NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Ringo, John & Williamson, Michael Z. - "Bohater"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Posleen"
Tytuł oryginału: The Hero
Data wydania: Lipiec 2008
ISBN: 978-83-7418-180-8
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2004



Ringo, John & Williamson, Michael Z. - "Bohater" #2

2

Odprawa przed misją nie przyniosła żadnych niespodzianek. Najpierw wyświetlono niewyraźne nagranie z sondy, zawierające naukowe dane o geologii, meteorologii, botanice i zoologii planety. Nagranie było nieostre, gdyż sonda miała rozmiary piłki do koszykówki i przemknęła nad planetą z prędkością meteoru.
Potem podano listę sprzętu obowiązkowego i do wyboru oraz drugą, na której znajdowały się przedmioty zakazane. Nie było tam niczego niezwykłego: nie wolno zabierać niczego, co mogłoby zdradzić położenie zamieszkanej planety, żadnego sprzętu bez mechanizmu samozniszczenia, żadnych rzeczy osobistych wskazujących na kulturę bądź język itd. Tak samo nużący był dla żołnierzy opis sytuacji. Siły wroga – nieznane. Siły sprzymierzeńcze – brak. Sprzyjające okoliczności – brak. Byli potrzebni natychmiast, a czasu na przygotowania mieli jak na lekarstwo. Obiecano im wprawdzie przynajmniej dwa dni, żeby otrzaskać się z nowym członkiem sekcji, ale wojsko jak zwykle było na swój sposób wspaniałomyślne: pierwszy dzień był dzisiaj, cały przegadany, a drugi dzień miały zająć ćwiczenia polowe.
– Planeta jest bardzo podobna do Ziemi – powiedział dowódca sekcji o pseudonimie Dzwon. – Klimat jest umiarkowany. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało zanadto optymistycznie, ale wszystko wskazuje na to, że w porównaniu z naszymi zwykłymi misjami to będzie spacer po parku.
– Jak zostaniemy zrzuceni? – spytała Lala.
Odpowiedział jej jeden z pajaców z Wywiadu.
– Zakamuflowany statek badawczy znalazł otwarty tunel prowadzący do układu. Było to bardzo mało prawdopodobne, ale jednak znalazł. Układ składa się zarówno z licznych planet typu jowiszowego, jak i interesującej nas planety wysokiej jakości. Kiedy wykryto słabe emisje energii i hiperścieżki, zrzucono sensor boty, które pobieżnie przeczesały biosferę i zlokalizowały emisje.
– Naszym zadaniem jest dokonać zrzutu – ciągnął Dzwon – przedostać się w ten rejon i ustalić – nie pozwalając, aby nas wykryto – czy tam jest baza Blobów. Coś tam na pewno jest, ale to mogą być Bloby, wolni koloniści albo piraci. Albo jakaś zupełnie inna, nieznana nam rasa. Mamy się tego dowiedzieć i do tego będzie nam potrzebny nasz sensat.
– Tirdal, baczność – powiedział, a Darhel strzelił obcasami. – Tirdal dość długo służył jako analityk Wywiadu i śledczy przesłuchujący. Dopiero niedawno przeszedł kurs SGZ, ale ponieważ ma pewne doświadczenie i obycie z rangą, będzie trzeci w łańcuchu dowodzenia po mnie i Sziwie. Tirdal, spocznij.
– Tym z was, którzy przespali wszystkie sesje szkoleniowe, przypominam, że klasa druga oznacza, iż potrafi odbierać na odległość emocje i procesy myślowe, ale nie jest w stanie pozyskiwać symboli myślowych. Będzie jednym z naszych systemów wczesnego ostrzegania, dzięki którym być może nie wejdziemy w sam środek imprezki Blobów. Poza tym jeśli potrafi odbierać sygnały na odległość, może nie będziemy musieli zapuszczać się za daleko w głąb planety. Na pewno wszyscy potraficie to docenić.
Oczywiście, że potrafili – wszystko, co zmniejsza ryzyko, jest bardzo pożądane. Żołnierze jeszcze raz popatrzyli na Darhela, chłodnego jak planeta Oort w swoim nowiutkim mundurze. Większość spojrzeń wyrażała zaciekawienie, a kilka było zimnych, ale na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Skoro mamy to już za sobą, czy są jakieś sprawy, których nie poruszono na waszej odprawie albo nie umieszczono w pakietach informacyjnych?
Nie było. Wszystkie pytania, które sekcja mogłaby chcieć zadać, znajdowały się na nieoficjalnej liście zakazanych pytań. „Po co my to robimy?”. „Czy faktycznie są szanse, że przeżyjemy?”. „Czy to dobry moment, żeby prosić o przeniesienie?”. Były to pytania, które pojawiały się w głowach wszystkich, przynajmniej od czasu drugiej misji, ale których nie wolno było zadać na głos. Byli SGZ i nigdy nie doszliby tak daleko, gdyby się poddali.
– W takim razie najlepiej sprawdźcie sprzęt i załatwcie ostatnie sprawy. Zaczynamy jutro siódma zero zero. Wstępny rozkaz operacyjny w czwartek o dziewiątej. Wyruszymy prawdopodobnie między siedemnastą a dziewiętnastą. To wszystko. Tirdal, proszę za mną. – Dowódca wiedział, że nie powinien teraz zostawiać Darhela samego. Sekcja wciąż dochodziła do siebie po ostatnim ćwiczeniu i nie zareagowałaby dobrze na stres związany z obecnością obcego-sensata. Już sobie wyobrażał ich gderanie.
Mimo krótszych nóg Darhel bez trudu dotrzymywał kapitanowi kroku. Doskonale wyczuwał sprzeczne myśli człowieka – pod powierzchownym zmieszaniem kryły się ład i pewność siebie – i zanim Dzwon otworzył usta, Tirdal już odczytał jego pytanie.
– I co myślisz, Tirdal?
– O sytuacji, kapitanie? O sekcji? O przygotowaniach?
– Na razie o sekcji.
– Chyba za mną nie przepadają – odpowiedział wolno (Darhel zawsze mówił wolno) i poruszył prawym uchem.
Po obu stronach duraplastowego korytarza, którym szli, wisiały rysunki i hologramy różnych bitew i miejsc. Dzwon przyglądał się im uważnie, choć bez wątpienia widział je już tysiące razy.
– Mają prawo na razie cię nie lubić – powiedział wreszcie, marszcząc brew. – Małe sekcje wymagają zaufania i pracy zespołowej. Ponieważ jesteś nowy i nie brałeś razem z nimi udziału w ćwiczeniach ani misjach bojowych, naturalnie spotkasz się z pewnym oporem – tak to już jest, kiedy się jest nowym – ale nie powinno cię to martwić. Rób swoje, a wszyscy zapomną, że...
– Że jestem nic niewartym darhelskim dziwolągiem? – podpowiedział mu Tirdal, strzygąc uchem.
– Jeśli przyjmiesz ten punkt widzenia, sytuacja rzeczywiście będzie bardzo nieciekawa – powiedział kapitan, zatrzymując się i spoglądając Darhelowi w oczy – a ja nie będę tolerował dyskryminacji.
– Tak jest, sir. – Tirdal był zachwycony szczerością kapitana. Ku jego zdziwieniu dla dowódcy sekcji był tylko „zielonym” członkiem oddziału, a nie Darhelem, zdradzieckim demonem z piekła rodem. Przy tym jednak kapitan izolował go od pozostałych, by mniej się stresowali jego obecnością, i Tirdal właściwie był mu za to wdzięczny, chociaż nie był to dobry znak. Musieli się nauczyć zachowywać przy nim swobodnie, jeśli mieli wspólnie normalnie funkcjonować.
– Musisz jednak szanować ich jedność i zapracować na ich szacunek – powiedział Dzwon, jakby sam był sensatem. – Jeśli będziesz zadzierał z doświadczonymi wygami, zglanują cię. Jesteś nowicjuszem i naucz się, jak sobie z tym radzić.
– Tak jest, sir. Jestem na to przygotowany.
– Dobrze. Będą... Będziemy okazywać szacunek należny twojej randze, ale to ty musisz udowodnić, że jesteś wart, żeby tutaj być, a nie my.
– Tak jest, sir. – Właśnie dotarli do biura kapitana.
– Na pewno masz swoje własne sprawy – powiedział Dzwon, zatrzymując się pod drzwiami. – Rozkaz operacyjny ćwiczeń o dziewiątej zero zero. Ta sama sala odpraw.
Tirdal znów zastrzygł uchem i odszedł, kiedy tylko dowódca zamknął drzwi.
Tymczasem do sali odpraw sekcji powrócił dowodzący podoficer. Najpierw się spóźnił, a potem wyszedł wcześniej, żeby dopilnować szczegółów, i nikt jeszcze nie miał okazji z nim porozmawiać. Sziwa – tak był nazywany – wszedł w sam środek gorącej dyskusji na temat Darhela.
– Zrzucili nam na kark cholernego darhelskiego sensata, sierżancie – poskarżył się bez słowa powitania Thor.
– Wiem, byłem tutaj – odparł spokojnie Sziwa. On zawsze był spokojny. Zważywszy na rodzaj misji i charakter żołnierzy, była to bardzo pożądana cecha, i Sziwa zaszedł tak daleko i dochrapał się swojego stopnia właśnie dzięki opanowaniu.
– Świetnie. I co pan z tym zrobi?
– Nic – odparł. – Nic nie mogę zrobić, takiego przydzielili nam sensata. Przykro mi, Thor, będziecie musieli się do niego przyzwyczaić.
– Pewnie odpuścili tej larwie kurs kwalifikacyjny – wtrącił Goryl. – Sensatom zawsze dają fory.
Mówił niskim i chropawym głosem, który świetnie pasował do jego potężnej sylwetki.
– Tak wam się zdaje?
– A co, nie mam racji?
– Nooo... – na twarzy Sziwy pojawił się uśmiech i sierżant rozparł się wygodnie na krześle – dostał maksymalną ocenę. Dzwoniłem do Roya z kursów i dowiedziałem się, że instruktorzy byli pod wrażeniem. A większość z nich go nie znosiła, więc nie było mowy o żadnym faworyzowaniu.
– To pewnie tak samo jak z laskami – powiedziała Lala. – Cały czas jest nas tak mało, że wszyscy uważają, że kobiety, obcy i cywilni specjaliści są specjalnie traktowani. – Spojrzała na Sztyleta, który dokuczał jej bezlitośnie, kiedy do nich trafiła, ale w końcu niechętnie musiał przyznać, że znała się na swojej robocie. – Prawda, Sztylet?
Snajper chował właśnie narzędzia do czyszczenia broni. Bez przerwy majstrował coś przy swoim karabinie i nosił w tym celu dodatkowe przyrządy. Prawdopodobnie nie wolno mu było poprawiać fabrycznych ustawień, ale strzelał na tyle dobrze, że nikt nie śmiał zwracać mu uwagi. Odłożył miernik i bardzo lekko wzruszył ramionami.
– Będę go traktował tak samo, jak wszystkich innych. Jeśli będzie robił swoje, nie ma problemu. Jeżeli Sziwa mówi, że miał maksymalną ocenę z kursu, to zakładam, że będzie za nami nadążał, siedział cicho i nas wspierał. – Sztylet zatrzasnął korpus karabinu gaussa, przełączył mechanizm i wcisnął trzpień, nasłuchując trzasku obwodu zapłonowego. – Jeśli spieprzy sprawę, będę miał więcej roboty. A potem wszyscy będziemy mieli problem.
Lala, Goryl i Sziwa popatrzyli na siebie nawzajem. Nie na Sztyleta – on nie zwracał na nich uwagi, a przynajmniej tego nie okazywał. To pewnie była część jego roli. Uwielbiał odgrywać zimnego mordercę. Wszystkich to irytowało, ale taki już był.
– Cholera, dlaczego to musi być Darhel? Dlaczego nie ludzki sensat? – mruknął Thor.
– Bo mamy ich za mało – odparł Sziwa. Ludzie-sensaci nie tylko byli rzadkością, ale też potrzebowano ich do produkcji galtechowskich materiałów, ponieważ na tym poziomie zaawansowania trzeba było to robić tak samo jak Indowy – poprzez modlitwę. W rzeczywistości były to bardzo intensywne medytacje, i ci, którzy medytowali, nie nadawali się potem do targania wielkich plecaków przez niebezpieczne odludzia. Michia Mentat, największa szkoła sztuk sensorycznych, już od czasów, kiedy kilkaset lat wcześniej Republika Islendzka odłączyła się od Sojuszu Układów Solariańskich, zatrzymywała wielu sensatów dla siebie. Pełnili oni rolę dyplomatów między Rubieżą a SUS i zawarty traktat pokojowy eliminował ich z działań wojskowych. Nie brali udziału w rebelii, ale wszyscy wiedzieli, jaki kiepski los czekałby Ziemię i jej sprzymierzeńców, gdyby sensaci się w nią zaangażowali. – Nie wyobrażam sobie ciebie na teście sensackim, Thor.
– Mogło być gorzej. To mógłby być sensat Indowy, którego musielibyśmy dosłownie nieść – wtrąciła Lala.
– Damy sobie radę – powiedział Sztylet i jeszcze raz trzasnął obwodem zapłonowym. Wszyscy odwrócili głowy w jego stronę.
– Jasne – powiedział Sziwa, przerywając ciszę. – Jeśli zamierzacie dzisiaj wieczorem schlać się, pociupciać albo cokolwiek innego, przygotujcie od razu sprzęt. Nie będziecie musieli potem się tłumaczyć, ja nie będę miał pretensji i wszyscy będą zadowoleni. Ruszamy od razu po dwudniowej rozgrzewce, dlatego bierzcie się do roboty.
Przygotowania skończyły się grubo po siedemnastej. Sziwa wciąż zajmował się sprawami administracyjnymi, którym nie było końca – żołnierze musieli mieć potwierdzenie czasu spędzonego na strzelnicy, wizyt lekarskich i innych drobiazgów wojskowego życia. W tym czasie Dzwon gromadził dane, które mogą się przydać jego ludziom w tej operacji, a oprócz tego przygotowywał rozkazy i zatwierdzał dane z odpraw. Ale takie jest wojsko: jednego dnia prosto w ogień, a następnego w biurokratyczny banał.
Thor mianował sam siebie dowódcą przelotu po barach i ruszył po pokojach, aby zebrać pozostałych. Pierwszego dorwał Sztyleta.
– Dzięki – odparł snajper – ale jeśli mam strzelać, wolę być trzeźwy.
Sztylet doskonale pasował do stereotypu psychotycznego samotnika. Przed misją zmieniał się niemal w mnicha, ale po powrocie też nie był zbyt częstym imprezowiczem. Raz czy dwa podobno wypił trzy piwa, raz – pięćdziesiątkę drogiej ziemskiej whisky. Ale Sztylet nie był skąpcem, tylko purystą.
Następny był Tirdal. Kiedy otworzył drzwi swojego pokoju, miał nieco zmieszaną minę. Światła w środku były przygaszone, a na biurku widać było mały, przypominający świecę przedmiot, książkę oraz kilka innych rzeczy, których Thor nie rozpoznał. Były to przedmioty religijne albo osobiste, dlatego nie chciał naciskać. Nie z uprzejmości – po prostu czuł się skrępowany.
– Chcesz, żebyśmy pojawili się publicznie jako grupa – powiedział Tirdal, zaproszony do udziału w wyprawie – spróbowali znaleźć jakąś intymną rozrywkę, a potem wrócili się przespać?
– Mniej więcej – przytaknął Thor. – Mamy się zabawić i trochę zrelaksować.
Darhel zastanawiał się przez chwilę.
– Myślę, że moja obecność może spowodować zamieszanie, które wcale nie wyjdzie wam na dobre. A co do „relaksowania się”, na pewno będę medytował i rozmyślał o ostatnich wydarzeniach. Muszę też dokładniej zbadać problemy ludzkich interakcji i kwestie techniczne, dlatego chyba odmówię. Ale dziękuję za zaproszenie. Może już po wszystkim pora będzie bardziej stosowna.
– No, jeśli chcesz badać ludzkie interakcje, miałbyś dobrą okazję.
– Zdaję sobie sprawę, że to jest intrygujący pomysł, ale przeważają inne względy. Mam jednak nadzieję, że będziecie dobrze się bawić na tym waszym „przelocie”.
– No to dzięki – powiedział Thor, czując się nieco niezręcznie. – A ja mam nadzieję, że będzie ci się dobrze medytowało.
Wydawało mu się, że właśnie to należało powiedzieć.
Potem zapukał do drzwi Fretki i zastał specjalistę leżącego na koi z rękami za głową.
– Pora na przelot po barach – powiedział.
– Wchodzę w to. – Fretka zerwał się z łóżka i zaczął wsuwać buty.
– Miło mi to słyszeć – odparł Thor. Nie było niczego gorszego niż przelot po barach w pojedynkę. – Sierżant nie może, kapitana nie chcemy, Sztylet jak zwykle, a Tirdal chyba nie łapie koncepcji.
– I bardzo dobrze. Każdy z nich płoszyłby laski, a bijatyki też nam nie potrzeba.
W ten oto sposób Goryl, Fretka, Thor i Lala poszli szukać rozrywki przed zesłaniem ich na dwa miesiące w kosmos. Spotkali się tuż za bramą bazy, gdzie znajdowało się wszystko to, czego mógł pragnąć stęskniony za domem młody żołnierz.
Był tu sklep „Uczucia, Inc.”, firmy, która miała swoje filie przy wszystkich bazach wojskowych na trzech planetach i sprzedawała żołnierzom błyskotki jako „biżuterię z klasą” dla ich ukochanych, przy czym ceny nie były tak niskie jak jakość.
Z salonu gier wideo dobiegał terkot i popiskiwania, a przez drzwi błyskało światło. Wszystkie automaty były ustawione na maksymalną trudność. Sprzęt rozrywkowy wypożyczano za wysoką opłatą, ale wypożyczający byli spokojni o swoje zarobki, ponieważ zawsze mogli zgłosić w bazie numery identyfikacyjne żołnierzy, których zasoby gotówki okazały się niewystarczające, i w ten sposób wyegzekwować należność.
Na dawnym sklepie z elektroniką szyld głosił „Seksowna Bielizna Bambi”. Kiedyś widniał tam dopisek „Prywatne pokazy”, dopóki jakiś mądrala nie przerobił tego na „Dupki i cipki”, co spowodowało, że „Bambi” została zamknięta przez miejscowego burmistrza i policję, dbających o moralność swojego miasteczka, choć taka troska o staroświecką solariańską „moralność” na takiej planecie jak Islendia była zapyziała i nieżyciowa.
Pieczą tą nie objęto jednak reszty ciągu niewielkich placówek usługowych, które z determinacją uwalniały żołnierzy czy kosmicznych od całej gotówki, jaką mieli przy sobie. Wszyscy uwielbiali wojsko, dopóki wojsko miało forsy jak lodu, ale potem wojsko mogło wracać do bazy albo spędzić nockę na miejscowym dołku. Dymanie żołnierzy nie wzbudzało protestów natury moralnej, dopóki chodziło o ich czas i pieniądze, a nie seks. Chyba że seks poprzedzało wydanie odpowiedniej ilości pieniędzy w „Short Time Saloon”, jedynym porządnym barze w okolicy.
Ponieważ nie byli stęsknionymi za domem żółtodziobami – prawdę mówiąc, byli o wiele bardziej wyrobieni, niż można by się spodziewać po ludziach w wieku około dwudziestu lat – minęli Żołnierską Aleję, nie oglądając się za siebie.
– Tańce – upierała się Lala. Umalowała się na jasny błękit, tak samo ufarbowała nastroszone włosy. Miała na sobie powłóczystą tunikę skrywającą jej ramiona i biodra. Nie chodzi o to, że była nieatrakcyjna – po prostu jej wzrost i grube kości sprawiały, że mężczyźni się jej bali, tym bardziej kiedy się dowiadywali, że jest z SGZ. Doprowadzało ją to do rozpaczy, dlatego ukrywała ramiona i biodra, a zamiast tego eksponowała coś innego – jej ubranie miało dekolt sięgający poniżej pępka.
– Chlanie – powiedział Goryl. To był ich stały spór. Goryl założył do szortów marynarkę i krawat, aby wyglądać elegancko i jednocześnie swobodnie. Nigdy się nie malował, bo uważał, że makijaż wygląda głupio na jego kanciastej twarzy.
– Chlanie, tańce i kupa lasek – zdecydował Thor. Thor miał dziwne upodobania co do stroju – nosił marynarkę z syntetycznej skóry, co najmniej od dziesięciu lat niemodną, i prążkowane trykoty. Miał nadzieję, że podkreśla w ten sposób swoje masywne uda i szerokie bary.
– Chlanie i tańce, laski na bok – poprawiła go Lala.
– Właśnie tam będę je zabierał – zażartował Thor i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Tam gdzie ostatnio czy idziemy w nowe miejsce? – spytał Fretka. Był lekko umalowany, ubrany w dżinsy i rozciętą tunikę, pod którą widać było klatkę piersiową, i w ogóle był jak zwykle wyluzowany.
– Kto ostatnio pociupciał? – spytał Goryl.
– Ja – przyznała Lala – ale musiałam drogo się sprzedać, żeby coś podłapać. Chodźmy do jakiegoś mniej snobistycznego lokalu.
– Właśnie – poparł ją Thor. – Gdzieś, gdzie rozpoznają, że mają do czynienia z zimnymi, wyrachowanymi mordercami i ludzkimi seks maszynami.
– Aha, Thor chce się wybrać do „Krainy Marzeń”. – Fretka wyszczerzył zęby i dał mu kuksańca.
– No jasne. Tam jest autobus – odparł Thor, pokazując palcem. – Lepiej się spocić, kiedy już znajdziemy laski.
Wskoczyli na pokład autobusu w chwili, kiedy pojazd wzbijał się już na wysokość dziesięciu metrów. Kierowca popatrzył na nich kwaśno, gdyż łamali przepisy i to jemu dobrano by się do dupy, gdyby coś im się stało. Po ich ubraniach od razu widać było, że to wojskowi. Ich swobodny stosunek do wysokości zdradzał, że to komandosi, tak samo jak krótko przycięte włosy i grube karki.
Nie przejmowali się nieprzyjaznymi czy rozbawionymi spojrzeniami. Interesowało ich tylko zainteresowanie innych młodych ludzi, w miarę możliwości atrakcyjnych, choć „atrakcyjni” było śliskim określeniem, kiedy w grę wchodziły alkohol czy inne środki odurzające.
Ponieważ ich zawód wymagał całkowitej dyskrecji, w czasie wolnym mogli to sobie odbić i zachowywać się głośno i nachalnie. Choć nie zdradzali żadnych szczegółów, w okolicy stacjonowało wystarczająco dużo komandosów, by nikt nie wątpił, że są jednymi z nich. Świadczyła o tym dodatkowo ich cięższa niż normalnie boczna broń.
Sam fakt posiadania broni nie wzbudzał wielkiego zainteresowania, ale sprawność w posługiwaniu się nią wywoływała przychylność otoczenia. Gdyby na przykład dziki Posleen nadbiegł ulicą i rzucił się do szarży, gdyż żarłoczna żądza odezwała się w jego bezmyślnym móżdżku, obecność zawodowego zabójcy byłaby mile widziana. Tak więc mimo szczeniackich zachowań żołnierze cieszyli się sporą popularnością. Islendia może i była nowoczesna i zurbanizowana, ale bywała też surowa i dzika. Wydarto ją z łap Posleenów wielkim kosztem; poszarpany krajobraz i rozbite okręty desantowe obcych świadczyły o szerokim zastosowaniu broni antymateryjnej.
Posleeni – bardzo płodni i rozmnażający się z jaj – zostali pokonani, ale nie całkowicie wybici. Były ich dwa rodzaje: „normalsi”, którym wystarczało inteligencji zaledwie na to, by rzucić kamieniem albo wycelować broń, jeśli ktoś ich w nią wyposażył, i „Wszechwładcy” – więksi, myślący i budzący grozę. Każdy Wszechwładca mógł kontrolować do pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu normalsów, przesuwając nimi jak żetonami w grze planszowej za pośrednictwem grupy nadnormalsów. Posleeni byli partenogenetycznymi mięsożercami, wyglądającymi jak skrzyżowanie centaura, krokodyla i kucyka. Ich główną cechą była żarłoczność – bardzo szybko zamieniali ciała wrogów w surowe lub suszone mięso.
Kiedy przybyli do tego sektora, uzbrojeni w napęd gwiezdny i zaawansowaną technicznie broń, zaczęli jak szarańcza obdzierać wszystkie planety, na których wylądowali, aż do gołej ziemi. Potem jednak natknęli się na ludzi. Większość ludzkiej rasy nie przeżyła tego spotkania, ale posleeński najazd również nie. I tak jak w starym dowcipie o „niepowstrzymanej sile zderzającej się z zaporą nie do ruszenia”, skutki uboczne były bardzo liczne. Jednym z nich byli „oswojeni” Darhelowie, drugim – Posleeni Tular.
Posleeni Tular byli osiadłym, godnym zaufania gatunkiem, który bardzo rzadko zjadał istoty myślące – a jeśli już, to innych Posleenów – i trzymał się swoich planet. Ale dzicy pozostawieni na innych planetach byli rozszalałymi bestiami, które należało eksterminować, i każdy, kto nie posiadał broni, starał się trzymać blisko kogoś, kto ją miał.
To właśnie między innymi popchnęło Islendię, jej nieco ponad trzydzieści planet i podobną liczbę kolonii do rebelii. Ziemia chciała powrócić do ścisłej kontroli posiadania broni i standardów ochrony środowiska, które rozwijała przed posleeńską inwazją, ale światy Rubieży sprzeciwiały się temu wielkim głosem. Nie osuszać bagien, bo to może „naruszyć naturalną równowagę”? Przecież ta równowaga już jest naruszona obecnością Posleenów na mokradłach! A pomysł, by występować o pozwolenie na automatyczne działko z inteligentnym naprowadzaniem i pociskami z antymaterią, żeby rozprawić się ze wspomnianymi Posleenami, tylko dlatego, że jakiś ziemski biurokrata uważa taką broń za „nieodpowiednią” dla cywilów, nie podbił serc i umysłów mieszkańców Rubieży.
Lot autobusem w promieniach zachodzącego słońca, prosto w nakryty kopułą labirynt miasta, nie trwał długo – lecieli zaledwie jakieś dwieście kilometrów. Islendia przypominała Ziemię i była księżycem potwornie wielkiego gazowego giganta zwanego Julianą. Juliana wchodziła w fazę pełni, kiedy Isel, gwiazda układu, zachodziła; planeta jawiła się wtedy jako pozornie nieskończona plamista fala kolorów na horyzoncie. Po wzejściu Juliana ukazywała pierścienie w kolorze ochry i piasku, nakrapiane jaskrawoczerwonymi wirami wodoru. Widok pierścieni planety i miriad jej satelitów był wielką atrakcją dla turystów, których stać było na wysokie opłaty przewozowe. Złożony obrót Juliany i Islendii wokół Isel powodował bardzo dziwne cykle dobowe.
Żołnierze jednak nie zwracali na to uwagi. W końcu wychowywali się z wiszącym nad głową mandarynkowym potworem, a poza tym widywali już o wiele bardziej ekscytujące rzeczy na innych planetach. Sztylet pochodził z dalekiej Rubieży i na pewno uznałby to za interesujące, gdyby był tu z nimi i potrafił przyznać się do pewnej ludzkiej słabości – poczucia estetyki, ale oni skupiali uwagę tylko na widocznych w dole tętniących życiem siedliskach rozpusty.
Były to kolejne atrakcje Islendii dla pruderyjnych, ale bogatych mieszkańców SUS. Łagodne prawo i niskie podatki pozwoliły stosunkowo biednej kolonii uzyskać solidną nadwyżkę w wymianie handlowej z gęściej zasiedlonymi wewnętrznymi światami, jednak turyści przyjeżdżali coraz rzadziej, odkąd Ziemia i jej pijawkowate dodatki zaczęły zamykać się w sobie.
Autobus cały czas utrzymywał jednakową wysokość, przelatując między wysokimi budynkami oświetlonymi na różne kolory. Starsze miały zwykłe oświetlenie, nowsze były pokryte paletami kolorów i obrazów, które zmieniały je w trójwymiarowe dzieła sztuki widoczne dziesiątki metrów ponad ulicznym ruchem. Reklamy sięgały jeszcze wyżej. Ponieważ duże meteory pojawiały się na Islendii dość często – co wynikało z natury układu Juliany – i dwudziestopięciomegatonowy wybuch w stratosferze wciąż źle wpływał na spójność konstrukcji, żaden budynek nie miał więcej niż trzydzieści pięter. Kopuły raczej nie pękały, ale sama fala wstrząsowa mogłaby zburzyć budowle, dlatego ludzka aktywność odbywała się głównie pod ziemią, mimo że budowanie w dół zamiast w górę sprawiało sporo trudności.
Kierowca posadził autobus na platformie, wciąż jakieś dziesięć metrów nad ziemią, a wtedy cała czwórka wypadła na zewnątrz jak z lądownika desantowego pod ostrzałem i ruszyła w stronę szerokich staroświeckich schodów prowadzących do klubu „Sektor A”, oświetlonego pasującą do wystroju wnętrza ciemną czerwienią.
Thor jako pierwszy machnął czujnikowi swoim identyfikatorem, a kiedy marker zostawił mu ślad na dłoni, wszedł do środka, rozglądając się dookoła. Błyskające światła i zmieniające się hologramy bardzo utrudniały wypatrzenie jakiegoś wolnego miejsca. Wreszcie zdecydował się na budkę w kącie i ruszył do niej biegiem, wyprzedzając innego mężczyznę, który spojrzał na niego z irytacją, ale nie próbował się wykłócać. Budka była jedną z wielu umieszczonych wysoko na ścianie, do których wchodziło się po drabinie, i zapewniała doskonały widok na parkiet. Thor wspiął się po drabinie, a reszta sekcji ruszyła za nim.
– No proszę! – zawołał Fretka, zajmując miejsce z boku. – Dobre, czyste pole strzału.
– Dla twoich rzygów? – spytał Goryl i przywarł plecami do ściany, żeby nie zasłaniać pozostałym widoku swoimi szerokimi barami.
– Fretka, tylko niech nas nie wyrzucą za rzucanie piwami, dobrze? – powiedział Thor. – Chociaż to wspaniałomyślny gest, robi się przy tym chlew i ochrona się wkurza.
– Zaraz wracam! – zawołała radośnie Lala i przeskoczyła przez poręcz. Jeden z ochroniarzy zaczął na nią krzyczeć, ale ona już sunęła w podskokach ku tańczącemu samotnie mężczyźnie. Wykonała w jego kierunku gest co najmniej tak stary jak podróże gwiezdne i złapała go za łokieć. W pierwszej chwili mężczyzna był zaskoczony, ale zaraz potem się uśmiechnął i wtopili się razem w rosnący tłum.
– Lala punkt – powiedział Goryl. – Uderzamy do panienek czy najpierw pijemy?
– Najpierw pijemy – odparł Thor. – Będzie mniej bolało, kiedy nas wyrzucą przez Fretkę.
Ale lokal nie zdążył się jeszcze zapełnić, kiedy już się znudzili i wyszli. Ich potrzeby były natychmiastowe, a sposobem na znalezienie towarzystwa był ciągły ruch. Tak długo wpadali do kolejnych klubów, aż dopisało im szczęście albo nuda czy świt zmusiły ich do powrotu do bazy. Każde z nich potrafiłoby dostrzec nieracjonalność takiego podejścia, gdyby się zatrzymali i pomyśleli, ale w tej chwili należało unikać myślenia.
Z „Sektora A” poszli do „Edenu”, klubu oświetlonego tylko ultrafioletem. Budynek był przebudowanym komisariatem policji z wczesnych lat islendzkiej kolonizacji i było tu wiele ciemnych zakamarków i gabinetów służących teraz jako kryjówki dla par.
– Hej, popatrzcie na tych dyplosratów! – powiedział trochę za głośno Fretka. – Jakie mają garnitury!
– Cicho – podchwyciła żart Lala. – Nie wypada tak się gapić.
Dyplomaci pochodzili z Sojuszu Układów Solariańskich. Zawsze zabawnie było patrzeć na statecznych, konserwatywnych facetów, gapiących się z zawstydzeniem i jednocześnie podziwem na wymalowanych mężczyzn i kobiety, którzy wypacali w lokalach swoje żądze. Przybywając tutaj, spodziewali się zobaczyć prostaków – wszyscy mieszkańcy ich planet wiedzieli, że Republikę Islendzką zamieszkują wymachujący bronią zacofani farmerzy – a tymczasem ci farmerzy po prostu mieli głębokie zrozumienie dla spraw seksualności i brawurowe podejście do życia. Jutro może pojawić się meteor, który będzie zbyt wielki dla sieci ochronnej, dziki Posleen, który oderwie komuś nogę, albo – co gorsza – Wszechwładca, który poprowadzi pięćdziesiąt gadów na jakąś szkołę, dlaczego więc nie jeść, nie pić i nie pieprzyć się dzisiaj, skoro robota z głowy i rachunki popłacone?
Konfederacja miała w sobie życie i kolor, których brakowało wewnętrznym światom. Choć były one o wiele bardziej zaawansowane technologicznie, to właśnie na Rubieży rodzili się poeci, artyści i aktorzy tworzący rozrywkę, której wewnętrzne światy łaknęły. Codzienny dramat walki o przeżycie na Rubieży, balansowanie na krawędzi życia i śmierci zdawały się sprzyjać sztuce bardziej niż spokojny, bezpieczny żywot Rdzenia.
Mieszkańcy Rdzenia często dostrzegali jedynie barbarzyński spektakl, ale spektakl piękniejszy niż to wszystko, co można było znaleźć od Ziemi aż do Antaresa.
Z „Edenu” przeszli do „Mac’s Place”, potem do czterech czy pięciu innych klubów, których nazw nie będą potem pamiętać, ale odtworzą je po znaczkach pozostawionych na rękach. Gdzieś między „Pralnią i Bistro Sudsy Capone”, cenionej za oryginalny wystrój, a „Salą Orbitalną” z pijanymi dziewczynami i ryczącą muzyką, Thora naszła chęć na filozoficzne rozważania.
– Czy to nie dziwne – powiedział – że my, młode, atrakcyjne, wzbudzające pożądanie ciała, oprócz Goryla oczywiście, polujące na lodzika, ciupcianko czy cokolwiek innego, mamy takiego pecha?
– Mów za siebie – zachichotała Lala i zakręciła na palcu męskimi majtkami. – Miałam szybki numerek w „Edenie”, kiedy ty byłeś zajęty tą blondynką. Zresztą moim zdaniem to był facet...
– Zapewniam cię, że to była kobieta – przerwał jej Thor. – Bardzo kobieca kobieta i...
– Tak? To gdzie są jej majtki? – spytał Goryl. – Znasz zasady. Nie ma pamiątki, nie ma punktu.
Thor westchnął.
– Tak daleko jeszcze nie doszliśmy. Chodzi mi o to, że ci beznadziejni biznesmeni mają więcej szczęścia.
– Po prostu mają więcej kasy, niż ty kiedykolwiek będziesz miał – powiedziała Lala. – A w ogóle gdzie jest Fretka?
– Został w „Sudsy” – parsknął śmiechem Goryl. – Kiedy ostatnio go widziałem, czyli wtedy, kiedy Thor turlał się w suszarce, skradał się za pralki z czymś nieprawdopodobnie kobiecym.
– Zgadza się, widziałam – potwierdziła Lala. – No, ale dosyć tej twojej głębokiej filozofii, Thor. Fretka i ja mamy po punkcie, ty masz pół za styl, bo jesteśmy wspaniałomyślni, a Goryl nie ma żadnego, ale noc jest jeszcze młoda.
– Jest trzecia rano – zauważył Thor – a o siódmej mamy zbiórkę.
– Nic nie szkodzi. Myślę, że dzisiaj zaliczę dwa razy. – Przez chwilę przyglądała się mężczyźnie, który z drinkiem w ręku opierał się swobodnie o ścianę w pobliżu baru. – Cel namierzony, ognia – powiedziała uwodzicielskim głosem, który zupełnie nie pasował do jej codziennej roli i tych słów.
Thor i Goryl roześmiali się.
– Dobranoc, Lala. Do zobaczenia za cztery godziny.
Pomachała do nich za plecami i podeszła do nieznajomego, obdarzając go uśmiechem, który obiecywał mnóstwo świetnej, choć krótkiej zabawy.



Dodano: 2008-08-01 14:02:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS