, by na powrót zniknąć w beznosych twarzach.
Czy ich oczy widziały światło? Czy może stwory wyczuwały przerażenie Elaine? Może tu, na dole, miały jedynie miękkie, przegniłe rzeczy do jedzenia, ale szybko się uczyły. Ich jedynym bodźcem był głód, bezlitosny, pochłaniający wszystko, bez wyjątku.
Przepychając się, monstra sunęły w stronę windy.
Oszalała ze strachu Elaine słyszała, jak wszystkie odgłosy dookoła cichną ukradkowo, ale ta cisza była o wiele gorsza. Kobieta próbowała jednocześnie cofać się i nacisnąć przycisk windy, na próżno – drzwi ani drgnęły. Ciastowate kształty oblazły ją jak robactwo, dusząc, gasząc płomień, by ucztować na niej w ciemności. Ześlizgnąwszy się z dachu kabiny, dołączył do nich ten, który przyjechał z wyższych pięter.
Być może jego ruch odciążył windę lub spowodował, że właściwy przewód powrócił na swoje miejsce, ponieważ nagle drzwi zaczęły się zamykać. Obrzmiałe dłonie waliły w nie, miękkie niczym larwy palce usiłowały przecisnąć się do środka, lecz winda już poszybowała w górę. O Boże, a co, jeśli zatrzyma się na szóstym piętrze? W świetle drgającego płomienia palce Elaine odnalazły jednak przycisk parteru i winda zaczęła zwalniać. Przez szczelinę w drzwiach jaśniała niczym słońce latarnia, która stała naprzeciwko przeszklonego wejścia do budynku.
Drzwi windy otworzyły się i do środka zajrzała twarz z ciasta. Tłuste, białe, ślepe oczy wybrzuszyły się, chciwe usta były ogromne jak pięść. Po koszmarnie długiej chwili Elaine uświadomiła sobie, że twarz monstrum jechała ściśnięta pomiędzy kabiną a szybem i kiedy drzwi się otworzyły, zaczęła się rozdzierać. Wrzeszcząc, kobieta rozchyliła drzwi, rozrywając ją na pół. Przebiegając przez nią, usłyszała, jak ciastowata twarz ciężko upada na dno szybu, skąd dochodziły ciche odgłosy ochoczej pogoni – lecz Elaine już uciekała na oślep prosto w potoki deszczu, w stronę spadzistego labiryntu nieoświetlonych ulic, do siedzącego przy kominku ojca i jego niemego żądania, by opowiedziała mu o wszystkim, co dziś robiła


Dodano: 2010-07-05 15:59:06
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS