Rozdział 1
Pragnący przeciwdziałać
komendant powiatowy P. P.
podjął szereg zdecydowanych kroków
Dopiero zapadał marcowy zmierzch, a już dwóch facetów kręciło się po Szambelańskiej. Niższy i starannie wygolony wyglądał jak zawodowy fordanser. Co chwilę poprawiał kapelusz albo sprawdzał, czy szalik nie przesłania starannie zawiązanego krawata ze sztucznego jedwabiu. Wyższy, z barami zapaśnika ciągle spoglądał na zegarek, z trudem opinający gruby nadgarstek.
Z kamieniczki obok – tej samej, w której brzuchaci urzędnicy magistraccy mogli użyć przyjemności z panienką, która „ledwie przed tygodniem skończyła piętnaście lat, panie radco” – wypełzła gęsta woń kapuśniaku. Uliczka była pusta, tylko na rogu, pod niezapaloną jeszcze latarnią stało trzech chłopców z tornistrami.
– Późno się robi, Zielny – zauważył grubym głosem wyższy mężczyzna, znowu zerkając na cyferblat.
– Nie mów, że zmarzłeś, Fałniewicz. Sprawdźmy jeszcze na Jezuickiej.
Minęli gotycką bramę i poszli nieco szerszą ulicą Starego Miasta. Elegancik przystanął na chwilę przy kinoteatrze „Wiedza”, ale afisze niezbyt go zainteresowały. Same nieme starocie i jakiś melodramat w jidysz. Skręcili w Dominikańską, a potem w Złotą, wracając w stronę rynku. Na rogu pewien endek-kamienicznik utrzymywał do niedawna galerię sztuki, ale szybko zrozumiał, że w czasie kryzysu tylko burdele regularnie płacą czynsz. Jednak okna zastali ciemne, najwyraźniej u Polaka-katolika dziwki też jeszcze nie rozpoczęły godzin urzędowania.
Zielny zerknął na kamienne lwy, które obsiadły gzymsy na trzech narożnikach budynku, jednak do środka nie zaglądały.
„Prawiczki!” – uśmiechnął się w duchu tajniak.
Sąsiednia kamienica nie miała już nic wspólnego z lwami ani z endekiem. Szara i odrapana z miejsca zdradzała właściciela – gminę żydowską, która jakby na złość sąsiadowi zamiast burdelu ulokowała tu Towarzystwo Pomocy Ubogim Dziewczętom. Wywiadowcy minęli budynek i znów skierowali się w stronę Jezuickiej. Postawny Fałniewicz wbił ręce w kieszenie znoszonego płaszcza. Był bez rękawic, a robiło się chłodno.
– Tam! – syknął nagle jego niższy towarzysz i pierwszy zerwał się do biegu.
Jeśli nawet ktoś wyglądał przez brudne okna obdrapanych kamienic, zobaczył tylko dwie ciemne sylwetki i szarpiący się niewyraźny cień. Za chwilę cała trójka zniknęła w bramie.
– Nie przyszła góra do Mahometa... – sapnął Fałniewicz.
Zielny wprawnie obszukał kieszenie przyciśniętego do ściany mężczyzny, cofnął się pół kroku i poprawił krawat. Jego towarzysz puścił klapy płaszcza niewysokiego blondyna i nałożył mu kapelusz, który spadł podczas szamotaniny.
– Dawno cię nie było, Księżycki. Nie tęsknisz?
– Miałem przyjść, jak Boga kocham! – Tamten stuknął się w pierś. – Ale i tak nie ma z czym. Cisza i spokój, panie przodowniku.
Elegancik szybkim ruchem owinął sobie wokół dłoni jego krawat i szarpnął w górę.
– Panie starszy przodowniku – poprawił.
– Khy... grhatuluję awansu – wykrztusił Księżycki.
– Dziękuję. – Tajniak znów przycisnął go do ściany. – Ale masz kłopot, Księżyc. Widzisz, wybieraliśmy się właśnie na wódkę, a tymczasem musimy cię zawlec na komisariat. Nawet sobie nie wyobrażasz, jacy jesteśmy niezadowoleni...
– Na komisariat? – jęknął blondyn. – Ale za co?
– Kto z chęci zysku ofiarowuje się osobie tej samej płci do czynu nierządnego, podlega karze więzienia do lat trzech – wyrecytował flegmatycznie Fałniewicz.
– Ale po pijanemu i minęło trzy lata...
– Niestety, przedawnia się po pięciu, nawet na trzeźwo – przerwał Zielny. – A była umowa, że przez te pięć lat meldujesz się co tydzień i referujesz, kto, z kim, kiedy, za ile, od przodu czy od tyłu. Była czy nie była?
– Przepraszam, panie przo... panie starszy przodowniku. Tylko naprawdę nic takiego. Jutro, przysięgam!
– Nie jutro, bo jest niedziela, tylko pojutrze, w sam szewski poniedziałek. O wpół do jedenastej w parku, tam gdzie zwykle. – Wywiadowca odchylił połę płaszcza blondyna i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął portfel. – A to zabieram do depozytu, żebyś się czasem nie rozmyślił. Chcesz pokwitowanie?
– Nie trzeba. – Księżycki z rezygnacją pokręcił głową.
Fałniewicz podniósł jego chustkę. Otrzepał ją z błota i niezgrabnie manipulując wielkimi palcami, zawiązał pokaźny supeł.
– A to ku pamięci – powiedział.
[...]