M. John Harrison dał się poznać polskiemu czytelnikowi jako pisarz nietuzinkowy w zeszłym roku, przy okazji premiery
„Viriconium”, zbioru dziesięciu utworów powiązanych ze sobą przede wszystkim miejscem akcji – fantastycznym, tytułowym miastem. Brytyjski autor, przenosząc czytelnika do świata „Viriconium”, oczarowywał formą, językiem i wyobraźnią – pisząc opowieści będące wzorcami dla wielu później tworzących autorów (niekoniecznie epigonów). Nie zawsze jednak twórca wybijający się w jednym podgatunku fantastyki, równie dobrze radzi sobie w kompletnie odmiennej konwencji; stąd też
„Światło” przed lekturą było dla mnie niewiadomą.
W powieści występują trzy wątki, podzielone na naprzemiennie układające się rozdziały. Jeden z nich dzieje się współcześnie, opowiadając o Michaelu Kearneyu, naukowcu poszukującym odpowiedzi nie tylko na problemy naukowe; a wręcz mają one marginalne znaczenie na tym etapie jego życia. Pozostałe dwie historie umiejscowione są w przyszłości, w której to ludzkość opanowała podróże międzygwiezdne... ale nadal Wszechświat kryje w sobie wiele tajemnic. Bohaterowie wątków z przyszłości wydają się obcy, ale gdzieś na głębokim poziomie, wewnątrz duszy, targają nimi jednak bardzo ludzkie rozterki. Wątki trzech głównych postaci, z których każda przeżywa własne dramaty i walczy z innymi demonami, korespondują ze sobą i na niektórych płaszczyznach się uzupełniają.
Zresztą postaci w „Świetle” stanowią według mnie jeden z największych atutów powieści. Są nakreślone wyraziście, ale niejednoznacznie. Bohaterowie poszukują własnej (duchowej) tożsamości, starają się ujść zagubieniu. Autor umiejętnie dawkując szczegóły z ich życia, stopniowo odsłaniając przeszłość, rzuca na nie nieco światła, lecz niczego nie określa w sposób kategoryczny. Pokazuje ich ułomności i grzechy, ale nie wartościuje, pozwalając odbiorcy samemu wydać werdykt w ich sprawie.
Należy zaznaczyć, że „Światło” wcale niekoniecznie jest powieścią, po którą powinny sięgnąć osoby wyjątkowo wrażliwe. Choć czystego okrucieństwa, w przeciwieństwie do – waham się trochę przed użyciem tego słowa – erotyzmu, w powieści nie ma zbyt wiele, to jednak po niektórych scenach można poczuć głęboki niesmak; brawa należą się autorowi za wywołanie takiej reakcji, gdyż osiąga to raczej subtelnymi metodami, ale jednak nie każdemu może to przypaść do gustu.
Harrison stopniowo odkrywa przed czytelnikiem kolejne warstwy, płaszczyzny opowieści. Cały czas zwodzi, nie sugeruje ku czemu prowadzą poszczególne wątki, choć z czasem można zacząć snuć pewne przypuszczenia – nie zawsze trafne. Początkowo czytelnik może czuć się rzucony na głęboką wodę, w treść pełną obcych postaci i nieznanych realiów, lecz wrażenie to szybko mija. Autor skąpo, ale jednak tłumaczy – choć raczej na zasadzie zostawiania poszlak – świat przedstawiony, mechanikę i prawidła rządzące rzeczywistością. Co istotne, odpowiedzi pojawiają się w momentach, w których są naprawdę potrzebne.
Harrison doskonale panuje nad treścią, tworząc węzły fabularne i kulminacje, które następnie rozwiązuje w zaskakujący sposób. Powieść trzyma w napięciu (co, przy stosunkowo nieśpiesznej narracji, jest sztuką) do samego końca, a puenta jest tak mocna (i nietypowa), jak można sobie to tylko wymarzyć. Warto zaznaczyć, że choć „Światło” jest pełną gębą science fiction (miejscami zresztą parodiującą pewne cechy gatunku), a element naukowy stoi u podwalin konstrukcji świata, to – poza scenerią – nie jest on przez większość powieści widoczny, ustępując pierwszeństwa wcześniej wymienianym elementom.
Sposób pisania Harrisona, finezję języka i umiejętność tworzenia pięknych fraz, dane nam było poznać już w „Viriconium”. Konwencja fantastyki naukowej nie daje pozornie aż takich możliwości do budowy bogatych opisów i żonglerki słowem, ale dla artysty, jakim jest Harrison, nie jest to przeszkodą. Choć język powieści wydaje się nieco bardziej surowy, niż miało to miejsce we wcześniej wydanej u nas powieści, realia odległej przyszłości również dają autorowi sposobność do połączenia umiejętności pisarskich z niesamowitą wyobraźnią. Szczególnie duże wrażenie robią dialogi, pełne niedopowiedzeń i dwuznaczności, pozwalające choć przez chwilę na wgląd w serca i umysły postaci.
„Światło” udowadnia, jak wszechstronna może być fantastyka; nieograniczająca się jedynie do banalnych historii i prostych rozwiązań fabularnych lub koncepcyjnych. Harrison stworzył powieść pod każdym względem wybitną. Już sama okładka polskiego wydania zasługuje na wyróżnienie – ale to, co znajduje się wewnątrz, sprawia, że nie można przejść obok tej powieści obojętnym.
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
tomerto - 14:25 02-10-2014
Rewelacyjna recenzja. Zachęca do przeczytania książek tego autora.
draken - 14:07 03-10-2014
Szkoda, że sama książka zniechęca do czytania dalszych książek tego autora.
Shadowmage - 14:11 03-10-2014
Nie znasz się
draken - 14:12 03-10-2014
Fakt. Ta jeszcze nie. Następna.
Shadowmage - 14:22 03-10-2014
Swoją drogą to Harrison obok Chapmana najbardziej chyba dzieli czytelników "Uczty Wyobraźni" na zdecydowanych zwolenników i przeciwników. Wypośrodkowanych opinii jest bardzo mało.
nosiwoda - 17:17 03-10-2014
draken pisze:Fakt. Ta jeszcze nie. Następna.
+1.
Jak wiadomo, napisałem bardzo wypośrodkowaną recenzję tej następnej...