NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki


Literackie zgadywanki 01/2010

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.




Dla mnie osobiście jedną z najciekawszych odmian fantastyki jest science fiction bliskiego zasięgu, ekstrapolująca obecnie zauważalne trendy społeczne, by w połączeniu z rozwojem technologii stworzyć realia fascynujące, wiarygodne, a jednocześnie na tyle obce, by czytelnik do samego końca odkrywał w nich coś nowego. Świetnym przykładem mogą być powieści Neala Stephensona – „Zamieć” i „Diamentowy wiek”. Ciekaw jestem, czy w „Rzece bogów” Ianowi McDonaldowi uda się stworzyć równie spójną i porywającą wizję. Będzie zapewne ciężko, ale jeśli poziom okaże się zbliżony, to można oczekiwać wyśmienitej rozrywki. Nie będzie to pierwsza taka próba w Uczcie Wyobraźni – przecież pierwsze kilka opowiadań z „Accelerando” Charlesa Strossa również można rozpatrywać w tych kategoriach, choć – jak przypuszczam, McDonaldowi za punkt wyjściowy do snucia przyszłości posłużą zupełnie inne elementy, niż to miało miejsce w książce szkockiego pisarza. Starałem się unikać wszelkich informacji dotyczących treści, więc strzelając – obstawiam, że „Rzece bogów” bliżej będzie do cyberpunkowych powieści Wiliama Gibsona ze szczyptą tego, co w swych książkach oferuje Dan Simmons.
Tytuł powieści, a także zapowiadana w notce wydawniczej sceneria (Indie) sugerują silne umocowanie fabuły w realiach wierzeń hinduskich. W tym momencie oczywiście pojawiają się niemal automatycznie skojarzenia z „Panem Światła” Rogera Zelazny’ego, ale nie spodziewam się, by oprócz wspólnego korzenia religijnego, te dwie powieści miały ze sobą wiele punktów stycznych. Mam nadzieję, że indyjskość książki nie ograniczy się wyłącznie do wierzeń, ale zostanie pokazana cała paleta niezwykle zróżnicowanych kultur zamieszkujących m.in. Dekan i podnóże Himalajów. Intryguje mnie również, czy obranie Indii za scenę było po części uwarunkowane wzrostem znaczenia tego kraju na światowej scenie gospodarczej; jeśli tak, to w „Rzece bogów” nie powinno zabraknąć wątków ekonomicznych, przedstawiających układ geopolityczny w połowie XXI wieku.
Ponoć powieść jest pisana z punktu widzenia dziewięciu postaci, co daje możliwość pokazania całego spektrum wykreowanej rzeczywistości. Zastanawiam się tylko, czy będą to oddzielne historie, tylko delikatnie się zazębiające lub pozornie niepowiązane, a w rzeczywistości prowadzące do wspólnego finału, czy też może będzie to od początku jeden wspólny wątek, jednolita fabularnie całość, tylko że opowiadana z różnych punktów widzenia. Obie możliwości wydają się kuszące, choć z racji słabości do mięsistych fabuł, wolałbym wersję drugą.

Tymoteusz Wronka





Nie wiem jak wy, ale ja już dawno się pogubiłem w meandrach inkwizytorskiego cyklu Jacka Piekary. Czy następną pozycją będzie z dawna zapowiadany „Rzeźnik z Nazaretu”, kolejny tom „Płomienia i krzyża”, a może jeszcze inna pozycja? Wszystko jest możliwe. Nie inaczej jest z najnowszą odsłoną przygód Mordimera Madderdina pod znamiennym tytułem „Ja, inkwizytor. Wieża do nieba”.
Początkowo spodziewałem się, że dostaniemy kontynuację „Płomienia i krzyża”, z czasem okazało się, że Piekara stworzył odrębny utwór. Według blurba autor tym razem skupił się na młodzieńczych latach bohatera, a akcja książki poprzedza wydarzenia znane nam już ze „Sługi bożego”. Tyle wiadomo. Można, z dużą dozą pewności, również założyć, że nie uległa zmianie sama koncepcja cyklu. Młodemu inkwizytorowi przyjdzie pewnie zmierzyć się z zagadkowymi zbrodniami, herezją lub czarną magią. Znając los śledztwa zostaną pomyślnie rozwiązane, a ich jedynym wspomnieniem będzie swąd dopalających się ciał na stosach – czyli tak jak zwykle.
O ile więc sama fabuła nie powinna zaskoczyć, spore nadzieję wiążę z samą osobą Madderdina. Do tej pory mieliśmy okazje poznać go jako doświadczonego i bogobojnego inkwizytora, który w imię zasad potrafił skazać na śmierć nawet przyjaciół. Być może będzie nam dane teraz poznać wydarzenia, które ukształtowały jego postawę. A może jest to wrodzona cecha jego charakteru? Liczę także po cichu, że autor rzuci nieco światła na uniwersum, w którym rozgrywa się akcja jego powieści. Nowe święta? Rzut okiem na sytuację geopolityczną. A może garść wiadomości z dziejów alternatywnej Europy? Możliwości jest wiele, tylko czy Piekara będzie chciał je wykorzystać. Czy też w swoim stylu znów jedynie rzuci kilka aluzji? Zobaczymy.

Adam "Tigana" Szymonowicz





Zwróciłam uwagę na tę książkę przez tytuł i dobre recenzje poprzednich powieści Daniela Odii. Opis wydawcy zapowiada „Kronikę umarłych” jako dramat obyczajowy w konwencji grozy. Bohaterami książki są czterej mężczyźni: muzyk ze złamanym sercem, chodzący ideał zmęczony zwykłym życiem, ojciec odreagowujący chorobę syna przygodnymi romansami oraz ksiądz z kryzysem wiary. Mam przeczucie, może złośliwe i niesprawiedliwe, że gdyby autorką książki była kobieta, wydawca nie porównałby książki do miniserialu „Królestwo” Larsa von Triera, bo fabuła nie prezentuje się odkrywczo ani jakoś specjalnie intrygująco. Ciekawa jednak jestem wykonania pomysłu, zwłaszcza przedstawienia psychologii bohaterów, ich zagubienia i walki z własnymi demonami. Podobno zwyczajność przeraża bardziej niż najgorszy koszmar, będziemy mogli się o tym przekonać po dwudziestym stycznia.

Anna "Eruana" Zasadzka





Chociaż od polskiej premiery „Z mgły zrodzonego” Brandona Sandersona minęły już prawie dwa lata, skłamałbym, gdybym napisał, że specjalnie czekałem na kontynuację. Poprzednia powieść Sandersona jawi mi się jako klasyczna powieść fantasy z serii: mała sierotka odkrywa w sobie wielką moc, dzięki której rzuca wyzwanie tyranowi. Podejrzewam, że nawet średnio obeznany czytelnik fantasy jest w stanie „dośpiewać” sobie resztę elementów tej historii: katorżniczy trening, zakazana miłość, pierwsze niepowodzenia, poświęcenie mistrza, końcowe zwycięstwo. Na dobrą sprawę jedynym świeżym pomysłem było wprowadzenie ciekawego systemu magii polegającego na „spalaniu” (wykorzystywaniu) pewnych metali. Osoby obdarzone odpowiednią mocą potrafiły zwiększyć siłę fizyczną, wyczulać zmysły, a nawet przewidzieć przyszłość. „Spalanie” metali miało przełożenie na sposób walki – pojedynki tzw. „Zrodzonych z Mgły” przypominały te z „Matrixa”. Było to jednak jedyne novum.
Czego zatem można oczekiwać po „Studni wstąpienia”? Na pewno pojawi się nowy wielki czarny charakter, który napsuje wiele krwi głównym bohaterom. Można również liczyć na dalszą eksploatację zagadnień magii, a z nią, być może, odkrycie nowych magicznych metali.
Jeśli nawet zawiedzie sama fabuła mocnym punktem powinien okazać się styl Sandersona. Barwny, żywy od czasu do czasu potrafiący zaskoczyć czytelnika humorem. Innymi słowy czeka nas prawdopodobnie klasyczna powieść fantasy napisana w sposób lekki, miły i przyjemny.

Adam "Tigana" Szymonowicz





Debiut powieściowy Adriana Tchaikovskiego porównywany był do literackich dokonań zarówno autorów uznanych, jak i tych, którzy pomimo wydania zaledwie kilku tytułów zdążyli już zyskać popularność i zainteresowanie wielu czytelników na całym świecie. Można było usłyszeć nawet o Tolkienie i stworzonym przez niego Śródziemiu.
Lektura „Imperium czerni i złota” weryfikuje notę wydawcy i opinie, co bardziej entuzjastycznych zagranicznych czytelników, skłaniając do schowania ich między (fantastyczne) bajki. Jednakże tylko po części, bo choć książkę Tchaikovskiego trudno porównać do Trylogii Pierścienia, to rzeczywiście wiele cech jego prozy łączy go z takimi pisarzami jak choćby Scott Lynch (zwłaszcza potoczystość fabuły).
Początek cyklu „Cienie pojętnych”, planowanego na co najmniej dziesięć tomów, zapowiada wielki potencjał, drzemiący w każdym właściwie elemencie opowiadanej historii. Nie znajdziemy tu gatunkowej rewolucji czy większej dawki oryginalnych rozwiązań, ale autor rekompensuje to dbałością o składowe swojego dzieła i umiejętnościami, dzięki którym jego książkę naprawdę chce się czytać. To kawał porządnej literackiej roboty, z dodatkiem garści ciekawych, wciąż niewykorzystanych do końca przez innych autorów pomysłów. Takich jak rewolucja przemysłowa dzieląca świat zamieszkały przez rasy wyrosłe na owadzich wzorcach (Tchaikovsky studiował zoologię i psychologię i w książkach zręcznie wykorzystuje zdobytą wiedzę) na te, które przystosowały się do nowych warunków oraz pozostające wiernymi starym wierzeniom, magii. Mapa ogromnego świata będzie zapełniać się wraz z kolejnymi książkami cyklu, bohaterowie odkrywać przed czytelnikiem swoje skomplikowane, wielowymiarowe charaktery, a fabuła podążać wraz z ich osobistymi aspiracjami, nie pozwalając oderwać się czytelnikowi ani na chwilę od lektury. Właśnie tego spodziewam się po „Klęsce ważki”. Rozwinięcia potencjału wyrażonego rozległym światem, interesującymi bohaterami gęsto odwołującymi się do swych owadzich korzeni, i fabułą, pełną zwrotów akcji i zwyczajnie wciągającą.
W wywiadzie dla Katedry Tchaikovsky wspomniał, że w drugim tomie wiele miejsca poświęcone jest miastom-państwom mrówek, zaś wojna staje się istotna dla ras, które do tej pory trzymały się na uboczu, takich jak modliszki i pająki. Autor pokaże też dosadniej, że żadna ze stron nie jest jednoznacznie dobra lub zła, tak jak różne są jednostki. Poznamy władcę Imperium Os, który według zagranicznych czytelników jest jednym z najciekawszych bohaterów tej części. Jedyne, co budzi mój niepokój, to analogia historii naszego i powieściowego świata. Słowa autora pozwalają z dużym prawdopodobieństwem określić przybliżony przebieg wydarzeń, wraz z ostatecznym finałem całego cyklu – Zdałem sobie sprawę, że w naszej historii rozwoje wielkich imperiów miały podobny przebieg, od wieków nie zmieniła się też mentalność największych przywódców, ich poczucie wyższości wobec tych, z którymi walczyli, i co ich w rezultacie zgubiło. I takie jest też przesłanie mojej książki.
Komentarze na amazon.com (niezbyt liczne, za to jednogłośne) opisują „Klęskę ważki”, jako jeden z najlepszych drugich tomów w historii serii fantasy. Ponadto ma być znacznie lepszy od debiutu, co bardzo zaostrza apetyt. Zgodnie z moimi przewidywaniami tempo akcji, wątki, bohaterowie, polityka i społeczeństwa mają być jeszcze bardziej dopracowane, a całość wciągająca. Pozostaje więc czekać na zapowiadaną ucztę i mieć nadzieję, że autorowi starczy pomysłów oraz konsekwencji, by kolejne tomy co najmniej trzymały poziom tych pierwszych.

Krzysztof Kozłowski





„Ostatnia z Dzikich” jako drugi tom powieściowego cyklu, prezentuje się całkiem nieźle. Choć bazuje na znanych schematach fabularnych i zakończenia niektórych wątków nie zaskakują, to tempo akcji jest utrzymane, kreacja bohaterów i ich wizerunek psychologiczny – prawdopodobna, a ontologiczne tło świata – na tyle frapująco przedstawione, że pobudza zainteresowanie czytelnika i skłania do zastanowienia. Na szczęście autorka zdecydowała się zmienić wcześniejszy, irytująco spolaryzowany obraz powieściowego świata – i książce wyszło to na dobre: pojawiło się miejsce na dylematy bohaterów, na prezentację różnych postaw wobec wiary – od bezkrytycznej i pozbawionej wątpliwości, niemal ślepej akceptacji boskiej nieomylności, aż do sceptycznego i racjonalistycznego podejścia do tej kwestii, a dzięki ujawnieniu kilku dosłownie szczegółów z przeszłości bogów – na kolejne wątpliwości, tym razem dotyczące ich prawdziwej natury (o ile w ogóle jest definiowalna).
Bardzo się cieszę, że moje obawy na temat przemiany Aurai w nadwrażliwą emo-czarodziejkę, wyrażone w listopadowych „Literackich zgadywankach”, okazały się zdecydowanie nietrafione. Auraya, owszem, cierpi na zespół stresu pourazowego, ale nie obnosi się z nawiedzającymi ją koszmarami, nie domaga się współczucia i nie rozczula się nad sobą. Jednym słowem – do emo jest jej bardzo daleko. Przeżyty przez Aurayę wstrząs przyczynił się do osiągnięcia dojrzałości psychicznej, co autorka przedstawiła z dużym wyczuciem. Podobnym wyczuciem oraz sporą wiedzą psychologiczną wykazała się Trudi Canavan przy zamknięciu wątku Leiarda, który starał się uporać z nawiedzającymi go wspomnieniami Mirara.
W sumie – lektura „Ostatniej z Dzikich” okazała się satysfakcjonująca. Zainteresowanych szczegółami zapraszam do lektury recenzji.

Beata Kajtanowska





„Ludzie wiatru” byli dla mnie przyjemnym rozczarowaniem. Spodziewałam się romansu, a dostałam dobry kryminał historyczny z wyrazistymi i wiarygodnymi bohaterami. Obiecanego rozmachu nie było, ale po barwnym stylu Viviane Moore spodziewam się go w dalszych częściach. Książka okazała się ciekawą lekturą mocno osadzoną w realiach XII-wiecznej Francji. Wątki zostały dobrze połączone, a kryminalna zagadka nie jest najistotniejszym elementem historii. Lekko rozczarować może jej łatwe rozwiązanie przez czytelnika, ale do dalszej lektury zachęca intrygująca przeszłość młodego Tankreda i to ona przede wszystkim sprawiła, że chętnie sięgnę po następny tom. Mimo niewielkiej objętości „Ludzi wiatru”, ich autorka umiejętnie oddała charakter wieków średnich i mentalność bohaterów, z lekkością prowadzi także przez kolejne wydarzenia.

Anna "Eruana" Zasadzka





„Zwycięstwo orłów” Naomi Novik zgodnie z moimi przypuszczeniami okazało się powieścią nieco słabszą od „Imperium kości słoniowej”, ale jednak – w przekroju cyklu – wcale nie książką najsłabszą. Uplasowałbym ją, wśród do tej pory wydanych tomów, na trzecim miejscu, zaraz za czwartą i pierwszą częścią „Temeraire’a”. Jednakże mniej więcej tak, jak zgadywałem w sierpniu, autorce nie starczyło umiejętności (talentu? chęci? pomysłu?) na interesujące wykorzystanie potencjału tkwiącego w zmianie historii wojen napoleońskich, a także rozwiązanie patowej sytuacji, w jakiej znaleźli się główni bohaterowie. Nie do końca trafnie przepowiedziałem, że konsekwencje czynów z poprzedniego tomu szybko przeminą – w zakończeniu „Zwycięstwa orłów” znowu dają o sobie znać (stanowiąc jednocześnie punkt wyjściowy do następnego tomu). Niemniej jednak przez większość książki nie odgrywają one żadnego znaczenia, a wręcz pozwalają bohaterom na działania, które w innych okolicznościach byłyby niemożliwe. Za wcześnie jest jednakże na stwierdzenie, jakie znaczenie geopolityczne będzie miała opisywana w książce inwazja wojsk francuskich na Wielką Brytanię. Na to pytanie – być może – odpowiedzą następne tomy.

Tymoteusz Wronka



Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski


Autor: Katedra


Dodano: 2009-12-31 16:04:23
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Lord Turkey - 18:53 02-01-2010
Styczeń zapowiada się dość smakowicie.

Zgadywana "Klęska ważki" Tchaikovskiego, "Burza" Parowskiego (nota wydawnicza i doświadczenie tego pana zachęcają), McCarthy i jego "Droga" (nowe wydanie w sam raz na pierwszą lekturę) oraz Darda. Ciekaw jestem jak ten ostatni poradził sobie z kolejną opowieścią grozy, bo miło wspominam jego debiut. O ile poprawił się tam, gdzie dotąd zgrzytało, to książka może być naprawdę nie najgorsza.

Shadowmage - 12:52 03-01-2010
Dardę przemilczę :P Co do Parowskiego to niekoniecznie dobry redaktor jest dobrym pisarzem. Po odczytach na konwentach mam wrażenie, że chcial trochę za dużo szczegółów do książki wsadzić i nie wiem jak to się odbije na całości. O wartości litrerackiej się nie wypowiadam, bo Parowski nie słynie z najlepszej dykcji i w związku z tym ciężko się wypowiadać na podstawie przeczytanych fragmentów.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS