NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Bear, Greg - "Dzieci Darwina"
Wydawnictwo: Solaris
Cykl: Bear, Greg - "Darwin"
Tytuł oryginału: Darwin's Children
Tłumaczenie: Janusz Pultyn
Data wydania: Listopad 2009
Wydanie: 1
ISBN: 978-83-7590-036-4
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 500
Cena: 45,90
Rok wydania oryginału: 2003
Tom cyklu: 2



Bear, Greg - "Dzieci Darwina"

Kolejne stadium mutacji


„Dzieci Darwina” Grega Beara to z jednej strony dobra kontynuacja „Radia Darwina”, którą można określić mianem: zaangażowana społecznie science fiction, przestrzegająca przed stereotypami, wskazująca, do czego może doprowadzić przedmiotowe traktowanie Innego; ale z drugiej – zbiór tekstów, w których mogą denerwować niedopowiedzenia lub irytować naiwność niektórych puent. Na początek kilka informacji porządkowych: na książkę składają się trzy, o zbliżonej objętości, mikropowieści (lub bardzo rozbudowane opowiadania), których akcja toczy się odpowiednio: dwanaście, piętnaście i osiemnaście lat po wybuchu epidemii SHEVY oraz króciutkiego epilogu, którego tytuł sugeruje, że SHEVA, a wraz z nią ludzie, weszli w kolejne stadium mutacji.
Przede wszystkim, książka jest bardzo science, wcale nie mniej niż jej poprzedniczka. Autor kontynuuje rozważania z „Radia Darwina” na temat wirusów, ze szczególnym uwzględnieniem skutków oddziaływania wirusów na organizmy dzieci SHEVY oraz dodatkowo, wprowadza bardzo rozbudowany wątek „zapachowy”: na bazie dotychczasowej wiedzy o feromonach spekuluje na temat wykorzystania zapachów do świadomej komunikacji oraz manipulowania ludźmi. Gdzie tu fantastyka? – W skali zjawiska. Perswazyjne oddziaływanie zapachu igliwia czy przypraw do piernika unoszącego się w niektórych sklepach przed Bożym Narodzeniem w porównaniu do działań mających miejsce w „Dzieciach Darwina” należy uznać za niewinną igraszkę, za chęć umilenia kupującym pobytu w sklepie. W książce osoba poddana takiej „aromaterapii” w krótkim czasie zostaje nakłoniona do całkowitej zmiany zdania. Tylko słowa i zapach. A odpowiednie substancje zapachowe zostały wydzielone przez organizm dziecka SHEVY ot tak, na żądanie.
A jednak nie na stronę naukową położony jest w książce główny nacisk. Zdecydowanie najbardziej wyeksponowane są wątki społeczne, pierwszoplanowe miejsce zajmuje przedstawienie wzajemnych stosunków pomiędzy „starymi” i „nowymi” ludźmi. Ponieważ od początku oficjalnie uznano, że „nowi” ludzie są mutacją, aberracją, wynaturzeniem, zatem dzieci SHEVY są traktowane jak obywatele drugiej kategorii – praktycznie nie posiadają żadnych praw, izolowane w ośrodkach odosobnienia, rozdzielone z rodzinami, służą za króliki doświadczalne różnym instytutom badawczym. Odmawia im się człowieczeństwa, ponieważ są Inne. Wydawałoby się, że już to kiedyś przerabialiśmy, że niemożliwe jest, aby ludzkość kolejny raz wchodziła w buty przodków, ba – była o krok od powtórzenia na masową skalę pseudomedycznych eksperymentów doktora Mengele. A wszystko to dzieje się w Stanach Zjednoczonych, kraju, w którym każde dziecko zna na pamięć zdanie z Deklaracji Niepodległości o niezbywalnych prawach jednostki. Kontrast jest uderzający, a implikacje – przerażające. Autor nie jest optymistą – pokazuje (zresztą, sygnalizował to już w „Radiu Darwina”), jak niewiele potrzeba, by sytuacja z poważnej stała się krytyczna, a granice etyczne zostały przekroczone. Parę drobnych, na pozór, manipulacji opinią publiczną w wykonaniu nie dość dociekliwych, konformistycznie nastawionych albo zainteresowanych jedynie wysokością słupka oglądalności dziennikarzy, wykorzystanie ludzkiej niewiedzy, stwarzanie klimatu powszechnego zagrożenia i... wystarczy – mamy uzasadnienie do wprowadzenia stanu wyższej konieczności.
Sceny, dokumentujące nowe stosunki społeczne silnie oddziałują na czytelnicze emocje. Niemałą rolę pełni tu język książki – ani nie poetyczny, ani literacko wysublimowany. Przeciwnie, autor posługuje się raczej suchymi, naukowymi opisami, język powieści jest rzeczowy, ukierunkowany na przekaz treści, a nie uczuć. Paradoksalnie, zastosowanie właśnie takiego języka pozwala autorowi nie tylko „podprogowo” przekazać bardzo wiele informacji charakteryzujących bohaterów, ale również – bez czułostkowości i łzawego nudzenia – wywołać u czytelnika całkiem spore emocje, tak jak dialogiem (str. 202):
– To nazywa się gra. No, dziewczęta, wiecie, czym jest gra.
– Bawimy się – odparła obronnym tonem Stella.
– No oczywiście, że się bawicie. Wszystkie małpy się bawią – powiedziała nauczycielka.
Czy potrzebny jest jeszcze jakiś komentarz?
Stosunkowo najsłabiej ukazane są w „Dzieciach Darwina” wątki polityczne – wprawdzie przedstawione są przesłuchania przed komisją senacką, trwa polityczne poszukiwanie winnych, ale tym wydarzeniom brak jest szerszego kontekstu. Cały polityczny obraz ma bardzo rozmazane, niedookreślone kontury – nie wiadomo kiedy (i czy w ogóle) demokraci zastąpili konserwatystów (a może odwrotnie?), nie wiadomo kiedy miała miejsce kampania wyborcza (a wraz z nią zaostrzenie tonu wypowiedzi medialnych), komisja senacka pojawia się absolutnie znikąd. Autor w zasadzie nie wspomina (a jeśli, to marginalnie) o grupach nacisku społecznego, o zrzeszających się rodzicach, o wysiłkach na rzecz zmiany medialnego wizerunku dzieci SHEVY. Kłóci się to z ugruntowanym przez amerykańskie kino wizerunkiem prężnej społeczności, która samorzutnie, całkowicie z własnej inicjatywy, organizuje się, prowadzi kampanię medialną, występuje w obronie istotnych, często jedynie lokalnie, wartości. Wydawałoby się, że w obronie dzieci społeczeństwo (a przynajmniej niektórzy jego członkowie) wystąpią szczególnie silnie przeciwko rządowi, zorganizują kampanię informacyjną, marsze protestacyjne, akcję pisania listów... tymczasem nic takiego na szeroką skalę w „Dzieciach Darwina” się nie dzieje, a wzmiankowane w powieści tego rodzaju wydarzenia to jedynie incydenty. I w efekcie moment, w którym polityczny wiatr się odwraca, sprawia wrażenie prawdziwego deus ex machina, skutku bez przyczyny, a pozytywne zakończenie niektórych wątków nie wynika bezpośrednio z przebiegu wydarzeń, wydaje się sprokurowane nieco na wyrost, bardziej ku zadowoleniu (usatysfakcjonowaniu?) czytelników.
Zaskakujące jest wprowadzenie do powieści wątku epifanii, jakiej doznaje Kaye Lang, główna bohaterka cyklu. Zaskakujące, nie dlatego, że dotyczy naukowca obracającego się w świecie eksperymentów i programowo sceptycznego wobec uzyskanych wyników – w końcu zawodowy sceptycyzm nie wyklucza prywatnej wiary. Zaskakujące dlatego, że nie zostało do końca wykorzystane – Kaye przeżywa swoje własne, prywatne objawienie. I już. Poza dodatkowymi kłopotami w pracy (ale nie ma w tym nic zaskakującego – wszak Kaye kłopoty w pracy miała już wcześniej) i początkową trudnością z psychiczną akceptacją nowego stanu, upewnieniem samej siebie, że epifania nie jest tożsama z obłędem, ten nowy status bohaterki nie jest w żaden sposób wykorzystany w powieści, nie ma żadnego wpływu na akcję. Może to i lepiej?
Skupienie się autora na wątkach społecznych powoduje, że niektórym czytelnikom, spragnionym czystej science fiction, nowych pomysłów i BIO-spekulacji, „Dzieci Darwina” mogą wydawać się znacząco słabsze od tomu otwierającego dylogię. Osobiście nie jestem aż tak surowa w ocenie, w moich oczach wartość książki podnosi właśnie opis zupełnie nowej sytuacji społecznej i prezentacja reakcji ludzi postawionych wobec tej zmiany – od kurczowego trzymania się raz wygłoszonego poglądu, bez względu na jego słuszność, aż do pełnej pokory akceptacji nowych warunków. I mimo że osobiście brakuje mi pogłębienia niektórych wątków, a inne uważam za zanadto rozbudowane, to uważam „Dzieci Darwina” za pozycję niewiele ustępującą pierwszemu tomowi.


Autor: Beata Kajtanowska


Dodano: 2010-04-25 20:44:11
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS