NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Grzędowicz, Jarosław - "Pan Lodowego Ogrodu", tom 3
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Data wydania: Listopad 2009
ISBN: 978-83-7574-166-7
Oprawa: miękka
Format: 125×195mm
Liczba stron: 504
Cena: 33,00 zl
Seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Grzędowicz, Jarosław - "Pan Lodowego Ogrodu", tom 3 #2

Szkarłat

Drakkainen rozgimnastykował palce, jakby zabierał się do gry na pianinie, wciągnął kilka razy powietrze nosem i wypuścił je przez usta. Powiedział coś, co brzmiało jak „Geronimo”, zrobił krok do tyłu i usiadł ostrożnie, pochylony do przodu, gotów zerwać się w każdej chwili na nogi. Nic się jednak nie zdarzyło.
– Dobra – ogłosił. – Etap drugi.
Powoli i ostrożnie oparł się plecami, po czym położył obie dłonie na rzeźbione podłokietniki.
I zamarzł.
Zamarzł z odrzuconą do tyłu głową, jego skóra pokryła się migocącym nalotem lodowego pyłu, krótka szczecina na szczęce obrosła srebrnym puchem szadzi, kaptur półkożuszka zesztywniał jak deska. Kosmate lodowe igły objęły nawet rozchylone usta i zęby, najeżyłysię na gałkach ocznych. Sylfana wrzasnęła.
– Czekaj! – zawołał Grunaldi i chwycił ją za ramię. –Bo go połamiesz! Na razie czekamy.
– Przecież widzisz, co się dzieje! – krzyknęła. – On zamarzł! Zmienił się w lód!
– Wie, co robi – oznajmił Spalle. – Zawsze mówiłem, że to Pieśniarz. Nawet jeśli sam o tym nie jest przekonany.
Pokład zaczął dygotać pod ich nogami, a potem drakkar wyraźnie zwolnił. Wokół kadłuba we wszystkie strony popłynęły drobne fale i okręt zaczął dryfować z prądem, celując w zasypany śniegiem brzeg.
Chwycili się burt i masztu, czekając na zderzenie, ale okręt przechylił się na drugą burtę i skręcił, strącając z wysokiego brzegu nawis śniegu. Wpłynął znów w nurt, po czym zatrzymał się, drżąc lekko, płynące rzeką kry z trzaskiem łamały się na rufi e i drakkar znów ruszył – do tyłu.
– On żyje i steruje tym – oznajmił niepewnie Warfnir. – Chyba.
– Zwykły rudel byłby lepszy – zauważył Grunaldi ponuro.
Okręt obrócił się wokół osi i ponownie popłynął przed siebie środkiem nurtu.
– Mówiłem? Pieśniarz – powtórzył z uporem Spalle.
Nikt mu nie odpowiedział.
Pokryty lodem posąg na rufie zatrzeszczał lekko. Migocąca w powietrzu milionami tęczowych iskier mroźna mgła uniosła się z jego twarzy i ramion.
Na brzegach zaczęły pojawiać się pierwsze domy i pierwsze belkowane pomosty, do wody wchodziły pochylnie wyłożone dokładnie okorowanymi tramami, pokryte cienką, lśniącą warstwą lodu.
Na końcu pomostu siedział chłopak w ogromnym skórzanym kapeluszu i kożuszku, zaopatrzony w drewniane wiadro i linkę z kawałkiem deseczki pełniącą rolę kołowrotka. Chłopak wywijał nad głową haczykiem z nadzianą przynętą. Zobaczył płynący rzeką ogromny lodowy okręt i zamarł bez ruchu, nadal kręcąc linką.
Drakkar zaskrzypiał, jakby miał rozpaść się na kawałki. Wszyscy przysiedli odruchowo, chwytając za burty i napięte lodowe liny takielunku. Kadłub przebiegł wstrząs, stewa wygięła się nagle esowato jak ciało ogromnego węża, smoczy łeb odwrócił się do tyłu i spłynął niżej, wpatrując się w załogę parą wąskich ślepi, które zalśniły nagle przytłumionym rubinowym blaskiem. Spalle bardzo powoli wyciągnął miecz z pochwy, Grunaldi zasłonił sobą Sylfanę, wypluł jakiś paproch, który międlił w ustach, i pociągnął nosem. Warfnir stojący z boku przesunął się kilkoma wolnymi krokami w stronę topora opartego o burtę.
Smok zahuczał, co zabrzmiało jak dźwięk potężnej trąby.
– Przynieście mi miecze z kajuty – oświadczył smok z niskim dźwiękiem sunącego lodowca. – I hełm. I jakieś futro.
– Z czego? – zapytał cichutko Grunaldi jakimś takim schrypniętym głosem.
Smok zakołysał gwałtownie łbem i jakby lekko ryknął, ale stłumił ten dźwięk.
– Z tej komórki z tyłu, gdzie sypiam – zawarczał znowu. – Miecze. Te dwa zakrzywione. Kiedy dopłyniemy na koniec Żmijowego Gardła, spróbuję przybić do brzegu. Natychmiast wszyscy zeskakujcie. Ja spróbuję wstać i też zejdę, ale dopiero jak wszyscy będą na brzegu. O dziesięć kroków od burty. Gdybym nie dał rady, wsiadajcie z powrotem. Trudno. Warfnir, zostaw ten topór, kusipaa!
– To Ulf przez niego gada?
– Nie, to smokowi zachciało się mieczy – warknął Grunaldi. – Temu, co sypia w komórce, ty koźle! Zasuwaj po te miecze i przynieś też nasze, kiedy już będziesz na dole.
Smok odwrócił się ze skrzypieniem ponownie do przodu, wyprostował i zesztywniał. Wijąca się wężowa szyja znowu stała się lodową stewą.
Dzieciak na brzegu coraz wolniej kręcił przynętą, a w końcu opuścił ramię i usiadł gwałtownie na pomoście, po czym zwalił się na plecy.

Na zasypanym śniegiem nabrzeżu Żmijowego Gardła kręciło się niewielu ludzi. Ktoś szedł z wiadrem ku rzece, ktoś ciągnął sanie wyładowane porąbanymi polanami, ktoś pędził stadko kóz, jakiś postawny mąż w czarnej, kosmatej burce i filcowej czapce stał z kciukami zatkniętymi za pas i gapił się na drakkar z otwartymi ustami.
Wszyscy stawali jak wryci tam, gdzie akurat zastał ich niezwykły widok. Kozy rozbiegły się gdzieś, kobieta upuściła trzepocącą rybę na pomost, ktoś usiadł z rozmachem w otwartych drzwiach.
Wzdłuż rzeki stało niewiele wilczych okrętów, z większości zdjęto już maszty i cały takielunek. Mniejsze łodzie leżały dnem do góry wzdłuż pomostów, nakryte płótnem. Wstawał szary, pochmurny dzień i prószył lekki śnieg. Z dymników stłoczonych na brzegu chałup snuł się siwy, pachnący ogniskiem dym.
Lodowy drakkar sunął rzeką, krusząc cienką warstwę lodu, płosząc stada wodnych ptaków siedzących na palach pomostów i rozwieszonych sieciach. Od zakrętu, z oddali słychać już było szum morza.
W najszerszym miejscu rozlewiska okręt zatrzymał się, wibrując lekko, po czym obrócił elegancko w miejscu i wpłynął tyłem pomiędzy dwa pomosty. Łeb smoka odwrócił się przy tym na rufę przez prawą burtę. Drakkar znieruchomiał.
Woda wokół niego zmętniała, pokryła się drżącą warstwą lodowych płytek i nagle zamarzła z trzaskiem, tworząc jęzor łączący go z lądem.
Grunaldi uchwycił Sylfanę pod pachy i wystawił na pomost. Syknęła jak kot i wymierzyła mu w przelocie kopniaka. Spalle chwycił miecze Drakkainena ciśnięte przez Warfnira, który następnie rzucił oręż Grunaldiemu. Wyskoczyli za burtę, ktoś poślizgnął się na oblodzonych deskach pomostu.
– Co teraz? – zapytał Spalle, kiedy stali już na brzegu.
– Teraz będzie próbował odtajać i wyleźć, jak powiedział – zauważył Warfnir, zapinając ciężki pas.
– To dobrze, bo tamci wszyscy z widłami i hołoblami strasznie się spieszą, żeby nas powitać.
Siedząca na rufie postać okryła się kłębami migocącej mgiełki, po czym wstała z chrzęstem i skrzypieniem pękającego lodu.
Spalle przesadził. Tłum biegnący do drakkara rzeczywiście wyposażył się w widły i siekiery, ale z każdym krokiem coraz mniej był tłumem i coraz mniej biegł.
W pobliże pomostu podeszło zaledwie pięciu ludzi, i to ostrożnym krokiem.
Znad rzeki uniosły się tumany mgły, która wpełzła na deski, kryjąc stojących tam ludzi. Z tronu na rufie drakkara uniosła się ogromna postać, wyglądająca trochę jak człekokształtny obłok mgły, a trochę jak posępny bałwan śniegowy. Lodowy olbrzym wyszedł wielkimi krokami na keję, skrzypiąc i gubiąc odłamki.
– Nadchodzą Węże! – zagrzmiał głosem lawiny. – Nadchodzi szalony król Aaken, by spalić świat i zesłać martwy śnieg!
Uniósł skrzypiące ramię i wskazał na południe.
– Węże zejdą z gór! Spalą wasze dachy! Zaklną wasze dzieci w żelazne potwory, które wyślą w bój! Przywiodą smoki i upiory zimnej mgły! Tam samotnie walczą z nimi Ludzie Ognia! Jeśli ich nie wesprzecie, zginą! A wtedy Węże ruszą na północ, by zniewolić wszystkie ludy Wybrzeża Żagli i cisnąć je do stóp swojego króla!
Zapadła cisza przerywana tylko piskiem mew.



Dodano: 2009-11-27 21:17:30
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS