NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Gaider, David - "Dragon Age: Utracony tron"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Dragon Age
Tytuł oryginału: Dragon Age: The Stolen Throne
Tłumaczenie: Małgorzata Koczańska
Data wydania: Październik 2009
ISBN: 978-83-7574-162-9
Oprawa: miękka
Format: 125×195 mm
Liczba stron: 472
Cena: 34.99 zł
seria: Warlock



Gaider, David - "Dragon Age: Utracony tron"

Ofiarowanie

– Kiedyś służyłem waszemu dziadowi – rzekł starszy mężczyzna stanowczo, spoglądając twardo w szeroko otwarte oczy Marica. – Tron Fereldenu nie należy do Orlesian, a jeżeli wasza matka naprawdę nie żyje, to teraz waszym zadaniem będzie pozbyć się najeźdźców. – Przerwał, zaciskając zęby, a kiedy ponownie się odezwał, głos miał zduszony uczuciami: – Mogę wam w tym pomóc. Zrobię wszystko, nawet oddam życie.
– Ojcze... – słowa sprzeciwu zamarły na ustach Loghaina,gdy Gareth się odwrócił. Maric już wiedział, że starszy mężczyzna podjął decyzję. Zapewne Loghain właśnie to ujrzał w jego twarzy. Młodszy banita nadal się jednak buntował, nie krył gniewu... Może dlatego, że ojciec gotów był tyle poświęcić dla kogoś, kogo prawie nie znał, kto ściągnął niebezpieczeństwo na niego i jego ludzi. Maric uważał, że Loghain miał prawo czuć więcej niż gniew.
– Synu, chcę, byś dał słowo, że będziesz chronił księcia.
– Nie mogę cię tutaj tak po prostu zostawić – zaprotestował Loghain. – Nie proś mnie, żebym cię opuścił, nie zrobię tego...
– Tak właśnie zrobisz, synu. Twoje słowo, Loghainie.
Kłusownik nie uległ łatwo, przez chwilę wahał się między odmową a posłuszeństwem. Popatrzył jeszcze martwo na Marica, bez wątpienia obwiniając go o wszystko, co się stało. Jednak ojciec oczekiwał odpowiedzi. Loghain z niechęcią skinął głową.
Gareth odwrócił się do Marica.
– Musicie stąd odejść czym prędzej, Wasza Wysokość.
Mówił poważnie! Maric nie wątpił w to ani przez chwilę, podobnie jak w to, że Loghain dotrzyma słowa, nieważne, jak bardzo tego nie chciał. Młody mężczyzna wydawał się kompletnie rozdarty i zrozpaczony. A Maric był zmieszany. Gdyby tylko wiedział! Wyznałby Garethowi prawdę zaraz po przybyciu do obozu. Zastanawiał się, co teraz powiedzieć, ale do głowy przychodziły mu tylko niezręczne i nieważne przeprosiny... Oraz słowa, jakie kiedyś powiedziała mu matka.
To, co poddani dają nam z własnej woli – rzekła – nie jest za darmo. Pamiętaj o tym. Musimy to cenić, ponieważ to jedyny sposób, abyśmy byli tego warci.
– Czy... czy byłeś rycerzem, Garecie? – zapytał Maric.
Pytanie zaskoczyło mężczyznę.
– Ja... Nie, Wasza Wysokość. Byłem kiedyś pokojowym.
– Uklęknij zatem – to była najlepsza imitacja tonu matki i zdaje się, że robiła odpowiednie wrażenie.
Z twarzą pobladłą od uczuć Gareth opadł na kolana.
– Siostro Ailis, bądź moim świadkiem.
Kapłanka postąpiła krok bliżej.
– Tak jest, Wasza Wysokość.
Maric położył dłonie na głowie Garetha. Oby wspomnienia go nie zawiodły, jak się gorączkowo obawiał.
– W imieniu Kalenhada Wielkiego i na oczach Stwórcy mianuję cię rycerzem Fereldenu. Wstań i służ swojemu królestwu, sir Garecie.
Mężczyzna podniósł się sztywno, oczy lśniły mu pod zmarszczonymi brwiami.
– Dziękuję, Wasza Wysokość.
– Niewiele to warte – westchnął przepraszająco Maric. Nic więcej nie pozostało do powiedzenia.
Loghain podszedł, przerywając podniosły nastrój. Jego twarz była jak kamień, gdy oznajmił:
– Musimy iść. Już.
Maric kiwnął głową. Zanim jednak wyszedł z chaty, kapłanka zatrzymała go gestem. Ze sterty ubrań, które naprawiała, wyciągnęła dużą wełnianą pelerynę i bez słowa narzuciła młodzieńcowi na ramiona.
W tym samym czasie Gareth odwrócił się do syna.
– Loghainie... – zaczął cicho.
– Ani słowa – przerwał mu młody mężczyzna z goryczą. Nie chciał spojrzeć ojcu w oczy. Między nimi zapadło niezręczne milczenie, gdy tak stali naprzeciw siebie, a okrzyki z zewnątrz coraz bardziej zbliżały się do chaty.
W końcu Gareth skinął głową.
– Zrób, co należy, najlepiej jak umiesz.
– Oczywiście.
Maric poprawił okrycie. Był gotów. Kapłanka z wahaniem sięgnęła pod ornat i wyjęła groźnie wyglądający sztylet. W oczach chłopaka błysnęło zaskoczenie, lecz zanim zdążył wykrztusić słowo, kobieta wcisnęła mu broń i zamknęła jego palce wokół rękojeści. Popatrzyła mu w twarz, jakby chciała powiedzieć: Niech Stwórca nam wybaczy. Maric skinął głową w podzięce, czując w sercu chłód. Gareth z obnażonym mieczem ruszył do wyjścia.
– Dajcie mi chwilę. Potem uciekajcie.
Siostra Ailis stanęła obok niego.
– Pójdę z tobą – oznajmiła cicho. Wydawało się, że Gareth się sprzeciwi, ale jednak ustąpił. Skinął krótko i oboje opuścili chatę, znikając w szalejącej burzy.
Loghain chwycił Marica za ramię, by nie poszedł za nimi. Chłopak wcale tego nie chciał. Twarz kłusownika była nieruchoma, ale w jego oczach lśnił płomień. Maric uznał, że lepiej milczeć. Czekali zatem w przymglonym świetle i słuchali. Najpierw rozległ się głos Garetha, przebijający się nawet przez huk piorunów i szum deszczu, gdy wzywał spanikowanych banitów do swego boku. Podniosło się więcej okrzyków, w tym siostry Ailis, wołającej do kogoś, by się zatrzymał w imię Stwórcy. A potem zabrzmiały odgłosy walki – jęki umierających, brzęk stali o stal.
Loghain wybiegł z chaty bez słowa, ciągnąc za sobą Marica. Chłopak omal się nie potknął, gdy biegli w zimnej ulewie. Nie widział nic poza deszczem i mrokiem. Nieopodal płonęły szałasy i namioty, a odgłosy bitwy otaczały go ze wszystkich stron. I wtedy poczuł szarpnięcie za pelerynę.
– Uważaj! – warknął Loghain.
Maric ledwie go słyszał. Choć ulewa przesłaniała wzrok, mógł się zorientować, że na skraju obozu trwa walka. Dostrzegł Garetha, wysokiego mężczyznę zataczającego szerokie łuki mieczem i zadającego cięcia szeregom zbrojnych, którzy z całą pewnością nie spodziewali się żadnego oporu. Ale żołnierze mieli zbroje i przewagę liczebną nad garstką towarzyszącą ojcu Loghaina. Nie zanosiło się na długą walkę. Reszta banitów rozbiegła się, uciekając z obozu we wszystkich kierunkach – niektórzy chwytali skromny dobytek, inni pragnęli jedynie umknąć jak najdalej od niebezpieczeństwa. W biegu Maric i Loghain przeskoczyli kilka ciał, jedno z nich należało do młodej kobiety. Chłopak omal na nią nie nadepnął, wywołując syk wściekłości towarzysza.
Oddalali się od miejsca potyczki, ale Maric słyszał też żołnierzy przed sobą. Z mroku wychynął mężczyzna z niewyraźnym emblematem posłańca zawieszonym na łańcuchu i obijającym się o jego niebieską tunikę. Wytrzeszczył oczy zaskoczony, ale nim zdążył zawołać o pomoc, Loghain już przy nim był. Nie zwalniając ani na chwilę, pchnął żołnierza mieczem i kopnął – zbrojny zwalił się w błoto z gulgoczącym odgłosem.
– Nie stój tak! – syknął banita na Marica i chłopak dopiero teraz uświadomił sobie, że właśnie to robi. Rzucił się do biegu, ale zatrzymał go uścisk na ramieniu. Nie zastanawiając się nawet przez okamgnienie, wyciągnął sztylet siostry Ailis i z obrotu wbił go w szyję czarnobrodego napastnika. Żołnierz ryknął z bólu, jego uścisk zelżał i kiedy Maric wyszarpnął ostrze, trysnęła krew. Zbrojny bezsensownie próbował zatamować krwotok dłonią, jęcząc coraz ciszej.
Zanim Maric pchnął przeciwnika po raz drugi, poczuł kolejne szarpnięcie za ramię.
– Biegiem! Już! – ryknął Loghain.
Pognali między zniszczonymi szałasami i przewróconymi namiotami do kępy drzew na skraju obozu. Loghain wiódł księcia w zarośla, mokre gałęzie biły ich po twarzach i kiedy znaleźli się za nimi, obaj oddychali ciężko. Omijając kolejną potyczkę, przemknęli za plecami dwóch zbrojnych, próbujących wyciągnąć z namiotu wrzeszczącą kobietę – żołnierze nawet nie zauważyli uciekinierów, a kiedy Maric zapytał o los ofiary, został tylko pociągnięty dalej. Niechętnie poddał się niemej komendzie.
Dwóch kolejnych żołnierzy zastąpiło im drogę, ale z morderczą precyzją zostali wyeliminowani przez Loghaina. W obozie panował chaos. Maric słyszał za plecami mrożące krew wrzaski i tupot nóg, płacz dziecka i jęk błagającego o pomoc mężczyzny, a także rozkazy żołnierzy przeszukujących szałasy i namioty. Jedyne, co chłopak mógł zrobić, to pilnować, by nie przewrócić się w błocie i na mokrej trawie. Gdy zostawał w tyle, Loghain szarpał go za ramię. Maric przeżył wstrząs, kiedy uświadomił sobie, że znaleźli się już daleko za obozem. Wzniesienie opadało łagodnie w porośniętą lasem dolinę – a dalej ciągnęła się jedynie Głusza Korcari, niezbadane ziemie na południu, zamieszkane jedynie przez dzikie plemiona i najniebezpieczniejsze ze stworzeń, jakie powołał do życia Stwórca. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w tamte okolice.
– Dlaczego stoimy? – zapytał Maric, spoglądając na Loghaina. Drżał z zimna, a bezlitosny deszcz zacinał bez ustanku. Loghain nie odpowiedział, ale chłopak podążył za jego spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczył. Pożar szalejący w obozie dawał dość światła, by można było oglądać pojedynek. Ciężko ranny i zbryzgany krwią Gareth odpierał ataki tuzina otaczających go zbrojnych. Jego pchnięcia i cięcia stawały się coraz bardziej desperackie. Maric wiedział, że nie pora na postój, trzeba uciekać, ale Loghain nawet nie drgnął, sparaliżowany widokiem walczącego ojca.
Dym i żołnierze przesłaniali sylwetkę rycerza, ale nie przeszkodziło to uciekinierom usłyszeć wyzywający okrzyk, nagle ucięty – ostatni okrzyk bojowy Garetha.
Maric odwrócił się do towarzysza, by coś powiedzieć, jednak zabrakło mu słów. Milczał więc. Twarz Loghaina pozostała beznamiętna jak zimny głaz, ale oczy mu płonęły. Zaraz też zerwał się do działania. Szarpnął Marica za pelerynę po raz kolejny i niemal zbił go z nóg, popchnąwszy w dół zbocza.
Głos Loghaina był zimny jak lód i groźnie cichy:
– Trzymaj się blisko albo przysięgam, że cię zostawię.


Dodano: 2009-10-22 16:13:37
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS