Rozdział 1
Dobrze wychowany lis
Nie było najmniejszych wątpliwości: za drabinką siedział najprawdziwszy lis. Siedział sobie i patrzył na nie.
– To chyba lis, prawda?
Na placu zabaw roiło się od dzieci. Wszędzie dokoła łopotały, furkotały ich szare szkolne mundurki; chłopcy biegali i kopali piłkę, starając się trafić nią do zaimprowizowanych naprędce bramek. Kilka dziewcząt stało wśród rozbawionych rówieśników. Przyglądały się zwierzęciu.
– Oczywiście, że lis. Siedzi sobie i patrzy na nas – stwierdziła wysoka jasnowłosa dziewczynka. Widziała go wyraźnie, przycupnął nieopodal, lekko tylko przesłonięty kosmykami trawy i ostów. – Ale dlaczego się nie rusza? – spytała i powoli ruszyła w jego stronę.
***
Przyjaciółki myślały z początku, że mają do czynienia z psem. Szły ku niemu spacerowym krokiem, cały czas rozmawiając. Dopiero gdy znalazły się w połowie asfaltowej drogi, zdały sobie sprawę, że widzą prawdziwego lisa.
Był chłodny i bezchmurny jesienny poranek. Słońce jasno świeciło. Żadna z nich nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zbliżały się do lisa coraz bardziej, a on ani drgnął.
– Ja już kiedyś widziałam lisa – szepnęła Kath, przerzucając plecak na drugie ramię. – Byłam wtedy z tatą na spacerze nad kanałem. Ojciec mówi, że teraz żyje ich w Londynie bardzo dużo. Tyle że zazwyczaj nie pokazują się ludziom.
– Normalny lis już dawno by uciekł – zauważyła z niepokojem Keisha. – Ja dalej nie idę. Przecież on ma zęby.
– Żeby cię lepiej zjeść – zakpiła Deeba.
– To akurat był wilk – zaprotestowała Kath.
Kath i Keisha przystanęły. Zanna – jasnowłosa wysoka dziewczynka – powoli zbliżyła się do lisa. Przy jej boku – jak zwykle – znalazła się Deeba. Razem podeszły do zwierzaka, spodziewając się, że lada chwila obejrzą pokaz pięknej, zwierzęcej paniki, że lis wygnie grzbiet w malowniczy łuk i umknie szparą pod ogrodzeniem. Nic takiego się jednak nie stało.
Żadna z dziewczynek nigdy przedtem nie widziała zwierzęcia, które trwałoby w takim bezruchu. Nie chodziło przy tym o to, że lis się nie ruszał – on się nie ruszał „zaciekle”. Gdy były już bardzo blisko drabinki, zaczęły się skradać teatralnymi, przerysowanymi ruchami, zupełnie jak myśliwi z kreskówek.
Lis zmierzył wyciągniętą rękę Zanny niezwykle uprzejmym spojrzeniem. Deeba zmarszczyła brwi.
– Tak, on rzeczywiście patrzy. Ale nie na nas – powiedziała. – On się przygląda tobie.
***
Zanna – dziewczynka nie cierpiała swojego imienia Susanna, a zdrobnienie „Sue” napełniało ją jeszcze większą odrazą – przeprowadziła się na osiedle około roku temu. Gdy po raz pierwszy poszła do nowej szkoły, w dzielnicy Kilburn, Deebie udało się ją rozśmieszyć, co nie należało do rzeczy prostych i potrafiła tego dokonać tylko garstka ludzi. Od tamtej pory wszędzie, gdzie pojawiała się Zanna, należało się spodziewać również i Deeby. W Zannie tkwiło coś, co przykuwało uwagę. Przy tym jednak nie do końca było wiadomo co to takiego. Z pewnością nie chodziło o jej wyczyny w sporcie, nauce czy tańcu, choć owszem, wszystko to szło jej nieźle, ale przecież nie wyróżniała się specjalnie spomiędzy innych uczniów. Poza tym była wysoka i ładna, ale tego także nigdy nie starała się wykorzystać. W zasadzie można było nawet powiedzieć, że świadomie i z premedytacją próbuje trzymać się na uboczu. Tyle że nigdy jej się to do końca nie udawało. I gdyby nie była osobą z natury przyjacielską i miłą, na pewno miałaby całą masę kłopotów.
Zwracały na to uwagę nawet jej koleżanki. Zupełnie jakby nie miały pojęcia, co z tą Zanną począć. Nawet sama Deeba przyznawała, że jej przyjaciółka bywa zanadto rozmarzona. Czasami Zanna po prostu wyłączała się, zagapiała w niebo, czy nagle, na przykład kiedy coś opowiadała, traciła wątek.
W tej chwili jednak była skupiona na tym, co przed chwilą powiedziała Deeba.
Zanna wzięła się pod boki, ale nawet ten gwałtowny ruch nie zdołał spłoszyć lisa.
– No, naprawdę – dodała Deeba. – On nie odrywa od ciebie oczu.
Zanna spojrzała głęboko w łagodne, lisie ślepia. I wtedy, wszystkie patrzące na zwierzę dziewczynki, a także i sam lis, zaczęły się jakby w czymś gubić...
...aż wreszcie zostały z tego dziwnego stanu wyrwane przenikliwym dźwiękiem dzwonka, który obwieścił koniec przerwy. Dziewczęta popatrzyły po sobie, gwałtownie mrugając.
I wtedy lis wreszcie się poruszył. Nie spuszczając z oka Zanny, skłonił przed nią głowę, raz, po czym skoczył przed siebie i zniknął.
Deeba rzuciła okiem na przyjaciółkę.
– Tu się dzieje coś dziwacznego – mruknęła.