NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Dębski, Eugeniusz - "Tamta strona świata"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Dekalog Owena Yeatsa
Data wydania: Wrzesień 2008
ISBN: 978-83-7574-009-7
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 304
Cena: 27,99
Seria: Asy polskiej fantastyki



Dębski, Eugeniusz - "Tamta strona świata" #2

Zamknij się, kendo murewska!
- Pamiętasz Yvonne?
Woodey poderwał głowę i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dlaczego... No pewnie, że pamiętam, ale...
- Poczekaj - postukałem palcami w teczkę. - Wiem, że pamiętasz, jakoś musiałem zacząć. W końcu to była moja bliźniacza siostra. Rozmawialiśmy dużo o jej śmierci. Wiesz, że pewne rzeczy mi w tym wypadku nie pasowały. Znałeś ją bardzo dobrze, może nie tak jak ja, ale wiedziałeś, że w życiu nie wzięła do ust dżinu, wolałaby wypić wodę królewską. A sekcja wykazała, że przed wypadkiem, w którym zginęła, wypiła trochę jałowcówki, niewiele, ale wypiła. Poza tym w torebce był klucz, którego nigdy przedtem nie miała, i pomadka Henneseya. Te trzy rzeczy absolutnie do niej nie pasowały i choć wszystko się zgadzało: odciski palców, zęby, blizna po wyrostku i inne znaki, do dziś nie opuszcza mnie przeświadczenie, że to nie była ona. Ty też miałeś wątpliwości...
- Owen - pochylił się i położył mi rękę na kolanie. -Wtedy... trochę kłamałem. Byłeś przybity, załamany. Wolałem jakoś... Może źle zrobiłem, może trzeba było od razu wybić ci z głowy głupie podejrzenia, ale wydawało mi się, że potrzebujesz aprobaty, że nie trzeba cię dodatkowo drażnić. W pierwszej chwili rzeczywiście zastanawiał mnie ten klucz, ale w końcu ona była trzy tygodnie w Brazylii. Skąd wiesz, czy kogoś tam nie poznała, czy się nie zakochała, czy nie zaczęła pić dżinu, bo pił ten facet? Dał jej klucz do swego mieszkania i sprezentował pomadkę, której nie znosiła. Nie musiał jej aż tak dobrze poznać, by wiedzieć, że nie cierpi najdroższych kosmetyków, zgadzasz się?
- Nie znalazłem żadnego faceta - powiedziałem wyraźnie. To samo powiedziałem mu ponad dwa lata temu, gdy wróciłem po miesiącu gorączkowych poszukiwań w Brazylii.
- To chyba nie wyklucza jego istnienia?
- Prawie wyklucza - uparcie pokręciłem głową.
- „Prawie”! O to właśnie chodzi. Mógł być i z różnych powodów mógł się nie ujawniać. Wystarczy, że jest żonaty albo wyjechał, a Yvonne nie dała mu swego adresu...
- Dobrze, na razie skończmy z tym, nie chodzi mi o wznowienie postępowania, a o coś innego. Po tym wypadku... - niechcący położyłem akcent na słowie „wypadek”, James skrzywił się i pokręcił głową, jakby miał do czynienia z upartym dzieckiem – ...spotkałem się jeszcze kilka razy ze sprawami, które zacząłem w końcu łączyć ze sobą. We wszystkich chodzi o gwałtowną zmianę zachowania i natury osób, tak gwałtowną i radykalną, że zastanowiło mnie to. Nagle stawali się całkiem innymi ludźmi, o zupełnie innych odruchach, charakterze, trybie postępowania, zainteresowaniach. W ciągu tych trzech lat zebrało mi się pięć, a jeśli liczyć Yvonne, sześć takich dziwnych przypadków.
– Cholera, na razie nic nie rozumiem. Ale pewnie coś jeszcze dodasz? – Woodey wstał i podszedł do komunikatora. Pochylił się do mikrofonu. – Babys? Przynieś mi z bufetu dwie kawy.
Wrócił do swojego fotela i usiadł, patrząc na mnie wyczekująco.
Otworzyłem teczkę i podałem mu pierwszą kartkę. Był to wyciąg z kilku artykułów prasowych.
Dyrektor artystyczny Nowojorskiej Opery Państwowej udzielił dziennikarzowi „Vocal Art’s Magazine” wywiadu informując, że w nadchodzącym sezonie wystąpi w jego operze artysta, którego głos i talent zaszokują słuchaczy i zadowolą najwybredniejszych krytyków. Nie wymienił – na razie – żadnych nazwisk. Krążąca wśród pracowników Opery plotka głosi, że został odkryty nowy talent, który ma szansę przejść do historii światowej wokalistyki i przyćmić takie nazwiska, jak Caruso, Szalapin, Holdt, Birkenbach czy Sanin.
Debiut dwudziestoczteroletniego Alexandra Robinsa w najtrudniejszej technicznie operze wszech czasów „Mala fdes” Patricka Eastona otworzył mu drogę na sceny najpoważniejszych teatrów świata! Jeszcze przed pół rokiem technik samochodowy, nie zdradzający przed nikim zainteresowania muzyką, dziś stał się magnesem przyciągającym tłumy do Opery Państwowej. Krytycy jednogłośnie orzekli, że wykonanie partii męskiej, a właściwie dwóch, Biasa i Ossa, mimo pewnych uchybień interpretacyjnych jest doskonałe technicznie. „Jest chłodne, ale i piękne jak marmur!” - powiedziała Diana Reeves. Sam Robins twierdzi, że miał za mało czasu, by wczuć się w atmosferę abstrakcyjnego utworu, ale obiecuje, że za pół roku nie da się powiedzieć o żadnej ze stron jego wykonania inaczej niż „absolutnie doskonałe”.
Vocal Art’s Magazine; Lice; Washington Post
Irving Sanders: Podobno możesz śpiewać bez próby? Wziąć do ręki najtrudniejszą partyturę i nagrywać płytę czy koncertować?
Aleksander Robins: Tak. Czuję nuty i muzykę. Gdy śpiewam, niemal wiem, czuję, co będzie kilka taktów dalej. Nie potrafię tego wytłumaczyć, lecz tak jest.
I. S.: Ale do „Mala fdes” przygotowywałeś się pół roku?
A. R.: Oczywiście, ale to dlatego, że bardzo się bałem, byłem spięty, stremowany. Obawiałem się jakiegoś kiksa. W końcu - debiut!
I. S.: Jak to się stało, że nikt nie wiedział o twym talencie?
A. R.: No, to niezupełnie tak. Rodzice wiedzieli, ale nie żyją od kilku lat, a popisy przed znajomymi i kolegami z pracy nie miały sensu. Oni wolą muzykę lekką, zresztą ja nie pasuję do nich, nie miałem przyjaciół.
Al Robins nie żyje!
Zaalarmowany milczeniem telefonu i nieobecnością na próbie menadżer i dyrektor organizacyjny Harold Nelson przyjeżdża do luksusowej willi gwiazdora i znajduje go z czaszką rozłupaną pociskiem z jednolufowego startsuna. W pozostawionym liście Robins pisze: „Mam dość. To też, jak się okazało, nie to. Nie ma sensu dłużej się nudzić. Świat nie może mi dać niczego ciekawego. Rezygnuję więc z niego.”
W ostatnim roku Al Robins stał się centralną postacią kilku głośnych skandali – narkotyki, młodzi chłopcy i zgrzybiałe staruszki na zmianę, kilkanaście groźnych wypadków samochodowych (jedna z ofiar nie żyje). Potężne pijatyki.
„Star’s”; „Brooklyn Street’s”; „For You”; „Chicago New’s”
Woodey odchylił się w fotelu i spojrzał na mnie. Oczy miał leciutko zmrużone, przetrawiał jeszcze raz moje wypisy z kilkunastu artykułów różnych bardziej lub mniej poczytnych pism i gazet.
– Spokojny szary facet staje się z dnia na dzień gwiazdą. Nigdy przedtem nie zdradzał żadnych zdolności muzycznych, aż tu nagle olbrzymi talent na miarę wszech czasów! Nieprawda, że zawsze był muzykalny. Jeden z pismaków wygrzebał jego świadectwa ze szkoły, rozmawiał z jego nauczycielami. To był muzyczny matoł, nie głuchy, ale to wszystko. I masz! W ciągu nie wiem jakiego czasu, na pewno jednak niedługiego, staje się gwiazdą muzyki poważnej. Nie rozrywkowej, w tej branży można przecież wypłynąć bez specjalnego talentu, tylko poważnej! Coś tu jest nie tak – plasnąłem dłonią o blat stołu. – Nie wierzę w cuda. To może i był Al Robins, ale inny. Nie zdążyłem go dopaść i poprosić o poradę w sprawie przeróbki silnika, a nikt nie wpadł na pomysł, by przepytać go z mechaniki.
– Bredzisz! – James patrzył na mnie poważnie. – Stary! Czy nigdy nie słyszałeś o błyskawicznych karierach? Ludzie to uwielbiają. Przecież prawie cały życiorys Robinsa mógł być sfabrykowany, facet mógł być absolwentem kilku konserwatoriów łącznie z paryskim i petersburskim!
– Nie był! To sprawdzone.
– Owen, nie szalej. Weź walichy i spieprzaj na urlop, bo...
– Zamknij się, kendo murewska! – wrzasnąłem.
– Co?
– Nico! Najpierw przeczytaj do końca, a potem dopiero zacznij się wymądrzać. Nabrałeś już przykrych nawyków od teściunia, szlag by trafił! Albo... pocałuj mnie!.. – wyciągnąłem rękę do teczki i oparłem się o poręcz fotela, żeby wstać. Woodey nachylił się i popchnął mnie tak, że opadłem z powrotem na fotel.
– Siedź. Daj te pozostałe rewelacje. Nic już nie powiem – wyciągnął dłoń.
Mruknąłem coś i wyszarpnąłem na chybił trafił następną kartkę. Tekst zajmował niecałe pół strony. Chodziło o Henry’ego Luppa.
Drobny złodziej kieszonkowy Henry Luppo poderżnął gardło ośmiu eleganckim prostytutkom. Ciała zamordowanych masakrował następnie brzytwą – rozkrojone piersi, pocięte uda, brzuchy i podbrzusza. Po czterech miesiącach działalności policja znalazła z kolei jego ciało w małym zaułku miedzy Pięćdziesiątą Pierwszą i Domonte Av. Dostał jeden pocisk między oczy. Policja sądzi, że była to robota jakiegoś sutenera, ponieważ Luppo doprowadził do paniki wśród dziewczynek wszystkich kategorii. Być może sprzątnął go po prostu jeden z gangów, któremu nie na rękę była ożywiona działalność policji. Sprawcy nie wykryto.
„Star”
Kartka opadła na stół, wyciągnąłem następną i podałem Woodeyowi.
Tragiczna śmierć dziennikarza Petera Gordeniusa Wczoraj na terenie serpentarium w Popot Cal zginął ukąszony przez jadowitego wężyka pustynnego znany dziennikarz Peter Gordenius. Przybył on tam w związku z cyklem reportaży o pracy herpetologów i przewidywanym na czerwiec wyjazdem w podróż po największych pustyniach świata. Gordenius miesiąc przed śmiercią poddał się całej serii szczepień przeciw ukąszeniom węży. Dyrektor ośrodka w Popot Cal oświadczył, że miał miejsce niezwykle rzadki przypadek jednorazowego braku odporności organizmu na jad. Ukąszenie wężyka spowodowało wstrzyknięcie drugiej (po szczepionce) porcji jadu, która zabiła Gordeniusa. Immunizacja Petera Gordeniusa była więc pozorna. Poza tym – stan zdrowia bez zarzutu, rok wcześniej spędził dwa miesiące w Silver City na Księżycu.
„People”
Trzymałem w ręku następną kartkę i gdy tylko Woodey przestał czytać, podałem mu ją. Przedtem zerknąłem na początek. Wyciąg z życiorysu Liretty Ney. Najbardziej spektakularny przypadek.
Liretta Ney, dwadzieścia siedem lat. Od trzech lat gwiazda kina. Odtwórczyni głównych ról w jedenastu filmach. Sześć Oscarów i jeden tak zwany Platynowy Oscar ustanowiony jednorazowo specjalnie dla niej za rolę w „Jesiennych dzieciach” Ilforda. Rok temu załamanie nerwowe, dwa skandale zatuszowane przez wytwórnię. Radykalna zmiana charakteru. Dwa filmy – „Messy” i „Jararaca” – odbiegają całkowicie od tego, co robiła przedtem. Jest apodyktyczna, okrutna, zimna. Straciła trochę starszej widowni, ale zyskała szerokie rzesze młodych cyników i abnegatów. Przedtem skromna i miła, teraz drapieżna wampirzyca.
Czekałem na reakcję Jamesa, widocznie jednak postanowił rzeczywiście powstrzymywać się od komentarzy, póki nie przeczyta całości. Podałem mu ostatnią kartkę.
William Campion. Lat szesnaście. Dwudziestego czwartego grudnia, w wigilię Bożego Narodzenia, wyjechał z kolegą samochodem ojca na starą Drugą Południową Autostradę. Gdy ich wóz wyprzedził samochód dwudziestoletniej Mayleen Tan Li, William pomachał do niej ręką. Dziewczyna odpowiedziała takim samym gestem. Wtedy Campion przestrzelił jej dłoń z harpuna do polowań podwodnych i krzyknął, żeby jechała za nimi. Dziewczyna, mając wbity w dłoń harpun połączony linką z samochodem Campiona i jego kolegi, musiała przyspieszyć i pędzić za coraz szybciej jadącymi chłopakami. Bill Campion czuwał, by linka była ciągle napięta, i poganiał kolegę. W końcu gdy skręcili w boczną szosę prowadzącą do Falcon, udało jej się zrównać z samochodem Campiona, wybrała trochę luzu i okręciła linkę wokół lusterka, a potem trąciła swoim wozem ich samochód. Campion i jadący z nim chłopak, Keith Barker, uderzyli w drzewo. Ponieśli śmierć na miejscu.
„West World”
– Pf-f-f-uf! – Woodey odłożył ostatnią kartkę i otworzył usta, ale brzęknął sygnał przy drzwiach, które otworzyły się na całą szerokość. Najpierw ukazała się taca z kubkami, a za nią Babys. Wszedł i kopnął piętą drzwi. – Czy to ta, którą zamawiałem wczoraj? – zapytał serdecznie Woodey. Wydało mi się, że cieszy go ta chwila przerwy w rozmowie ze mną.
– Szefie, przecież to nie ja robię kawę. Dopóki mieliśmy w barze dziewczyny, zawsze mogłem szepnąć: „To dla szefa!” i była lepsza i szybciej. Teraz jest automat, nie ma żadnych priorytetów, a w dodatku ciągle zapominam kupić wcześniej żetony. No i właśnie... – wzruszył ramionami i postawił tacę na stoliku. Jakby bojąc się ewentualnych następstw polecenia, szybko odwrócił się i wyszedł.
Woodey nalał kawę, podsunął mi śmietankę i cukier. Wsypałem łyżeczkę, zamieszałem.
– No tak... Już wiem, o co ci chodzi. Wszystkich tych ludzi łączy jedno: raptowna zmiana osobowości, sam to powiedziałeś przed chwilą. Może z wyjątkiem Gordeniusa, to mi wyjaśnisz za chwilę. Ale... hm... – potarł nos. – Co do tej aktorki, to przecież taka zmiana nie jest niczym nowym. Zaczęła się przejadać widzom, więc spece od PR-u i image’u wymyślili jej nową twarz i znowu wokół dziewczyny wrze, ludzie walą na filmy, karuzela się kręci, forsa płynie jak woda w Niagarze. Proste. Teraz ten... Campion. Obaj byli pijani. Odbiło chłoptasiom, też nie widzę niczego dziwnego, szczególnie gdy przypomnę sobie Chinaglię. Właśnie, dlaczego nie wpakowałeś go do tego swojego archiwum?
– On był zawsze taki. Gdyby przedtem był przykładnym sprzedawcą lodów z pięcioosobową rodziną, znalazłby się na pierwszym miejscu mojego dossier.
– Aaa... No dobrze. A ten śpiewak?
– Widzę, że nic jednak nie zrozumiałeś. – Dopiłem kawę jednym łykiem i zebrałem kartki. Ułożyłem je porządnie, postukując brzegami o blat, i włożyłem do teczki. Czekałem, że James coś powie, przerwie moje pakowanie, lecz on milczał. – Wiesz, co ich wszystkich łączy? – Wstałem z fotela i patrzyłem na niego z góry. – Wszystkie te dziwne zmiany świetnie tłumaczyłaby zamiana osób. Za–mia–na! Potulnego chłopca na rozwydrzonego sadystę, odpornego na ukąszenia dziennikarza na nie zaszczepionego dublera, aniołka ekranowego na wampa...
– Dziewczyny z awersją do dżinu na jego amatorkę? – dokończył za mnie.
- Właśnie. A cholera wie, ile przypadków przeoczyłem. Ale to niemożliwe, nie może istnieć tylu dublerów absolutnych, z odciskami palców i tak dalej.


Dodano: 2008-09-24 14:36:32
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS