Od pewnego czasu można zauważyć, że w polskiej fantastyce mamy do czynienia z dominacją fantasy. Jednakże, gdy się bliżej przyjrzeć twórczości rodzimych autorów, okazuje się, że tak naprawdę większość obecnie powstających pozycji to nie czysto gatunkowe powieści, a różnego rodzaju mieszanki i hybrydy; najczęściej zawierające w sobie elementy horroru lub utrzymane w konwencji urban fantasy. Klasyczne fantasy powstaje głównie za sprawą starszych stażem pisarzy. Ale czasem pojawia się i debiutant, który na swój sposób próbuje zmierzyć się z korzeniami gatunku. Takim przykładem jest właśnie Magdalena Salik ze swoją pierwszą powieścią
„Gildia Hordów” otwierającą (jak przystało na fantasy) trylogię
„Doliny mroku”.
Salik wykorzystuje większość elementów i narzędzi kojarzących się z fantasy. Zaczyna się to rzecz jasna od stworzenia własnego świata – choć, przynajmniej na razie, nie ujawnia na jego temat zbyt wiele, poza okolicami, w których bezpośrednio dzieje się akcja. Scenografia, jeśli zignorować pewne szczegóły, kojarzy się z naszym Średniowieczem, co również jest charakterystyczne dla tego gatunku, a jeśli doda się do tego wymyślone bestie stanowiące zagrożenie dla ludności, ma się już typowy dla fantasy zestaw elementów. Jedyna, choć drobna modyfikacja w tym zakresie, to specyficzne podejście do magii. U Salik nie ma czarodziejów, a nadprzyrodzone moce przejawiają się głównie poprzez alchemię. Spore znaczenie ma również technika i mechaniczne wynalazki będące w posiadaniu tytułowej gildii Hordów. Stąd zdarzają się fragmenty bardziej charakterystyczne dla przygód Indiany Jonesa (i jemu podobnych odkrywców starożytnych budowli) niż dla powieści fantasy. Jest to jednak jedyna rozbieżność względem klasycznych wzorców kreacji świata.
Świat Salik z pozoru wydaje się rozbudowany. Na kartach powieści bohaterowie spotykają wiele różnych ludów, plemion, których zwyczaje, język i inne elementy znacząco się różnią… tak wynika z narracji, ale czytelnik poznaje niewiele dotyczących ich szczegółów. Przydałoby się, by autorka zwróciła na to uwagę i w następnej części rozbudowała odpowiednie charakterystyki. Zresztą to dosyć częsty u debiutantów błąd, by zróżnicowanie budować przede wszystkim na nazwach własnych – czasem jest to spowodowane tym, że autor ma wszystko rozpisane w głowie i pewne rzeczy wydają się mu oczywiste, niekonieczne do zamieszczenia w powieści. Czytelnik jednak nie jest wszechwiedzący. Nie wiem, czy tak było w przypadku Salik, ale „Gildia Hordów” sprawia wrażenie pisanej z dużym zaangażowaniem, przez co ta teza wydaje mi się prawdopodobna.
Również fabuła składa się z dobrze znanych elementów. Akcja jest prowadzona dwutorowo, ale w obu przypadkach autorka zdecydowała się na wykorzystanie motywu podróży. Powody są różne: chęć dotarcia do konkretnego miejsca lub odnalezienie zaginionej osoby, ale schemat obu wątków jest dosyć zbliżony – co nie jest zarzutem, a jedynie stwierdzeniem faktu. W skali makro także zaskoczenia nie ma – nad krainą od wieków czyha tajemnicze zagrożenie, którego natura jest znana jedynie nielicznym.
Mimo dosyć typowych rozwiązań fabularnych, autorce udało się przedstawić je w dosyć interesujący sposób. Przede wszystkim nie wyjaśnia od razu wszystkich tajemnic czy szczegółów charakterystycznych dla swego świata. Pojawia się wątek miłosny, intryga się zawiązuje, a czytelnik w kilku przypadkach dosyć długo jest nieświadomy, co znajduje się za kulisami. To dość mocna strona powieści, choć przynajmniej w jednym przypadku prowadzi do sztuczności – ma się wrażenie, ze bohaterowie siłą zmuszają się do niezdradzania (nawet w myślach) kluczowych informacji dla fabuły. Jednakże korzyści płynące z obrania takiego rozwiązania są znacznie większe niż towarzyszące mu wady.
Skoro już o bohaterach mowa – ich kreacja stoi na podobnym poziomie, co pozostałych elementów powieści. Jest poprawna, może nawet dobra, ale bez większego polotu czy uszczegółowienia. Na potrzeby tej powieści to wystarcza, ale chciałoby się uzyskać więcej informacji o postaciach, lepiej poznać ich rys psychologiczny.
Debiut Salik uważam za całkiem niezły. Po jej powieści nie należy spodziewać się jakichś fajerwerków fabularnych czy konstrukcyjnych, niemniej w większości jest to porządnie wykonana robota. „Gildię Hordów” wypada oceniać przede wszystkim pod kątem fabuły, gdyż poza nią niewiele jest aspektów powieści, na których można się skoncentrować. Co za tym idzie, powieść Salik jest sprawnie napisaną pozycją przygodowo-rozrywkową bez aspiracji do prezentowania głębszych treści. I w tej roli sprawdza się całkiem dobrze. Można powiedzieć, że „Gildia Hordów” jest klasycznym debiutem: zarówno w swych literackich wzorcach, jak i w wykonaniu – autorce nie udało się uniknąć pewnych potknięć znamionujących początki kariery, ale nie rzutują one znacząco na odbiór całości.