Bałem się tej książki. Może to brzmieć dziwnie, bo cykl Piekary o Mordimerze Madderdinie to jedna z moich ulubionych polskich serii fantasy. Mój lęk spowodowany był przede wszystkim niskim poziomem poprzedniego tomu (mogło to świadczyć o wyczerpaniu się pomysłów autora) a także faktem, że wszelkie prequele i spin-offy rzadko są porównywalnej jakości z pierwszymi dokonaniami danego autora.
Szczęśliwie okazuje się, że prequel nie musi być słaby, a pierwszy tom „Płomienia i krzyża” jest dalece bardziej przemyślany niż „Łowcy dusz”.
Już podczas lektury pierwszych zbiorów opowiadań można było się łatwo domyślić, że Mordimmer nie jest zwykłym człowiekiem, a sam autor wprost pisał o jego wyjątkowości na przykład w tytułowej historii z „Miecza aniołów”. Okazuje się, że inkwizytor Jego Ekscelencji Biskupa jest jeszcze bardziej niezwykły niż mogło nam się to wydawać do tej pory. Zaważyło na tym wiele wydarzeń z jego młodości. Jego matka parała się magią, ale Inkwizytorium z niewiadomych przyczyn wykazało większe zainteresowanie nią niż w przypadku zwykłych czarownic… Czemu? Jaki jest związek Mordimmera z jedną z najważniejszych ksiąg poświęconych czarnej magii, „Szchor Szefer”?
Tego rodzaju pytań podczas lektury pierwszego tomu „Płomienia i krzyża” pada więcej. Będziemy poszukiwać na nie odpowiedzi razem z Arnoldem Löwefellem, inkwizytorem Wewnętrznego Kręgu, którego przeszłość jest jeszcze bardziej tajemnicza niż wszystkie inne zagadki razem wzięte. Na książkę składają się cztery opowiadania ułożone w wyraźny ciąg chronologiczny (w przeciwieństwie do opowiadań z pierwszych tomów, których kolejność mogliśmy dowolnie zmieniać).
Liczne zagadki i dobre poprowadzenie fabuły na przestrzeni wszystkich tekstów sprawiają, że pierwszy tom „Płomienia i krzyża” czyta się bardzo dobrze. Na pewno spodoba się fanom cyklu, choćby dlatego atmosfera bardzo przypomina tę już dobrze znaną: dużo inkwizytorskiej tematyki, prywatne śledztwa i mroczna magia. Bardzo się cieszę, że kontynuując pewne zamierzenia z „Łowców dusz”, autor nie wpadł na te same mielizny i powrócił do dobrej formy.
Jak już pisałem, gdy pisarz bierze się za różnego rodzaju prequele czy poboczne dla cyklu historie, zwykle nie wychodzi to najlepiej. Często w tego typu książkach widać, że wydarzenia układają się na siłę tak, aby pasować do tych z tomów wcześniej wydanych, acz późniejszych chronologicznie. W pewnej mierze to wrażenie nie ominie nas podczas lektury najnowszego dzieła Piekary. W opowiadaniach z „Płomienia i krzyża” przewija się wiele postaci już nam znanych i okazuje się, że wydarzenia, jakie stają się ich udziałem, są ze sobą powiązane. Spotykamy Gersarda, późniejszego biskupa Hez-Herezonu, Heinza Rittera – w przyszłości częstego towarzysza Mordimera, Bliźniaków, inkwizytora Wewnętrznego Kręgu Mariusa van Bohenwalda, poznajemy przebieg słynnej bitwy pod Schengen. Innym syndromem typowym dla prequelów jest fakt, że – tak jak w „Płomieniu i krzyżu” – rozgrywają się wydarzenia bardzo dużej wagi, lecz nie zostały one wspomniane w tomach późniejszych chronologicznie. Jednak obydwie z tych cech na szczęście nie są bardzo nasilone. „Płomień i krzyż” można raczej wskazać jako dobry przykład książki noszącej cechy prequela i jednocześnie takiej, której te cechy nie pogrzebały. Co więcej, mam wrażenie, że czytelnicy, którzy chcieliby spróbować książek z inkwizytorskiej gałęzi twórczości Piekary i zaczęliby akurat od tego tomu, nie będą czuć się bardzo zagubieni.
Czy należy coś istotniejszego zarzucić Piekarze? O dziwo nie, jeśli tylko potraktuje się „Płomień i krzyż” jako książkę z tej samej kategorii, co „Sługa boży” czy „Młot na czarownice”. Co nieco można zarzucić natomiast wydawcy: trzykrotna zmiana szaty graficznej w obrębie jednego cyklu to coś co najmniej dziwnego.
Autor:
Vampdey
Dodano: 2008-09-11 19:39:11