NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Kochański, Krzysztof - "Drzwi do piekła"
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: Wrzesień 2009
ISBN: 978-83-89595-54-6
Oprawa: miękka
Format: 125×195 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,50
Ilustracja na okładce: Tomasz Maroński



Wywiad z Krzysztofem Kochańskim

Piszę wyobraźnią, nie doświadczeniem


Katedra: Śmiało można powiedzieć, że jesteś jednym z prekursorów fantastyki w Polsce. Jak z perspektywy czasu patrzysz na ewolucję naszego rynku?

Zdjęcie: Krzysztof KochańskiKrzysztof Kochański: Zaryzykuję twierdzenie, że od czasu, kiedy zaczynałem swoją literacką twórczą przygodę, w żadnej gałęzi polskiej literatury nie zmieniło się tak wiele. Bez problemów wjechaliśmy na anglosaską autostradę – z mniejszym lub większym powodzeniem (moim zdaniem mniejszym) – ale i pojawiły się całkiem malownicze nowe polskie szosy. Nie zawsze zalewane dobrej jakości asfaltem, ale przez tyle lat było kilka solidnych dróg szybkiego ruchu. Denerwowała mnie kiedyś tak zwana „klerykal fiction”, ślepa uliczka – od początku było dla mnie oczywiste, że jest ona ślepa – w który to nurt na siłę wpakowywano utwory nie zasługujące na takie ironiczne określenie, jak na przykład „Miasta pod Skałą” Huberatha. Tu już mnie zatkało, kiedy przeczytałem takową szufladkującą recenzję, w dodatku po latach, kiedy niektórzy zdążyli już zapomnieć, co to właściwie ten „klerykal” był.
Z pewnym smutkiem patrzę na dominację fantasy. Miażdżąca przewaga, jaką zdobył ten gatunek nad science fiction, wciąż mnie zaskakuje. Na szczęście w ostatnim czasie to się zmienia. Dlaczego ze smutkiem? Dlatego, że pozycje w rodzaju sagi „Pieśń Lodu i Ognia” Martina zdarzają się tak niezwykle rzadko, że praktycznie przestałem fantasy czytać. Ile razy można wyrzucać do kosza książki, po przeczytaniu zaledwie kilkudziesięciu stron?

Jakie według ciebie są przyczyny dominacji fantasy nad science fiction? I czy widzisz – jeśli w ogóle – szanse na zmianę tego stanu rzeczy?

Przyczyna dominacji wydawniczej to odpowiedź na zainteresowanie czytelnicze. Pisarze wywodzą się z czytelników, nie ma innej drogi, więc gdy osiągają odpowiedni poziom czytelniczej świadomości, kontynuują to, co sami lubią. Także inni autorzy, już obecni na rynku, odpowiadają na to zapotrzebowanie, nie tylko ze względów komercyjnych, ale widząc w tym sens swojej pracy – literatura popularna z definicji ukierunkowana jest na masowego czytelnika. W sumie, czy podoba mi się to czy nie – mówię o wspomnianej w pytaniu dominacji fantasy – lepiej, że tak się dzieje, że ludzie dostają to, czego potrzebują, żeby oderwać się od codzienności, niż żeby z braku alternatywy oglądali miałkie seriale w telewizji lub pornosy w internecie.
A szansa na zmianę tego stanu rzeczy? Mam wrażenie, że jest lepiej, niż było jeszcze kilka lat temu, może dlatego, że przebija się horror i na jego stronę przechodzą czytelnicy fantasy, gdy tymczasem klasyczna science zachowuje status quo.

Mówisz, że z grubsza podążamy drogą wyznaczoną na Zachodzie. Czy nie wydaje Ci się jednak, że wielu polskich autorów wybrało trochę inną ścieżkę; fantasy, ale nie klasyczne – raczej w stylu urban fantasy pomieszanej z horrorem?

Zgadza się, wszak wspomniałem wcześniej o całkiem malowniczych polskich szosach.

Podczas kariery pisarskiej tworzyłeś utwory należące do fantasy, science fiction i horroru; a także mieszanki tych podgatunków, nie wspominając o tekstach pozbawionych pierwiastka fantastycznego. Konwencja utworu nie robi ci różnicy?

Masz rację, nie robi. Jednak z fantastyką jestem związany na śmierć i życie. Nawet tam, gdzie brak u mnie, jak to określiłeś pierwiastka fantastycznego, są momenty, w których czytelnik nie jest pewien, czy rzeczywiście go nie ma. Dopiero rozwój fabuły lub zakończenie uświadamia mu, że wątek fantastyczny powstał w jego głowie, którą – przynajmniej mam taką nadzieję – udało mi się czasowo zmanipulować. Na przykładzie ostatnio wydanych „Drzwi do piekła”, tak jest w „Śmierci trolla”, „Alchemii” czy „Stypy ze strachem na wróble w tle”. Jeśli trafia się wyjątek, czyli mój tekst jest pozbawiony elementów fantastyki, to przyjmij to jako potwierdzający regułę wyjątek.

Wiele z twoich opowiadań i nowel dzieje się w świecie, który uległ jakiejś katastrofie; czasem stanowi to sedno opowieści, a czasem jedynie tło. Skąd u ciebie zamiłowanie do przedstawiania apokaliptycznych wizji?

Żebym to ja wiedział. Apokaliptyczne wizje to pewien wycinek mojej twórczości, raptem pięć czy sześć tekstów. Ale chyba rzeczywiście takowe zamiłowanie istnieje. W opowiadanych historiach lubię stwarzać sytuacje, w których bohater postawiony jest w sytuacji trudnej, czasem go przerastającej, i zastanawiać się, jak z tego wybrnąć, a nawet jeśli przegrać, to z honorem. Trudno o sytuację bardziej ekstremalną niż świat po apokalipsie, dla pisarza malownicze pole do popisu. Może to jest odpowiedź na Twoje pytanie.

Kiedyś powiedziałeś, że czytanie powieści innych autorów utrudnia konstruowanie własnego świata. Przypuszczam jednak, że nie oznacza to, iż nie czytasz książek (czy ściślej: fantastyki). W jaki sposób w takim razie godzisz potrzebę czytania z potrzebą tworzenia czegoś oryginalnego?

Nie mogłem tak powiedzieć, bo to nieprawda. Natomiast prawdą jest, że kiedy na przykład piszę urban fantasy, wówczas Gaiman idzie w kąt. Kiedy horror – nie sięgam po Kinga, póki nie skończę. Unikam bliskiej konwencji, żeby autorzy nie namieszali mi w głowie i nie sprowadzili na swoją ścieżkę rozumowania. To groziłoby zejściem z obranej w wyobraźni drogi, choć – wręcz przeciwnie do tego, co zasugerowałeś – ułatwiłoby konstruowanie świata. Ale czy własnego...? Trzeba się pilnować. Prawdopodobnie o to mi chodziło w jakiejś tam starej wypowiedzi, na która się powołujesz.

Być może faktycznie przeinaczyłem Twoją wypowiedź; od jej przeczytania minęło już trochę czasu. Drążąc jeszcze ten temat: czy nie jest jednak tak, że coraz trudniej jest wymyślić w literaturze coś oryginalnego i w związku z tym czasem o sukcesie decyduje umiejętność odpowiedniego ustawienia i przedstawienia elementów znanych z tekstów kultury?

Hmmm... Trudno o oryginalność... Pewnie, że tak. Ale czy coraz trudniej? Pozornie tak by się wydawało, ale – jak wykazuje doświadczenie – pozory mogą mylić, a nawet skłaniałbym się do koncepcji, iż naprawdę mylą. Nie wiemy, jak pojemny jest zbiór tego, co nazywasz oryginalnością. Dopóki Edison nie wyprodukował żarówki, miasta przyszłości wyobrażano sobie oświetlone lampami i neonami gazowymi, w erze Watta i Stephensona kreślono świetlaną przyszłość pojazdów parowych, że nie wspomnę o balonach sterowcach XXI wieku. I tak dalej, i tak dalej. A przecież w tamtych czasach były to naprawdę oryginalne, epokowe przecież pomysły. Świat się zmienia, człowiek pewnie również, choć może tego akurat za bardzo nie widać, a z nią zmienia się literatura. Zwłaszcza fantastyka. Im więcej wiemy, tym więcej pytań, więcej niewiadomych. A im więcej niewiadomych, tym więcej szans na ich oryginalne, choćby spekulatywne wizje. Tak to z grubsza widzę. A o prawdziwym sukcesie autora decyduje albo talent albo media. Czasem jedno i drugie. Oryginalność to tylko pożądany dodatek.

Czytając twoje opowiadania, szczególnie zebrane w „Drzwiach do piekła”, odniosłem wrażenie, że bardzo istotny jest dla ciebie pomysł, sposób na zaskoczenie czytelnika. Czy to twój sposób na literaturę?

Można tak rzec. Zwłaszcza sposób na krótsze teksty, czyli opowiadania. Pewnie dlatego je głównie piszę. Bardzo sobie cenię suspens jako czytelnik, imponują mi autorzy, którzy potrafią mnie zmylić, zaskoczyć, podpuścić i sprowadzić na manowce. Jeśli Kochańskiemu jako pisarzowi czasem się to uda, wówczas jestem bardzo zadowolony. Lubię mieć dwa pomysły do jednego tekstu, jeden na ciekawe wydarzenie, drugi na suspens. Nie pracuję na konspektach, nie wytyczam sobie drogi od punktu do punktu, więc pomysł często ewoluuje, bywa, że suspens rodzi się w trakcie. Pisanie w edytorze tekstów, a nie w zeszycie, jak było gdy zaczynałem, ma tę zaletę, że łatwo można się cofnąć i zmianami kilku akapitów bezboleśnie dokonać rewolty. Kurczę, właśnie zrozumiałem, co czuły dinozaury na dzień przed wyginięciem!

Skoro piszesz bez założonego planu, to jak często zdarza Ci się zabrnąć w ślepą uliczkę – czyli porzucić rozpoczęty tekst?

Nie piszę bez planu, lecz bez konspektu, a to nie to samo. Czasem zdarza się, że plan, ten w mojej głowie, rzeczywiście prowadzi w ślepą uliczkę, co wychodzi dopiero w trakcie pracy. Pewnie gdybym naszkicował konspekt, zorientowałbym się w sytuacji znacznie wcześniej i zaoszczędziłbym sobie pracy. Ale w naprawdę ciekawej podróży nie chodzi o to, żeby dotrzeć do celu, lecz żeby podróżować. Zwłaszcza, że podróż literacka jest wyjątkowo bezpieczna i nie traci się wiele poza faktem, że zebrane pamiątki i zdjęcia trafią do szuflady, więc nikt ich nie obejrzy. Z reguły szybko orientuję się w sytuacji i porzucenie rozpoczętego tekstu zdarza się rzadko. Te wypociny trafiają do folderu, który nazywa się u mnie Cochcepis. Neologizm ten stworzyłem jeszcze w erze przedkomputerowej, kiedy pisałem długopisem w zeszycie. Te zeszyty tak się wtedy nazywały. Cochcepisy. Można więc powiedzieć, że straciły swoją rangę.


Na Zachodzie dosyć często pojawiają się książki z gatunku hard science fiction. Nigdy nie kusiło cię, żeby wykorzystać w literaturze swoje wykształcenie i doświadczenie zawodowe?

Ależ wykorzystuję. Wykorzystanie posiadanej wiedzy jest nieuchronne w procesie tworzenia fabuły. Ale opieranie się na tym jako fundamencie, bo przecież o to Ci chodzi, byłoby dla mnie okropnie nudne. Nie imponuje mi, kiedy dziennikarz pisze o pracy dziennikarza, a wielbicielka broni i sportów ekstremalnych o swoim hobby. Nie szukam w literaturze, zwłaszcza popularnej, a taką przecież piszę, pamiętnika o wykonywanym zawodzie czy uprawianym hobby, w który wplata się wątek sensacyjno fantastyczny i historia się plecie. Skoro tak właśnie uważam jako czytelnik, nie umiem pracować inaczej jako autor. Piszę wyobraźnią, nie doświadczeniem. Choć oczywiście nie sposób uwolnić się od samego siebie, od ważnych chwil, które się w życiu przydarzyły, a także od codziennej rutyny. To siedzi w człowieku i wyłazi na klawiaturę, czy jestem tego świadom, czy nie.

Twoi bohaterowie niejednokrotnie stoją przed wyborem natury moralnej czy etycznej, badasz granice człowieczeństwa i ukazujesz mroczną stronę ludzkiej duszy. Czy kondycja człowieka, jego dylematy, są według ciebie osią, wokół której powinna być tworzona literatura?

Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Ja jednak, jak wspomniałem, zajmuję się literaturą popularną, a więc odbieraną czytelniczo bardziej przez emocje niż siedzącego gdzieś głęboko ducha. Dylematy, o których mówisz, jeśli powstają, to obok, nadają opowieści autentyczności, jednak najważniejsza wciąż pozostaje sama opowieść, mówiąc wprost: ciekawa historia, pozwalająca miło spędzić czytelniczy czas. Lub niemiło, czyli strasznie lub płaczliwie, ale ponieważ to świat fikcji, więc na jedno wychodzi.

A jako czytelnik wolisz się śmiać, bać czy płakać? Czy jakieś emocje podczas lektury są dla Ciebie szczególnie cenne? I co z wyzwaniem intelektualnym podczas lektury? Czy oba te elementy idą ze sobą w parze, niosąc przyjemność z lektury?

Nigdy się nie boję, ani nie płaczę. Oczywiście podczas lektury. W prawdziwym życiu Rambo to ja nie jestem. Czytając, przeżywam emocje innego rodzaju, których nie potrafię zdefiniować, a które objawiają się tym, że niecierpliwie oczekuję dalszego ciągu opowieści. Natomiast zdarza się, że wybucham głośnym śmiechem – mam nadzieję, że w większości przypadków zgodnie z zamiarem autora tekstu.

Wracając na chwilę do twych postaci – nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że lubisz pisać o bohaterach w pewien sposób ułomnych; z rysą na charakterze, nieprzystających do okoliczności, w jakich się znaleźli. Nie przepadasz za niezłomnymi bohaterami bez skazy?

Rzeczywiście nie przepadam. Superman czy Spiderman to dla mnie postacie zbyt odległe nie tylko od człowieka, ale nawet i od Obcego, którego potrafiłbym sobie wyobrazić. Powiedziałbym, że zbyt fantastyczne, mimo swej prostoty. Ale nie powiem, że ich nie lubię, tych superbohaterów, komiksy jak komiksy, ale filmy o nich oglądałem w swoim czasie nawet z zainteresowaniem. Tylko Batman jest dla mnie kompletnym kretynem.


W niektórych opowiadaniach, choćby „Rex i wyścigi psów czterokołowych” czy „Interesy nie idą dobrze” piszesz o efektach, jakie może przynieść zbyt rozwinięta technologia i nauka. Czy naprawdę upatrujesz w tym możliwych zagrożeń dla ludzkości?

Zależy czego ta technologia dotyczy. Nobel też sądził, że jego dynamit jest super, bo ułatwi pracę górnikom, a potem dla odkupienia win ufundował nagrodę. Co wcale nie znaczy, że dynamit jest paskudny. Paskudni są niektórzy ludzie, którzy paskudnie go wykorzystują. Technologia to tylko pretekst, oni zawsze znajdą sposób, żeby inny człowiek czuł się zagrożony. Ryzyko stwarzamy sami, nie narzędzia, którymi się posługujemy, nie odkrycia, których dokonujemy. Dlatego jestem za rozwojem technologii, a nauki tym bardziej, bo kiedyś doprowadzi nas to może do czegoś, czego obecnie nie umiemy sobie wyobrazić, tak jak ssaki ery po mezozoicznej nie umiały wyobrazić sobie homo sapiens.

W 2003 roku zapowiadałeś powieść urban fantasy dziejącą się w Słupsku, choć niebędącą kontynuacją „Baszty czarownic”. Minęło kilka lat, a książka się nie ukazała. Nadal masz zamiar ją napisać, czy też zarzuciłeś ten projekt?

Zamiar taki miałem i nawet rozpocząłem jego realizację, będąc jeszcze na fali. Niestety „Baszta czarownic” nie została przyjęta dobrze w środowisku miłośników fantastyki, czego nie rozumiem do dziś, zwłaszcza, że poza środowiskiem zebrałem same dobre, a nawet wręcz entuzjastyczne recenzje. Ale kto poza naszym „gettem” zna kogoś takiego jak Kochański i zajrzy w księgarni na półkę z szyldem fantastyka? Zapał powoli mijał, aż wreszcie postanowiłem dać sobie spokój i pozostać przy pisaniu opowiadań, co pewnie umiem lepiej. Te jakieś sto stron, które zdołałem napisać, leży gdzieś na dysku. Nie mówię, że do nich nie wrócę, może tak. Gorzej, że już nie bardzo pamiętam, o co tam chodzi.

Czy to oznacza, że nie należy się spodziewać kolejnej powieści w Twoim wykonaniu? Ograniczysz się jedynie do opowiadań zamieszczanych w pismach i antologiach oraz – być może – od czasu do czasu wydawania zbiorów?

Wręcz przeciwnie. Powieści należy spodziewać się wkrótce, a opowiadań tym bardziej i zawsze. Opowiadania są nie tylko solą science fiction, one są solą mojego życia. I tym dramatycznym akcentem, tak pompatyczną konkluzją, proponuję naszą miłą rozmowę zakończyć.



Autor: Tymoteusz "Shadowmage" Wronka


Dodano: 2009-11-07 10:04:15
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS