NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Miéville, China - "LonNiedyn"
Wydawnictwo: Mag
Tytuł oryginału: Un Lun Dun
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Data wydania: Luty 2009
Wydanie: 27 lutego 2009
ISBN: 978-83-7480-089-1
Oprawa: twarda
Format: 150x225 mm
Liczba stron: 518
Rok wydania oryginału: 2007



Miéville, China - "LonNiedyn" #2

Rozdział 2
Znaki

Przez resztę dnia Zanna starała się unikać towarzystwa koleżanek. Udało im się ją dopaść w stołówce, gdy stała w kolejce po obiad. Kiedy nagabywana do rozmowy dziewczynka odezwała się i kazała im dać sobie spokój, uczyniła to takim tonem, że wszystkie koleżanki, prawie bez wyjątku, posłuchały.
– Dajcie spokój – żachnęła się Kath. – Strasznie jest nieuprzejma.
– To wariatka – rzuciła Becks i obie ostentacyjnie odeszły. Została tylko Deeba.
Deeba, która nawet nie próbowała się do Zanny odezwać. Zamiast tego przyglądała się jej uważnie, z zamyślonym wyrazem twarzy.
Po lekcjach zaczekała na Zannę przed szkołą. Zanna próbowała uniknąć spotkania, lawirując w tłumie szybkim krokiem, ale Deeba nie dała się zwieść. Ukradkiem podeszła do przyjaciółki od tyłu i znienacka chwyciła ją pod rękę. Zanna przez chwilę próbowała nawet udawać rozgniewaną, ale nie była w stanie udawać złości zbyt długo.
– Och, Deeba... O co tu chodzi? – spytała wreszcie.

***

Po jakimś czasie dotarły na osiedle, na którym obie mieszkały, i poszły do domu Deeby. Hałaśliwe i rozgadane życie rodzinne państwa Resham, mimo że niekiedy można było mieć dość wywoływanego przez nich zamętu i ogólnego rozgardiaszu, tworzyło zazwyczaj wygodne tło dla rozmowy na dowolnie wybrany temat. Po drodze – jak zazwyczaj – ludzie oglądali się za przechodzącymi dziewczynkami. Przyjaciółki stanowiły bowiem dość zabawną parę. Deeba była od chudawej Zanny niższa, bardziej zaokrąglona i stanowczo mniej schludna. Długie kosmyki czarnych włosów jak zwykle wymykały się na wolność z więzienia jej kucyka, co wyraziście kontrastowało z ciasno zaczesanymi do tyłu jasnymi włosami Zanny. Zanna milczała, a Deeba bez przerwy pytała przyjaciółkę, czy wszystko jest w porządku.
– Witam, panno Resham! I dzień dobry, panno Moon – powitał je śpiewnie ojciec Deeby. – Jak się dziś panienki miewają? Może po kubeczku herbaty, moje drogie?
– Cześć, kochanie – przywitała się z córką mama Deeby. – Jak ci minął dzień? Hej, Zanna, co u ciebie słychać?
– Dzień dobry, panie Resham. Dzień dobry, pani Resham – odpowiedziała Zanna, uśmiechając się, tradycyjnie nieco nerwowo, do promieniejących radością rodziców koleżanki. – U mnie wszystko w porządku, dziękuję.
– Daj jej żyć, tato – poprosiła Deeba, ciągnąc Zannę przez pokój. – Ale herbaty napijemy się z przyjemnością.
– Czyli nic ci się dzisiaj nie przydarzyło, córeczko – stwierdziła nieco kpiąco jej mama. – I nie masz nam zupełnie nic do opowiedzenia. Przeżyłaś dzień kompletnie pozbawiony jakichkolwiek wartych uwagi wydarzeń! Czasem mnie naprawdę zdumiewasz.
– Ależ naprawdę wszystko w porządku, mamo – odparła dziewczynka. – Dzień jak co dzień. Taki sam jak wszystkie inne.
Nie wstając z miejsc, rodzice Deeby zaczęli ją głośno, na wyścigi, pocieszać i zapewniać, że kiedyś jednak coś się w jej życiu odmieni i że ten brak wydarzeń to na pewno nie jest żadna tragedia i że to stan wyłącznie przejściowy. Dziewczynka wywróciła oczami i zamknęła drzwi do swojego pokoju.

***

Przez chwilę siedziały w milczeniu. Deeba nałożyła sobie na wargi warstwę błyszczyku. Zanna nawet nie drgnęła.
– No i co zrobimy, Zanna? – zapytała wreszcie Deeba. – Przecież teraz to już pewne. Dzieje się coś dziwnego.
– Wiem – przyznała Zanna. – I jest coraz gorzej.
Trudno im było określić, kiedy dokładnie się ta cała historia zaczęła. Seria niecodziennych wydarzeń trwała już co najmniej od miesiąca.
– A pamiętasz, jak zobaczyłam tę chmurę? – przypomniała Deeba. – Tę, która wyglądała dokładnie jak twoja twarz?
– To było całe wieki temu, a poza tym, ta twoja chmura była podobna zupełnie do niczego – zauważyła Zanna. – Trzymajmy się faktów. Takich jak ten lis dzisiaj. I ta kobieta. Napis na ścianie. No i list. Skupmy się lepiej nad rzeczami tego rodzaju.

***

Niesamowite sytuacje zaczęły się dziewczętom przytrafiać co najmniej od wczesnej jesieni. Jedną z nich, na przykład, przeżyły, kiedy całą paczką siedziały w „Rose Cafe”.
Żadna z dziewcząt nie zwróciła uwagi na to, że otworzyły się drzwi. Zauważyły to dopiero w chwili, gdy zdały sobie sprawę, że kobieta, która przez nie weszła, stanęła w milczeniu przy ich stoliku. Popatrzyły na nią, jedna po drugiej.
Nieznajoma miała na sobie uniform kierowcy miejskiego autobusu. Czapka trzymała się jej głowy pod jakimś dziwacznym kątem. Kobieta szczerzyła się do nich od ucha do ucha.
– Przepraszam, że się narzucam – odezwała się wreszcie. – Mam nadzieję, że nie... Po prostu strasznie się cieszę, że mam okazję cię poznać. – Uśmiechała się do wszystkich, ale mówiła wyłącznie do Zanny. – To właściwie tyle chciałam powiedzieć.
Oszołomionym przyjaciółkom na dobre kilka sekund odjęło mowę. Zanna próbowała ułożyć w głowie jakiekolwiek sensowne zdanie. Kath wydukała jedynie coś w rodzaju: „Co...?”, a Deeba wybuchnęła śmiechem. Nieznajoma nie wydawała się jednak tymi reakcjami ani trochę speszona. Odezwała się raz jeszcze. Rzuciła dziwne, pozbawione sensu słowo.
– Szuassi! – powiedziała. – Mówiono mi, że cię tu znajdę, ale szczerze przyznam, że nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. – Uśmiechnęła się raz jeszcze, po czym odeszła.
Kiedy już zniknęła, dziewczynki zaczęły chichotać głośnym, nerwowym śmiechem, aż wreszcie uciszyła je kelnerka.
– Nieźle porąbana!
– Ale szajba!
– No normalnie świrnięta!
I gdyby się na tym skończyło, miałyby po prostu do opowiadania jeszcze jedną historyjkę o szaleńcach, jakich przecież na ulicach Londynu nigdy nie brakowało.
Ale się nie skończyło.

***

Kilka dni później Deeba przechodziła z Zanną pod starym wiaduktem przerzuconym nad jezdnią Iverson Road. Dziewczynka uniosła wzrok i zabijała czas, czytając graffiti, którymi był pokryty mur. I nagle to zobaczyła – za metalową siatką, zabezpieczającą budowlę przed gołębiami, dużo wyżej, niż mógłby dosięgnąć jakikolwiek człowiek, ktoś napisał jaskrawą, żółtą farbą: „Niech żyje Zanna!”.
– O kurczę, patrz! W Londynie mieszka jeszcze, jakaś inna Zanna – powiedziała Deeba. – Chyba że masz dodatkowy zestaw bardzo długich rąk. Albo zakochał się w tobie naprawdę wielki facet.
– Zamknij się! – syknęła Zanna.
– Mów, co chcesz, ale i tak wyszło na moje – zauważyła Deeba. – Zawsze powtarzasz, że drugiej Zanny nie ma na całym świecie. No to popatrz sobie.

***

Parę dni potem, nazajutrz po święcie piątego listopada, kiedy to w Londynie robi się aż gęsto od sztucznych ogni, ognisk i ogników, Zanna przyszła do szkoły w ponurym nastroju. Kiedy wychodziła z domu, listonosz czekał już na nią przed drzwiami. Wręczył jej list, na kopercie którego nie widniało żadne nazwisko. Mężczyzna po prostu podał jej przesyłkę, gdy tylko wyszła z domu, i natychmiast zniknął. Dziewczynka dłuższą chwilę wahała się, czy powinna powiedzieć o tym Deebie.
– Ale na pewno nikomu nie wygadasz? – upewniła się. – Przysięgnij!
– „Nie możemy się doczekać spotkania. Gdy tylko koło się obróci” – odczytała Deeba. – Od kogo to?
– Gdybym wiedziała, to nie wariowałabym teraz ze strachu. Przecież na tym liście nie ma nawet znaczka.
– A stempelek jest? – spytała Deeba i wzięła do ręki kopertę. – Jeśli jest, to sprawdzimy, gdzie został nadany. Czekaj, czy to jest „L”? A to „N”? A tu chyba... „YN”? Tak myślę.
Niczego więcej nie dało się odczytać.
– I ten listonosz jeszcze coś powiedział – przyznała Zanna. – To samo słowo, co tamta dziwna kobieta w kafejce. „Szuassi”. Gdy tylko je usłyszałam, to oczywiście zaczęłam się dopytywać: „Ale jak to? Ale o co chodzi?”. Chciałam za nim iść, ale już go nie było.
– Co to może znaczyć? – zastanowiła się Deeba.
– A to jeszcze nie wszystko – powiedziała Zanna. – W kopercie znalazłam też coś takiego.
Pokazała przyjaciółce niewielką, prostokątną kartę, pokrytą dziwacznym i niezwykle skomplikowanym wzorem, składającym się z pięknych, wijących się, wielobarwnych linii. Po chwili Deeba zauważyła, że patrzy na jakąś zwariowaną odmianę londyńskiej karty miejskiej. Napis głosił, że karta obowiązuje w strefach komunikacyjnych od pierwszej do szóstej, w autobusach i pociągach metra w całym mieście.
Starannie wydrukowany, biegnący tuż nad przerywaną linią na karcie, napis głosił: „Zanna Moon Szuassi”.
To wtedy właśnie Deeba powiedziała Zannie, że jej zdaniem należy o tym powiedzieć rodzicom. Sama natomiast dotrzymała danego słowa i nikomu nie wyjawiła tajemnicy przyjaciółki.

***

– I co? Powiedziałaś im? – spytała Deeba.
– A niby jak miałam to zrobić? – żachnęła się Zanna. – Co mam im na przykład powiedzieć o tych durnych zwierzętach?
Przez ostatnie kilka tygodni obok Zanny zatrzymywały się psy. Podchodziły do niej i przyglądały się jej ciekawie. A pewnego razu, gdy dziewczynka siedziała sobie w Queen’s Park, podbiegła do niej zorganizowana delegacja trzech wiewiórek, które zeskoczyły z pobliskiego drzewa i każda z nich, po kolei, złożyła u jej stóp po orzeszku. Ignorowały ją jedynie koty.
– To jakieś kompletne wariactwo – stwierdziła Zanna. – Zupełnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. I naprawdę nie mogę nic powiedzieć rodzicom. Przecież na pewno od razu pomyślą, że trzeba mnie zaprowadzić do psychologa. Może zresztą i trzeba, ale powiem ci jedno – głos dziewczynki brzmiał zdumiewająco pewnie – przyszło mi to do głowy, kiedy patrzyłam na tego lisa. Z początku się bałam i nadal nie chcę o tym rozmawiać, to znaczy nie z Kath i całą tą paczką. I proszę cię, ty też im nie mów, dobrze? Ale z drugiej strony wiem już, że w moim życiu zaczęło się wreszcie dziać coś niezwykłego. I skoro tak, to okej. Jestem na to gotowa.

***

Na dworze szalała burza. W powietrzu rozlegały się grzmiące pomruki. Po niebie toczył się głuchy łoskot kolejnych grzmotów. Ludzie chronili się pod dachami albo stawiali wysoko kołnierze płaszczy i przemykali ulicami wśród strug deszczu. Przyjaciółki wyglądały z okna pokoju Deeby i przypatrywały się ludziom mocującym się z parasolami na wietrze.
Gdy Zanna wyszła, przebiegła obok kryjącej się przed deszczem kobiety, trzymającej na smyczy małego pieska. Kiedy dziewczynka na niego spojrzała, pies przysiadł w pełnej dostojeństwa pozie.
Przysiadł i ukłonił się. Zanna spojrzała na niego i – równie zaskoczona własną reakcją, jak i otrzymanym od zwierzęcia pozdrowieniem – odpowiedziała mu uprzejmym skinieniem.



Dodano: 2009-01-29 16:59:28
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS