NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Kornew, Paweł - "Sopel", część 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Przygranicze
Tytuł oryginału: Лед
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
Data wydania: Październik 2008
ISBN: 978-83-7574-025-7
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 312
Cena: 25,00
Seria: Obca krew



Kornew, Paweł - "Sopel", część 1 #1

Czort z nim

W dłoni osłoniętej przed trzydziestostopniowym mrozem tylko lekką bawełnianą rękawiczką zacząłem powoli tracić czucie. Za kilka minut nie zdołam nawet nacisnąć na spust. Pół godziny w zaspie wyssało ze mnie chyba całe ciepło. Tak naprawdę to chciałoby mi się tylko poleżeć gdzieś na piaszczystej plaży nad brzegiem ciepłego morza, zwyczajnie napawać się ciepłem słonecznych promieni. A zresztą nie pogardziłbym także setą wódki w jakiejś knajpie, byle w ciepłym kącie.
Ale cóż rzeczywistość miała wspólnego z moimi pragnieniami? Ot, takie sobie puste mrzonki. Jednak odwracały przynajmniej uwagę od myśli, że wiatr może zmienić kierunek i bestie poczują mój zapach. A wtedy marzenia o ciepłym morzu na zawsze już pozostaną tylko marzeniami. Ręce tymczasem same naprowadzały muszkę na ostatniego z trzech wilków. Gdy łańcuch drapieżników dotarł niemal do skraju lasu, płynnie nacisnąłem spust. Kula trafiła zwierzę w bok i odrzuciła je pod zaspę, gdzie konało, drapiąc łapami śnieg. Ale pozostałe dwa rzuciły się w las z taką szybkością, jakby nagle zwolniły się w ich ciałach napięte mocne sprężyny. Wilki przywitała seria z automatu, wzbijając śnieg pod łapami pierwszej z bestii. Zwierz znieruchomiał na ułamek sekundy i to wystarczyło — w księżycowym blasku mignął bełt z kuszy, trafiając go w tułów. Nieszczęśnik zakręcił się w miejscu, usiłując dosięgnąć zębami sterczącego mu spod łopatki bełtu. Ale ostatni z trójki nie tracił czasu — ani na chwilę nie przerwał szybkiego biegu i teraz od skraju lasu dzieliło go już tylko kilka skoków. Podrywając się na kolano strzeliłem w ślad za nim, choć zrobiłem to niepotrzebnie. Maks bowiem opróżnił resztę magazynka niemal z przyłożenia. Wilk targnął się, runął na ziemię i znieruchomiał tuż przed linią drzew.
Czegoś takiego się po Maksie nie spodziewałem. Chłopak niby normalny — ale cały magazynek na jednego wilka to stanowczo za dużo. Ciekawe, kto temu idiocie dał automat? No dobra, czort z nim, teraz trzeba jeszcze tylko przeładować broń, co nie jest znów takie proste, gdy ma się palce zesztywniałe od mrozu, a potem będzie można odetchnąć. Miałem wielką ochotę wstać i pobiegać, choćby w miejscu, żeby się nieco rozgrzać, ale nadal leżałem, do bólu w oczach wpatrując się w mroki nocy. Niczego nie dostrzegłem. Dziwne — z obławy, jaką urządziliśmy na watahę uszły cztery wilki. Gdzie się podział jeszcze jeden? Oczywiście, mógł dostać postrzał i zdechł gdzieś po drodze, lepiej jednak przesadzić z ostrożnością, niż spędzić ostatnie chwile życia na próbach zatrzymania potoku krwi z rozszarpanego gardła. Nie, to już wszystkie. Oto i Maks wyskoczył z objęć swojej zaspy i w biegu usiłował przeładować automat. Biedaczek, albo kompletnie mu odbiło, albo tak się spieszy do odcinania wilczych uszu. Do czego tu się spieszyć? Wyrwiesz się tak o jeden raz za wiele — i to twoje uszy będzie szarpał ktoś inny. Ale zwlekać też nie ma co. Tym bardziej że i Łysy też się pokazał. No, ten jest starym wygą — zdążył już osadzić bełt w łożu kuszy. Ciekawe, skąd wytrzasnął taką broń — cięciwa nie pęka nawet na czterdziestostopniowym mrozie…
Zbliżywszy się na odległość trzech metrów do postrzelonego wilka, Łysy wyjął zza pasa niewielki toporek, płynnym ruchem cisnął nim w głowę zwierzęcia. Oczywiście trafił, takie rzuty to dla niego nie pierwszyzna. Drapieżnik drgnął ostatni raz i znieruchomiał. Maks wstał już znad tuszy wilka ściętego serią automatu i z nożem w dłoni ruszył ku drugiemu. Czym on się tak przejmuje? Od razu widać, że pierwszy raz bierze udział w obławie.
— Co tak długo? — zwrócił się do mnie Łysy, gdy podszedłem bliżej.
— Wydało mi się, że uciekły nam cztery wilki, to wypatrywałem tego czwartego. — Długotrwałe siedzenie w zimnej zaspie ścięło mi wargi, wydobywające się z nich słowa były głuche i niewyraźne, a wełniana osłona twarzy też utrudniała mówienie, ale Łysy zrozumiał.
— Jakie cztery? Wataha liczyła piętnaście sztuk, tuzin położyliśmy nad rzeką. Co, liczyć nie umiesz? — zirytował się i zaraz potem tym samym tonem burknął do Maksa: — Maks! Długo jeszcze się będziesz bawił w Ducha Puszczy?
— Już, już… — Chłopak wstał, ważąc toporek w dłoni. — Uuuu… ciężki! Ale wilki uciekły faktycznie cztery, sam widziałem.
— No nie, wy liczyć po prostu nie umiecie. Dobra, wracamy, przed nami jeszcze dziesięć wiorst do Źródeł przez zaspy. Nasi dawno już w ciepełku siedzą i bimber trąbią. – Wyciągnął rękę, a Maks oddał mu toporek.
— Cóż, niech ci będzie. — Ukryłem uśmiech: tak czy owak, Łysoń dowodzi w naszej trójce i lepiej z niego niepokpiwać — pamiętliwy cholernik, poza tym rzeczywiście trzeba się zbierać. Z całego oddziału, tradycyjnie podzielonego na trójki, nam wypadnie najdłuższa droga. „A przecież Maks nieźle mu dopiekł” — pomyślałem patrząc, jak Łysy przypina narty. Wykonywał zbyt wiele gwałtownych ruchów. Ale można go zrozumieć: niedobrze jest, gdy obcy dotyka twojego oręża. W przypadku broni palnej jeszcze jakoś ujdzie, ale białej nikomu dawać do ręki nie należy, szczególnie wtedy, gdy przed chwilą bratała się ze śmiercią. Zauroczy taki — i koniec, kropka — sam się skaleczyć możesz. Ale dziś mimo wszystko Łysy reaguje nieco za nerwowo.
— Co jemu? Wstał lewą nogą, czy co? — Zaskoczony Maks patrzył za oddalającym się dowódcą. — O jakim Duchu Puszczy mówił?
— A, jest taki jeden… — Wyjąłem zatyczkę w płaskiej srebrnej piersiówki i pociągnąłem solidny łyk, jak furman. Samogon ognistym walcem przetoczył się przez przełyk i żołądek, po całym ciele zaczęła się rozchodzić ożywcza fala ciepła. Nie za wiele tego, ale zawsze. Odetchnąłem, podałem piersiówkę Maksowi. — Masz, golnij sobie.
Łyknął, zakrztusił się i zamknął naczynie przymocowaną na łańcuszku nakrętką.
— A ty jesteś pewien, że widziałeś cztery wilki? — zapytałem jakby mimochodem, odbierając odeń płaską butelkę.
— Aha, czwarty był jakby jaśniejszy od innych. Nawet sobie pomyślałem: biały czy co? — Maks zadumał się. Może oceniał wartość skóry białego wilka? — Ile to jest wiorsta — spytał po chwili.
— Będzie ponad kilometr — odpowiedziałem, myśląc o czymś innym. Niepokoił mnie ten ostatni wilk. — No dobra, ruszaj. Ja pójdę jako zamykający.
Biały wilk? Nie zwracając uwagi na pełznący przez pierś chłód złego przeczucia — może zresztą był to powiew wiatru, który wcisnął mi się pod waciak — złamałem dwururkę, żeby zmienić jeden z nabojów. Zostały mi jeszcze tylko dwa, drogie zresztą, ładunki z pociskiem wzmocnionym odkuwką ze srebrnej monety. Szczerze mówiąc, złote wypadłyby taniej. Ale jakiemu idiocie przyszłoby do głowy strzelać złotem? A srebro wielu ludziom życie uratowało. Dlatego jest droższe. Dobra, miejmy nadzieję, że obejdzie się bez tego. Może smarkaczowi rzeczywiście się przywidziało? Ale nie, czwartego przecież sam widziałem. Nie dostrzegłem tylko w mroku, czy rzeczywiście był biały. Maks jest u nas od niedawna, nie wie, co tu za białe wilki biegają, ale Łysy o czym w końcu myśli? Widziałem u niego parę srebrnych bełtów, a do kuszy załadował zwykły. Dziwne to.
Wiatr zadął ponownie, zrobiła się zadymka, a ja ruszyłem ślad za chłopakami. Tego tylko jeszcze brakowało, żebym został w tyle. Orientacja w nocy nigdy nie była moją mocną stroną, zdarzało mi się zabłądzić i za dnia, szczególnie po pewnym nadużyciu spirutaliów. Dopędziłem ich w samą porę — niebo całkowicie już zaciągnęło się ciężkimi chmurami, a kłujący śnieg niemal zalepiał oczy. Szliśmy w odstępie dwu kroków, ale nawet z takiej odległości wojskowa podbita futrem kurtka Łysego była prawie niewidoczna. Z kolei białe ubranie Maksa, choć szedł tuż przede mną, zupełnie rozpływało się w śnieżnej mgle. Skróciwszy więc odległość, pobiegłem z boku nieco do przodu, żeby orientować się na zielonkawą plamę Łysego.
Biała, podbita futrem kurtka to oczywiście rzecz pożyteczna i niełatwo ją dostać. W zasadzie są tylko dwie możliwości: albo zdjąć z trupa, albo dostać w forcie po rocznej służbie. Ale zdjęta z trupa z dużą dozą pewności będzie uszkodzona, a nie każdy wytrzyma rok służby. Na dodatek ostatnimi czasy wydostać ze składu pasującą ci kurtkę jest trudniej, niż wyrwać kość głodnemu wilczurowi. Na szaruchy, których dawniej całe watahy w okolicach fortu się kręciły, teraz tylko w ruinach Mglistego można się natknąć. Odzież ze skóry szarucha jest lekka, bardzo ciepła i na tle śniegu w oczy za bardzo się nie rzuca. A śniegi i mróz mamy tutaj niemal zawsze. Biegnie teraz przede mną Maks, dziwiąc się, że tak tanio udało mu się dostać niesłychanie pożyteczną rzecz. Właściwie tę swoją nową kurtkę niemal za darmo mu puściłem. Wziąłem prawie nic: trzy konserwy mięsne i dwie puszki skondensowanego mleka. Za miesiąc ma mi dać drugie tyle, a z trzech kolejnych wypłat odpalić po czerwońcu. Rzecz wcale nie w tym, że głód doskwiera mi bardziej od chłodu. W rzeczy samej lubię zjeść i służbę w Patrolu podjąłem nie dla mizernego żołdu, ale dlatego, że dobrze karmią, a amunicji nie skąpią. Jednak wszyscy wiedzą, że w białych kurtkach chodzą najbardziej doświadczeni i szczwani patrolowi, zatem w każdej mniej lub bardziej poważnej awanturze przede wszystkim ich najpierw próbuje się unieszkodliwić. W dodatku ten zapach szarucha... Nie wywabisz go żadnym środkiem chemicznym. Na ulicy nie zwrócisz na niego uwagi, ale w nocy pokój przesiąknie psią wonią tak, jakby się w nim wylegiwał tuzin podwórzowych burków. I po co mi takie dobro? Mnie wystarczy stary waciak. Dopasowałem go, ponaszywałem tu i tam stalowe płytki, jednym słowem pasuje mi, niby druga skóra. A Maks jest zielony i o wielu rzeczach nie ma jeszcze pojęcia. Ot, i automat ktoś mu wcisnął. Nawet nie karabin, ale pistolet maszynowy. Broń sama w sobie i może niezła — jakieś importowane maleństwo, kiepsko się na nich wyznaję. Ale nie trzeba być rusznikarzem, żeby wiedzieć, iż naboje do tego cacka dostać niełatwo, w dodatku są drogie. To przecież nie jest zwyczajny „kałach”.
Myśli leniwie snuły się po głowie, nogi też poruszały się same z siebie i tylko mróz nie pozwalał zasnąć. Ostatecznie do rzeczywistości przywołał mnie lodowaty podmuch wiatru. Oto co znaczy druga doba bez snu. I na dobitkę to potworne zimno. Nawet w biegu rozgrzać się nie można. Nienawidzę zimna. Może jeszcze sobie golnąć? Samogon pędzony z cedrowych orzeszków smakiem w niczym nie ustępuje koniakowi — jest tylko mocniejszy. Jednak nie — wystarczy. Napić się można będzie w Źródłach, zostało nie więcej niż pół drogi, a tu… różnie może jeszcze być. Nie wolno tracić czujności.
Nagle dotarło do mnie, że prawie wyprzedziłem Maksa. Dlaczego zwolnił tempo? A, to Łysy przyhamował. Jakby czegoś szukał za pazuchą. Chyba zamierzał sobie wypić. Zaczął się do nas odwracać i w tejże chwili z mroku wypadł szary cień. Łysy nie miał najmniejszych szans. Nie zdążył jeszcze nawet upaść z rozerwaną tchawicą, a biały wilk już skoczył ku nam. Ten drapieżnik był znacznie większy od swoich kompanów z watahy i poruszał się szybciej. Zamarł na ułamek sekundy wilk, wybierając następny cel. Bydlę było bliżej mnie i wiedziałem, że jak rzuci się na mnie, nie zdążę nawet chwycić za broń, a tym bardziej odskoczyć. Rzuciłem w śnieg kijki narciarskie razem z rękawicami i kątem oka zauważyłem, że Maks stojąc bez ruchu, gorączkowo szarpie się z automatem. Udało mu się go niemal zerwać z ramienia, gdy wilk podjął decyzję — skoczył w jego stronę. W tejże chwili wyrwałem zza pasa nóż, cisnąłem w lecącą na Maksa bestię. Nie wiem, jak to się stało, ale klinga trafiła prosto w cel. Takim rzutem mógłby się chełpić i Łysy. Ciężkie, dwudziestocentymetrowe ostrze z głuchym chrzęstem utonęło pomiędzy wilczymi żebrami, ale skoku zatrzymać już nie mogło. Uderzony w pierś Maks odleciał na półtora metra wstecz, ale — ku mojemu zdziwieniu — nie wypuścił automatu z rąk, lecz leżąc na śniegu nacisnął spust. Ale czy nie spuścił bezpiecznika, czy nabój zaciął się w komorze — strzał nie padł. Wilk ostrym, nagłym ruchem zaczął wstawać. Zwykłego zwierza taki kawał stali położyłby na miejscu, ale to stworzenie nie było zwykłym wilkiem. Dlatego, zerwawszy dubeltówkę z ramienia, dwakroć strzeliłem mu prosto w łeb. Nie szkoda mi było srebra. Kule oderwały bestii niemal połowę łba, ale jeszcze przez kilka chwili usiłowała wstać. Przez cały ten czas Maks, siedząc na śniegu i kurczowo ściskając automat, z przerażeniem wpatrywał się w drgający niemal bezgłowy korpus. Sam też byłem wstrząśnięty. Machinalnie przeładowałem dubeltówkę, rozejrzałem się dookoła. Pusto.
— To przemieniec? — Wilk wreszcie znieruchomiał a Maksowi udało się wydusić z siebie jakieś słowa.
— Wilkołak — O przemieńcach tylko słyszałem, a z wilkołakami zdarzyło mi się już kilka razy mieć nieprzyjemność.
— A jaka między nimi różnica? — Maks wstał, z odrazą zaczął zrzucać z kurtki fragmenty skóry, kości i mózgu bestii.
— Przemieniec to człowiek, który zamienia się w wilka, a wilkołak to po prostu zwierzę. — Kiedy mnie samemu objaśniano różnicę, zrozumiałem tylko tyle. Jeżeli chodzi o inne sprawy, stwory mają być podobne: podlegają wpływowi księżyca i są odporne niemal na wszystko, z wyjątkiem srebra . Trzeba było nieco uważniej słuchać mądrych ludzi, ale któż zna wyroki losu? Żywiłem też niemal pewność, że gdybyśmy natknęli się na przemieńca, to byśmy tu zostali na zawsze.
— A co z Łysym? — opamiętał się nagle Maks.
— A co ma być? — Widać było doskonale, że Łysemu nic już nie pomoże. Gardło miał rozerwane niemal do karku, śnieg wokół niego zabarwił się krwią, której nawet kurniawa nie zdołała jeszcze zasypać. Przez głowę przemknęła mi myśl, że i ja mogłem tak leżeć z rozharatanym gardłem. Niełatwo było przegnać tę myśl, która zresztą nie pierwszy raz mnie dopadła. Ale co tu dużo gadać — to wcale nie najgorszy rodzaj śmierci — przynajmniej człek długo się nie męczy. Jednak Maksa trzeba odciągnąć od ponurych rozmyślań, bo gotów jeszcze wymięknąć. — Był Łysy i się zbył. Bierz lepiej nożyk i odetnij wilkowi ogon, bo z uszu nic nie zostało.



Dodano: 2008-09-01 10:48:07
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS