NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Komuda, Jacek - "Herezjarcha"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Komuda, Jacek - "Francois Villon"
Data wydania: Listopad 2008
ISBN: 978-83-7574-006-6
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 344
Cena: 29,99
Seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Komuda, Jacek - "Herezjarcha" #2

Colin narobił w nogawice, jeszcze zanim siwy, trzęsący się kat wytrącił mu drabinę spod stóp. Przedostatni członek przesławnej bandy Muszelników, zwany przez kompanów Johannesem, opadł w dół, zakołysał się na stryczku, a potem przez chwilę rzucał się i szarpał. Wszystko na nic. Konopny stryk drewnianej kochanki syndyka Cahors trzymał go równie mocno, co stara murwa pijanego żaka.
Villon spojrzał w górę i wzdrygnął się. Kat przystawiał właśnie drabinę do pohybla, dokładnie w miejscu, w którym z drewnianego bala zwisał kolejny stryczek. Oprawca wszedł na trzeci szczebel i sprawdził, czy konopny sznur wytrzyma ciężar opadającego ciała.
I właśnie ta smutna czynność uświadomiła Villonowi, że jako były kompan Johannesa jest następny w kolejce. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wkrótce zamajta nogami w powietrzu, ku uciesze gawiedzi.
– Franciszek Villon, bakałarz uniwersytetu paryskiego – odczytał beznamiętnym głosem Molle, trębacz Jego Królewskiej Mości – za zuchwałe kradzieże i naruszanie prawa miejskiego, za rzezanie mieszków na rynku i włamanie do domu wielebnego diakona Jakuba Duchie z katedry Saint-Etienne. Za udawanie księdza i królewskiego ofcera. Za złośliwe utrudnianie wypełniania obowiązków staroście, radzie miejskiej i prokuratorowi królewskiemu wywiedziony będzie na rozstajne drogi i zawieszony pomiędzy niebem a ziemią!
Villon pokiwał głową. Zgadzał się ze wszystkimi zarzutami. Regestr jego win, zbrodni i pospolitych przestępstw był zresztą znacznie większy, gdyż trębacz nie wliczył doń spraw takich, jak ograbienie domu kupca bławatnego i urzezanie mieszków dwóm pijanym czeladnikom, w czasie gdy Johannes zabawiał ich grą w marelles w karczmie Pod Wieżą. Na szczęście syndyk o tym nie wiedział. I właśnie dzięki tej słodkiej niewiedzy Villon skazany został tylko na szubienicę, a nie na łamanie kołem.
Doprawdy poeta nie miał pojęcia, co za diabeł pod-szepnął im myśl, aby po pogromie Muszelników w Dijon udać się na południe, na gościnne występy do Cahors, paskudnego kamiennego bastide. Niegdyś było to miasto kupców, bankierów i lichwiarzy, w którym pieniądze leżały na bruku. Jednak po wojnach z Anglikami miasto śmierdziało winnym moszczem, czosnkiem i łajnem i nawet w szkatule proboszcza nie uświadczyłbyś zwykłego miedziaka, nie mówiąc już o złotych skudach. Villon nie wiedział, kogo łajać za to bardziej – własną głupotę, nieodrodną córę młodości poczętą w grzechu pijaństwa, czy Johannesa, który właśnie zakończył swój taniec na stryczku. Gdyby wiedzieli wcześniej, że w Cahors roi się od szpicli i zauszników starosty! Gdyby zdawali sobie sprawę, że co drugi karczmarz był na usługach straży miejskiej, omijaliby to parszywe miasto o dziesięć albo dwadzieścia mil. Niestety, ta właśnie niewiedza zawiodła ich w objęcia szubienicy.
Tłum zgromadzony przy drewnianym pohyblu wzniesionym u wjazdu na most Valentre wył i krzyczał z radości. Ostatniego skazańca w Cahors powieszono bodaj na Podniesienie Krzyża, a może dopiero w Zielone Świątki. Dlatego głupawe, ospowate, czerwone z przepicia i szare od brudu gęby pospólstwa wyszczerzały się do Villona niczym kamienne gargulce i maszkarony w katedrze Marii Panny w Paryżu.
– Dalejże, mistrzu Pietrze! – rzucił niecierpliwie do kata Reginald de Auburg, pomocnik syndyka miejskiego, który reprezentował miasto w czasie egzekucji. – Robi się zimno!
Kat, zgięty wpół przy szubienicy, zacharczał i splunął krwią. Był stary, nieporadny, a jego długie, wysuszone dłonie dygotały, gdy ujął Villona za ramię, aby podprowadzić go ku miejscu stracenia. Poeta dziwił się, dlaczego rajcy utrzymywali takiego zdechlaka. Ale cóż, każde miasto miało takiego oprawcę, na jakiego było go stać. Widać Cahors po ostatnich wojnach i okupacji Anglików było w stanie wysupłać jedynie nędzne grosze i zamiast młodego, zdrowego atlety zatrudniać chorego na suchoty starca.
– Łaski, panie wielmożny – wycharczał mistrz. – Ino siły zbiorę.
- Chcesz coś rzec, obwiesiu?! - spytał de Auburg, spoglądając z pogardą na Villona. - Mamy przekazać komuś słowo od ciebie, szelmo?!
- Jako żywo, jako żywo! - Poeta zgiął się w dworskim ukłonie przed urzędnikiem. - Za pozwoleniem waszej dostojności chciałbym coś rzec, ku przestrodze tu obecnych.
- A cóż mądrego masz nam do powiedzenia? - zapytał de Auburg zły podwójnie. Raz, że właśnie poczynał padać śnieg, a dwa - że w karczmie Pod Gęsią czekała na niego zacna kompanija przy szklenicach vin noir utoczonego świeżo z omszałych beczek karczmarza. - Streszczaj się, włóczęgo! Nie będziemy tu sterczeć do wieczora.
- Zacni mieszczanie pięknego Cahors! - zaczął Villon. - I wy, sławetny panie pomocniku syndyka. I wy, panie trębaczu królewski. I wy, panie mistrzu Pietrze. -Poeta pokłonił się urzędnikom, trębaczowi, katowi, pachołkom miejskim i pospólstwu. - Chciałbym wam wielce podziękować za naukę i przestrogę! I nawrócenie mnie na drogę cnoty, wiary... Na świetlisty trakt chrześcijańskiego miłosierdzia. Jam grzesznik struty jadem zła, mieszczanie - zaszlochał poeta. - Szelma, złodziej, drzemcarz i wyraźnik. Lecz oto, stojąc tutaj, na szubienicy... to jest na progu Królestwa Niebieskiego, zrozumiałem, że zbłądziłem, zbaczając na drogę zbrodni i występku.
Tłum ucichł. Villon nie bardzo wierzył, iż tak poruszyły go jego słowa. Jednak ciągnął dalej.
- Pan Bóg, Ojciec Niebieski, nie chce mej katuszy -załkał poeta - lecz nawrócenia i pokuty. Pan nasz - wbił oczy w sine jesienne niebo (wszak pomału i nieubłaganie nadciągał Święty Marcin) - widzi, że oto tutaj spłynęła na mnie łaska. Bóg mi świadkiem, że ze szczerej duszy, a nie z nagabywań dążę ku niemu. Toć jeśli wejrzy w me sumienie, snadnie rozwiąże mnie z występku i ześle przebaczenie.
Pomocnik syndyka wybałuszył oczy. Molle przeżegnał się, a mistrz Piotr przez długą chwilę charczał i spluwał krwią.
- Bracia i siostry! - wykrzyknął Villon ze łzami w oczach. - Jestem nędznym grzesznikiem. A na przykładzie mej doli widać, że los przewrotny jest niby ladacznica w zamtuzie! Och, gdybym był mądry, gdybym młodzieńcem będąc, pił do dna z pucharu mądrości i nauki, byłbym dziś na probostwie, na tłustej prebendzie. Miałbym gromadę wiernych parafan, chadzałbym w safanach i aksamitach. Ale sam siebie zgubiłem, bracia! Sam z własnej woli wkroczyłem na ciernistą drogę grzechu! Patrzajcie i zapamiętajcie mą mizerną postać nie inaczej niż ku nauce i przestrodze. Gdybym nie rzezał mieszków albo gardeł, szacowni mieszczanie! Gdybym nie był czeladnikiem gildii szelmów i dziadów, mistrzem cechu wyraźników i drzemcarzy, poddanym królestwa występku, stałbym się, jak wy zacnym i szanowanym, światłym obywatelem tego pięknego miasteczka - mówił Villon, wpatrując się w głupawe gęby, wydęte brzuchy, śliniące się oblicza i brudne opończe gawiedzi. - A jeślibym urodził się księciem, zdobywał miasta, wioski i zamki, czyż stałbym tutaj przed wami? Nie, zacni mieszczanie - rządziłbym ze złotego pałacu i łatwiej byłoby mi posłać na pohybel równie biednego robaczka jak ja, niż rozstać się z rozdeptanym chodakiem!
Tłum zaszumiał, zaszemrał, zupełnie jakby się wzruszył. To było wprost niebywałe, ale ucichły nawet gwizdy i krzyki.
- Oto widzicie, na co mi przyszło, zacni mieszczanie -ciągnął poeta z płaczem. - Gdybym był studiował w płochej młodości lata prędkie. Gdybym się chował w zacnym obyczaju, miałbym dom i posłanie miękkie. Cóż z tego jednak, gnałem precz od szkoły, pędziłem czas na lichej zabawie. Zbłądziłem, bracia, tak, iż dziś, gdy to mówię, omal nie skrwawię mego serca. I słuszną zapłatę otrzymałem za me starania - oto zadyndam dziś na waszej prześwietnej szubienicy!
- Łaski! - krzyknął ktoś w tłumie. - Łaski, prześwietni sędziowie! Sławetny panie Reginald! Odpuść nam jedną duszę!
De Auburg wstrząsnął się i machnął pulchną, ozdobioną pierścieniami dłonią, jakby odganiał muchę.
- Dość już! - rzekł, ucinając dalsze wywody Villo-na. - Miejskie gawrony chętnie wysłuchają reszty twej mowy, poeto. Mistrzu Pietrze, do roboty. Tempus fugit!
- Ano chodź, chłopcze - wychrypiał stary kat i popchnął Villona w stronę wiei. - Komu w drogę, temu czas. A ciebie dziś krótki wojaż czeka. Na trzeci stopień drabiny, prosto do Królestwa Niebieskiego.
Urwał i skulił się, kładąc dłoń na piersi. Villon słyszał, że w płucach starca rzęziło tak głośno, jak gdyby to sama pani Śmierć wygrywała pożegnalnego marsza na dudach z wnętrzności oprawcy.
- Mówiłem, żebyście wzięli pomocnika, mistrzu Pie-trze! - rzekł trębacz. - Starzyście już. Nie dajecie sobie rady. Wam mogiła, nie rzemiosło katowskie.
- Nikt się nie zgłosił na subtortora, kumie. Skoro ochotników braknie, tedy ja sam robić muszę... Dalej, młodzieńcze. Chodź ze mną.
- Łaski! - krzyknęły liczne głosy.
- Uwolnijcie go!
- To poeta!
- Nie lza artysty tracić!
- Łaski, ludzie! Łaski dla skazańca!
Tłum naparł na pachołków miejskich otaczających podwyższenie. Zaszumiał, zahuczał. Głośno. I coraz bardziej groźnie.
- Do stu piorunów! - warknął de Auburg. - Po coś tyle gadał, szubrawcu!
- Aby wam sprawić przyjemność, panie!
- I tak cię powiesimy! - huknął de Auburg. - Dalejże, na stryczek z nim. Hejże, straż! Pomóżcie imć Pietrowi!
Pachołkowie nie dali się dwa razy prosić. Chwycili Villona za kołnierz i porwany kafan, po czym powlekli pod szubienicę. Poeta zadrżał. Nie miał siły pomodlić się albo krzyczeć. Brakło mu tchu, by się bronić, a w ustach dźwięczały słowa jego ostatniej ballady, napisanej zaraz po niechlubnym krańcu bandy Muszelników:
Więc, gaduły, Muszelnicy,
Szubienicy
Bacznie się pilnujcie!
O tak, dobrze to było pisać w ciepłej oberży, mając grubą Małgośkę na kolanach. I zaśmiewając się z kompanów, którzy kłaniali się wiatrom na paryskim Montfauon. Villon zdawał sobie sprawę, że oto skończył właśnie pisać testament swego życia i nigdy już nie będzie mu dane układać wierszy.
A potem w oczach kata coś zabłysło. Wyprostował się i podszedł do możnego patrycjusza.
– Panie miłościwy – wycharczał – a może ja by tego gaszka... za pomocnika... subtortora?


Dodano: 2008-11-25 18:48:18
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS