NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Artykuł jest częścią serii Cykl hyperioński.
Zobacz całą serię

Simmons, Dan - "Hyperion Cantos"

Dan Simmons debiutował jako młody chłopak wygrywając w 1982 roku konkurs literacki magazynu „Twilight Zone” opowiadaniem „The River Styx Runs Upstream”. Obecny od tamtego czasu w prasie, przygotowywał debiut literacki, który przyniósł mu międzynarodowe uznanie. „Pieśń bogini Kali”, nagrodzona w 1985 roku prestiżową World Fantasy Award, zdradzała wielki potencjał autora, a także jego ambicję, by wznieść literaturę na nowy poziom. Talent Simmonsa eksplodował jednakże kilka lat później, wraz z powieścią „Hyperion”, otwierającą cykl science fiction, który śmiało możemy postawić na półce z fantastycznymi klasykami, jak "Fundacja" Isaaca Asimova czy „Diuna” Franka Herberta.

*

Tytuł pochodzi oczywiście z epickiego, nieukończonego poematu mało znanego w Polsce poety romantycznego, Johna Keatsa, i już sygnalizuje czytelnikowi, że nie mamy do czynienia ze zwyczajnym dziełem science fiction. Simmons garściami czerpie z arcydzieł światowej literatury, przenosząc je w kosmos XXIX wieku, gdzie nasza Ziemia, zwana Starą Ziemią, jest jedynie wspomnieniem, ludzkość koegzystuje wraz ze społecznością świadomych Sztucznych Inteligencji, a kolonizacja Wszechświata odbywa się dzięki napędowi Hawkinga. Jest to bardzo bogaty świat, do pewnego stopnia wiarygodny i plastycznie opisany, z fantastyczną scenografią. Obojętnie czy odwiedzamy ognisty las na planecie Hyperion, podziwiamy kosmiczne drzewa Dysona, czy wędrujemy przez trawiaste morze albo patrzymy na architektoniczne cuda miast Sieci – wszystko opisywane jest z niesamowitym wręcz talentem, błyskiem. Zdecydowanie nie można Simmonsowi odmówić wyobraźni.
Tak samo nie można odmówić erudycji. To niewiarygodne wręcz ile w czterech grubych księgach można zawrzeć aluzji literackich, jak często mrugać okiem do czytelnika. Tymczasem już sama konstrukcja pierwszego tomu „Hyperion Cantos” wskazuje na zamiłowanie autora do tego typu zabaw. Nie jest to, jak można wyczytać w niektórych sieciowych recenzjach, zbiór opowiadań ani powieść mozaikowa. Rusztowanie strukturalne zbudowano w oparciu „Opowieści Kanterberyjskie” i „Dekamerona”, a także – reguły rządzące powieścią polifoniczną, zwaną wielogłosową. Owa szkatułkowość zawiązujących się w drugim tomie opowieści to najlepsza część całej sagi. Pełne pomysłów, nie rozlazłe jak wątek miłosny w tomie czwartym, zwarte historie Pielgrzymów, wysłanych na pewną śmierć, przykuwają uwagę czytelnika szukającego kolejnych literackich tropów i nawiązań.
To cecha szczególna Simmonsa. W wielu swoich utworach bawi się własną erudycją i oczytaniem, co może frustrować, ponieważ autor staje się wtórny wobec samego siebie. Co zachwycało w „Hyperionie” i „Upadku Hyperiona” (wątek miłosny cybryda Keatsa z bohaterką stworzoną na podstawie dzieł Keatsa), niekoniecznie musi zachwycać w „Endymionie” i „Triumfie Endymiona”. Na pewnym etapie rozwoju swojej twórczości pisarze ścigają się już sami ze sobą, nie z konwencjami.
Którymi Simmons też się bawi. Pod płaszczem science fiction obserwujemy i zachwycamy się romansami, kryminałem czy wreszcie space operą, gdy Kościół Katolicki w tomie ostatnim wysyła swoje okręty klasy „Archangel” przeciwko Intruzom. W tomie pierwszym mamy zresztą nawet fantasy, bo czym innym, jeśli nie questem, jest misja Pielgrzymów przeciwko Chyżwarowi? Jest zatem w książkach pomysłów od cholery i trochę. Począwszy od drobnych w rodzaju nazwy choroby córki jednego z bohaterów, choroby Merlina, po całą formułę świata przedstawionego wziętą z traktatów filozoficznych Teilharda de Chardin, wielkiego jezuickiego filozofa, inspirowaną również buddyzmem. Jednym z wątków całej sagi jest przecież próba stworzenia Boga przez Sztuczne Inteligencje z TechnoCentrum, Boga będącego ichniejszą wersją starotestamentowego YHWH. Bardzo mi brakuje podobnych eskapad teologicznych we współczesnej science fiction.
Jeśli Bóg jest w ogóle brany pod uwagę przez nowych autorów SF z Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, to w kategorii rekwizytu, traktowany jest jak pionek na gigantycznej szachownicy. Tymczasem współczesna fizyka, co Simmons skrzętnie wykorzystuje, odważnie próbuje dyskutować z religią nie tylko o tym, czy Bóg istnieje. Bardzo wielu fizyków, jak na przykład Frank Tipler, dowodzi, że Bóg nie tylko MOŻE istnieć, ale wręcz istnieje. Albo że my sami, ludzie (postludzie?) na drodze ewolucji staniemy się >i?god-like beings, dążąc do osiągnięcia Punktu Omega.
Więc skoro Bóg istnieje to na jakich warunkach? Fascynacja Simmonsa religiami świata jest bardzo wyraźna zwłaszcza w trzecim i czwartym tomie, gdy rozwinięty zostaje wątek Kościoła Katolickiego. Zmarginalizowany w „Hyperionie” i w „Upadku Hyperiona” Kościół Katolicki, pośrednio lub bezpośrednio dzięki działaniu Pielgrzymów, staje się potęgą odrodzoną na skalę światową. Świat przedstawiony w drugiej dylogii to logiczna konsekwencja założeń zaprezentowanych w tomach poprzednich. Nawet fabułę autor prowadzi wokół wątków mesjanistycznych. Wszak bohaterka Endymiona to figura mesjanistyczna, zbawczyni mająca przynieść ukojenie i odnowę.
Nic dziwnego, że w rezultacie Kościół Katolicki pokazywany jest jako krwiożercza i żądna władzy instytucja. Dan Simmons jest w swoich powieściach, nie tylko w tetralogii „Hyperion Cantos”, ale także dylogii „Ilion/Olimp”, ukazuje religię jako zagrożenie dla świata. Obojętnie czy chodzi o wierzenia pogańskie czy judeochrześcijańską filozofię. Będąc pod wielkim wpływem myśli filozoficznej chrześcijaństwa nie wybiera jednak Boga i nie staje po Jego stronie. Przerażające na swój sposób jest ukazywanie Kościoła i ludzi z nim związanych, jako żądnych władzy, krwiożerczych potworów wykorzystujących nawet swojego własnego papieża i dramat opisany na kartach „Hyperiona” dla własnych korzyści.

*

Fabuła czterech opowieści, rozpisanych w ciągu siedmiu lat, krąży więc wokół literatury i filozofii. Porywanie się na streszczenie całego cyklu, na zaprezentowanie całego ogromu poszczególnych wątków i zdarzeń, wymagałoby nadmiernego spoilerowania. Wszystko zaczyna się, gdy na planecie Hyperion, kilkaset lat po domniemanym zniszczeniu Starej Ziemi, gdy między Intruzami a Hegemonią toczy się konflikt, niezwykła istota zwana Chyżwarem (w oryg. Shrike, czyli Dzierzba; imię bardziej pasujące niż Chyżwar) pojawia się w okolicach Grobowców Czasu. Wysłani więc zostają w ich stronę Pielgrzymi, wybrani przez Kościół Chyżwara, a kilkaset lat później, dzięki odkryciom dokonanym przez jednego z nich, władzę w Hegemonii przejmuje Kościół Katolicki. Pojawiają się nowi bohaterowie, starzy nagle zyskują nowych sprzymierzeńców i są przedstawiani w nowym świetle (Martin Silenus). Tyle tytułem szybkiego wprowadzenia.
Simmons dość sprawnie radzi sobie z fabułą, jak również ze zmianą struktur narracyjnych, żonglując punktami widzenia, przeskakując z pierwszej osoby do trzeciej. Przyczepię się natomiast do nadmiernej filmowości całego „Hyperion Cantos”. Odnoszę bowiem wrażenie, jakby pisarz naoglądał się w młodości za dużo filmów science fiction i chciał przenieść je na karty powieści. Akcja kolejnych tomów toczy się szybko (nie licząc wątków miłosnych), intryga goni intrygę, ale momentami Simmons po prostu przesadza (walka Kassada z Chyżwarem przy drzewie nabitym ludźmi; naiwne momentami wątki miłosne). W efekcie całość przypomina big-budget movie rozłożony na dwie części. Używając nomenklatury filmowej (film zresztą już jest w pre-produkcji) „Hyperion” wraz „Upadkiem Hyperiona” to część pierwsza, ale sequel wyraźnie nie nadąża za poprzednikiem. Spadek formy widać zwłaszcza przy rozwoju koncepcji Shrike’a, zredukowanego do roli deus ex machina. Końcówki to zresztą problem Simmonsa. Podobnie nie potrafię wybaczyć mu fatalnego zakończenia „Olimpu”.
Co zresztą, jak się okazuje, wcale nie jest – jak głosiła kiedyś fandomowa plotka – wynikiem dzielenia historii na kolejne tomy. Tuż po premierze „Hyperiona” pojawiły się głosy mówiące, że wydawca na siłę i sztucznie dokonał podziału, gdyż „Hyperion” kończy się w sposób bardzo gwałtowny, wątki ulegają zawieszeniu – tajemnice pozostają. Mem krążył po sieci wśród fanów, aż w końcu sam Simmons zabrał głos i wyjaśnił, że tak nie było, ponieważ napisał wszystko po kolei.
Zastrzeżenia mam również do światotwórczej roboty Simmonsa. Po pierwsze, nie bardzo mi się widzi ani aż tak głęboki zanik religii w życiu człowieka, ani gwałtowny – nieco przerysowany – wzrost jej potęgi. Kościół Katolicki przetrwał stulecia, był w większych lub mniejszych opałach, ale laicyzacja świata raczej mu nie grozi. Po drugie, Simmons zdaje się miewać momentami problemy z paradoksami czasowymi. Niektóre rozwiązania fabularne sprawiają wrażenie deus ex machina, wykorzystanych nieco na siłę.
Całość bardzo poprawia język, język, jakiego nie powstydziłby się utalentowany pisarz głównonurtowy. Pisząc science fiction należy uważać na wiele rzeczy, na przykład sporej części przeczytanych książek mogę postawić zarzuty o używaniu w dialogach niepotrzebnych, nie znajdujących logicznego umotywowania wyrażeń, idiomów, słownictwa nie pasującego do świata przedstawionego (współczesne słownictwo i związki frazeologiczne wymawiane przez postaci oddalone o tysiące lat). Simmons także i z tej pułapki wychodzi raczej obronną ręką. Można się czepiać logiki utworu albo użytych rozwiązań. Wszystko jednak zostało przemyślane i chyba nie jest wynikiem nieznajomości reguł gry. Powieści są zresztą świetnie napisane, czyta się tekst gładko i bez zgrzytania zębów. Osobne brawa należą się tłumaczom Simmonsa; no, może nie za wszystko. Za Chyżwara Arkadiusz Nakoniecznik do dzisiaj dostaje zasłużone, wirtualne bęcki od czytelników, nie uwzględniwszy charakteru potwora.
Nadchodzi czas rozliczeń i podsumowania. Po tetralogię „Hyperion Cantos” sięgałem jakiś czas temu, mając ogromne oczekiwania, podsycane entuzjastycznymi opiniami na Zachodzie i wśród polskich czytelników. Samego autora znałem już wcześniej i czytając na nowo drugą polską edycję, zaznajomiwszy się z horrorami pisarza, czułem się, jakbym wrócił do domu z dalekiej podróży. Simmons jest dla mnie autorem, który obok Neala Stephensona, Vernora Vinge’a i Grega Egana najdalej pchnął światowe science fiction. Ponieważ jednak każdy szuka czego innego w literaturze, nie polecę jednoznacznie „Hyperion Cantos”. Nie dlatego, że są to dzieła słabe (nawet najsłabszy „Triumf Endymiona” wybija się ponad przeciętność i przewyższa jakością sporą część powieści SF). Nie każdy będzie zachwycać się bogatym tłem kulturowo-filozoficzno-naukowym. Na pewno nie jest to lektura łatwa ani przeznaczona do czytania w metrze czy w tramwaju.

*

Na koniec parę słów o polskim wydaniu. Tetralogią „Hyperion Cantos” Wydawnictwo MAG podążyło drogą wytyczoną przez Dom Wydawniczy Rebis i najwyraźniej stara się wprowadzić w Polsce modę na wydania typu HC. Eksperyment z hardcoverami najwyraźniej powiódł się, ponieważ kolejne powieści amerykańskiego twórcy wydawane będą w podobny sposób: w twardych oprawach i w obwolutach (także z ilustracjami?). Tu należą się wielkie brawa za postawę wobec edytorskich błędów: złe obwoluty zostają wymienione, czytelnicy przeproszeni. Świetna i uczciwa robota.


Autor: Żerań


Dodano: 2009-08-26 19:47:05
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Asturas - 20:10 26-08-2009
Bardzo fajny artykuł. W zasadzie podzielam zdanie autora :) Z tą rożnicą, że ja nie mam nić do zarzucenia Upadkowi Hyperiona. Ale tylko z tą.
Co do obwoluty Triumfu Endymiona, to potwierdzam, dostałem własciwą, za co bardzo dziękuję Wydawnictwu.

Spike - 23:06 26-08-2009
Poprawcie tych "rządnych władzy", bo oczy pękają.

PS: Stawianie "Fundacji" na jednej półce z "Diuną" i "Hyperionem" jest... well, odważne dosyć, bo do poziomu literackiego Herberta, a szczególnie Simmonsa brakuje Asimovowi sporo.

toto - 09:09 27-08-2009
Simmonsa eksplodował jednakże kilka lat później, wraz z powieścią „Hyperion”, otwierającą cykl science fiction, który śmiało możemy postawić na półce z fantastycznymi klasykami, jak „Fundacja” Isaaca Asimova czy „Diuna” Franka Herberta.

Ale tu raczej chodziło o klasyczność cyklu. Czyli każdy fan fantastyki powinien wiedzieć (i przeczytać), co to za cykle.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS