„Zimistrz” Pratchetta jest opowieścią z cyklu o Tiffany Obolałej. Czarownica daje się porwać pewnemu specyficznemu tańcowi, skutkiem czego Zimistrz, pan zimy władający śniegiem, mrozem i lodem, uznaje ją za Lato, z którą to panią regularnie odbywa tańce. Nieświadoma niczego czarownica spowodowała zmianę Opowieści, której zakończenie tylko ona może wyprostować...
Pratchett kolejny raz daje się poznać jako trafny obserwator ludzkich obyczajów. „Zimistrz” jest bowiem w dużej mierze opowieścią o miłości, a tym samym jej bardzo złożonej strukturze.
W jaki jednak sposób autor, który znany jest z prześmiewczego opisywania rzeczywistości (nie tylko fantastycznej) pisze o tym najbardziej skomplikowanym z uczuć?
Tradycyjnie już Pratchett mruga do czytelnika okiem w lekki i przystępny sposób, opisując uczucia Zimistrza do Tiffany. Dodając do tego absolutnie niereformowalnych Nac Mac Feeglów, wyraziste postaci znane z innych książek o Pratchettowskich czarownicach – nianię Ogg czy babcię Weatherwax – otrzymujemy niebanalną, ciekawą i zabawną opowieść.
Autor zdaje się przestrzegać przed wprowadzaniem drugiej osoby w błąd, co może skutkować nieporozumieniem i niekoniecznie przyjemnymi konsekwencjami dla obiektu uwielbienia. W całkiem zabawny sposób przedstawia zaloty, które chyba każdy z nas w swoim życiu kiedyś uskuteczniał w sposób wydający się dziś śmiesznym, nieudolnym, a czasem wręcz żałosnym. Miłość jednak sprawia, iż racjonalne myślenie staje się towarem deficytowym, co daje się zauważyć w postępowaniu Zimistrza.
Opowieść nie jest jednak wyłącznie historią miłosną. Jest to także opis nauki i dorastania młodej dziewczyny, która wybrała drogę czarownictwa. A do tego swoisty portret ludzkiego zachowania. Zachowania wobec nieznanego, niby nie pożądanego, a tak naprawdę bardzo potrzebnego w życiu – obecności kogoś, kto potrafi rozwiązywać codzienne potrzeby.
Pratchett z wrodzoną swadą i humorem wytyka nam, że często pewne rzeczy są takimi, jakimi chcemy je widzieć, a nie jaka jest ich natura i że przyzwyczajamy się do stereotypów, schematów i tradycji będących sensem naszego życia. Paradoksalnie też wiele z tego, co teoretycznie złe i niepożądane według naszego światopoglądu, nie jest tym najgorszym i w sumie daje się lubić. Być może to nieco skomplikowane, ale tak właśnie wygląda. Często nie sposób się z autorem w tych kwestiach nie zgodzić.
Jak opisywana książka wypada na tle innych pozycji autora? Myślę, ze jest to solidna, często zabawna (Nac Mac Feeglowie oraz ser Horacy rządzą!) i niegłupia opowieść. Nie jestem wielkim znawcą Pratchetta, więc nie dokonam tutaj bardziej szczegółowego porównania. Z drugiej zaś strony, chyba cenne jest spojrzenie kogoś, kto zna jego utwory wyrywkowo i patrzy na nie z nieco dalszej perspektywy. Myślę, że ani fani autora, ani szeroko rozumiani fantaści, ani zwykli czytelnicy, dla których magia, czary i tym podobne to w lekturze rzadkość, nie będą zawiedzeni.
Nie należy oczekiwać od „Zimistrza” zbyt wiele. Książka to zacna, ale nie wybija się za bardzo ponad średnią w fantastycznej konwencji. Niemniej jednak warto spędzić z nią trochę czasu.
Ocena: 7/10
Autor:
Galvar
Dodano: 2008-09-15 19:48:41