Gdyby najnowsza powieść Jakuba Ćwieka „Ciemność płonie” powstała, załóżmy, rok wcześniej, to jej recenzję zacząłbym od narzekania na kondycje polskiego horroru. Że książek jak na lekarstwo, a jak już powstaną, to ich jakość woła o pomstę do nieba. Tymczasem ostatni rok określiłbym przełomowym. Pojawiły się dwie książki Łukasza Orbitowskiego, antologia współczesnych opowiadań grozy, „Błędy” Jakuba Małeckiego, a na jesień wydawnictwo „Red Horse” szykuje jeszcze parę atrakcji. Powodów do narzekania zatem specjalnie nie ma i z czystym sumieniem mogę zabrać się do recenzowania.
Budynek dworca centralnego PKP w Katowicach to jedna z najbardziej charakterystycznych budowli w mieście. Budowany przez ponad 10 lat początkowo był miejscem reprezentacyjnym, z czasem, zaniedbany zaczął tracić swój blask. Jego nową wizytówką stały się brudne i śmierdzące hale, powybijane szyby, gromady koczujących bezdomnych. I to właśnie miejsce, niebezpieczne, a zarazem w jakiś sposób fascynujące miejsce, posłużyło za scenerię najnowszej książki Ćwieka.
Jej głównych bohaterów stanowi grupka bezdomnych skupiona wokół charyzmatycznego Literata. Każdy z nich ma swoją historię – najczęściej smutną i gorzką. Kiedyś żyli pośród nas, dzisiaj, z powodu zmiennych kolei losu, zmuszeni są do dworcowej egzystencji. Pomimo to, a może właśnie dlatego, posiadają swój specyficzny honor i kodeks –starają się nie żebrać, opiekują nawzajem, a na utrzymanie zarabiają mniej lub bardziej uczciwą pracą. Bezdomni przypominają mi nieco wampiry, tylko że „dzienne”. Dopóki świeci słońce mogą przebywać poza dworcem, prowadzić w miarę normalne życie. Z chwilą, gdy zapada zmrok, wracają i kryją się na terenie swojego azylu. Jeśli nie zdążą, mogą stać się ofiarami Ciemności, która płonie.
Powieść Ćwieka tchnie realizmem. Autor w posłowiu nie ukrywa, że opis życia na dworcu nie jest wymyślony, ale w dużej mierze oparty na jego własnych obserwacjach. Podejrzewam, że podobnie jest z samymi bohaterami powieści – pisarz zna katowickich bezdomnych i spędził na rozmowach z nimi wiele godzin. Być może to, co dostaliśmy do ręki, to – niczym zapiski Literata – fragment ich prawdziwego życia. Z mojej strony, jako bywalca dworca w Katowicach, mogę dodać, że większość opisanych miejsc ma swoje prawdziwe odpowiedniki, a sama książka może spełnić rolę przewodnika.
Jednak „Ciemność płonie” to przede wszystkim horror. Autor wie, jak straszyć i pamięta o tym, co najważniejsze: najgorsze koszmary kryją się wewnątrz człowieka. Stąd brak „krwawych” opisów rodem z Mastertona; w zamian Ćwiek koncentruje się na stanie psychiki bohaterów. Sceny, kiedy bezdomni muszą stawić czoła Ciemności, a równocześnie walczą z własnymi lękami, zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Na plus powieści zaliczyłbym także liczne niedomówienia. Wielu twórców horrorów stara się w swoich książkach wytłumaczyć wszystko co niezwykłe, nie zostawiając czytelnikom cienia szansy na własną interpretację. Nawiasem mówiąc, w „Liżąc ostrze” nie uniknął tego błędu sam Ćwiek. Tym razem nie dostajemy jasnej i klarownej wykładni, czym jest sama Ciemność, dlaczego dworzec stanowi azyl, czym są tajemnicze medaliony. Pada parę hipotez, być może któraś z nich jest prawdziwa, ale tego się nie dowiemy.
Co można zarzucić najnowszemu dziełu twórcy „Kłamcy”? Paradoksalnie – zbyt duże tempo akcji – dzieje się wiele i chwilami brakuje chwili na złapanie oddechu i przemyślenie tego, o czym przed chwilą się dowiedzieliśmy. Niedopowiedzenia, za które wyżej chwaliłem, mają też pewną wadę – nie wiemy dokładnie, co spowodowało agresję Ciemności. Dlaczego bezdomni, którzy żyli obok niej przez całe lata, nagle stają się jej ofiarami? Kara za złamanie niepisanych zasad czy przemyślana, długofalowa ofensywa? Zakończenie również wydaje się nie do końca dopracowane, jakby urwane; zabrakło mi finałowej sceny. No i jeszcze wątek Heńka, szefa „półświatka” katowickiego dworca, po pierwsze, jak na takiego wygę to za łatwo daje się podejść, po drugie, chociaż sama postać jest dobrze wkomponowana w „dworcowe” środowisko, mnie osobiście nie pasuje do całej książki.
„Ciemność płonie” to kolejny sygnał, że z każdą książką Jakub Ćwiek pisze lepiej. Po interesującym, chociaż niepozbawionym wad „Liżąc ostrze”, dostajemy kolejny horror. Znacznie lepszy, ciekawszy, a przede wszystkim oryginalniejszy. Okazuje się, że nie trzeba „budować” gotyckich zamków z lochami, a wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. Przecież prawdziwy strach i lęk zawsze mieszkają blisko nas. Nie wierzysz? Pociąg do Zamkowej Górki codziennie czeka na ciebie.