NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Harris, Charlaine - "Martwy aż do zmroku"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Harris, Charlaine - "Sookie Stackhouse"
Tytuł oryginału: Dead Until Dark
Data wydania: Lipiec 2009
Wydanie: II
ISBN: 978-83-7480-141-6
Format: 135×205mm
Liczba stron: 348
Cena: 29,99 zł
Tom cyklu: 1



Harris, Charlaine - "Martwy aż do zmroku"

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, aż nagle jeden z nich wszedł do baru.
Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości... dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie tej najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli? Do tej pory przecież wiejska północ Luizjany najwyraźniej niezbyt kusiła wampiry. Choć z drugiej strony, Nowy Orlean stanowił dla nich prawdziwe centrum. W końcu mieszkali w tym mieście bohaterowie powieści Anne Rice, zgadza się?
Z Bon Temps do Nowego Orleanu nie jedzie się długo i wszyscy goście naszego baru mawiają, że jeśli staniesz na rogu ulicy i rzucisz kamieniem, możesz przypadkiem trafić wampira. Chociaż... lepiej nie rzucać.
Ale ja czekałam na mojego własnego nieumarłego.
Muszę wam powiedzieć, że nie umawiam się zbyt często z mężczyznami. Nie dlatego, że nie jestem ładna. Jestem. Mam jasne włosy, niebieskie oczy, dwadzieścia pięć lat, długie nogi, spory biust i talię jak u osy. Wyglądam nieźle w letnim stroju kelnerki, który wybrał dla nas szef, Sam Merlotte: czarne szorty, biały podkoszulek, białe skarpetki, czarne adidasy.
Cierpię jednak z powodu pewnego... upośledzenia. Tak w każdym razie staram się nazywać swoje dziwactwo, czy też dar.
Klienci baru z kolei twierdzą po prostu, że jestem lekko stuknięta.
Niezależnie od tego, jak przedstawiają się moje problemy, rezultat jest taki sam – prawie nigdy nie chodzę na randki. Właśnie dlatego ogromne znaczenie mają dla mnie nawet najmniejsze przyjemności.
A on usiadł przy jednym z moich stolików... to znaczy wampir.
Natychmiast wiedziałam, kim jest. Zdziwiło mnie, że nikt inny się nie odwrócił i nie gapił na niego. Nie rozpoznali go! A ja tylko raz zerknęłam na tę bladą skórę i już wiedziałam, że to wampir.
Miałam ochotę tańczyć ze szczęścia, i, faktycznie, radośnie obróciłam się wokół własnej osi przy barze. Mój szef i właściciel baru „U Merlotte’a”, Sam, podniósł wzrok znad drinka, który mieszał, i posłał mi krótki uśmiech. Chwyciłam swoją tacę i notesik, po czym podeszłam do stolika wampira. Miałam nadzieję, że jeszcze nie zlizałam sobie szminki z ust, a mój koński ogon ciągle wygląda porządnie. Byłam trochę spięta, ale czułam, że wargi rozciąga mi lekki uśmieszek.
Wampir wyglądał na zatopionego w myślach, toteż mogłam mu się dobrze przyjrzeć, zanim mnie zauważył. Oceniłam, że mierzy nieco powyżej metra osiemdziesięciu. Miał gęste, zaczesane gładko i opadające na kołnierz kasztanowe włosy, a jego długie baczki wydały mi się interesująco staromodne. Oczywiście był blady, no bo przecież był martwy... jeśli wierzyć starym opowieściom. Chociaż zgodnie z zasadami politycznej poprawności, które również wampiry publicznie respektowały, ten facet był jedynie ofiarą wirusa – z powodu którego pozostawał pozornie martwy przez kilka dni, a od czasu zarażenia rea­gował alergicznie na światło słoneczne, srebro i czosnek. Szczegóły tej teorii zmieniały się zresztą zależnie od gazety codziennej, w której pojawiał się artykuł na ten temat. A obecnie wszystkie dzienniki były pełne tekstów o wampirach.
Tak czy owak, „mój wampir” wargi miał śliczne, ostro wykrojone, a ciemne brwi wygięte w łuk. Jego nos przypomniał mi pewną bizantyjską mozaikę przedstawiającą jakiegoś księcia. Gdy nieumarły w końcu na mnie spojrzał, dostrzegłam, że tęczówki ma jeszcze ciemniejsze niż włosy, a białka niesamowicie białe.
– Co mogę panu podać? – spytałam, niewysłowienie szczęśliwa.
Uniósł brwi.
– Macie syntetyczną krew w butelkach? – spytał.
– Niestety, nie. Przykro mi! Sam złożył niedawno zamówienie, ale pewnie dostarczą ją dopiero w przyszłym tygodniu.
– W takim razie poproszę czerwone wino – powiedział głosem tak chłodnym i przejrzystym jak strumień płynący po gładkich kamieniach.
Głośno się roześmiałam. Sytuacja była niemal zbyt doskonała.
– Niech się pan nie przejmuje małą Sookie, dziewczyna jest, niestety, trochę stuknięta – dobiegł z ławy przy ścianie znajomy głos.
Natychmiast uszła ze mnie cała radość, mimo że na wargach nadal miałam uprzejmy uśmiech. Zaciekawiony wampir gapił się na mnie, obserwując, jak szczęście znika z mojej twarzy.
– Zaraz przyniosę pańskie wino – rzuciłam i odeszłam szybko, nawet nie zerknąwszy na zadowoloną gębę Macka Rattraya. Mack przychodził tu prawie każdej nocy wraz z żoną, Denise. Nazywałam ich Szczurzą Parką.
Odkąd przeprowadzili się do wynajętej przyczepy przy Four Tracks Corner, z całych sił starali się mnie gnębić. Miałam nadzieję, że wyniosą się z Bon Temps równie szybko, jak się tu zjawili.
Gdy po raz pierwszy weszli do „Merlotte’a”, zachowałam się bardzo nieuprzejmie i podsłuchałam ich myśli. Wiem, że to paskudne posunięcie. Ale nieraz nudzę się jak wszyscy, więc chociaż przez większość czasu blokuję napływ wręcz wpychających się do mojej głowy myśli innych osób, to zdarza mi się ulec pokusie. Wiedziałam zatem o Rat­trayach kilka rzeczy, których może nikt inny nie wiedział. Po pierwsze, odkryłam, że siedzieli kiedyś w więzieniu, chociaż nie znałam powodów. Po drugie, zorientowałam się, że Macka Rattraya naprawdę bawią własne paskudne myśli na temat ludzi przychodzących do naszego baru. A później znalazłam w myślach Denise informację, że dwa lata wcześniej porzuciła niemowlę, którego ojcem nie był Mack.
Poza tym Rattrayowie nie dawali napiwków!
Sam nalał kieliszek czerwonego wina stołowego, ale zanim postawił je na mojej tacy, zerknął ku stolikowi, przy którym siedział wampir. Kiedy ponownie spojrzał na mnie, uprzytomniłam sobie, że również wie, kim jest nasz klient.
Mój szef ma oczy błękitne niczym Paul Newman, moje natomiast są zamglone i szaroniebieskie. Sam też jest blondynem, ale jego mocne, gęste włosy mają odcień niemal gorącego, czerwonego złota. Zawsze jest trochę opalony i chociaż w ubraniu prezentuje się szczupło, widziałam go bez koszuli (gdy rozładowywał ciężarówkę), toteż wiem, że tułów ma całkiem muskularny. Nigdy nie słucham jego myśli, jest przecież moim pracodawcą. Wcześniej musiałam odejść z kilku miejsc, ponieważ odkryłam na temat moich szefów pewne szczegóły, których nie chciałam znać.
Teraz jednak Sam nic nie powiedział, tylko dał mi wino dla wampira. Sprawdziłam, czy kieliszek jest czysty i lśniący, po czym wróciłam do stolika mojego klienta.
– Proszę, oto pańskie wino – oświadczyłam z przesadną grzecznością i ostrożnie postawiłam kieliszek na stole dokładnie przed nieumarłym. Wampir spojrzał na mnie ponownie, a ja skorzystałam z okazji i zatonęłam w jego przepięknych oczach. – Na zdrowie – dodałam z dumą.
– Hej, Sookie! – wrzasnął za moimi plecami Mack Rattray. – Przynieś nam tu zaraz następny dzban piwa!
Westchnęłam i obróciłam się, by zabrać pusty dzban ze stolika Szczurów. Zauważyłam, że Denise prezentuje się dzisiejszego wieczoru doskonale w krótkim podkoszulku i szortach. Szopę kasztanowych włosów ułożyła w modny nieład na głowie. Denise właściwie nie była ładna, ale tak krzykliwa i pewna siebie, że rozmówca odkrywał jej braki dopiero po dłuższej chwili.
Sekundę później spostrzegłam ze zdziwieniem, że Rattrayowie przysiedli się do stolika wampira. Gawędzili z nim. Wampir nie mówił zbyt wiele, ale najwyraźniej nie zamierzał wstać i odejść.
– Popatrz na to! – rzuciłam z oburzeniem do Arlene, drugiej kelnerki.
Arlene jest rudowłosa, piegowata i dziesięć lat ode mnie starsza. Już cztery razy wychodziła za mąż, ma dwoje dzieci i od czasu do czasu odnoszę wrażenie, że mnie uważa za swoją trzecią latorośl.
– Nowy facet? – spytała bez większego zainteresowania.
Arlene spotyka się aktualnie z Rene Lenierem i chociaż mnie nie wydaje się on atrakcyjny, moja przyjaciółka wygląda na dość zadowoloną. O ile się nie mylę, Rene był wcześniej jej drugim mężem.
– Och, to wampir – odparłam, ponieważ musiałam się z kimś podzielić swym zachwytem.
– Naprawdę? Wampir u nas? No cóż, pomyślmy – oznajmiła z lekkim uśmiechem, sugerującym, że zdaje sobie sprawę z przepełniającej mnie radości. – Nie jest chyba jednak zbyt bystry, kochana, skoro zadaje się ze Szczurami. Z drugiej strony Denise nieźle się do niego wdzięczy.
Odkryłam, że Arlene ma rację. Arlene jest o wiele lepsza niż ja, jeśli chodzi o ocenę spraw męsko-damskich. Jest przecież ode mnie znacznie bardziej doświadczona.
Wampir był głodny. Słyszałam, że wynaleziona przez Japończyków syntetyczna krew wystarcza nieumarłym za pożywienie, jednakże w rzeczywistości nie zaspokajała ich głodu i dlatego nadal zdarzały się czasem „nieszczęśliwe wypadki” (to wampirzy eufemizm na określenie krwawych zabójstw dokonywanych na ludziach). A Denise Rattray gładziła sobie gardło, poruszała głową, wyginała szyję... Co za suka!
Nagle do baru wszedł mój brat, Jason. Podszedł wolnym krokiem i uściskał mnie. Jason wie, że kobiety lubią facetów, którzy są dobrzy dla członków swoich rodzin i uprzejmi dla osób w jakiś sposób upośledzonych, więc, ściskając mnie, zyskuje podwójne punkty. I to wcale nie dlatego, żeby musiał się przesadnie starać o popularność u płci przeciwnej. Wystarczy, że jest sobą, szczególnie że niezły z niego przystojniak. Na pewno potrafi być również złośliwy, ale większość kobiet jakoś tego nie zauważa.
– Hej, siostrzyczko, jak się miewa babcia?
– Bez zmian, czyli w porządku. Wpadnij do nas, to zobaczysz.
– Spoko. Która dziś przyszła solo?
– Och, sam poszukaj.
Gdy Jason zaczął się rozglądać, dostrzegłam tu i ówdzie pospieszne ruchy kobiecych rąk poprawiających włosy, bluzki, malujących usta...
– O rany. Widzę DeeAnne. Jest wolna?
– Przyszła z kierowcą ciężarówki z Hammond. Facet jest teraz w toalecie. Uważaj na niego.
Jason uśmiechnął się do mnie, a ja się zdumiałam, że inne kobiety nie dostrzegają samouwielbienia w tym uśmiechu. Gdy Jason wszedł do baru, nawet Arlene wygładziłą bluzkę, a jako osóbka czterokrotnie zamężna ­powinna nieco ­lepiej oceniać mężczyzn. Inna kelnerka, z którą pracowałam, Dawn, odrzuciła w tym momencie włosy do tyłu i wyprostowała się, prezentując sterczące cycki. Jason uprzejmie jej pomachał, ona zaś posłała mu pozornie drwiący uśmieszek. Dawn już jakiś czas temu zerwała z Jasonem, ale nadal pragnie, by mój brat ją dostrzegał.
Byłam naprawdę zajęta – w sobotni wieczór do „Merlotte’a” wpadali choć na chwilę niemal wszyscy mieszkańcy miasteczka – na moment straciłam więc z oczu mojego wampira. Kiedy w końcu znalazłam wolną chwilę i postanowiłam sprawdzić, co u niego, okazało się, że nadal rozmawia z Denise. Mack patrzył na niego z tak chciwą miną, że aż się zaniepokoiłam.
Podeszłam bliżej do ich stolika i wbiłam wzrok w Macka. Po chwili otworzyłam swój umysł na jego myśli i go „podsłuchałam”.
Odkryłam, że Mack i Denise trafili do więzienia za „osuszanie” wampirów!
Okropnie się zdenerwowałam, ale mimo to automatycznie zaniosłam dzban piwa i kufle do stolika, przy którym siedziała czwórka hałaśliwych klientów.
Wampirza krew podobno chwilowo łagodzi symptomy niektórych chorób i zwiększa potencję seksualną (takie skrzyżowanie prednizonu i viagry), toteż istniał ogromny czarny rynek i wielkie zapotrzebowanie na prawdziwą, nie rozcieńczaną wampirzą krew. A gdzie jest popyt, tam są i dostawcy. I właśnie się dowiedziałam, że do tych dostawców należy wstrętna Szczurza Parka. Wciągali w pułapkę wampiry i osuszali ich ciała z krwi, którą później sprzedawali w małych fiolkach, po dwieście dolarów każda. Było to najbardziej poszukiwane lekarstwo od przynajmniej dwóch lat. I choć niejeden klient oszalał po wypiciu czystej wampirzej krwi, to czarnemu rynkowi bynajmniej coś takiego nie zaszkodziło.
Pozbawiony krwi wampir zazwyczaj nie egzystuje długo. Morderczy osuszacze zostawiali nieszczęsnych nieumarłych związanych, najczęściej po prostu porzucając ich ciała. Wschodzące słońce kończyło udrękę biednych istot. Od czasu do czasu można było przeczytać o zemście wampira, który zdołał się uwolnić i przeżyć. Wówczas osuszacze ginęli straszną śmiercią.
Nagle mój wampir podniósł się i ruszył wraz ze Szczurami ku drzwiom. Mack zauważył, że na nich patrzę. Widziałam, że zaskoczył go wyraz mojej twarzy, a jednak Rattray odwrócił się, zbywając mnie wzruszeniem ramion – gestem zarezerwowanym dla wszystkich wokół.
Jego reakcja mnie rozwścieczyła. Naprawdę mnie rozwścieczyła!
Zastanawiałam się, co robić, ale podczas gdy ja zmagałam się ze sobą, cała trójka znalazła się już na dworze. Czy wampir uwierzyłby mi, gdybym za nim pobiegła i powiedziała mu, co wiem? Przecież prawie nikt nie traktował poważnie moich umiejętności. A ci, którzy przypadkiem w nie uwierzyli, reagowali na mnie nienawiścią i strachem. Nie cierpieli mnie za to, że potrafię odczytać ich sekretne myśli. Arlene błagała mnie kiedyś, bym „zerknęła” w umysł jej czwartego męża, który kiedyś przyszedł po nią późnym wieczorem, podejrzewała bowiem, że mężczyzna zastanawia się, czy nie zostawić jej i dzieci. Nie zrobiłam tego, ponieważ nie chciałam stracić jedynej przyjaciółki. Właściwie nawet Arlene nie mogła mnie poprosić wprost, bo musiałaby głośno przyznać, że posiadam ów dar, to przekleństwo... A pozostali w ogóle nie chcieli przyjmować tego faktu do wiadomości. Woleli uważać mnie za wariatkę. Zresztą aż tak bardzo się nie mylili, bo moje zdolności telepatyczne czasem przyprawiały mnie niemal o szaleństwo!
Dlatego teraz zawahałam się, zmieszałam, przestraszyłam i rozgniewałam równocześnie. W następnej sekundzie jednak poczułam, że po prostu muszę działać. Dodatkowo sprowokowało mnie lekceważące spojrzenie, jakie posłał mi Mack.
Podeszłam do Jasona, który właśnie podrywał Dee­Anne. Tę dziewczynę powszechnie uznawano za łatwą. Kierowca ciężarówki z Hammond siedział po jej drugiej stronie i patrzył na nią spode łba.
– Jasonie – odezwałam się ostro. Mój brat odwrócił się w moją stronę i posłał mi piorunujące spojrzenie. – Słuchaj, czy łańcuch nadal leży na pace twojego pikapa?
– Nigdy nie opuszczam domu bez niego – odparł powoli, badawczo mi się przyglądając. Wyraźnie usiłował odgadnąć z mojej miny, czy mam kłopoty. – Będziesz walczyć, Sookie?
Odpowiedziałam uśmiechem. Przyszło mi to łatwo, bo w pracy wiecznie się uśmiechałam.
– Mam nadzieję, że nie – odparłam pogodnie.
– A może potrzebujesz pomocy? – spytał.
Ostatecznie był moim bratem.
– Nie, dzięki – odrzekłam. Starałam się mówić spokojnym tonem. Odwróciłam się i podeszłam do Arlene. – Słuchaj – powiedziałam. – Muszę dziś trochę wcześniej wyjść. Przy moich stolikach niewiele się dzieje, możesz je za mnie obsłużyć? – Nie sądziłam, że kiedykolwiek poproszę Arlene o coś takiego, chociaż sama wielokrotnie ją zastępowałam. – Nie, nie, wszystko jest w najlepszym porządku – zapewniłam ją. – Prawdopodobnie zdążę wrócić. A jeśli posprzątasz tu za mnie, ja sprzątnę twoją przyczepę.
Przyjaciółka z entuzjazmem pokiwała głową z rudą grzywą.
Spojrzałam na Sama, potem wskazałam na drzwi dla personelu, na siebie i w końcu poruszając dwoma palcami, pokazałam, że wychodzę.
Mój szef kiwnął głową, choć nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.
Wyszłam tylnymi drzwiami. Próbowałam iść po żwirze jak najciszej.
Parking dla pracowników znajduje się na tyłach baru. Trzeba przejść przez drzwi prowadzące do magazynu. Na parkingu stał samochód kucharki oraz auta Arlene, Dawn i moje. Po prawej stronie, nieco na wschód, przed przyczepą Sama parkował jego pikap.
Ze żwirowego parkingu dla personelu wyszłam na położony na zachód od baru, znacznie większy asfaltowy parking dla klientów. Polanę, na której stoi „Merlotte”, otacza las, a obrzeża parkingu są głównie żwirowe. Sam dbał o dobre oświetlenie parkingu dla klientów. W blasku wysokich latarni teren wyglądał dość dziwnie.
Dostrzegłam wgnieciony bok sportowego czerwonego auta Szczurzej Parki, wiedziałam zatem, że oboje są blisko.
W końcu znalazłam pikap Jasona. Jego wóz jest czarny, po bokach przyozdobiony charakterystycznymi zawijasami w kolorach niebieskawozielonym i różowym. Tak, tak, mój brat uwielbia zwracać na siebie uwagę. Wsunęłam się przez tylną klapę i zaczęłam grzebać na pace, szukając łańcucha złożonego z grubych, podłużnych ogniw, który Jason woził na wypadek problemów. W końcu znalazłam łańcuch i zwinęłam go. Idąc, niosłam przyciśnięty do ciała, dzięki czemu nie pobrzękiwał.
Zastanowiłam się. Jedyne jako tako odosobnione miejsce, do którego Rattrayowie mogliby zaciągnąć wampira, znajdowało się na końcu parkingu, tam gdzie gałęzie drzew zwisały nisko nad samochodami. Skradałam się więc w tamtym kierunku, usiłując poruszać się w miarę szybko i zarazem cicho.
Co kilka sekund zatrzymywałam się i nasłuchiwałam. Wkrótce dotarł do mnie jęk i ściszone głosy. Przecisnęłam się między samochodami i zobaczyłam wszystkich troje dokładnie tam, gdzie się ich spodziewałam. Wampir leżał na ziemi na plecach, twarz miał wykrzywioną w straszliwym bólu, a błyszczący łańcuch więził jego przeguby i kostki. Srebro! Dwie małe fiolki z krwią leżały już na ziemi. Dostrzegłam, że Denise mocuje do igły nową probówkę próżniową. Opaska uciskowa wbijała się wampirowi okrutnie w ramię nad łokciem.
Osuszacze stali odwróceni do mnie plecami, wampir zaś jeszcze mnie nie dostrzegł. Poluźniłam zwinięty łańcuch, toteż prawie metr zwisał teraz swobodnie. Kogo zaatakować najpierw? – zastanowiłam się. Rattrayowie byli mali, ale niebezpieczni.
Przypomniałam sobie pogardliwe spojrzenie wychodzącego Macka i fakt, że nigdy nie dał mi napiwku. Tak, Mack będzie pierwszy.
Nigdy wcześniej z nikim się nie biłam i teraz odkryłam, że cieszę się czekającą mnie walką.
Wyskoczyłam zza czyjegoś pikapa, rozhuśtałam łańcuch i przejechałam nim po grzbiecie klęczącego obok ofiary Macka. Mężczyzna wrzasnął i zerwał się na równe nogi. Denise łypnęła na nas złowrogo, po czym zabrała się za zatykanie trzeciej fiolki. Mack sięgnął do buta, a gdy uniósł rękę, coś w niej błysnęło. Przełknęłam ślinę. Mack miał nóż.
– No, no, no – mruknęłam i posłałam mu kpiący uśmieszek.
– Ty stuknięta suko! – wrzasnął.
Sądząc z jego tonu, on również znajdował przyjemność w naszej potyczce. Byłam zbyt przejęta, by zablokować napływ jego myśli, toteż doskonale wiedziałam, co zamierza mi zrobić, i ten fakt naprawdę mnie rozzłościł. Ruszyłam ku przeciwnikowi, pragnąc zranić go jak najmocniej. Niestety, Mack był przygotowany i skoczył do przodu z nożem, gdy ja jeszcze wprawiałam łańcuch w ruch. Nóż na szczęście chybił, ledwie muskając moje ramię. Szarpnęłam łańcuch, który niczym czuła kochanka otulił chudą szyję Rattraya. Triumfalny krzyk mężczyzny prędko zamienił się w charkot. Mack upuścił nóż i zacisnął palce obu rąk na ogniwach. Dusząc się, upadł kolanami na betonowy chodnik, wyszarpując mi broń z dłoni.
Cóż, straciłam łańcuch Jasona. Jednakże błyskawicznie schyliłam się i sięgnęłam po nóż Rattraya, udając, że wiem, jak należy go użyć. Tymczasem ruszyła ku mnie Denise. W światłach i cieniach parkingu przypominała rozczochraną wiedźmę.
Widząc w moim ręku nóż męża, zatrzymała się w pół kroku. Klęła i pomstowała, wykrzykując straszne rzeczy. Czekałam, aż się zmęczy, po czym syknęłam:
– Wynocha. Ale już!
Kobieta patrzyła na mnie z nienawiścią. Spróbowała zgarnąć fiolki z krwią, ale warknęłam, każąc je zostawić. Podciągnęła zatem Macka do pionu. Mężczyzna nadal dusił się, charczał i trzymał za łańcuch. Denise niezdarnie zaciągnęła go do samochodu, po czym wepchnęła na siedzenie pasażera. Wyszarpnęła z kieszeni kluczyki i wsunęła się za kierownicę.
Odgłos uruchamianego silnika uprzytomnił mi nagle, że Szczury mają teraz inną broń. Szybciej niż kiedykolwiek w życiu pochyliłam się i szepnęłam wampirowi do ucha:
– Wstawaj!
Chwyciłam go pod pachy i z całych sił szarpnęłam w górę. Nieszczęśnik zrozumiał mnie, napiął mięśnie nóg i pozwolił się ciągnąć. Gdy z rykiem nadjechał ku nam czerwony samochód, znaleźliśmy się już między pierwszymi drzewami. Denise chybiła o niecały metr, musiała bowiem zboczyć, by nie wjechać na sosnę. Później usłyszałam, że głośny warkot silnika auta Szczurów cichnie w oddali.
– Świetnie – sapnęłam, po czym klęknęłam obok wampira, ponieważ ugięły się pode mną kolana.
Przez chwilę oddychałam ciężko i zbierałam siły. Wampir poruszył się lekko. Przyjrzałam mu się uważnie. Ku swojemu przerażeniu dostrzegłam smugi dymu unoszące się z jego przegubów, w miejscach gdzie dotykało ich srebro.
– Och, biedaku – jęknęłam.
Wściekałam się na siebie, że nie zatroszczyłam się o niego natychmiast. Nadal próbując złapać oddech, zaczęłam rozwijać cienkie paski srebra, które wyglądały, jakby były częścią bardzo długiego łańcucha.
– Biedne maleństwo – szeptałam, nie zastanawiając się, jak absurdalnie brzmią te słowa. Mam zwinne palce, dość prędko więc uwolniłam nadgarstki nieszczęśnika.
Zadałam sobie pytanie, w jaki sposób Szczurom udało się tak łatwo go podejść. Wyobrażając sobie tę scenkę, poczułam na policzkach rumieniec.
Wampir objął się rękoma, ja zaś zabrałam się za uwalnianie ze srebra jego kostek. Nogi nieumarłego wyglądały lepiej, gdyż Rattrayowie nie owinęli gołego ciała, tylko nogawki dżinsów.
– Przepraszam, że zjawiłam się tak późno – oznajmiłam ze szczerym smutkiem w głosie. – Poczujesz się lepiej za minutkę, prawda? Chcesz, żebym odeszła?
– Nie.
Poczułam się mile połechtana, w tym momencie jednak dodał:
– Mogą wrócić, a ja jeszcze nie mam siły walczyć. – Jego chłodny głos był nieco chropawy.
Zrobiłam kwaśną minę i kiedy wampir odzyskiwał siły, zaczęłam się bacznie rozglądać. Usiadłam plecami do niego, dając mu nieco prywatności. Wiem, jak skrępowana czuje się cierpiąca osoba, gdy ktoś się na nią gapi. ­Przykucnęłam i obserwowałam parking. Kilka samochodów odjechało, inne przyjechały, żaden jednak nie dotarł na kraniec parkingu obok nas. Z ruchu powietrza wokół siebie wywnioskowałam nagle, że wampir usiadł.
Nie odezwał się. Obróciłam głowę w lewo, by mu się przypatrzeć. Był bliżej mnie, niż sądziłam. Wbijał we mnie wzrok. Niestety, schował kły, co mnie trochę rozczarowało.
– Dziękuję – powiedział.
Wcale nie przejął się faktem, że uratowała go kobieta. Typowy facet.
Skoro okazywał mi tak niewiele wdzięczności, uznałam, że też mogę się zachować nieuprzejmie, i postanowiłam podsłuchać jego myśli.
Otworzyłam całkowicie umysł i... nie usłyszałam... nic.
– Och – powiedziałam, zszokowana. – Nie słyszę cię – dodałam bezwiednie, zupełnie nad sobą nie panując.
– Dziękuję! – powtórzył wampir głośniej, ruszając przesadnie wargami.
– Nie, nie o to mi chodzi... Słyszę, co mówisz, tyle że...
W tym momencie zrobiłam coś, czego normalnie nigdy bym nie zrobiła, ponieważ takie posunięcie było bezczelne i zbyt osobiste, a poza tym ujawniało fakt mojego „upośledzenia”. A jednak odwróciłam się do wampira, położyłam ręce na jego bladych policzkach i przypatrzyłam mu się uważnie. Skupiłam całą swoją energię. I nic! Czułam się tak, jakbym dotąd przez cały czas musiała słuchać radia, równocześnie wielu stacji, których nawet nie trzeba było wybierać... A teraz nastawiam odbiornik na pewną częstotliwość i... nieoczekiwanie nie słyszę nic.
Było mi jak w niebie.
Oczy wampira przez moment rozszerzały się i ciemniały.
– Och, przepraszam cię – bąknęłam straszliwie zakłopotana.
Oderwałam ręce od jego twarzy i skierowałam wzrok na parking. Zaczęłam coś paplać o Macku i Denise, cały czas myśląc, jak cudownie byłoby mieć towarzysza, którego nie mogę usłyszeć, dopóki on sam nie postanowi czegoś powiedzieć. Jakież piękne było jego milczenie.
– Więc uznałam – ciągnęłam – że lepiej wyjdę i zobaczę, czy dobrze się miewasz – podsumowałam, nie pamiętając, co mu wcześniej mówiłam.
– Przyszłaś tu, żeby mnie uratować. Postąpiłaś bardzo odważnie – oświadczył głosem tak uwodzicielskim, że Dee­Anne na moim miejscu wyskoczyłaby chyba ze swoich czerwonych nylonowych majtek.
– Przestań – mruknęłam. Odniosłam wrażenie, że z łomotem runęłam z chmur na ziemię.
Przez kilka sekund spoglądał na mnie ze zdumieniem, później jego blada twarz ponownie zobojętniała.
– Nie boisz się przebywać sam na sam z głodnym wampirem?
W tym pozornie żartobliwym pytaniu wychwyciłam groźną nutę.
– Ani trochę.
– Wychodzisz z założenia, że skoro przybyłaś mi z pomocą, jesteś bezpieczna? Sądzisz, że po tych wszystkich latach żywię jeszcze choćby uncję sentymentalnych uczuć? Wampiry często zwracają się przeciw osobom, które im ufają. Wiesz przecież, że nie ma w nas cech ludzkich.
– Również ludzie obracają się przeciwko tym, którzy im ufają – stwierdziłam. Czasem potrafię myśleć praktycznie. – Nie jestem kompletną idiotką – dodałam.
Uniosłam rękę i pokręciłam głową. Gdy wampir dochodził do siebie, zdążyłam owinąć sobie wokół szyi i ramion srebrne łańcuchy Szczurów.
Na ten widok wampir wyraźnie zadrżał.
– Ależ masz rozkoszną arterię w pachwinie – oznajmił, gdy się nieco uspokoił. Jego głos znów był kuszący, a gładkością przywodził na myśl aksamit.
– Nie mów takich wstrętnych rzeczy – zdenerwowałam się. – Nie będę tego słuchać.
Jeszcze raz popatrzyliśmy na siebie w milczeniu. Bałam się, że już nigdy go nie zobaczę. Ostatecznie, swej pierwszej wizyty w „Merlotcie” z pewnością nie mógł nazwać udaną. Starałam się więc chłonąć wszystkie szczegóły tego spotkania. Wiedziałam, że zachowam je w pamięci i będę wspominać przez długi czas. Będzie dla mnie czymś wspaniałym, skarbem... Miałam ochotę jeszcze raz dotknąć skóry wampira. Nie mogłam sobie przypomnieć, jaka jest w dotyku. Nie dotknęłam go jednak, nie pozwoliły mi na to dobre maniery. Poza tym bałam się, że nawet muśnięciem mogłabym skłonić wampira do kolejnych uwodzicielskich kłamstewek.
– Chciałabyś wypić krew, którą ze mnie ściągnęli? – spytał nieoczekiwanie. – W ten sposób okazałbym ci wdzięczność. – Wskazał na asfalt, gdzie leżały zatkane fiolki. – Moja krew wzbogaci twoje życie erotyczne i poprawi ci zdrowie.
– Jestem zdrowa jak koń – odparłam zgodnie z prawdą. – A życia erotycznego w ogóle nie mam. Zrób ze swoją krwią, co chcesz.
– Mogłabyś ją sprzedać – zasugerował.
Pomyślałam, że mnie sprawdza.
– Nie tknę jej – odcięłam się obrażona.
– Kim jesteś? – zapytał.
Sądząc po tym, jak na mnie patrzył, najprawdopodobniej przeglądał w głowie listę możliwości. Ku własnej przyjemności nadal nie słyszałam jego myśli.
– No cóż. Nazywam się Sookie Stackhouse i jestem kelnerką – odrzekłam. – A jak ty masz na imię? – Pytanie wydało mi się niewinne. Miałam nadzieję, że wampir nie uzna, że się narzucam.
– Bill – odpowiedział.
Zanim zdołałam się powstrzymać, roześmiałam się głośno.
– Wampir Bill! – Zarechotałam. – Sądziłam, że masz na imię Antoine, Basil albo Langford! Bill! – Od dawna tak się nie śmiałam. – No to na razie, Bill. Muszę wracać do pracy.
Na myśl o lokalu Sama Merlotte’a poczułam ponownie rozciągający moje usta zawodowy uśmiech. Położyłam dłoń na ramieniu Billa i wstałam. Ramię wampira okazało się twarde niczym skała, stanęłam więc na nogach tak szybko, że omal nie straciłam równowagi. Sprawdziłam, czy mam równo podciągnięte skarpetki, później obejrzałam resztę swojego stroju, szukając plam i dziur po walce ze Szczurami. Otrzepałam pośladki, bo przecież ­siedziałam na brudnym chodniku, po czym pomachałam Billowi i dziarsko ruszyłam przez parking.
Przemknęło mi przez myśl, że spędziłam bardzo interesujący wieczór. Byłam niemal tak wesoła jak uśmiech, który towarzyszył tym rozważaniom.
Tyle że... Jason wścieknie się na mnie za ten łańcuch.

***

Tej nocy po pracy pojechałam do domu odległego od baru zaledwie nieco ponad sześć kilometrów na południe. Wcześniej, po powrocie z parkingu, nie zastałam już w barze Jasona (ani DeeAnne), co mnie tylko ucieszyło. Zastanawiałam się nad wydarzeniami tego wieczoru, wracając do domu mojej babci, gdzie mieszkam. Stoi on tuż przed cmentarzem Tall Pines, przy którym skręca się w wąską dwupasmową drogę gminną. Dom ten zaczął budować mój praprapradziadek, który cenił sobie prywatność, więc aby dotrzeć do samego budynku, trzeba zjechać z gminnej drogi na dojazdową, przejechać przez niewielki lasek i dopiero za nim znajduje się polana, na której stoi dom.
Nie jest on szczególnie zabytkowy, ponieważ większość najstarszych elementów usunięto i zastąpiono nowymi, poza tym został oczywiście wyposażony w elektryczność, hydraulikę, izolację i wszystkie inne nowoczesne rozwiązania. Budynek ma nadal cynowy dach, który w słoneczne dni błyszczy oślepiająco. Gdy trzeba było go odnowić, chciałam położyć dachówkę, ale babcia się nie zgodziła. Chociaż ja płaciłam za remont, dom należy do niej, więc naturalnie znów zadaszono go warstwami cyny. ­Historyczny czy niehistoryczny, zamieszkałam w tym domu jako mniej więcej siedmiolatka, a wcześniej często go odwiedzałam, dlatego też bardzo go kocham. Jest duży, w zamyśle bowiem miał służyć całej rodzinie, toteż wydaje mi się zbyt wielki tylko dla babci i dla mnie. Ma obszerny front z otoczonym siatką gankiem i został otynkowany na biało, gdyż babcia jest absolutną tradycjonalistką.
Tej nocy przemierzyłam duży salon zastawiony podniszczonymi meblami porozmieszczanymi tak, jak nam było wygodnie, później przeszłam korytarzem i wkroczyłam do pierwszej sypialni po lewej, tej największej.
Moja babcia, Adele Hale Stackhouse, na wpół leżała na wysokim łóżku, opierając szczupłe ramiona na licznych poduszkach. Mimo ciepłej wiosennej nocy miała na sobie bawełnianą koszulę nocną z długimi rękawami. Lampka nocna była włączona, a babcia trzymała na kolanach książkę.
– Witaj – zagaiłam.
– Witaj, kochanie.
Moja babcia jest drobna i bardzo stara, ale nadal ma gęste włosy; są tak białe, że wydają się nieco zielonkawe. W dzień babcia nosi je zwinięte w kok, na noc jednak rozpuszcza je lub splata w warkocze.
Zerknęłam na okładkę książki.
– Znów czytasz Danielle Steel?
– Och, ta kobieta naprawdę potrafi opowiadać historie.
Babci sprawiało ogromną przyjemność czytanie powieści tej autorki, oglądanie mydlanych oper nakręconych według tych powieści (które babcia nazywała „historiami”) oraz uczestnictwo w spotkaniach dziesiątków ­klubów, do których należała – jak mi się zdawało – przez całe swoje dorosłe życie. Ulubione kluby babci to Potomkowie Wybitnych Poległych i Towarzystwo Ogrodnicze Bon Temps.
– Zgadnij, co mi się przydarzyło dziś wieczorem – powiedziałam.
– Co? Umówiłaś się z kimś na randkę?
– Nie – odparłam, uśmiechając się. – Do mojego baru przyszedł wampir.
– Ojej, miał kły?
Wprawdzie widziałam, jak błyskały w światłach parkingu, kiedy biedaka osuszały Szczury, ale tej scenki nie zamierzałam babci opisywać.
– Och, na pewno, tyle że je schował.
– No, no, no, wampir tutaj, w Bon Temps. – Babcia radośnie wyszczerzyła zęby. – Pogryzł kogoś w barze?
– Nie, oczywiście, że nie! Po prostu usiadł i zamówił kieliszek czerwonego wina. Właściwie... zamówił wino, ale go nie wypił. Myślę, że po prostu potrzebował towarzystwa.
– Zastanawiam się, gdzie się zatrzymał.
– Prawdopodobnie nikomu nie zdradził miejsca swojego pobytu.
– Prawdopodobnie – przyznała babcia i na moment się zadumała. – Raczej nie. Spodobał ci się?
Odpowiedź na to pytanie okazała się trudna. Zastanawiałam się przez chwilę.
– Sama nie wiem. Był dość interesujący – odparłam ostrożnie.
– Bardzo chciałabym go poznać.
Nie zaskoczyło mnie, że babcia to powiedziała, ponieważ, choć w pewnych sprawach była tradycjonalistką, to niektórymi nowościami potrafiła się cieszyć nie mniej ode mnie. A w tej kwestii nie należała do reakcjonistek, które najchętniej zabroniłyby wampirom wstępu do miasta.
– Teraz jednak lepiej już zasnę. Ze zgaszeniem światła czekałam tylko na twój powrót do domu.
Pochyliłam się i cmoknęłam ją w policzek.
– Dobrej nocy – powiedziałam.
Wyszłam, przymknęłam jej drzwi i usłyszałam kliknięcie wyłączanej lampy. Ze swego legowiska wstała moja kotka, Tina, podeszła i otarła mi się o nogi. Podniosłam zwierzątko i przez moment tuliłam, po czym ułożyłam kotkę z powrotem do snu. Zerknęłam na zegar. Była prawie druga, uznałam więc, że też powinnam się położyć.
Mój pokój znajduje się po drugiej stronie korytarza. Zanim zasnęłam w nim po raz pierwszy po śmierci rodziców, babcia przeniosła meble z mojej sypialni w ich domu, dzięki czemu poczułam się tu swojsko. Nadal tu stały: pojedyncze łóżko, toaletka z pomalowanego na biało drewna i mała komoda.
Zapaliłam światło w sypialni, zamknęłam drzwi i zaczęłam się rozbierać. Miałam przynajmniej pięć par czarnych szortów i bardzo dużo białych koszulek z krótkim rękawem, bo łatwo się brudziły. A w mojej szufladzie tkwiło mnóstwo par białych skarpetek. Dzięki temu nie musiałam w nocy robić prania. Tego wieczoru byłam również zbyt zmęczona, żeby wziąć prysznic. Wyszczotkowałam więc tylko zęby, zmyłam makijaż, oklepałam twarz kremem nawilżającym i zdjęłam gumkę z końskiego ogona.
Wpełzłam do łóżka w mojej ulubionej, sięgającej prawie do kolan koszuli z Myszką Miki. Leżąc na boku, jak zawsze, rozkoszowałam się panującą w pokoju ciszą. Mózgi prawie wszystkich osób wyłączają się w tych późnonocnych godzinach, toteż słabną dręczące mnie wibracje i nie muszę walczyć z nacierającymi myślami innych ludzi. W takiej ciszy miałam wreszcie czas pomyśleć o ciemnych oczach wampira Billa, szybko jednak z wyczerpania zapadłam w głęboki sen.

***

Nazajutrz siedziałam w porze lunchu na frontowym podwórku i opalałam się na aluminiowym, składanym leżaku. Włożyłam moje ulubione białe bikini bez ramiączek, które okazało się nieco luźniejsze niż ubiegłego lata, z czego ucieszyłam się jak dziecko.
Potem usłyszałam odgłos nadjeżdżającego pojazdu, a chwilę później w odległości metra od moich stóp zatrzymał się pikap Jasona – owo czarne auto z charakterystycznymi symbolami w kolorach niebieskawozielonym i różowym po bokach.
Mój brat wyskoczył z wozu (czy wspomniałam, że jego samochód ma ogromne koła?) i podszedł do mnie. Nosił swoje zwykłe robocze ubranie: koszulę khaki i spodnie, do paska zaś miał przypiętą pochewkę z nożem – podobnie jak większość pracowników drogowych okręgu. Już po sposobie, w jaki szedł, wiedziałam, że jest rozdrażniony.
Założyłam ciemne okulary.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że biłaś się z Rattrayami wczoraj w nocy? – Mój brat opadł na aluminiowy leżak obok mojego. – Gdzie babcia? – dorzucił po chwili.
– Wiesza pranie – odparłam.
Babcia używała suszarni tylko w ostateczności i najchętniej wywieszała mokre ubrania na słońce. A sznur do bielizny wisiał oczywiście tam, gdzie powinien, czyli na podwórku za domem.
– Na lunch będą wiejskie smażone steki, słodkie ziemniaki i zielona fasolka, którą babcia osobiście sadziła w zeszłym roku – dodałam, starając się oderwać myśli Jasona od mojej bijatyki. Miałam nadzieję, że babcia nie zjawi się nagle. Nie chciałam, by usłyszała naszą rozmowę. – Mów cicho – przypomniałam mu.
– Rene Lenier nie mógł się doczekać, aż przyjdę dziś rano do pracy, żeby mi o tym powiedzieć. Chciał kupić trochę trawki, pojechał więc ubiegłej nocy do przyczepy Rattrayów. Denise nadjechała z drugiej strony tak wściek­ła, jakby zamierzała kogoś zabić. Rene mówił, że o mało go nie trzasnęła. Pomógł jej wnieść Macka do przyczepy, a potem zabrali go do szpitala w Monroe. – Jason obrzucił mnie oskarżycielskim spojrzeniem.
– Czy Rene ci powiedział, że Mack zaatakował mnie nożem? – spytałam, uznawszy ostrą ripostę za najlepszą odpowiedź. Czułam, że rozgoryczenie Jasona jest spowodowane w dużej mierze faktem, że usłyszał całą opowieść z ust osoby trzeciej.
– Jeśli Denise mu o tym powiedziała, to i tak nic mi nie wspomniał – odparł powoli mój brat. Dostrzegłam, że jego przystojna twarz ciemnieje z gniewu. – Rzucił się na ciebie z nożem?
– Tak. I musiałam się bronić – odparłam logicznie. – Zabrał też twój łańcuch. – Była to prawda, choć może troszeczkę zniekształcona. – Wróciłam do baru, bo chciałam ci o tym powiedzieć – ciągnęłam. – Niestety, gdy weszłam, odkryłam, że wyszedłeś już z DeeAnne. Zdecydowałam, że nie warto cię szukać po nocy. Wiedziałam zresztą, że jeżeli powiem ci o nożu, poczujesz się zobowiązany pojechać za nimi – dodałam dyplomatycznie. Było wiele prawdy w tym stwierdzeniu, ponieważ Jason strasznie lubi się bić.
– Po co, do diabła, w ogóle tam lazłaś? – spytał, lecz już się odprężył i czułam, że zaakceptował stan rzeczy.
– Wiedziałeś, że oprócz handlu narkotykami, Szczury zajmują się osuszaniem wampirów?
Teraz był zafascynowany.
– Nie... Naprawdę?
– No cóż, jeden z moich wczorajszych klientów był wampirem, a oni postanowili pozbawić go krwi na parkingu obok „Merlotte’a”. Nie mogłam na to pozwolić!
– Tu, w Bon Temps, zjawił się jakiś wampir?
– Tak. Nawet jeśli człowiek nie ma ochoty przyjaźnić się z wampirami, nie może pozwolić śmieciom w rodzaju Szczurów na taką akcję. Osuszenie wampira nie jest podobne do odlania benzyny z baku auta! Te gnojki całkowicie wydrenowałyby go z krwi, a potem pozostawiły w lesie na pewną śmierć.
Chociaż Rattrayowie nie zdradzili mi swoich zamiarów, byłam skłonna się założyć, że Bill skończyłby w ten sposób. Mógłby zresztą skonać, nawet gdyby go czymś przykryli i nie spaliłoby go słońce, ponieważ (zgodnie z tym, co powiedział ktoś w programie Oprah Winfrey) osuszony wampir potrzebuje co najmniej dwudziestu lat na regenerację. I w takim przypadku musi się o niego zatroszczyć inny wampir.
– Wampir był w barze, kiedy tam siedziałem? – spytał zaskoczony Jason.
– Jasne. Brunet. Przy stoliku ze Szczurami.
Mój brat uśmiechnął się, słysząc, jak nazywam Rat­trayów. Najwyraźniej nie zamierzał jednak kończyć rozmowy o ubiegłej nocy, jeszcze nie.
– Skąd wiedziałaś, że jest wampirem? – zapytał, spojrzawszy na mnie, ale natychmiast wyraźnie pożałował, że nie ugryzł się w język.
– Po prostu wiedziałam – odburknęłam swoim najbardziej kategorycznym tonem.
– No tak. – Na moment oboje się zamyśliliśmy. – W Homulce nie ma wampira – powiedział Jason w zadumie. Odchylił głowę, by złapać trochę słońca, a ja wiedziałam, że wchodzimy na niebezpieczny grunt.
– To prawda – zgodziłam się.
Homulka była miastem, którego Bon Temps serdecznie nienawidziło. Rywalizowaliśmy w futbolu, koszykówce i historycznym znaczeniu dla przyszłych pokoleń.
– Ani w Roedale – odezwała się za naszymi plecami babcia.
Jason i ja aż podskoczyliśmy. Doceniam mojego brata za to, że od razu podchodzi i ściska babcię za każdym razem, kiedy ją widzi.
– Babciu, wystarczy obiadu i dla mnie?
– Starczyłoby jeszcze dla dwóch takich chłopa – odparła, uśmiechając się do wnuka. Dostrzegała jego wady (tak jak i moje), ale bardzo go kochała. – Właśnie dzwoniła do mnie Everlee Mason i powiedziała, że ubiegłej nocy poderwałeś DeeAnne.
– O rany, w tym mieście nie można się ruszyć, żeby nie dowiedzieli się o tym wszyscy mieszkańcy – odburknął Jason, choć wcale się nie gniewał.
– Ta DeeAnne – kontynuowała babcia ostrzegawczym tonem, gdy wszyscy ruszyliśmy w stronę domu – była kiedyś w ciąży. Słyszałam przynajmniej o jednym razie. Uważaj, wnusiu, żeby tobie nie wykręciła takiego numeru, bo będziesz płacił do końca życia. Z drugiej strony, może tylko w ten sposób doczekam się prawnuka!
Jedzenie czekało już na stole, toteż gdy Jason powiesił swój kapelusz, usiedliśmy i zmówiliśmy modlitwę. Później babcia i mój brat zaczęli plotkować (nazywają takie gadki „wymianą najnowszych informacji”) o ludziach z naszego małego miasteczka i całej gminy. Jason pracuje dla stanu, dozorując ekipy drogowe. Odnosiłam wrażenie, że jego dzień składa się z przemierzania dróg stanowym pikapem... a kiedy skończy pracę, przez całą noc jeździ własnym pikapem. Członkiem jednej z roboczych załóg, których pracę Jason kontroluje, jest Rene. Chodzili razem do szkoły średniej. Sporo się wtedy wałęsali z Hoytem Fortenberrym.
– Sookie, musiałem wymienić w domu bojler – oświadczył nagle mój brat.
Jason nadal mieszka w starym domu naszych rodziców, tym samym, w którym mieszkaliśmy całą czwórką, zanim zginęli w powodzi. Potem zamieszkaliśmy z babcią, ale kiedy mój brat ukończył drugi rok college’u i zaczął pracować dla stanu, wrócił do tamtego domu, który według dokumentów należy w połowie do mnie.
– Potrzebujesz pieniędzy? – spytałam.
– Nie, nie, mam.
Oboje zarabiamy, mamy jednak także niewielki dochód z funduszu ustanowionego w okresie, kiedy na terenie posiadłości naszych rodziców znaleziono ropę i dokonano odwiertów. Ropa wyczerpała się wprawdzie po kilku latach, moi rodzice jednak, a później babcia, dopilnowali, żeby pieniądze zostały odpowiednio zainwestowane. Jasonowi i mnie ten fundusz bardzo ułatwił życie. Nie wiem zresztą, jak babcia zdołałaby nas wychować bez tych dodatkowych pieniędzy. Postanowiła nie sprzedawać ani kawałka z posiadanej przez nas ziemi, a przecież miała jedynie emeryturę. To jeden z powodów, dla których nie mam własnego mieszkania. Skoro mieszkamy razem, babcia zgadza się, że ja kupuję rozmaite produkty, gdybym jednak mieszkała osobno, przynosiła jej artykuły spożywcze i kładła je na stół, a następnie wracała do swojego domu, babcia uznałaby moje postępowanie za objaw dobroczynności, która by ją rozwścieczyła.
– Jaki rodzaj wybrałeś? – spytałam ot tak, dla okazania zainteresowania.
Jason ma fioła na punkcie rozmaitych urządzeń i aż się palił, żeby szczegółowo opisać swoje poszukiwania nowego bojlera. Słuchałam z największą uwagą, do jakiej potrafiłam się zmusić.
Nagle mój brat zmienił temat.
– Hej, Sookie, pamiętasz Maudette Pickens?
– Pewnie – przyznałam zaskoczona. – Skończyłyśmy tę samą klasę.
– Ktoś ją zabił. Została znaleziona w jej mieszkaniu.
To stwierdzenie przykuło uwagę babci i moją.
– Kiedy? – spytała babcia, zaskoczona, że jeszcze nikt jej o tym fakcie nie powiadomił.
– Znaleźli ją dziś rano w sypialni. Jej szef próbował się do niej dodzwonić i spytać, dlaczego nie zjawiła się w pracy ani wczoraj, ani dzisiaj, a ponieważ nie odbierała telefonu, podjechał do niej i nakłonił gospodarza domu do pomocy. Ten otworzył drzwi i weszli. Wiesz, że mieszkała naprzeciwko DeeAnne?
Bon Temps ma tylko jeden kompleks mieszkaniowy z prawdziwego zdarzenia, złożony z trzech dwupiętrowych budynków ustawionych w kształt litery „U”, toteż wiedzieliśmy dokładnie, które domy Jason ma na myśli.
– Tam ją zabito? – Poczułam się źle.
Doskonale pamiętałam Maudette. Miała wydatną szczękę, klocowaty tyłek, ładne czarne włosy i muskularne ramiona. Była guzdrałą, którą trudno byłoby nazwać bystrą czy ambitną. Przypomniałam sobie, że pracowała chyba w Grabbit Kwik – sklepie ogólnospożywczym na stacji benzynowej.
– Tak, przypuszczam, że pracowała tam przynajmniej od roku – potwierdził Jason, gdy go o to spytałam.
– Jak to się stało? – Moja babcia miała ciekawską, wręcz natarczywą minę, z jaką mili ludzie pytają o złe wiado­mości.
– Na... hm... na wewnętrznych stronach jej ud znaleziono kilka ugryzień... Ugryzień wampira – oświadczył mój brat, wpatrując się w swój talerz. – Jednak nie od nich umarła. Uduszono ją. DeeAnne twierdzi, że kiedy Maudette miała kilka dni wolnego, lubiła jeździć do tego wampirzego baru w Shreveport, może więc właśnie tam ktoś ją ugryzł. Może wcale nie zrobił tego wampir Sookie.
– Maudette należała do miłośniczek kłów? – Poczułam napływ mdłości, wyobraziwszy sobie tę flegmatyczną, przysadzistą dziewczynę wciśniętą w egzotyczne czarne sukienki, jakie uwielbiają wampiry.
– A cóż ten termin oznacza? – spytała babcia. Pewnie tęskniła za starym programem „Sally Jessy Raphael”, w którym badano nieznane jeszcze wówczas zjawisko wampiryzmu.
– Tak się nazywa mężczyzn i kobiety, którzy kręcą się wokół wampirów i lubią być przez nich... gryzieni. Miłośnicy wampirów. Sądzę, że nie żyją długo, gdyż zbyt często dają się kąsać, toteż prędzej czy później szkodzi im jedno ugryzienie za dużo.
– Ale ugryzienie przez wampira nie zabiło Maudette. – Babcia chciała się upewnić, czy dobrze zrozumiała.
– Nie, została uduszona. – Jason zabrał się za dokończenie lunchu.
– Czy ty nie tankujesz zawsze na Grabbit? – rzuciłam.
– Jasne. Podobnie jak mnóstwo osób.
– A nie spotykałeś się przypadkiem kiedyś z Mau­dette? – spytała babcia.
– No cóż, można to tak ująć – odparł ostrożnie mój brat.
Uznałam, że pewnie sypiał z Maudette, jeżeli akurat nie mógł znaleźć innej panienki.
– Mam nadzieję, że szeryf nie będzie cię chciał przesłuchać – mruknęła babcia, potrząsając głową, jakby sugerowała, że prawdopodobnie, niestety, jednak do tego dojdzie.
– Co takiego?! – Jason zarumienił się, patrząc spode łba.
– No wiesz, widujesz Maudette w sklepie podczas każdego tankowania, potem... że tak powiem... umawiasz się z nią, a w końcu dziewczynę znajdują martwą w jej mieszkaniu, które znasz – podsumowałam.
Fakty nie były szczególnie obciążające, ale łączyły się w logiczną całość, a ponieważ w Bon Temps dokonywano naprawdę niewielu zbrodni, sądziłam, że podczas śledztwa policja obróci każdy kamień i przepyta każdego podejrzanego.
– Nie ja jeden się z nią spotykałem. Wielu facetów kupuje tam benzynę i wszyscy znają Maudette.
– Tak, lecz w jakim sensie? – spytała babcia otwarcie. – Chyba nie była prostytutką, co? Policja na pewno dokładnie sprawdzi, z kim się widywała.
– Nie była prostytutką, po prostu lubiła się zabawić.
Miło ze strony Jasona, że bronił tej dziewczyny, szczególnie że znałam jego samolubny charakterek. Zaczęłam myśleć nieco cieplej o swoim starszym bracie.
– Przypuszczam, że była trochę samotna – dodał. – W tym momencie spojrzał na nas obie i odkrył, że jesteśmy zaskoczone i wzruszone. – Skoro mowa o ­prostytutkach – dorzucił pospiesznie – jest w Monroe taka jedna, która specjalizuje się w wampirach. Ma ochroniarza, na wypadek gdyby któryś klient posunął się za daleko. Dziewczyna pije syntetyczną krew, by się nie nabawić anemii.
Zręcznie zmienił temat, toteż babcia i ja zadumałyśmy się nad pytaniem, które mogłybyśmy zadać bez posądzenia nas o nieprzyzwoitość.
– Zastanawiam się, ile bierze – zaryzykowałam, a kiedy Jason podał zasłyszaną sumę, obie przez chwilę łapałyśmy oddech.
Odkąd porzuciłyśmy kwestię morderstwa Maudette, lunch potoczył się jak zwykle. Jason popatrywał na zegarek, aż w końcu oświadczył, że musi już jechać – dokładnie w chwili, gdy trzeba się było zabrać za zmywanie.
Później okazało się, że babcia nadal myśli o wampirach. Weszła do mojego pokoju, kiedy malowałam się przed wyjściem do pracy.
– Ile lat miał twoim zdaniem wampir, którego po­znałaś?
– Nie mam najmniejszego pojęcia, babciu. – Malowałam rzęsy tuszem, wytrzeszczałam więc oczy i usiłowałam siedzieć nieruchomo, żeby nie wbić sobie w oko spiralki. Z tego też względu mój głos zabrzmiał zabawnie, jakbym brała udział w zdjęciach próbnych do horroru.
– Sądzisz... że mógłby pamiętać wojnę?
Nie musiałam pytać, o którą wojnę jej chodziło. Ostatecznie, babcia była członkinią klubu o nazwie Potomkowie Wybitnych Poległych.
– Możliwe – odparłam, odwracając twarz i porównując w lustrze oba uróżowane policzki.
– Myślisz, że mógłby przyjść i porozmawiać z nami o niej? Zorganizowalibyśmy specjalne zebranie.
– W nocy – przypomniałam jej.
– Och, tak, musiałoby się odbyć w nocy.
Potomkowie zwykle zbierali się w bibliotece w południe. Na spotkania przynosili torebki z lunchem.
Zastanowiłam się. Niegrzecznie byłoby sugerować wprost wampirowi, że powinien porozmawiać z członkami klubu babci, ponieważ uratowałam jego skórę przed osuszaczami, może jednak zaproponuje mi to sam, jeśli mu o tym wspomnę? Pomysł nie bardzo mi się podobał, ale postanowiłam zrobić babci przyjemność.
– Spytam go, gdy się następnym razem pojawi – obiecałam.
– Mógłby porozmawiać przynajmniej ze mną. Może nagram na taśmę jego wspomnienia? – Babcia się zamyś­liła, podniecona tym śmiałym pomysłem. – Taki wywiad byłby interesujący dla pozostałych członków klubu – dodała.
Musiałam mocno nad sobą panować, żeby się nie roześmiać.
– Podsunę mu tę myśl – obiecałam. – Zobaczymy.
Wyszłam, zostawiając babcię w stanie rozmarzenia.

***

Nie przyszło mi do głowy, że Rene Lenier pójdzie do Sama i opowie mu o mojej ubiegłonocnej potyczce na parkingu. A przecież wiedziałam, że straszny z niego plotkarz. Gdy tego popołudnia weszłam do baru, uznałam, że niepokój, który wyczułam w powietrzu, wiąże się z zabójstwem Maudette. Okazało się jednak, że przyczyna jest inna.
Kiedy mój szef mnie zobaczył, natychmiast zaciągnął mnie do magazynu. Niemal podskakiwał z gniewu. Zmierzył mnie ostrym spojrzeniem od stóp do głów.
Sam Merlotte nigdy przedtem nie wściekał się na mnie i wkrótce byłam o krok od łez.
– A jeśli uważasz, że jakiś klient jest w niebezpieczeństwie – dodał – powiedz to mnie. Takimi sprawami zajmuję się ja, nie ty – powtórzył po raz szósty, ja zaś wreszcie zrozumiałam, że Sam boi się o mnie.
Z całych sił powstrzymywałam się przed „podsłuchaniem” go. Wsłuchiwanie się w myśli własnego szefa zwykle prowadzi do katastrofy. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by poprosić Sama... czy kogokolwiek innego... o pomoc.
– A jeżeli masz pewność, że ktoś kogoś krzywdzi na naszym parkingu, niech twoim następnym ruchem będzie zatelefonowanie na policję, a nie samotne wychodzenie i stawianie czoła napastnikom... niczym jakiś samozwańczy obrońca uciśnionych! – Irytował się. Jego ładna cera, zawsze lekko rumiana, była teraz czerwieńsza niż zwykle, a sztywne, złote włosy sterczały osobliwie rozczochrane.
– W porządku – oznajmiłam, starając się zapanować nad głosem. Wytrzeszczyłam oczy, powstrzymując napływające łzy. – Wyrzucisz mnie?
– Och nie! Nie! – krzyknął. Najwyraźniej jeszcze bardziej się wkurzył. – Nie chcę cię stracić!
Chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął. Potem stał, patrząc na mnie szeroko otwartymi niebieskimi oczyma. Czułam buchającą od niego falę gorąca. Czyjś dotyk zwiększa moje „upośledzenie”, trudniej mi wtedy walczyć z napływem myśli dotykającego. Przez długą chwilę patrzyłam szefowi w oczy, po czym przypomniałam sobie, kim jest, i odskoczyłam w tył. Jego ręce opadły.
Odwróciłam się i wystraszona wyszłam z magazynu.
Dowiedziałam się kilku niepokojących rzeczy. Na przykład, że Sam mnie pragnie! A poza tym nie słyszałam jego myśli tak wyraźnie jak myśli innych ludzi. Przez moją głowę przepływały fale jego wrażeń i emocji, jednak żadne konkretne słowa. Bardziej podejrzewałam jego myśli, niż je słyszałam.
Jak wykorzystałam nowo zdobyte informacje na jego temat?
Absolutnie nijak.
Nigdy wcześniej nie spojrzałam na Sama jak na mężczyznę, z którym można pójść do łóżka... albo przynajmniej na takiego, z którym ja mogłabym pójść do łóżka. Stało się tak z wielu powodów, z których najprostszy był taki, że nigdy na żadnego mężczyznę nie popatrzyłam w taki sposób, ponieważ... hm... nie mam hormonów... Nie, rany, jak każda kobieta mam hormony, tyle że nie dopuszczam ich do głosu, jako że seks wydaje mi się prawdziwą katastrofą – możecie sobie wyobrazić, że słyszycie wszystko, co myśli wasz partner?
Na przykład: „Ależ ona ma ciekawy pieprzyk”, „Jej tyłek jest trochę za wielki”, „Szkoda, że przesuwa się trochę za bardzo na prawo”, „Dlaczego ta dziewucha nie pojmuje moich aluzji?”.
Macie pojęcie?! Wierzcie mi, takie „teksty” osłabiłyby libido każdego. A podczas uprawiania seksu po prostu nie sposób się pilnować i blokować napływ cudzych myśli.
Poza tym istniały inne przyczyny. Lubię Sama jako szefa i lubię swoją pracę, dzięki której wychodzę z domu, ruszam się, zarabiam i spotykam z ludźmi. W przeciwnym razie – tak jak się obawia moja babcia – zmieniłabym się w samotniczkę. Praca w biurze byłaby dla mnie trudna, a college musiałam rzucić z powodu stałej wymuszonej i nieubłaganej koncentracji. Zajęcia po prostu mnie wykańczały.
W obecnej chwili musiałam przetrawić falę pożądania, która napłynęła od Sama. Przecież nie wysunął pod moim adresem żadnej propozycji ani nie rzucił mnie na podłogę magazynu. Czułam tylko emocje Sama i jeśli chciałam, mogłam je zignorować. Zdałam sobie sprawę z jego delikatności i zadałam sobie pytanie, czy mój szef dotknąłby mnie celowo, gdyby wiedział o moich zdolnościach.
Później starałam się nie zostawać z nim sam na sam, musiałam jednak przyznać, że przez całą zmianę byłam zaistniałą sytuacją poruszona.

***

Następne dwie noce były lepsze. Ja i Sam Merlotte wróciliśmy do naszej przyjemnej, przyjacielskiej relacji. Odczułam ulgę. Choć równocześnie byłam trochę rozczarowana. Z drugiej strony, nieźle się w tym czasie ­napracowałam, gdyż wiadomość o morderstwie Maudette ściągnęła do „Merlotte’a” dodatkowych klientów. Po Bon Temps krążyły najrozmaitsze plotki, a ekipa „Wiadomości ze Shreveport” nakręciła krótki reportaż na temat przerażającej śmierci Maudette Picken. Nie wzięłam udziału w jej pogrzebie, moja babcia natomiast poszła na niego i powiedziała mi później, że w kościele panował straszliwy tłok. Biedna kluskowata Maudette o pokąsanych udach... Dziewczyna okazała się bardziej interesująca po śmierci niż za życia.
Miałam wziąć dwa dni wolnego i martwiłam się, że przeoczę kolejną wizytę wampira Billa w barze. A przecież musiałam mu przekazać prośbę babci. Na razie Bill nie zjawił się w „Merlotcie” i zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek tu wróci.
Mack i Denise też przestali przychodzić do lokalu Sama, natomiast Rene Lenier i Hoyt Fortenberry poinformowali mnie, że Szczurza Parka poprzysięgła mi okropną zemstę. Nie powiem, żeby ta informacja szczególnie mnie przestraszyła. Pełno takich kryminalnych śmieci kręci się po autostradach i parkingach Ameryki. Ci ludzie nie mają dość inteligencji i moralności, by się osiedlić w jednym miejscu i zacząć produktywne życie. Takie osoby jak Rattrayowie nigdy nie zrobili niczego dobrego dla świata i nijak nie wybili się ponad przeciętność. Z tej też przyczyny zbyłam ostrzeżenia Rene wzruszeniem ramion.
On jednak na pewno przekazywał mi je z przyjemnością. Lenier jest równie niski jak Sam, tyle że Sam to rumiany blondyn. Rene zaś jest śniady i ma na głowie rozczochraną szopę gęstych szpakowatych włosów. Często wpada do baru wypić piwo i odwiedzić Arlene, ponieważ (co lubi podkreślać w rozmowach ze wszystkimi gośćmi „Merlotte’a”) jest ona jego ulubioną eksżoną. A miał ich trzy.
Hoyt Fortenberry jest znacznie mniej wyrazisty niż Rene. Ani ciemny, ani jasny, ani duży, ani mały. Zawsze wydawał mi się wesoły i zawsze dawał przyzwoite napiwki. Podziwiał mojego brata Jasona znacznie bardziej – przynajmniej w mojej opinii – niż Jason sobie na to zasłużył.
Cieszyłam się, że Rene i Hoyta nie było w barze tej nocy, gdy powrócił wampir Bill.
Usiadł przy tym samym stoliku co przedtem. Gdy przed nim stanęłam, poczułam się trochę onieśmielona. Stwierdziłam, że w myślach zapomniałam o prawie niedostrzegalnej łunie, jaka biła od jego skóry. Wyolbrzymiłam natomiast jego wzrost i wyraźną linię ust.
– Czym mogę służyć? – spytałam.
Popatrzył na mnie, a ja uprzytomniłam sobie, że zapomniałam o głębi jego oczu. Nie uśmiechał się ani nie mrugał, po prostu siedział nieruchomo. Powtórnie ucieszył mnie fakt, że nie słyszę jego myśli. Przestałam się bronić przed siłą jego umysłu i natychmiast się odprężyłam. Poczułam się tak dobrze jak po masażu (tak przypuszczam).
– Kim jesteś? – spytał mnie. Już drugi raz.
– Kelnerką – odparłam, znów udając, że go nie rozumiem. Odkryłam, że mój uprzejmy uśmiech wrócił na swoje miejsce, ja zaś powróciłam do rzeczywistości.
– Czerwone wino – zamówił wampir. Jeśli był rozczarowany, nie dosłyszałam tego w jego głosie.
– Oczywiście – odparłam. – Syntetyczną krew przywiozą prawdopodobnie jutro. Słuchaj, mogę z tobą porozmawiać po pracy? Chciałabym cię poprosić o przysługę.
– Jasne. Mam u ciebie dług. – Wyraźnie nie był z tego powodu szczęśliwy.
– Nie, nie, nie proszę o przysługę dla mnie! – Zdenerwowałam się. – Chodzi o moją babcię. Jeśli będziesz na nogach... a pewnie będziesz... gdy skończę pracę o pierwszej trzydzieści, może poczekasz na mnie przy drzwiach dla personelu? Tych z tyłu baru. – Kiwnęłam głową, wskazując miejsce. Kiedy mój koński ogon podskoczył, Bill powiódł za nim wzrokiem.
– Będę zachwycony.
Nie wiedziałam, czy przemawia przez niego kurtuazja, która zdaniem babci charakteryzowała ludzi w dawnych czasach, czy też otwarcie sobie ze mnie kpi.
Oparłam się pokusie pokazania mu języka bądź prychnięcia. Bez słowa odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do kontuaru. Kiedy przyniosłam wino, wampir dał mi dwudziestoprocentowy napiwek. Nieco później zerknęłam na jego stolik i odkryłam, że Billa już nie ma. Zastanawiałam się, czy dotrzyma słowa i zjawi się pod drzwiami.
Arlene i Dawn zniknęły, zanim zdążyłam się przygotować do wyjścia. Ociągałam się z kilku powodów; głównie dlatego że wszystkie serwetniki w obsługiwanym przeze mnie sektorze okazały się w połowie puste. W końcu wyjęłam torebkę z zamkniętej szafki w biurze Sama, gdzie zostawiam swoje rzeczy na czas pracy, i powiedziałam mojemu szefowi „do widzenia”. Nie widziałam go, tylko słyszałam szum wody i postukiwanie w męskiej toalecie, domyśliłam się więc, że Sam próbuje prawdopodobnie naprawić nieszczelną spłuczkę. Na sekundę wstąpiłam do damskiej, by poprawić włosy i makijaż.
Gdy wyszłam na dwór, zauważyłam, że Sam wyłączył już światła na parkingu dla gości. Parking dla pracowników z kolei oświetlało jedynie światełko na słupie energetycznym przed przyczepą mojego szefa.
Ku uciesze Arlene i Dawn, Sam ogrodził przyczepę siatką i posadził wzdłuż niej bukszpan. Obie kelnerki stale się naśmiewały z równej linii żywopłotu.
Ja uważałam go za ładny.
Samochód Sama stał jak zwykle zaparkowany przed jego przyczepą, na parkingu zostało więc jedynie moje auto.
Przeciągnęłam się i rozejrzałam. Nigdzie nie dostrzeg­łam wampira Billa. Zaskoczyło mnie, że poczułam tak wielkie rozczarowanie. Oczekiwałam, że zachowa się uprzejmie, mimo że nie miał do mojej prośby serca... Ale czy Bill w ogóle miał serce?
Może, pomyślałam z uśmiechem, wyskoczy zza któregoś drzewa albo pojawi się nagle przede mną znikąd w czarnej pelerynie z czerwonymi pasami po bokach.
Nic takiego się jednak nie zdarzyło, powlokłam się więc do swojego auta.
Liczyłam na niespodziankę, lecz nie na taką!
Zza mojego auta wyskoczył ni mniej, ni więcej tylko Mack Rattray i rąbnął mnie w szczękę. Cios był silny, więc padłam na żwir niczym worek cementu. Upadając, krzyknęłam. Niestety, kontakt z podłożem nie tylko spowodował otarcia na skórze, lecz także utratę tchu. Dosłownie uszło ze mnie całe powietrze, leżałam więc przez moment milcząca i bezradna. Później dostrzegłam Denise, która akurat zamachnęła się ciężkim butem. Zdążyłam się zwinąć w pozycję płodową, gdy Rattrayowie zaczęli mnie kopać.
Ból był nieunikniony, natychmiastowy i intensywny. A ponieważ instynktownie zakryłam twarz rękoma, uderzenia spadały na moje przedramiona, nogi i pośladki.
Podczas przyjmowania pierwszych ciosów miałam pewność, że napastnicy szybko przerwą atak, wysyczą kilka ostrzegawczych słów i przekleństw pod moim adresem, po czym odejdą. Pamiętam jednak chwilę, w której zrozumiałam, że Szczury postanowiły mnie zabić.
Mogłam leżeć biernie i inkasować ciosy, na pewno jednak nie zamierzałam dać się zatłuc!
Przy następnym zamachu do kopniaka zrobiłam wypad, chwyciłam kopiącą nogę i przytrzymałam z całych sił. Próbowałam ugryźć, starając się stawić choć minimalny opór. Nie byłam nawet pewna, czyją nogę ściskam.
Wtedy usłyszałam za plecami warczenie.
Och, nie, przyprowadzili ze sobą psa, pomyślałam.
Warczenie było zdecydowanie wrogie. Gdybym miała czas na pokaz emocji, zapewne włosy stanęłyby mi na głowie dęba.
Zaliczyłam jeszcze jednego kopniaka w kręgosłup i nagle bicie ustało.
Niestety, ostatni kopniak okazał się strasznie mocny. Z moich ust wydobywało się teraz rzężenie i osobliwy gulgot, które najwyraźniej pochodziły z płuc.
– Co to, do diabła, jest? – spytał Mack Rattray. W jego głosie było słychać przerażenie.
Znów usłyszałam warczenie, tym razem bliżej, tuż za sobą. A z innej strony dotarły do mnie kolejne odgłosy – złowrogie pomruki. Denise zaczęła lamentować, Mack głośno przeklinał. Denise wyszarpnęła nogę z uścisku i moje ręce klapnęły bezwładnie na ziemię. Odniosłam wrażenie, że straciłam nad nimi wszelką kontrolę. Choć w głowie czułam łupanie, wiedziałam na pewno, że mam złamaną prawą rękę. Na twarzy czułam wilgoć. Bałam się dalej szacować swoje obrażenia.
Teraz Mack już wrzeszczał, po chwili zawtórowała mu Denise. Coś się wokół mnie działo, nie miałam jednak pojęcia co. Dostrzegałam tylko swoją złamaną rękę i sponiewierane kolana. Oraz ciemność pod moim samochodem.
Jakiś czas później zaległa cisza. Gdzieś za mną zaskowyczał pies. Zimny nos szturchnął moje ucho, a ciepły język je polizał. Usiłowałam podnieść rękę, by pogłaskać zwierzę, które bez wątpienia uratowało mi życie, lecz niestety, nie dałam rady. Usłyszałam własne westchnienie. Dobieg­ło z bardzo daleka.
– Umieram – powiedziałam. Szczerze w to wierzyłam. Z każdą chwilą bardziej.
Ropuchy i świerszcze, które hałasowały przez większą część nocy, teraz zamilkły. Na parkingu również panowały cisza i spokój, mój szept zabrzmiał więc niezwykle wyraźnie, choć natychmiast utonął w ciemnej pustce. Zdziwiłam się, gdy chwilę później usłyszałam dwa głosy.
Potem kątem oka zauważyłam nogi w zakrwawionych dżinsach. Wampir Bill pochylił się nade mną. Spojrzałam mu w twarz. Na ustach miał rozmazaną krew, a wysunięte kły błyszczały biało na tle dolnej wargi. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, tyle że... mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa.
– Podniosę cię – oznajmił Bill.
– Umrę, jeśli to zrobisz – szepnęłam.
Przyjrzał mi się z uwagą.
– Jeszcze nie – powiedział po krótkich oględzinach. Po tych słowach dziwnym trafem poczułam się lepiej. Wiedziałam, że mój wampir widział w swoim życiu setki ran. – Ale to zaboli – ostrzegł.
W stanie, w jakim byłam, nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez bólu.
Ręce Billa wsunęły się pode mnie, zanim zdążyłam się przestraszyć. Krzyknęłam słabym głosem.
– Szybko – rzucił ponaglającym tonem ktoś inny.
– Wracamy do lasu, gdzie nikt nas nie zobaczy – powiedział Bill, tuląc do piersi moje ciało, jakby nic nie ważyło.
Czy zamierzał zakopać mnie „tam gdzie nikt nas nie zobaczy”?! Teraz, gdy uratował mnie przed Szczurami? Odkryłam, że mało mnie obchodzi własny los.
Kiedy Bill położył mnie na ściółce sosnowych igieł w mrocznym lesie, poczułam ulgę. W oddali dostrzegałam łunę świateł z parkingu. Miałam wrażenie, że z włosów kapie mi krew, złamane ramię bardzo bolało, podobnie jak reszta ciała. Jednakże najbardziej przerażający był brak czucia w okolicach nóg.
Nie czułam nóg!
Mój brzuch był natomiast pełny i ciężki. Przemknęło mi przez głowę określenie „krwotok wewnętrzny”.
– Nie umrzesz, chyba że ci na to pozwolę – oświadczył Bill.
– Przepraszam, ale nie chcę być wampirem – odparowałam słabym i cienkim głosem.
– Nie, nie będziesz – zapewnił mnie łagodniejszym tonem. – Po prostu wyzdrowiejesz. Bardzo prędko. Mam lek. Musisz tylko chcieć.
– W takim razie ulecz mnie – szepnęłam. – Bo odchodzę. – Czułam, że naprawdę z każdą chwilą tracę siły.
Tylko mała część mojego umysłu otrzymywała jeszcze sygnały od świata, usłyszałam jednak, że Bill chrząka, jakby był ranny. Później przycisnął mi coś do ust.
– Wypij – polecił.
Próbowałam wysunąć język i udało mi się. Mój wampir przeciął sobie nadgarstek, który teraz ściskał, pobudzając wypływ krwi. Broniąc się przed jego krwią, zacisnęłam wargi. Ale przecież... pragnęłam żyć! Zmusiłam się więc do przełknięcia. A później przełknęłam kolejny łyk i kolejny.
O dziwo, krew miała przyjemny słony smak. Smakowała jak życie! Uniosłam zdrową rękę i przycisnęłam przegub wampira do swoich ust. Z każdą wypitą kroplą czułam się lepiej. A po minucie zaczęłam zapadać w sen.
Gdy się obudziłam, byłam nadal w lesie i wciąż leżałam na ziemi. Ktoś leżał obok mnie – oczywiście mój wampir. Dostrzegałam bijącą od niego łunę. Czułam dotyk jego ruchliwego języka na skórze głowy. Bill lizał ranę na niej. Prawie mu zazdrościłam.
– Czy moja krew smakuje inaczej niż krew innych ludzi? – spytałam.
– Tak – odparł grubym głosem. – Kim jesteś?
Pytał mnie o to po raz trzeci. Przypomniało mi się określenie babci: „Urok trzeciego razu”.
– Hej, nie jestem martwa – oświadczyłam.
Poruszyłam złamaną ręką. Była słaba, lecz już w pełni nad nią panowałam. Czułam także nogi i nimi też poruszyłam. Zrobiłam wdech i wydech. Ucieszył mnie bardzo słaby ból. Spróbowałam usiąść. Zmiana pozycji kosztowała mnie sporo wysiłku, lecz nie była niemożliwa. Czułam się jak w dzieciństwie, pierwszego dnia bez gorączki po przebytym zapaleniu płuc. Słaba, ale szczęśliwa. Miałam świadomość, że właśnie przeżyłam coś strasznego.
Bill wziął mnie na ręce i przytulił, po czym oparł plecy o drzewo. Było mi bardzo wygodnie, gdy tak siedziałam na jego kolanach, z głową wspartą na jego piersi.
– Jestem telepatką – odparłam. – Potrafię słyszeć myśli innych osób.
– Nawet moje? – W jego głosie wyczułam wyłącznie ciekawość.
– Nie, twoje nie. Właśnie za to tak bardzo cię lubię – dodałam, unosząc się na morzu różowawej błogości. Nie chciało mi się ukrywać własnych myśli.
Pierś wampira zadudniła, ponieważ wybuchnął śmiechem.
– Zupełnie cię nie słyszę – bełkotałam sennym głosem. – Nie masz pojęcia, jaki czuję dzięki temu spokój. Po życiu pełnym rozmaitego „bla-bla-bla”... nie słyszeć... nic.
– Jak sobie radzisz na randkach? Mężczyźni w twoim wieku pewnie w kółko myślą o tym, by cię zaciągnąć do łóżka.
– No cóż, nie radzę sobie. Nie potrafię. Szczerze mówiąc, głównym celem mężczyzny w każdym wieku jest zaciągnięcie kobiety do łóżka. Dlatego nie miewam ­randek. Wiesz, wszyscy uważają mnie za stukniętą, a ja nie mogę powiedzieć im prawdy. Prawda zaś jest taka, że dostaję szału od tych wszystkich otaczających mnie myśli, od tych wszystkich otwartych umysłów! Na początku, nim zaczęłam pracować w barze, umówiłam się kilka razy – z facetami, którzy nic o mnie nie wiedzieli. Niestety, za każdym razem jest tak samo. Nie sposób się ani skoncentrować, ani odprężyć, ani dobrze czuć z mężczyzną, skoro słyszysz, że zastanawia się, czy farbujesz włosy, że nie podoba mu się twój tyłek, albo wyobraża sobie, jak mogą wyglądać twoje cycki. – Nagle wzmogłam czujność i uprzytomniłam sobie, ile moich tajemnic ujawniam tej istocie. – Przepraszam – bąknęłam. – Nie zamierzałam cię obarczać swoimi problemami. Dziękuję, że wyrwałeś mnie z łap Szczurów.
– To moja wina, że w ogóle mieli okazję cię dopaść – odparł. Spod pozornego spokoju w jego głosie przebijała tłumiona wściekłość. – Gdybym zgodnie z zasadami uprzejmości zjawił się punktualnie, nic by ci się nie stało – tłumaczył się gorączkowo. – Dlatego też byłem ci winien trochę mojej krwi. Byłem ci winien uzdrowienie.
– Czy oni... nie żyją? – Ku memu zażenowaniu, mój głos zabrzmiał piskliwie.
– O, tak.
Przełknęłam ślinę. Nie potrafiłam wzbudzić w sobie żalu, że ktoś uwolnił świat od Szczurzej Parki. Musiałam jednak spojrzeć prawdzie w oczy, nie mogłam się przed nią uchylić... A prawda była taka, że siedziałam na kolanach mordercy. Tyle że... pozostając tu, w ramionach Billa, czułam się absolutnie szczęśliwa.
– Powinnam się tym przejmować, ale się nie przejmuję – oznajmiłam, zanim zdążyłam sobie przemyśleć własne słowa.
Jego odpowiedzią był ponownie osobliwy rechot.
– Powiedz, Sookie, o czym chciałaś ze mną porozmawiać dzisiaj wieczorem?
Musiałam się nad tym zastanowić. Chociaż zostałam cudownie uzdrowiona po straszliwym pobiciu, nie potrafiłam jeszcze myśleć w pełni logicznie.
– Moja babcia dopytywała się, ile masz lat – odrzekłam z wahaniem. Nie wiedziałam, jak bardzo osobiste jest takie pytanie dla wampira.
Bill pogładził moje plecy.
– Zostałem wampirem w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym, gdy miałem trzydzieści ludzkich lat.
Uniosłam wzrok. Jego jasna twarz była pozbawiona wyrazu, a oczy tak ciemne, jak czarne dziury w ciemnym lesie.
– Walczyłeś w wojnie secesyjnej?
– Tak.
– Obawiam się, że moja prośba cię zdenerwuje. Jednakże uszczęśliwiłbyś moją babcię i jej klub, gdybyś im opowiedział trochę o tej wojnie. O tym, jak wyglądała naprawdę.
– Klub?
– Babcia należy do klubu o nazwie Potomkowie Wybitnych Poległych.
– Wybitnych Poległych – powtórzył wampir, niby obojętnym tonem, choć wyczułam, że z pewnością nie jest zadowolony.
– Słuchaj, nie musisz im opowiadać o robalach, infekcjach i głodzie – ciągnęłam. – Ci ludzie posiadają własny obraz wojny i... nie są głupi. Przeżyli przecież inne wojny... Po prostu chcą się dowiedzieć więcej o życiu Amerykanów w tamtym okresie, a także co nieco o mundurach i ruchach wojsk.
– Czyste sprawy.
Odetchnęłam głęboko.
– Właśnie.
– Będziesz szczęśliwa, jeśli to zrobię?
– Jaka to różnica? Uszczęśliwisz moją babcię, a poza tym, skoro mieszkasz w Bon Temps i zamierzasz tu zostać przez jakiś czas, byłby to dobry krok w ramach integracji z mieszkańcami miasteczka.
– Ale czy ciebie uszczęśliwię?
Tego faceta nie można było łatwo zbyć.
– No cóż, tak.
– A więc to zrobię.
– Babcia prosiła, żebyś się najadł przed zebraniem – dorzuciłam.
Znów usłyszałam jego dudniący śmiech, tym razem głębszy.
– Już się cieszę na spotkanie z nią. Mogę was odwiedzić którejś nocy?
– Och, tak. Pewnie. Ostatnią zmianę nocną mam jutro, później dwa dni wolne. Możesz do nas przyjść w czwartek w nocy. – Uniosłam rękę, by sprawdzić godzinę. Zegarek chodził, lecz szkiełko pokrywała warstwa zaschniętej krwi. – O rany! – mruknęłam. Włożyłam palec do ust, zwilżyłam go śliną i wyczyściłam szkiełko. Później ­wcisnęłam przycisk oświetlający wskazówki, a gdy zobaczyłam, która jest godzina, aż jęknęłam. – O rany, muszę wracać do domu. Mam nadzieję, że babcia już śpi.
– Na pewno się o ciebie martwi, że tak późno w nocy wracasz sama – zauważył z dezaprobatą Bill.
Może pomyślał o Maudette? Na moment straszliwie się zaniepokoiłam i zastanowiłam, czy ją znał i czy zaprosiła go do siebie do domu. Szybko jednak odrzuciłam tę myśl, gdyż nie miałam ochoty rozwodzić się nad niesamowitą i straszną naturą życia i śmierci Maudette Pickens. Nie chciałam, by jej śmierć rzuciła cień na mój mały kawałek szczęścia.
– To część mojej pracy – odparłam cierpko. – Nic nie można poradzić. Zresztą nie zawsze pracuję w nocy. Chociaż, kiedy mogę, pracuję.
– Dlaczego? – Wampir zsunął mnie lekko ze swych kolan, a kiedy wstałam, on również podniósł się z ziemi. Ruszyliśmy.
– Lepsze napiwki. Cięższa praca. Nie ma czasu myśleć.
– Tyle że noc jest niebezpieczna – stwierdził.
Tak, na pewno coś o tym wiedział.
– Och, nie mów tak jak moja babcia – skarciłam go łagodnie.
Już niemal dotarliśmy do parkingu.
– Jestem starszy od twojej babci – przypomniał mi.
Nie znalazłam riposty, więc oboje milczeliśmy.
Gdy wyszłam z lasu, rozejrzałam się wokół. Na pustym parkingu panował spokój i bezruch – jakby nic się na nim nigdy nie wydarzyło. Niemal nie wierzyłam, że zaledwie godzinę wcześniej zostałam na tym żwirowym prostokącie śmiertelnie pobita, za co Szczury spotkał krwawy koniec.
Światła w barze i w przyczepie Sama były zgaszone.
Żwir był mokry, choć nie od krwi.
Moja torebka stała na masce mojego samochodu.
– A co z psem? – zapytałam.
Odwróciłam się, by spojrzeć na mojego wybawcę. On jednak zniknął.




Dodano: 2009-07-16 10:13:06
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS