NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Juraszek, Dawid - "Xiao Long. Biały Tygrys"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Juraszek, Dawid - "Jedwab i porcelana"
Data wydania: Sierpień 2009
ISBN: 978-83-7574-099-8
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 504
Cena: 33,90
seria: Asy polskiej fantastyki



Juraszek, Dawid - " Xiao Long. Biały Tygrys"

Wang klasnęła dwukrotnie. Wnet zjawiła się śpiewaczka z księżycową lutnią w oprawie z wężowej skóry.
Odziana w niebieski kubrak i zieloną spódnicę wyszywaną w ptaki wyglądała jeszcze powabniej niż ospowata służka. Rozbrzmiała delikatna muzyka. Stręczycielka zabawiała Xiao rozmową, a on odpowiadał półsłówkami między jednym kęsem a drugim. Nie spałaszował nawet połowy rarytasów, gdy zza muru dobiegły głośne pokrzykiwania i tętent kopyt.
Harmider zagłuszył słowa Wang. Bakałarz nasrożył się na tak obcesowe zakłócanie wieczerzy. Widząc, jak marszczy brwi, stara czym prędzej dolała mu wina.
– To gwardia gubernatora. Im wolno mącić spokój na ulicach choćby głuchą nocą, ale biada komu zwykłemu hałasować pod siedzibą Czerwonego Tygrysa...
– A po cóż tak gromadnie tu zjechali? – zainteresował się Xiao. – Ze słuchu wnoszę, że było ich dobre ćwierć setki!
– Nic nie wiesz, panie, boś przyjezdny, lecz całe miasto huczy. – Stara wbrew własnym słowom nachyliła się i konfidencjonalnie ściszyła głos. – Płatnerz tutejszy, najlepszy w prowincji, mistrz Zhao Quan, dostał był zlecenie na miecz od samego gubernatora. Zadatek wziął, ale potem z robotą cokolwiek zwłóczył. Rok ognia w kuźni nie rozniecał...
– Rok?! Toż ten płatnerz o łamanie palców się prosi!
– Gorzej, mój panie. Gubernator długo o zleceniu nie pamiętał, kiedy jednak sobie w końcu przypomniał, posłał gońca do mistrza Zhao. Ten wziął się wreszcie do pracy, ale coś nieskoro mu szło. Drugiego gońca Czerwony Tygrys posłał...
– Czy temu Zhao życie niemiłe?
– Mistrz wreszcie pracę skończył i pojechał z mieczem do Beizhou, stolicy prowincji. Wczoraj tylko jego pachołek wrócił.
– Czyżby...
– Tak, panie. Gubernator w gniew wpadł, że tyle musiał czekać, i miecz próbując, zdjął mistrzowi Zhao głowę jednym cięciem.
– Nie do wiary!
– Oby skolopendra długa jak kij od szczotki ugryzła mnie w zadek, jeśli kłamię! Biedna dusza Zhao Quana pęta się teraz po zaświatach, nie mogąc znaleźć drogi. Na domiar złego gubernator czy to z niepamięci, czy złośliwości ogłosił, że zadatek wniósł był za dwa miecze, i od rodziny zwrotu chce żądać. Wieści te przyniósł pachołek. Wymknął się z pałacu Czerwonego Tygrysa i wrócił, by ostrzec rodzinę. Wierny sługa! Powiadają, że uciekł tej nocy.
– Więc ci gwardziści...
– Dziś rano przyjechali po rodzinę płatnerza. Syn jego, co go Wybujałym Bambusem zwą, pono zemstę...
Bakałarz uciszył stręczycielkę ruchem ręki.
– Czy ten chłopak – zapytał powoli – nie jest aby wysoki a chudy i mieczem sprawnie nie robi?
– A tak, wysoki jest, panie, nie po ojcu jednak. Mistrz Zhao kurdupel był pokraczny.
– Chyba widziałem go dziś za miastem – mruknął Xiao. Kiedy Wang wytrzeszczyła oczy, opowiedział jej o spotkaniu na drodze.
– To musiał być on, nikt inny! – Pokiwała głową. – Zniknął wczoraj bez śladu, tylko broń z warsztatu ojca wziął. Jak go jeźdźcy Czerwonego Tygrysa uzbrojonego znajdą, żywy nie ujdzie.
– Trzeba mu przysiąść nad księgami, zdać egzaminy cesarskie, a nie myśleć o płochej zemście, bo życia szkoda – westchnął sentencjonalnie Xiao i odstawił miseczkę.
Wang klasnęła trzykrotnie. Jak spod ziemi wyskoczył kolejny sługa i łącząc dłonie w geście szacunku, pokłonił się bakałarzowi.
– Zaprowadź gościa do komnat Nefrytowej Wazy i dopilnuj, by wszystko stało się po jego myśli.
Pożegnawszy się z Wang, młodzieniec ruszył przez wypielęgnowany ogród, teraz spowity wieczornymi cieniami i rozbrzmiewający owadzim rozgwarem. Kurtyzana mieszkała w pawilonie otoczonym rabatkami róż i piwonii. Zostawiwszy sługę pod drzwiami, wszedł do środka. W świetle olejnych lampek ukazały mu się stojące wzdłuż ścian jedwabne parawany, malowane w cztery piękności wyobrażające pory roku.
Nie czekał długo. Szelest bambusowej zasłony ogłosił przybycie Nefrytowej Wazy.
Oto, co ujrzał Xiao:
złote szpile wpięte w gęste pukle
biały kaftanik na gibkim niczym wierzbina ciele
kwietny wzór na fioletowej spódnicy okrywającej krągłe biodra maleńkie stopy w czerwonych pantofelkach haftowanych w kaczuszki
umalowane oblicze, które chyba i bez makijażu zdolne byłoby zachwycić
Rozsiewając wokół woń piżma, dziewczyna złożyła ukłon i kryjąc twarz za wachlarzem, poprosiła gościa, by spoczął na krześle. Potem, ująwszy smukłymi palcami porcelanową czarkę z wonną herbatą, nachyliła się ku Xiao. Jej bliskość przyprawiła bakałarza o słodki dreszcz.
Jak powiada poeta:
Gdy zbiorą się chmury brzemienne,
błyskawic blask niebo rozjuszy,
dudniący grom rozgrzmi potężnie,
rzęsisty deszcz wtenczas spaść musi.
– Nie omieszkaj, panie, wspomnieć o przymiotach mych kurtyzan swym krewnym i przyjaciołom. – Stara Wang zgięła się w ukłonie. Siedzący w siodle Xiao uśmiechnął się i miał już odpowiedzieć, kiedy ich uszu dobiegł zgiełk. Spojrzeli oboje w głąb ulicy.
Uliczni handlarze w pośpiechu zwijali stoiska, kolejki porannych klientów jadłodajni rozpierzchały się, lektyki skręcały pod ściany, bo oto całą szerokością drogi sunęli gwardziści gubernatora. Szyszaki z pióropuszami, długie lance i płytkowe zbroje połyskiwały w słońcu, kopyta ciężkich rumaków wzbijały kurz, wiatr przywiewał odór potu.
Bakałarz cofnął konia w cień bramy, Wang schroniła się za skrzydłem wrót.
Xiao zmrużył oczy, gdy wraz z parskającymi wierzchowcami nadciągnął rój much. Wreszcie nawała jeźdźców przerzedziła się. Nie zdążył odetchnąć z ulgą, bo wtem ujrzał przerzucone przez grzbiet jednego z pędzonych na końcu luzaków ciało.
Młodzieńcze, chude, w zakrwawionym białym chałacie. I bezgłowe.
– O Nieba... – wybełkotał. Odwrócił się do stręczycielki.
Przytaknęła smętnie.
– Mówiłam, że nie ujdzie żywy.
Nie tylko oni dojrzeli trupa. Wielu przechodniów i przekupniów już pędziło ile sił w nogach, by nadążyć za oddalającą się kawalkadą. Xiao skinął starej Wang na pożegnanie i powodowany niewiadomym impulsem popędził w ślad za gwardzistami.
Niebawem jeźdźcy zatrzymali się pod okazałym domem.
U bramy wartował gubernatorski żołnierz. Jeden z konnych wszedł do wnętrza, inny zdjął ciało z wierzchowca i zawlókł pod wrota.
Po chwili z domu wypadła kobieta, a za nią trzy dziewczęta. Widząc zwłoki, rzuciły się na kolana i bijąc się po twarzy, podniosły lament. Tłum gapiów gęstniał z każdą chwilą. Z wysokiego siodła bakałarz miał dobry widok na rozdzierającą scenę.
Wreszcie z wnętrza wolnym krokiem wytoczył się dostojny mandaryn we wzorzystej jedwabnej sukni, czepcu ze skrzydełkami i ze złoconym wachlarzem w dłoni. W ślad za nim dreptał sługa z parasolem. Ujrzawszy zwłoki chłopaka, gubernatorski urzędnik gromkim głosem nakazał wprowadzenie rodziny z powrotem do domu. Potem przywołał dowódcę oddziału. Ten chwacko zeskoczył z konia i pokłonił się nisko:
– Czcigodny, zwiad nasz po okolicy nie przyniósł rezultatu w postaci ujęcia zbiegłego sługi. Znaleźliśmy jednak ciało Zhao młodszego, którego rozpoznaliśmy z opisu.
Trafność naszych spostrzeżeń potwierdziły łzy jego krewnych.
– Nie wy go zatem ścięliście? – surowo spytał mandaryn.
– Nie, czcigodny. Znaleźliśmy jego ciało przy drodze, sześć li za miastem. W straszliwej walce musiał polec, bowiem drzewa wokół były bardzo pokaleczone. Głowy mimo usilnych starań...
– Czcigodny! – niespodziewanie dla samego siebie wtrącił się Xiao. Na samą myśl, że jego wiedza może okazać się przydatna w istotnym śledztwie na wysokim szczeblu, aż drżał podekscytowany. – Nie było żadnej walki.
Kiedy spoczął na nim groźny wzrok urzędnika, o mało nie pożałował swej gorliwości. Przywołany skinieniem palca zakończonego długim paznokciem poprowadził konia przez tłum. Gdy tylko tłok wokół zelżał, zeskoczył na ziemię i zgiął się w pokłonie.
– Nazwisko moje brzmi Cheng, imię osobiste Chang, społeczne zaś Xiao Long. Jestem nędznym bakałarzem z Hengshanu, o czcigodny.
– Mów – oschle rzucił mandaryn.
– Tego dziś już martwego człowieka spotkałem wczoraj na drodze do Yangzhou. Ścinał gałęzie kamforowców i mimo mych usilnych namów nie poniechał swej szkodliwej działalności.
– Czy byłeś obecny przy śmierci Zhao młodszego?
– Nie, czcigodny.
– Skąd zatem wiesz, że walka nie miała miejsca już po twym odejściu?
Xiao poczuł, że traci grunt pod nogami.
– Nie wiem, o czcigodny, ale wiem, że ścinał on gałęzie własnoręcznie...
– Wystarczy. Pojedziesz z nami do gubernatora.
Xiao otworzył usta, by zaprotestować, lecz jeden z gwardzistów już stanowczo nakazał mu wracać na siodło, a drugi do wędzidła jego wierzchowca przywiązał sznur i zaczepił sobie o łęk. Widząc, że słowa ważą tu mało, bakałarz zagryzł wargi i pogrążył się w ponurym milczeniu.
Tymczasem z wnętrza domu dochodziły rozpaczliwe biadania i lamenty. Wreszcie na ulicę wypchnięto matkę z córkami. Za nimi wybiegły służące, żołnierze jednak kopniakami zagnali je z powrotem do środka. Opierające się kobiety wsadzono przemocą na konie i związano.
Xiao współczuł im, ale nie mógł się nadziwić tym protestom.
Zamiast okazać władzy posłuszeństwo i wszystko spokojnie wyjaśnić, tylko pogarszają sytuację, pomyślał z dezaprobatą.
Owinięte w płótno ciało chłopaka przełożono przez koński grzbiet. Orszak z krytym powozem mandaryna w środku wreszcie ruszył. Do samej północnej bramy towarzyszył im pochód mieszkańców. We wrzawie setek głosów dało się słyszeć wyrazy współczucia, ale też złorzeczenia. Rodzina płatnerza miała widać tyle samo przyjaciół, co wrogów.


Dodano: 2009-08-12 18:32:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS