NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Komuda, Jacek - "Banita"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Marzec 2010
ISBN: 978-83-7574-159-9
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 240
Cena: 27,99 zł



Komuda, Jacek - "Banita" #2

Bieta

Po takiej nocy warto zawsze sprawdzić, gdzie są buty, suknie i czy pieniądze nie ulotniły się czasem z sakiewki. Ale ponieważ stolnikowic takowych rzeczy nie posiadał, darował sobie poszukiwanie stroju na podłodze.
– Hej, obudź się wreszcie!
Ledwie jej dotknął, a już zerwała się jak łania. I oczywiście zaraz pożałował tego, bo niemal natychmiast ściągnęła na siebie pierzynę, przykryła się, cofnęła w róg łoża, starannie zasłaniając wszystkie wdzięki.
– Gdzie ja jestem?
Milczenie. Spoglądała na niego ślicznymi błękitnymi oczyma, których widok nie tylko zmiękczał męskie serca, ale zapewne pomagał ulżyć także niejednej pańskiej sakiewce.
– Ty mnie tu przyprowadziłaś?
Kiwnięcie wdzięczną główką.
– Nie umiesz mówić?
Znowu kiwnięcie. No cóż, wyglądało na to, że niedawna towarzyszka łoża bynajmniej nie należała do gadatliwych, co zresztą bardzo się chwaliło, o ile oczywiście potrafiła uczynić ze swoich usteczek całkiem inny użytek.
Stolnikowic odnalazł wzrokiem koszulę leżącą na oparciu krzesła, sięgnął po nią, włożył od góry, czując, że świat dokoła był chyba bardziej pijany niż on sam, bo ciągle skakał oberka.
Potem Dydyński rozejrzał się po izdebce, w której przebywał, zobaczył bielone ściany, pajęczyny po kątach. Dziewka wdziała swoją koszulę, otwarła okno i pchnęła okiennice.
W chwilę później w sąsiedniej komnacie rozległy się kroki, a potem drzwi otwarły się gwałtownie. Stanęła w nich niewiasta, a raczej, jak podejrzewał Dydyński – murwa, bo szlachcic wytrzeźwiał już na tyle, że z grubsza rozumiał, gdzie się znalazł. Kobieta była ciemnowłosa i ciemnooka. Jej bujne kędziory spięte były w cztery warkocze opadające na aksamitną suknię z fortugałami. W przeciwieństwie do złotowłosej nimfy, która tak dzielnie pielęgnowała w nocy konika pana stolnikowica, ta wyglądała jak furia, a Jacek słusznie podejrzewał, że jej nadejście zwiastuje kłopoty.
– Mości panie – rzekła od progu – już południe, a wy jeszcze w łożu. Czas zapłacić.
Masz babo placek. Jeszcze nie skończyła się poprzednia, a już wdepnął w nową awanturę.
– Zapłacić? A za co? – zapytał z głupia frant, bo w jego położeniu słowa czarnowłosej bardziej go bawiły,niż przerażały. W końcu cóż jeszcze mogło go spotkać?
– Za nocleg, wino i owoce.
Faktycznie, na stole stał pusty dzban, półmiski i salaterki z limonami i jabłkami. Po nadgryzionych owocach i pestkach chodziły muchy. Dydyński westchnął i uśmiechnął się złośliwie.
– A czy ja wyglądam na człowieka, który ma pieniądze, miła panno?
– Rachela! – wrzasnęła ladacznica. – Kogoś ty tu przyprowadziła?! Oberwańca bez pludrów, co świeci gołą rzycią?
Niemowa cofnęła się w kąt, otwarła usta, złożyła dłonie w bezradnym geście.
– Twoja służka – rzekł pojednawczo Dydyński – uratowała moją skórę. Gdyby nie jej rączka, którą zaraz chętnie ucałuję, nie leżałbym w tym łożu, ale na stole u cyrulika. O ile w ogóle nie skończyłbym z rozbitym łbem w rynsztoku.
– Skoro cię uratowała, mospanie, tedy jako człowiekowi honorowemu godzi się jej zapłacić. Widzisz chyba, że to nie szpital, a my, nieszczęsne niewiasty, nie żyjemy jak jaskółki, powietrzem i ziemią. Musimy coś jeść i płacić czynsze miastu.
– Łatwo ci rzec, zapłać. Szkopuł w tym, że nie mam czym. I cóż teraz, zacna kurtyzano? Co zrobisz?
– Mam otworzyć okno i zacząć krzyczeć – ślicznie wyglądała, kiedy tak zaciskała piąstki – że złapałam złodzieja? Mają się zbiec ludzie i podziwiać pana ślachcica na barłogu u murew?
– Poczekaj. – Dydyński nagle coś sobie przypomniał.– Ty jesteś Bieta? Miejska przechodka?
– Metresa! – wycedziła, unosząc dumnie głowę jak rasowa klacz zebrana na wodzach. – I nie miejska, nie pańska, ale wolna! Przechodek szukaj, acan, w rynsztoku!
– Znaczy się kurwa zwykła! – rzekł Dydyński, niefrasobliwie drapiąc się po głowie.
Przyskoczyła do niego tak szybko, że w obecnym pijackim stanie nie zdołał nawet unieść ręki. Rozległ się trzask jak kurka uderzającego krzoską o panewkę, a zaskoczony stolnikowic oberwał smukłą dłonią w gębę, aż wszystkie gwiazdy zatańczyły mu przed oczyma.
– Nie waż się tak do mnie mówić! Nie daję woźnicom i szlachcie hołocie. Nie dostałbyś moich wdzięków nawet za skarby tureckiego sułtana.
Dydyński zerwał się z łóżka jak ryś. Metresa krzyknęła, podniosła dłoń, ale tym razem szlachcic był szybszy. Chwycił jej smukłą rączkę, unieruchomił jak w kowalskich kleszczach.
– Powoli, turkaweczko. Nie uderzysz dwa razy polskiego pana.
– Nie uwierzysz, ilu z was jeszcze mi płaci za takie bicie!
– To prawda? Z tym Potockim? Szukasz szabli do wynajęcia? Różnie ludzie gadają...
– Ludzie, o których mówisz, powinni wiedzieć, że znalazł się szlachcic o wiele mężniejszy od ciebie, pan Bełdowski, były żołnierz lisowski.
Dydyński puścił ją i roześmiał się gorzkim, cichym śmiechem.
– Moja ty mała lisico... Bełdowski mężny? Lisowczyk? Chyba ze spalonej chorągwi. Otóż imaginuj sobie, że spotkałem tego twojego Bełdowskiego, jak przepijał zaliczkę, którą mu dałaś, i szczegółowo rozpowiadał przed panami braćmi, jak to oszukał i wychędożył głupie murwy. Co więcej, sprawiał wrażenie, że robotę dla was traktuje równie poważnie, co zeszłoroczny śnieg.
– Łżesz, mospanie!
– A więc to nieprawda, że najpierw Bełdowski miał ciebie na raka, potem na boku i na sposób animalis *?
– Co on tam wie! – Machnęła ręką gniewnie.
– Może to, że najlepiej miłość wychodzi ci Amazonum more sticta cum framea **? Bełdowski wie o tobie wiele. Zbyt dużo, na mój gust. Zatem albo stać go na używanie twych wdzięków, w co wątpię, albo też dałaś mu zakosztować swej łączki gratis, na zadatek tego, co miał uczynić z Potockim.
Bieta spoglądała na niego rozwartymi szeroko oczyma. Nie wiedział, czy wierzy w prawdziwość tych słów, czy też wzbiera w niej gniew. Lecz nagle Rachela ujęła ją za ramię. Błękitne oczy przechodki były błyszczące od łez, kiedy dotknęła swoich ust, wskazała na Dydyńskiego, a potem pokiwała głową.
– Byłaś tam? W karczmie? Słyszałaś, co mówił Bełdowski?
Pokiwała głową tak mocno, jak baranek.
– O Boże! – jęknęła Bieta. – Oszukał nas!
– Sprawiłem mu takie cięgi, że popamięta Dydyńskiego ad mortuum defecatum. Obiłem go gratis w waszym imieniu. Nieprędko zobaczycie znowu jego sparszywiałą gębę.
Bieta była blada, przerażona. Teraz nie miała w sobie nic z wilczycy. Dydyński miał wrażenie, że nagle postarzała się o kilka lat.
– Mogę zająć się Potockim – powiedział bez ogródek – zabić go raz na zawsze. Jestem Dydyński, stolnikowi sanocki, wynajmuję moją szablę na usługi. Nigdy nie służyłem metresom, ale jestem w potrzebie.
– Zabijesz go? Ty?
– Tak jak wielu innych. Tą oto ręką.
– A więc mam znowu stracić dwieście czerwonych złotych?
– Zrobię to za czterysta.
– Co takiego?
– Za dwieście wynajęłaś chłystka, który wziął zaliczkę, zdradził cię, a potem jeszcze chełpił się tym przed szlachtą. Znam się na zabijaniu. Robiłem to już niejeden raz, aż szabla przyrosła mi do palców. Dlatego zabiję Potockiego za czterysta. Dokładnie, czterysta dwadzieścia siedem czerwońców.
– Ja nie mam tylu pieniędzy.
Dydyński spojrzał na jej rumiane lica, pewnie podmalowane barwiczką, na pofalowane włosy układające się w warkocze spływające poniżej ramion, na aksamitną suknię zdobioną brokatem i ramiona widoczne w jej rozcięciu. Uśmiechnął się zimno, kiedy już skończył taksować ją niby turecką klacz.
– Zarobisz. To nic trudnego dla ciebie.
– Dam trzysta.
– Nie jestem na jarmarku i nie przyszedłem się targować. Dasz czterysta dwadzieścia siedem i ani grosza mniej!
– Skąd mam pewność, że mogę ci zaufać?
– Bo trzy miesiące temu na trakcie zabiłem Jędrzeja Jordana. Dokładnie, sumiennie i na śmierć. To zwykła rzecz, mościa panno. Popytaj na zamku albo w ratuszu.
– Potrzebuję czasu do namysłu.
– Jak chcesz. – Podniósł z podłogi szarawary, włożył je, wbił nogi w czarne kowane buty, podniósł szablę. – Jak się zdecydujesz, szukaj mnie.
– Gdzie?
Pokazał szerokim gestem widnokrąg. A potem powoli ruszył do drzwi.
– Panie Dydyński.
Zatrzymał się.
– Poczekaj chwilę.
– Dobrze. Ale to nie wszystko.
– Dobrze, ale co?
– Potrzebuję zaliczki.
Widział, jak na jej licu pojawia się grymas złości. Nawet ona, kurtyzana z krainy wojewodów i kasztelanów, nie potrafiła go ukryć. A może nie chciała.
– Wszyscy jesteście tacy sami. Żebrak i ksiądz. Senator i pachołek.
Nerwowo sięgnęła za plecy, do sznurowego zapięcia sukni. Dydyński uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Nie idzie mi o taką zaliczkę. Zostaw swoje ciało dla senatorskich synów i biskupów. Chcę dwudziestu dukatów na konia i moderunek. Ograbili mnie w wieży.
Kiwnęła głową, jakby czytając w jego myślach.

* Łac. – zwierzęcy.** Łac. – na sposób Amazonek, z dobytym mieczem


Dodano: 2010-03-19 17:49:22
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS