NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Harper, Tom - "Mozaika cieni"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Harper, Tom - "Demetrios Askiates"
Tytuł oryginału: The Mosaic of Shadows
Data wydania: Lipiec 2008
ISBN: 978-83-7418-163-1
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2004
Tom cyklu: 1



Harper, Tom - "Mozaika cieni" #5

ε
Dochodziło południe, nim znów zdołałem odnaleźć dom Vassosa. Ranek spędziłem na pewnych przygotowaniach, później jednak przekonałem się, że okoliczni mieszkańcy znacznie mniej chętnie udzielają wskazówek, gdy pytającemu towarzyszy czterech uzbrojonych mężczyzn. Mając to na uwadze, do masywnych drzwi podszedłem już sam.
Tym razem nie musiałem pukać. Samotną Cygankę, którą zagadnąłem poprzedniego dnia, otaczało teraz trzech chłopców z podrapanymi, zuchwałymi buziami. Siedzieli pod oknami, gapiąc się na mnie leniwie.
– Przyszedłem porozmawiać z Vassosem – powiedziałem możliwie jak najuprzejmiej.
– Vassos zajęty – burknął najbliższy chłopiec. Sądząc po bliznach, zaliczył już kilkanaście bójek na noże, ale jeszcze bardziej szpeciły go krosty. Ubrany był w zieloną tunikę ściągniętą skórzanym pasem, a gdy mówił, jedna z jego rąk zniknęła złowieszczo za plecami.
– Vassos nie jest aż tak zajęty, by się ze mną nie spotkać. – Jak gdyby przypadkiem między palcami mojej dłoni błysnęła złota nomizma, ale gdy chłopiec pochylił się, by lepiej ją widzieć, błyskawicznie zniknęła. Pokazałem mu pustą dłoń, teatralnie wzruszając ramionami. – Vassos mnie przyjmie.
– Vassos przyjmie.
Chłopiec wyciągnął rękę i zapukał trzy razy. Drzwi otworzyły się bezgłośnie do wewnątrz. Ulicznik ukłonił się z szyderczym uśmiechem, dając znak, bym wszedł do środka.
Gdy znalazłem się w domu, zrozumiałem, że chłopak wcale nie wymyślał próżnych wymówek dla Vassosa – w istocie był on zajęty i wyglądało na to, że dopiero przed chwilą skończył. Właśnie owijał płachtą opasły brzuch i wycierał pot z owłosionej piersi. Tuż obok jakaś kobieta podciągała suknię, przykrywając piersi i nawet nie próbując udawać skromności. Na kanapie za ich plecami leżała na brzuchu młoda dziewczyna, bezwstydnie naga, ze skórą błyszcząca od potu. Przez moment otwarcie się jej przyglądałem, licząc, że w ten sposób uśpię czujność Vassosa. Poza tym minęło już wiele lat, odkąd zaznałem tej przyjemności, a przeżywałem przecież pokusy właściwe każdemu mężczyźnie. Wtedy zobaczyłem czerwone linie biegnące w poprzek jej pleców, dostrzegłem chłopięcą smukłość jej bioder i gładką skórę widoczną poniżej ramion. Zdałem sobie sprawę, że jest niewiele starsza od Heleny, a może nawet w jej wieku. Przerażony, odwróciłem wzrok.
– Nie twój typ, co, przyjacielu? – Vassos źle zrozumiał moje zachowanie. – Nie martw się, mam ich tu więcej. Co byś wolał? Wiejskie dziewuchy z prowincji, które rżną się jak muły? Smagłe Arabki z dworu sułtana, biegłe w siedmiuset sposobach zadowalania mężczyzny? Złotowłose dziewice z Macedonii? Jeśli czujesz się patriotą, mam tu nawet normańską dziewuchę, na której możesz pomścić krzywdy uczynione nam przez jej zdradziecki lud. Tylko pamiętaj, że wyniesie cię to więcej, jeśli potem nic już z niej nie będzie.
Patrzyłem ze zdziwieniem na to półnagie monstrum w ludzkiej skórze. Długie, gęste włosy okalały twarz, która z uwagi na płaski nos i grube kości policzkowe wydawała się bardziej odpowiednia dla konia niż dla człowieka. Na szyi miał gruby złoty łańcuch i mówiąc, obracał go między palcami. Potrzebowałem całej siły woli, żeby nie zdzielić go od razu.
– Nie interesują mnie dziewczęta – powiedziałem krótko. – Chodzi o...
– Chłopców? – Grube wargi tamtego wykrzywiły się w obrzydliwym uśmiechu. – Mogę ci znaleźć chłopców, przyjacielu, jeśli gustujesz w przyjemnościach Koryntu. W istocie, czasem sam z nich korzystam – wszak muszę rozumieć gusta moich klientów. Jednak zajmie to trochę czasu, bo chłopców trzymamy gdzie indziej.
Dziewczyna, która ubierała się, gdy wszedłem, wróciła teraz, niosąc puchar gęsto wysadzany barwnymi kamykami. Podała go Vassosowi, który opróżnił go jednym haustem, tak że jedynie wąski strumyk spłynął po jego rozszczepionym podbródku. Upuścił naczynie niedbale na podłogę, nie bacząc na hałas. W ciszy, która nastąpiła, znów przemówiłem.
– Nie chłopców szukam, lecz mężczyzn, i nie dla uciech cielesnych, lecz do niebezpiecznych zadań. Powiedziano mi, że potrafisz ich znaleźć. – Nadzieja, którą z początku żywiłem, wydawała się teraz nikła: dobra nauczka za pokładanie wiary w słowa starego szarlatana i jego psa.
Vassos jednak gwałtownie znieruchomiał.
– Mężczyzn do niebezpiecznych zadań... – zastanowił się. – Czy ma to coś wspólnego z nadstawianiem dla ciebie tyłka?
– To praca dla mężczyzn, nie dla dziwek.
– Potrafię znaleźć mężczyzn do każdej pracy. – Vassos ostrożnie ważył każde słowo. – Jeśli tylko mi się spodoba. A nie jestem pewien, czy to mi się podoba.
– Myślę, że płacono ci już za podobne usługi.
– Interesy, które robię z innymi, to wyłącznie moja sprawa. Nasz interes... – zawiesił na chwilę głos – ...nie dojdzie do skutku. Znasz umówione hasła i mówisz o niebezpiecznej pracy, ale myślę, że sam jesteś niebezpieczny, przyjacielu. Proszę, opuść mój dom.
– Muszę wiedzieć, czy ktoś wynajął od ciebie ludzi w ciągu ostatniego tygodnia lub miesiąca. Hojnie zapłacę za tę informację. – Pozwoliłem, by moneta znów pojawiła się w moim ręku.
Vassos zaśmiał się brzydkim, głośnym śmiechem, aż dziewczyna na łóżku poruszyła się i spojrzała na nas rozszerzonymi oczami.
– Możesz kupować moje dziwki i traktować je tak, jak zechcesz, ale mnie tym złotem nie skusisz, magiku. Reputacja jest dla mnie wszystkim. A teraz odejdź.
– Powiedz mi, kto wynajął od ciebie najemników – nalegałem. – Powiedz, a...
Nie dokończyłem, bo Vassos wetknął do ust dwa grube place i gwizdnął przeraźliwie.
– Opuść mój dom – powiedział z szyderczym uśmiechem. – O gościnności Vassosa krążą legendy, ale nie wolno jej nadużywać. Moi chłopcy cię odprowadzą.
Nie ruszyłem się z miejsca. Nagle dotarł do mnie tupot, ostrzegawcze krzyki i odgłosy bójki. Wyraz zaskoczenia przemknął po twarzy Vassosa, nim jednak zdążył zareagować, drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadły dwie potężne postacie. Przybysze poruszali się jak lwy na arenie, wyminęli mnie pędem i pchnęli Vassosa w stronę przeciwległej ściany. Zawył z bólu, gdy stylisko topora wciśnięto mu w tłusty brzuch. Przepaska zsunęła się z bioder, obnażając skurczoną męskość. Za chwilę rękojeść drugiego topora wbiła mu się w szyję i wycie ustało.
Trzeci mężczyzna wkroczył przez roztrzaskane drzwi. Na tle światła wpadającego przez okna wyglądał prawie jak cień, jednak szeroki tors i groźna postura wydały mi się znajome. Był to Sigurd, kapitan Waregów. Oparł topór o krzesło, odwiązał maczugę od paska i ważąc ją w wielkich dłoniach, zbliżył się do skulonego pod ścianą stręczyciela. Dziewczyna, która przyniosła Vassosowi puchar, krzyknęła i uciekła do drugiego pokoju, druga usiadła na łóżku, nie przejmując się swoją nagością.
Sigurd na nią spojrzał – miała wystające żebra i sterczące drobne piersi. Podniósł z podłogi płachtę, którą owijał się przedtem Vassos, i rzucił w jej stronę.
– Zakryj się – burknął.
Nie byłem pewien, czy go zrozumiała, bo jak zauważyłem, Vassos wykorzystywał do swych niecnych celów cudzoziemców, przycisnęła jednak tkaninę do piersi i owinęła nią ramiona. To wystarczyło.
– A teraz... – Sigurd zwrócił się gniewnie do stręczyciela. – Szpetną masz gębę, ale mógłbym zeszpecić ją bardziej. Kto wynajął ludzi do zabicia cesarza?
Skrzywiłem się – nie była to metoda, jaką sam bym obrał. Z drugiej strony, ja nie miałbym pod ręką straszliwej maczugi ani dwóch podkomendnych przyciskających Vassosa do ściany. Przyglądałem się więc w milczeniu.
– Nie zatrudniłbym nikogo takiego – zaskamlał Vassos, a jego głos brzmiał teraz osobliwie cienko. – Miłuję naszego cesarza, ja...
Sigurd przerwał te jęki, wymierzając mu policzek otwartą dłonią. Miał na palcach dużo pierścieni i gdy znowu podniósł rękę, była umazana krwią.
– Nie miłujesz cesarza – wyjaśnił Vassosowi. – To ja miłuję cesarza. Ty zabiłbyś go za garść srebrników.
Vassos spojrzał na niego z nieskrywaną nienawiścią i próbował splunąć mu w twarz. Rękojeść topora zbyt mocno naciskała jednak na jego szyję, więc kropla śliny zmieszanej z krwią zawisła mu tylko na podbródku.
Sigurd zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
– Nie powinieneś był tego robić – mruknął. – Gdyby coś z tego plugastwa mnie dotknęło, upewniłbym się, by już nic więcej nie wyszło z twoich ust. – Podniósł maczugę i zbliżył jej nabijaną kolcami głowicę do twarzy Vassosa, zmuszając go, by zaczął ssać jak niemowlę.
Dziewczyna na łóżku się poruszyła.
– Przyszedł tu pewien mnich.
Jej wkład w dyskusję był tak niespodziewany, że Sigurd odwrócił się gwałtownie, kalecząc Vassosowi usta. Dziewczyna drżała – prawdopodobnie ze strachu, ponieważ okryła się wcześniej kocem i nie siała już zgorszenia – ale w jej głosie dźwięczała pewność.
– Mnich? – spytał Sigurd – Co za jeden? Rzymianin?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, koc ześliznął się w dół.
– Po prostu mnich. Vassos pozwolił mu mnie wziąć, bo zapłacił dużo pieniędzy. – Jej głos zabrzmiał pusto. – Wziął mnie jak chłopca. Jak zwierzę.
Sigurd milczał. Sądząc po tym, jak mienił się na twarzy, był zażenowany słuchaniem o szczegółach jej poniżenia. W ciszy przemówiłem do niej łagodnie.
– Jak się nazywasz?
– Efrozyna. – Chyba zdziwiło ją moje pytanie.
– Skąd pochodzisz, Efrozyno?
– Z Dacji.
– Jak długo jesteś w mieście?
Znów wzruszyła ramionami, ale tym razem zdołała złapać spadający koc.
– Sześć miesięcy, może osiem.
– Wspomniałaś, że był tu mnich. Kiedy?
– Trzy-cztery tygodnie temu. Przychodził kilka razy. Próbowałam się przed nim ukrywać, ale czasem zjawiał się bez zapowiedzi, a czasami Vassos przyprowadzał mnie siłą.
– Czy przychodził tu tylko dla ciebie?
Łza spłynęła jej po policzku. Podszedłem do łóżka, usiadłem obok niej i objąłem jej chude ramiona.
– Już dobrze, Efrozyno. Teraz jesteś bezpieczna. Nikt już ci nie zagrozi. Ani Vassos, ani mnich, ani nikt inny. Spójrz na Sigurda – dodałem, wskazując na Warega, którego maczuga tkwiła niewzruszenie przed twarzą stręczyciela. – Jeśli on będzie cię chronił, któż odważy się ciebie skrzywdzić?
Dziewczyna wytarła oczy i odgarnęła włosy z twarzy.
– Mnich przychodził po żołnierzy. Ja służyłam mu do zabawy. Wybierał się w podróż. Chciał, by towarzyszyło mu czterech ludzi... i dziecko. – Przygryzła wargę, podczas gdy trzej Waregowie i ja wzdrygnęliśmy się ze wstrętem; wszyscy domyśliliśmy się, do czego mnich potrzebował dziecka.
– Czy wyjaśnił, po co wynajął żołnierzy?
Potrząsnęła głową.
– Powiedział tylko, że to „niebezpieczne zadanie”. Zapłacił dużo złota. Vassos był zadowolony. Kupił mi nawet srebrny pierścionek. – Zadrżała.
– Kiedy widziałaś go po raz ostatni?
Pomyślała przez chwilę.
– Jakieś dwa tygodnie temu. Przyszedł tu spotkać się z Bułgarami, a potem zabrał ich ze sobą.
– Znałaś tych Bułgarów?
– Nie.
– Nie widziałaś ich nigdy wcześniej?
– Nie.
Przestała już płakać. Zabrałem rękę i zamierzałem wstać, ale Efrozyna jeszcze nie skończyła.
– Ale jednego z nich widziałam później. Vassos go wezwał. Miał dla niego inne zadanie.
Znieruchomiałem.
– Kiedy go widziałaś? – Starałem się, aby mój głos nie zdradził podniecenia. – Niedawno?
Ku zaskoczeniu wszystkich, dziewczyna się roześmiała.
– Oczywiście – rzuciła. – Był tu dziś rano. Widziałam, jak wychodził. Tuż przed twoim przyjściem.
Przez chwilę w pokoju panowała martwa cisza. Zanim zdążyłem się podnieść, Sigurd jednym ruchem wyciągnął maczugę z ust Vassosa i zbliżył twarz do jego twarzy, tak że broda musnęła gardło stręczyciela.
– Co kazałeś zrobić Bułgarowi, kanalio? – zapytał. Jego głos zgrzytał w uszach niczym koło garncarskie. – Gdzie go znajdziemy?
Spojrzał w dół na drżący brzuch Vassosa, a potem jeszcze niżej, pieszczotliwie gładząc nagie ciało końcem maczugi.
– Gdzie?

* * *

Vassos stracił wprawdzie wiele ze swej erudycji, ale kiedy Sigurd niechętnie pozwolił mu włożyć tunikę, zgodził się poprowadzić nas do miejsca pobytu Bułgara. Gdy wyszliśmy z domu, dostrzegłem Aelrika pilnującego trzech młodzieńców, którzy – z kilkoma dodatkowymi zadrapaniami i sińcami – leżeli związani na ziemi. Sigurd nie zwrócił na nich uwagi i kazał Aelrikowi zabrać Efrozynę do jakiegoś klasztoru, by zajęły się nią zakonnice. Reszta z nas podążyła w ślad za Vassosem w głąb splątanych uliczek. Trzech Waregów maszerowało jak jeden, równo odmierzając tempo i utrzymując więźnia zawsze między sobą; ja biegłem z tyłu.
– Masz broń, Askiatesie? – zapytał Sigurd, oglądając się przez ramię. – Nie chcesz chyba stanąć przed obliczem Pana zbyt wcześnie? Istnieją zagadki, których rozwiązania nie pragniesz jeszcze poznać.
– Wziąłem nóż – odpowiedziałem, dysząc ciężko.
– W tej okolicy potrzebna jest męska broń.
Sigurd zwolnił i odwiązał maczugę od pasa. Podał mi ją. Wziąłem ją oburącz, lecz jej waga i tak wytrąciła mnie z równowagi.
– Czy umiesz jej używać?
– Umiem. – A przynajmniej kiedyś umiałem, tamte dni jednak dawno minęły i upłynęło wiele lat, odkąd zamachnąłem się taką bronią w walce. Teraz ramiona bolały mnie nawet od jej niesienia. – Potrzebujemy Bułgara żywego – przypomniałem Sigurdowi. – Musimy się przekonać, ile wie.
– Jeśli wie cokolwiek. W tym mieście jest dziesięć tysięcy najemników, a słowo szlochającej dziwki to słaby dowód na to, że właśnie jego szukamy.
– Istotnie – zgodziłem się, jednak mnich wynajmujący najemników od człowieka pokroju Vassosa nie robił tego w zbożnym cel, co oznaczało, że warto go odnaleźć. A ponieważ Vassos przysięgał – pomimo zachęt ze strony Sigurda – że nie ma pojęcia, gdzie mnich teraz przebywa, Bułgar mógł być jedynym przydatnym źródłem informacji.
Budynki po obu stronach ulicy stawały się coraz wyższe. Wyszliśmy z części slumsów pełnej skleconych naprędce domów, wkraczając do dzielnicy, gdzie stare dostojne domostwa z czasem popadły w ruinę i zapomnienie. Uliczki były węższe, a chylące się mury ukrywały przed naszym wzrokiem blade grudniowe słońce. Wszędzie wokół widziałem twarze wyglądające zza rozbitych okien i kruszących się murów, ale na ulicy nikt się nie pokazał. Być może odgłos kroków Waregów zaniepokoił mieszkańców, wątpiłem jednak, czy nadal będą się nas lękać, gdy zobaczą, jak nieliczny jest nasz oddział. Spojrzałem na Sigurda i dostrzegłem w jego oczach odbicie własnych obaw: ta długa, wąska uliczka przypominała przełęcz w górach – idealne miejsce na zasadzkę. A Vassos był zdradliwym przewodnikiem.
Podążaliśmy naprzód. Właśnie zacząłem wierzyć, że wyolbrzymiłem zagrożenie, gdy ciszę rozdarł rozpaczliwy krzyk. Nie minęła sekunda, a ugiąłem nogi i uniosłem maczugę Sigurda, a Waregowie przygotowali topory. Wpatrywałem się w ciemne drzwi i zaułki, lecz nie dostrzegłem niczego, deszcz strzał nie spadł na nas z góry, nikt też nie biegł w naszą stronę. Przypomniałem sobie, jak dwa dni wcześniej Sigurd zażartował, mówiąc o niewidzialnym zabójcy, i nagle nie wydało mi się to wcale zabawne; być może rzeczywiście mierzyliśmy się z czymś, co nie pochodziło z tego świata.
Krzyk zabrzmiał znowu. Wiedziałem już, że – niezależnie od tego, co w istocie nam groziło – wydała go ludzka istota. Dochodził gdzieś z przodu. Nie myśląc dłużej, rzuciłem się biegiem w tym kierunku. Maczuga wcale mi teraz nie ciążyła. Wyprzedziłem towarzyszy, zanim zdążyli zareagować.
Rząd budynków urywał się nagle, a ulica kończyła się czymś, co niegdyś było zapewne zadbanym placykiem. Pośrodku znajdowała się okrągła fontanna – wyglądała na od dawna wyschniętą, ponieważ wokół porastały ją mech i chwasty, a marmurowy cokół popękał. Jednak okolica nie była tak opuszczona, jak można by przypuszczać – na skraju placu dostrzegłem mężczyznę ubranego w skórzaną tunikę, niemal dorównującego wzrostem Sigurdowi. Stał odwrócony tyłem i spoglądał do wnętrza fontanny, gdzie leżała jakaś postać. W dłoni trzymał zakrwawiony miecz.
Krzyknąłem ostrzegawczo i rzuciłem się na niego. Odwrócił się gwałtownie, a wyraz zaskoczenia na jego okrągłej twarzy szybko zmienił się w szyderczy grymas. Był szybszy, niż myślałem, jednak zaatakowałem z furią: znalazłszy się bliżej, odchyliłem rękę i zamachnąłem się mocno, zamierzając strzaskać mu maczugą kolano i w ten sposób go powalić. Poruszałem się zbyt wolno: minęło już dziesięć lat, odkąd walczyłem za pieniądze, a sporadyczne bójki nie pozwoliły mi zachować dość siły ani szybkości, by pokonać najemnika. Sparował cios, uderzając w rękojeść mojej broni i odtrącając ją daleko od siebie. Chybił wprawdzie o włos, jednak osiągnął swój cel. Ramię zdrętwiało mi od wstrząsu i broń upadła na ziemię.
Byłem teraz zupełnie odsłonięty, zbyt blisko przeciwnika, by się wycofać, do tego całkiem bezbronny. Spodziewając się kolejnego ciosu mieczem, spojrzałem w górę, lecz przeciwnik znowu mnie przechytrzył: poczułem przeszywający ból, gdy uderzył mnie kolanem w podbródek. Zatoczyłem się do tyłu i upadłem na grzbiet. Plecy bolały mnie nieznośnie, w ustach czułem smak krwi.
Mój przeciwnik zeskoczył z cokołu fontanny i zbliżył się powoli. Miecz przeciął ze świstem powietrze, gdy na próbę zamachnął się nim dwukrotnie. Desperacko sięgnąłem po nóż ukryty w bucie, ale dostrzegł to i z rozmachem przydepnął mi dłoń. Rozległ się trzask łamanych palców, a ja krzyknąłem, widząc, jak unosi miecz, mierząc w moją szyję i szykując się do zadania śmiertelnego ciosu.
Ale miecz nie opadł. Rozległ się inny dźwięk, dziki okrzyk, pełen strasznego gniewu. Taki okrzyk słyszał pewnie Kwintyliusz Warus, patrząc na własne legiony wyrzynane w pień w lasach Germanii, taki słyszał Juliusz Cezar, żeglując w górę wielkich rzek Brytanii; okrzyk niezwyciężonego wojownika, pijanego swym barbarzyństwem. Ostrze olbrzymiego topora przecięło powietrze ponad moją głową, wyrywając miecz z zaciśniętej dłoni napastnika. Klinga upadła z brzękiem na ziemię kilka stóp ode mnie. Najemnik wciąż wyciągał ku mnie zaciśnięte dłonie, gdy padł kolejny cios, który powalił go na ziemię. Silne ramiona przytrzymały mężczyznę, gdy Sigurd z zaczerwienioną twarzą stanął nad nim i przyłożył mu topór do gardła.
– Rusz się, a poleci głowa – ostrzegł, oddychając ciężko.
Rozejrzałem się, oszołomiony.
– Czy to ten Bułgar? Czy to człowiek, o którym mówił Vassos? – Potrząsnąłem głową, próbując opanować ból. – Gdzie jest Vassos?
Sigurd rozejrzał się po placu i zaklął tak szpetnie, że zacząłem się obawiać, że w ataku wściekłości zetnie więźniowi głowę. Vassos zniknął, prawdopodobnie umknął podczas potyczki.
– To ten Bułgar – odparł po chwili Sigurd. – A przynajmniej tak twierdził ten łajdak. A potem musieliśmy ruszyć biegiem. Dotarliśmy tu w ostatniej chwili – dodał i rzucił mi wymowne spojrzenie.
Przytaknąłem z całego serca.
– Faktycznie. Uratowaliście mi życie.
– Uratowaliśmy cię przed samym sobą – mruknął Sigurd. – Maczuga w dłoni nie zrobi z ciebie Warega. Byłeś głupcem, że zaatakowałeś pierwszy.
Jęk z głębi fontanny przypomniał mi, dlaczego to zrobiłem. Wspiąłem się na nią w miejscu, gdzie wcześniej stał Bułgar, i spojrzałem w dół. Człowiek, którego widziałem przed starciem, tkwił tam nadal, wątpię, czy poruszył się choć o cal, odkąd włączyłem się do walki. Jego nagie kończyny i biała tunika pokryte były krwią, w nodze ziały głębokie rany. Leżał z kolanami przyciągniętymi do piersi, ramionami osłonił głowę. Nie wydał żadnego dźwięku.
– Przynajmniej też kogoś uratowałem – rzuciłem, schodząc do wnętrza fontanny i klękając obok rannego. Delikatnie uniosłem jedną z jego rąk, by zobaczyć twarz. Jęknął, gdy oderwałem mu palce od czoła, jednak gdy to zrobiłem, sam omal puściłem jego ramię, tak wielkie było moje zdumienie. Okazało się, że Bułgar zamierzał poćwiartować nie mężczyznę, lecz chłopca, którego zapadnięte policzki zaczynał dopiero pokrywać puch pierwszej brody. Był mocno zbudowany jak na swój wiek, ale z pewnością nie miał więcej lat niż nierządnica Efrozyna.
– Dziecko – mruknąłem. – Bułgar chciał zamordować dziecko.
– Może chłopak próbował go okraść – odparł Sigurd. – Tam na ziemi leży jakaś sakiewka. – Poniósł skórzany mieszek i przytroczył go sobie do paska. – Temu sukinsynowi już się na nic nie przyda. Albo chłopak przeleciał jego siostrę. Kogo to obchodzi.
Już miałem odpowiedzieć, ale Sigurd zapomniał o chłopcu w fontannie i odszedł, by obejrzeć więźnia.
– Postawcie go na nogi – rozkazał. – I zwiążcie mu ręce za plecami. A teraz – zwrócił się do Bułgara – przemaszerujesz całą drogę do pałacu z moim toporem przy karku i jeśli się choćby potkniesz, twoja głowa przestanie dotrzymywać mu towarzystwa. Jasne?
– A co z chłopcem? – zapytałem. – Potrzebuje pomocy, inaczej wykrwawi się na śmierć.
– A co ma być? – Sigurd wzruszył ramionami. – Odesłałem już jednego z moich ludzi, żeby opiekował się tą małą dziwką, a teraz straciłem z oczu Vassosa. Dopilnuję, by Bułgar znalazł się w lochu, i to bez względu na to, czy strzelał do cesarza, czy tylko zgubił drogę do świątyni. Nie zrobię z moich chłopców sanitariuszy dla małego złodziejaszka, który źle wybrał sobie ofiarę. A ty – dodał, dźgając mnie palcem w pierś – lepiej zmyj krew z twarzy i chodź z nami, jeśli chcesz, by eunuch nadal uważał, że mądrze wydaje swoje złoto.
– Przyjdę do pałacu w odpowiednim czasie – odparłem zapalczywie, cofając się o krok. – Gdy już znajdę temu chłopcu łóżko i lekarza. Sam, jeśli będę musiał.
– A zatem zostajesz sam. Jeśli pójdziesz na południe tą ulicą, dojdziesz do Mese. – Sigurd podniósł swoją maczugę, skrzywił się, widząc szczerbę w rękojeści, i przymocował ją do paska. Popchnął jeńca do przodu. Jego porucznicy podążyli za nim, otaczając go z dwóch stron. Zostałem sam na placu.
Głowa pękała mi z bólu, a prawe ramię miałem odrętwiałe, jednak zdołałem jakoś podnieść chłopca i wyciągnąć go z fontanny. Stąpałem chwiejnie i niezdarnie z obawą, że lada chwila potknę się i polecę w przód, przysparzając dziecku gorszych jeszcze obrażeń, jednak opierając się co jakiś czas o pobliski mur, zdołałem w końcu opuścić plac i zejść ze wzgórza. Stąd widziałem już wstęgę głównej drogi przy końcu ulicy i spieszyłem się do niej ile sił w nogach. Mimo że dzień był chłodny i wciąż jeszcze znajdowałem się w cieniu budynków, pot zaczął spływać mi po twarzy, szczypiąc w oczy, a broda swędziała wprost nieznośnie. Moje plecy i ramiona domagały się odpoczynku, choćby tylko przez krótką chwilę, ale podejrzewałem, że gdybym położył chłopca na ziemi, nie znalazłbym już sił, by go podnieść. Przeklinałem Sigurda i jego twarde serce, przeklinałem Vassosa i jego bułgarskiego zbira, przeklinałem też siebie za to, że zlekceważyłem obowiązki względem pałacu tylko po to, by przenieść umierającego chłopca sto kroków dalej, nim wyzionie ducha.
Nim dotarłem do drogi, byłem już na wpół zamroczony z bólu i wściekłości. Tam wreszcie się poddałem i zastygłem oparty plecami o kamień, na którym wykuty napis informował, że znalazłem się dokładnie w odległości trzech mil od Milionu.

* * *

– Czy wszystko dobrze?
Przez chwilę walczyłem, by otworzyć oczy. Siedziałem na skraju Via Egnatia, plecami oparty o kamień milowy, a ramionami podtrzymywałem głowę chłopca. Jego twarz była spokojna – przynajmniej wyglądała lepiej niż reszta zmasakrowanego ciała – ale blada i lepka od potu. Gdy dotknąłem jego policzka, wydał mi się niepokojąco chłodny.
– Czy wszystko dobrze?
Spojrzałem w górę, by zobaczyć, do kogo należy natarczywy głos. Był to woźnica z twarzą ocienioną szerokim rondem kapelusza, stojący obok wozu załadowanego glinianymi naczyniami. Jego głos brzmiał przyjaźnie, więc otrząsnąwszy się z zaskoczenia, odpowiedziałem:
– Ze mną tak. Ale chłopiec jest w ciężkim stanie. Potrzebuje lekarza.
Woźnica przytaknął.
– Mają go w klasztorze świętego Andrzeja. Mogę zawieźć tam chłopca swoim wozem. Będę tamtędy przejeżdżał. Jadę w stronę cmentarza.
– Próbuję uniknąć cmentarza – odparłem szczerze. – Ale będę wdzięczny za podwiezienie do klasztoru.
Ostrożnie podnieśliśmy chłopca i ułożyliśmy go na wozie pomiędzy słojami kadzideł i maści, po czym wyruszyliśmy bez zwłoki, starając się, by jazda po wyboistej drodze nie podrażniła jego ran.
– Dla kogo są te wonności? – zapytałem woźnicę, wiedząc, że za jego pomoc mogę przynajmniej odwdzięczyć się rozmową.
– Dla zmarłych – odpowiedział szczerze. – Używają ich balsamiści.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, na szczęście podróż nie trwała długo. Woźnica wjechał przez nisko sklepioną bramę na wybielony, otoczony krużgankami dziedziniec, gdzie ułożyliśmy chłopca na bruku. Dałem mężczyźnie dwa obole. Zostałem sam.
Na dziedzińcu pojawił się mnich i spojrzał na mnie nieprzychylnie.
– Teraz trwają modlitwy – oznajmił. – Z prośbami należy przychodzić o dziesiątej.
– Moja prośba nie może czekać. – Zbyt wyczerpany, by wypowiadać się bardziej stanowczo, wskazałem w stronę miejsca, gdzie leżał chłopiec. – Jeśli Bóg nie wysłucha mnie wcześniej, niech zrobi to wasz lekarz.
Być może zabrzmiało to jak bluźnierstwo, ale było mi już wszystko jedno. Mnich żachnął się i pospieszył do środka.
Mały dzwonek w kaplicy wybił ósmą i mnisi zaczęli tłumnie opuszczać budynek. Żaden nie zwrócił na nas uwagi. Patrzyłem na nich z narastającą wściekłością i już miałem wykrzyczeć im prosto w twarz, co myślę o ich chrześcijańskim miłosierdziu, gdy w drzwiach pojawiła się służąca ubrana w prostą zieloną suknię. Zdziwiło mnie to, myślałem bowiem, że nowicjusze sami wykonują potrzebne prace, ale że kobieta w przeciwieństwie do mnichów raczyła nas dostrzec, byłem jej za to wdzięczny.
– Prosiłeś o lekarza? – zapytała, patrząc na mnie bez cienia szacunku lub skromności przynależnych jej płci i stanowisku. Nie obchodziło mnie to.
– Tak. Czy możesz go przyprowadzić? – Postanowiłem porzucić zwykłe grzecznościowe formułki. – Ten chłopiec umiera.
– Widzę. – Uklękła przy nim i przycisnęła dwa palce do jego nadgarstka, po czym położyła dłoń na czole. Ręce, jak zauważyłem, miała bardzo czyste. – Czy stracił wiele krwi?
– Jak widać. – Jedna z jego nóg pokryta była w całości zakrzepłą krwią. – I pewnie znacznie więcej po drodze. Przyprowadź lekarza, on będzie wiedział, co czynić.
– Z pewnością. – Mowa tej dziewczyny była równie nieskromna, jak jej wygląd, nie nosiła bowiem palli okrywającej głowę i ramiona. Nagle zdałem sobie sprawę, że z trudem można by ją nazwać dziewczyną, ponieważ w odkrytej twarzy i ciemnych oczach widniała mądrość, którą nabywa się jedynie z wiekiem. Z drugiej strony jednak długie czarne włosy związała z tyłu wstążką, niczym dziecko. I niczym dziecko nie okazywała najmniejszego śladu pokory, lecz wciąż wpatrywała się w chłopca z nietaktowną fascynacją właściwą młodzieży.
– Sprowadź lekarza – nalegałem. – Z każdą minutą śmierć jest bliżej niego.
Nareszcie moje słowa odniosły jakiś skutek: kobieta wstała i spojrzała w stronę otwartych drzwi, ale zamiast odejść, z niesłychaną zuchwałością zaczęła mnie poganiać.
– Pospiesz się – rozkazała. – Przyniosłeś go z tak daleka, możesz więc nieść go jeszcze kilka kroków. Mnisi boją się dotykać konających. Uważają, że to nieczyste. Wnieś go do środka, tam się ogrzeje.
Prawie zaniemówiłem z zaskoczenia.
– Tylko lekarz będzie wiedział, czy należy go teraz ruszać.
Oparła ręce na biodrach i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Będzie wiedziała i należy – powiedziała krótko. – Ja jestem lekarzem i to ja mówię: wnieś chłopca do środka, żebym mogła obmyć i zszyć jego rany, zanim nas opuści. – Jej ciemne oczy błysnęły niecierpliwie. – Czy teraz zrobisz wreszcie to, o co proszę?
Czując, jak rumieniec wstydu wypełza mi na twarz pod sińcami, pokornie usłuchałem. Potem uciekłem do pałacu.



Dodano: 2008-07-30 13:55:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS