NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Harper, Tom - "Mozaika cieni"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Harper, Tom - "Demetrios Askiates"
Tytuł oryginału: The Mosaic of Shadows
Data wydania: Lipiec 2008
ISBN: 978-83-7418-163-1
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2004
Tom cyklu: 1



Harper, Tom - "Mozaika cieni" #2

β

Chrysafios chciał, bym na początek sprawdził dwór i przepytał ludzi, którzy najbardziej skorzystaliby na śmierci cesarza, ja jednak nalegałem, by najpierw obejrzeć scenę zbrodni. Następnego ranka zatem chłodny świt zastał mnie przed drzwiami rzeźbiarza Szymona, skąd patrzyłem w stronę arkad Mese obok placu świętego Konstantyna. Mieszkało tu wielu rzeźbiarzy sprzedających wyroby z kości słoniowej, wszyscy mieli na drzwiach znak skrzyżowanych kła i noża. Dom Szymona poznałem po zatrzaśniętych okiennicach, zamkniętej bramie i dwóch Waregach stojących po obu stronach drzwi w hełmach i pod bronią. Jak zauważyłem, sąsiedzi wykładający swoje towary mieli dość rozsądku, by ich ignorować.
Przeszedłem na drugą stronę ulicy i pochyliłem się nad chodnikiem, szukając na jego gładkiej pociętej żyłkami powierzchni jakichś śladów morderstwa. Wprawdzie w nocy, przewracając się bezsennie w łóżku, słyszałem odgłos deszczu, miałem jednak nadzieję, że krew nie zmyje się tak łatwo. Kamienna powierzchnia była zimna, wielu przechodniów mogło też lada chwila przez nieostrożność nadepnąć mi na palce, jednak wodziłem oczami tuż przy ziemi, aż w końcu znalazłem to, czego szukałem: bladoróżową plamkę na białym marmurze. Czy to w tym miejscu wierny żołnierz nieświadomie oddał życie za swojego pana, czy też nieostrożny farbiarz pochlapał chodnik, zmierzając na targ?
– Tutaj upadł. Stałem tuż za nim, gdy został trafiony.
Patrząc w górę, napotkałem spojrzenie błękitnych oczu Warega. Topór na jego ramieniu lśnił jak aureola, ale wojownik miał skórę zbyt szorstką i zbyt pomarszczoną jak na świętego. Jego włosy koloru słomy przetykane były siwizną i choć był tak wysoki, jak wszyscy jego pobratymcy, zdawał się nieco za stary na gwardzistę.
Podniosłem się z chodnika.
– Demetrios Askiates – przedstawiłem się.
– Aelrik – odpowiedział, wyciągając do mnie prawą dłoń. Ująłem ją ostrożnie i poczułem, jak silne palce zaciskają mi się wokół nadgarstka. – Kapitan czeka na ciebie w środku.
– Więc to tutaj zginął żołnierz? Czy to się stało nagle?
– W mgnieniu oka. Potem leżał już na ziemi, raniony w bok jak dzik, i wykrwawiał się na śmierć. To coś przebiło jego zbroję – dodał z niedowierzaniem. – Jakby była z jedwabiu.
– Dostał w prawy czy w lewy bok?
Żołnierz odwrócił się w stronę ulicy, próbując naśladować ostatnie kroki zmarłego towarzysza, po czym w zamyśleniu dotknął ręką prawej piersi.
– W ten – powiedział wolno. – Tam, gdzie jechał cesarz.
– Strzałę wystrzelono zatem z dużej wysokości, inaczej nigdy nie przeleciałaby ponad cesarzem siedzącym na koniu, a do tego z drugiej strony ulicy, z domu rzeźbiarza.
– Gdzie czeka na ciebie kapitan. – W głosie gwardzisty pojawiła się pierwsza nuta zniecierpliwienia.
– Nie ruszaj się stąd. Chcę zobaczyć to, co widział morderca. – Powoli przeszedłem przez ulicę i wspiąłem się na schody, do zamkniętej bramy. Było tu niewiele światła, jednak wciąż widziałem migotliwy odblask kolczugi. – Demetrios Askiates – zawołałem, przyciskając twarz do prętów. Rzeźbiarz zamontował je, by chroniły jego dom i majątek. Teraz, jak podejrzewałem, stały się jego więzieniem.
– Poznaję cię, Demetriosie Askiatesie – odezwał się ze środka gburowaty głos. W progu stanął rudowłosy kapitan Waregów, którego poznałem poprzedniego wieczoru, i masywną łapą obrócił klucz w zamku.
Drzwi otworzyły się, ukazując słabo oświetlony pokój wypełniony różnymi błyskotkami, lusterkami, relikwiarzami i szkatułkami. Zamożni klienci hojnie zapłaciliby za każdy z tych przedmiotów, jednak w obecnej sytuacji przywodziły one na myśl raczej dary grobowe niż przedmioty zbytku.
– Skrobacz kości jest na górze – oznajmił kapitan. – Mieszka nad swoim warsztatem. – Wskazał kciukiem sufit. – Mamy też dwóch jego pomocników i całą rodzinę.
Ciekawe, czy przetrzymywano ich tak całą noc, zastanowiłem się, wchodząc po stromych schodach. Na pierwszym piętrze znajdował się kolejny pokój, którego podłogę zaścielała warstwa białych obrzynków, gruba i miękka niczym śnieg. Na środku ustawiono duże stoły, wciąż zasłane narzędziami i na wpół wykończonymi przedmiotami. Z wysokich okien widać było wyłożone dachówkami półkoliste dachy. Ponad nimi dostrzegałem czubek hełmu: Aelrik wciąż stał tam, gdzie go zostawiłem.
– Strzała nie została wystrzelona stąd – powiedziałem na wpół do siebie, na wpół do kapitana, który z tupotem wgramolił się za mną. Weszliśmy na kolejne piętro. Zawieszono tu wełniane zasłony, dzielące pomieszczenie na kilka części. Odsunąłem je i podszedłem w stronę frontu budynku, gdzie okna – tym razem niższe – wychodziły na ulicę. Byliśmy już wysoko, ale wciąż jedynie niewielki odcinek dzielił krawędź arkady od hełmu Aelrika. Skinięciem poprosiłem kapitana, żeby podszedł bliżej.
– Czy byłeś tam, gdy ten żołnierz zginął? – zapytałem, przeciągając wyrazy na użytek cudzoziemskich uszu.
– Byłem.
– Powiedz, czy stał tuż obok wierzchowca cesarza?
– Tak.
– Uważasz zatem – naciskałem – że strzała wystrzelona z tego miejsca mogłaby przelecieć nad koniem z jeźdźcem na grzbiecie, a mimo to uderzyć w pierś człowieka stojącego w ich cieniu?
Kapitan zmarszczył brwi, wpatrując się w okno.
– Może i nie – burknął. – Ale nie znam też żadnej strzały, która zdołałaby przebić kolczugę, niezależnie od tego, czy koń stał jej na drodze, czy nie. Przepytaj rzeźbiarza.
– Zrobię to – odparłem ostro, może nawet bardziej, niżby należało w rozmowie z uzbrojonym w topór olbrzymem. – Ale najpierw chcę obejrzeć dach.
– Rzeźbiarz i jego pomocnicy stali na schodach, gdy tu przybyliśmy – zaprotestował kapitan. – Żaden z nich nie zdążyłby przez ten czas zleźć z dachu.
– Więc może żaden z nich nie jest sprawcą. – Odsunąłem kolejną zasłonę i wszedłem do pokoju leżącego w głębi. Znajdował się tam stół, kilka stołków i drabina prowadząca do klapy umieszczonej w suficie. Stojąc na jej szczycie, odsunąłem rygiel i drżąc z zimna, wyszedłem na dach. Przecięty wyłącznie niskimi balustradami, łączył ze sobą wszystkie domy po tej stronie Mese w jedną elegancką linię. Zabójcy byłoby łatwo uciec w dół dowolnymi schodami. Przed sobą widziałem pomnik cesarza Konstantyna stojący na szczycie kolumny nieco powyżej miejsca, gdzie stałem, za nim zaś kopuły kościoła Hagia Sophia, przybytku świętej mądrości. Mądrości, która była mi w tej chwili bardzo potrzebna.
Patrząc w dół na ulicę, znowu dostrzegłem Aelrika, który stał nieporuszenie pomimo naporu tłumu. Choć z tej wysokości wydawał się jeszcze mniejszy, widziałem go znacznie lepiej niż poprzednio, nawet gdy mijali go przechodnie. On również mnie zauważył – zasalutował, gdy zobaczył, że na niego patrzę.
– Tak – mruknąłem do siebie. Z tego miejsca można było strzelić do cesarza i przez pomyłkę trafić stojącego za nim żołnierza. Ukląkłem przy parapecie, który biegł wzdłuż krawędzi dachu. W kamieniu widniały świeże zadrapania, a tuż przy samym murze, gdzie mech porastał zacienione szczeliny...
– Pestki? – Kapitan Waregów podążył wzrokiem za moim spojrzeniem i też to dostrzegł: na ziemi leżała garstka rozrzuconych pestek daktyli. Odrzucił głowę w tył i wybuchnął gardłowym śmiechem. Nie był to przyjemny dźwięk. – Gratulacje, Demetriosie Askiatesie – oznajmił, podnosząc jedną z pestek i podrzucając ją wolną ręką. – Znalazłeś mordercę, który strzela jak sam Ull Myśliwy i ma słabość do suszonych owoców. Niebywałe!

* * *

Kapitan nalegał, by uczestniczyć w przesłuchaniu rzeźbiarza i jego rodziny. Z pewnością nie dodawało im to animuszu, i rzeźbiarz, szczupły mężczyzna o kształtnych dłoniach, trząsł się i jąkał, zdając swą krótką relację. Przez cały ranek przebywał w warsztacie, podczas gdy jego uczniowie pracowali na górze, następnie wszyscy trzej wyszli przed dom, by oglądać procesję. Byli niepomiernie zaskoczeni, gdy chwilę później otoczyli ich Waregowie. Nie byli nawet świadkami śmierci żołnierza, choć zauważyli jakieś poruszenie po drugiej stronie ulicy. Podczas opowieści rzeźbiarz gryzł paznokcie, wykręcał palce i przysięgał, że zamknął za sobą bramę i nikt nie mógł się tu dostać w czasie jego nieobecności. Jego żona została na górze, ponieważ już wcześniej kilkakrotnie złodzieje zakradali im się do domu, nawet w dni święte, przeklętnicy. Dlatego teraz, dodał żałośnie, musi zachowywać nieustanną czujność. Słysząc to, kapitan parsknął, co z pewnością nie pomogło uspokoić rzeźbiarza.
Uczniowie mieli niewiele do dodania, choć minęło ponad pół godziny, nim to ustaliłem. Siedzieli na stołkach z posępnymi minami i nie powiedzieli mi niczego, o co wcześniej nie zapytałem, mierząc mnie przy tym nieodgadnionym spojrzeniem właściwym podrostkom. Tak, pracowali tego dnia w warsztacie, póki mistrz nie zawołał ich na dół, by obejrzeć procesję. Był dobrym człowiekiem, choć wymagał od nich ciężkiej pracy. Zapewne zamknął drzwi – nie byli pewni, ale często to robił. Bał się złodziei.
– Czy drzwi były zamknięte, gdy tu wczoraj przyszedłeś? – zapytałem kapitana, gdy już odesłałem chłopców.
– Nie wiem. Aelrik wszedł tu pierwszy.
– Możesz go o to zapytać?
Powściągliwość z pewnością nie była główną zaletą kapitana, a wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że uważa to zadanie za niegodne oficera gwardii cesarskiej. Zdawało mi się nawet, że szedł po schodach, tupiąc głośniej niż zwykle. Jednak nie zastanawiałem się nad tym długo, ponieważ do pokoju weszła żona rzeźbiarza. Młodsza od męża, miała ciemniejszą cerę i bardziej zaokrągloną figurę, choć ubrana była skromnie i naciągnęła chustkę nisko na czoło, przez co jej oczy ukryte były w cieniu. Towarzyszyło jej troje dzieci – dwie małe dziewczynki i chłopiec mniej więcej dziesięcioletni; żadne z nich nie podniosło na mnie wzroku. Za ich plecami dostrzegłem poruszenie zasłony, a gdy spojrzałem niżej – wystające spod niej zakurzone stopy rzeźbiarza. Zastanowiłem się, czy był po prostu zazdrosnym mężem, czy też nie chciał dopuścić do ujawnienia jakichś sekretów.
Postanowiłem zacząć od dość niewinnego pytania:
– Czy to wszystkie wasze dzieci?
– Troje spośród nich – mówiła tak cicho, że musiałem wytężać słuch. – Mamy jeszcze syna, który terminuje u innego rzeźbiarza, przyjaciela mego męża, i dwie zamężne córki.
– Czy wraz z dziećmi oglądałaś wczoraj procesję z okna?
Przytaknęła w milczeniu.
– Czy nie odniosłaś wrażenia, że w domu oprócz was jest jeszcze ktoś? Słyszałaś może kroki na schodach?
Potrząsnęła głową, a następnie, zniżając głos do szeptu, dodała:
– Nikomu poza rodziną nie wolno tu przebywać. Mój mąż bardzo tego pilnuje.
Mając przeciwko sobie zachowującego nieustanną czujność rzeźbiarza, zamkniętą bramę i rodzinę zgromadzoną na ostatnim piętrze, sam Odyseusz miałby trudności z wejściem do tego domu.
– A czy widziałaś lub słyszałaś coś, co mogło być dźwiękiem wypuszczonej z bliska strzały?
– Procesja przeszła z hałasem, ludzie wiwatowali i krzyczeli, choć... – zmarszczyła brwi – ...być może rzeczywiście słyszałam trzask na górze, tuż przed tym, jak upadł żołnierz. W chwili gdy cesarz mijał nasz dom.
– Trzask na górze – powtórzyłem. – Czy byłaś na dachu wczoraj rano? Może rozwieszałaś pranie, wyszłaś zaczerpnąć świeżego powietrza albo... – urwałem, słysząc na schodach ciężkie kroki – jadłaś owoce?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie wchodzimy na dach. – Zabrzmiało to jak jedno z przykazań przekazanych Mojżeszowi na kamiennych tablicach. – Bawią się tam ulicznicy i włóczędzy. Inni sprzedawcy i rzemieślnicy wpuszczają ich, chociaż nie powinni. Nasze wyjście jest zawsze zamknięte.
Hałas na schodach osiągnął apogeum i kapitan Waregów wkroczył do pokoju, prawie zrywając przy tym zasłonę.
– Brama była zamknięta – rzucił krótko, po czym odwrócił się do skulonych ze strachu dzieci i ich matki. – Powiedzcie mi, czy lubicie daktyle?

* * *

– Ktokolwiek wystrzelił ten pocisk, musiał się wspiąć po schodach w innym budynku i przejść po dachach – wyjaśniłem kapitanowi. Byliśmy znów w warsztacie – ja w zamyśleniu przechadzałem się po pokoju, wzbijając w powietrze chmury kościanych obrzynków. Kapitan opierał się o stół i bawił się dłutem, które wyglądało w jego rękach jak zabawka.
– A teraz spędzisz resztę dnia, przepytując każdego sprzedawcę przy tej ulicy, czy aby nie widział straszliwego zabójcy, kiedy wspiął się po schodach ze swą mityczną bronią i garścią daktyli?
Pomyślałem nad tym przez chwilę.
– Nie – zdecydowałem. Za trzy sztuki złota dziennie zadanie to wydawało się poniżej mojej godności, Chrysafios nie chciałby przecież, abym w ten sposób marnował swój czas pracy. – Ty to zrobisz.
Twarz kapitana przybrała głębszy odcień czerwieni. Jednym ruchem wbił dłuto głęboko w stół. Zaostrzony czubek pękł od uderzenia.
– Powodzenia, mistrzu Askiatesie – ryknął, rzucając w kąt zepsute narzędzie. – Waregowie przysięgali, że będą bronić cesarza i niszczyć jego wrogów. Walczyłem u jego boku w dziesiątkach bitew, gdzie krew płynęła jak rwąca rzeka, a padlinożerne ptaki ucztowały przez wiele tygodni. Nie będę chodził i prosił kupców, żeby opowiadali mi bzdury.
Miliony drobinek kurzu i kości słoniowej wirowały w powietrzu w blasku wpadającego przez okna słońca, gdy patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Kapitan wpatrywał się we mnie z wściekłością, jego dłoń odruchowo powędrowała do maczugi przy pasie. Wytrzymałem jego spojrzenie, choć czułem, jak napinają mi się mięśnie ramion. W kruchej ciszy, jaka zapadła między nami, nagle zabrzmiał odgłos stłumionego kichnięcia.
Obaj odwróciliśmy się w stronę schodów. Tam, na najniższym stopniu siedziała najmłodsza córka rzeźbiarza i żuła kosmyk czarnych włosów. Wytarła nos rękawem i dalej mięła w dłoniach spódnicę, patrząc na mnie nieśmiało.
– Ja byłam wczoraj na dachu – powiedziała cicho. – Mama mi nie pozwala, ale byłam.
Słysząc to proste zdanie, omal nie przeskoczyłem przez cały pokój, ale zachowałem dość rozsądku, żeby podejść do niej wolno, z przyjacielskim uśmiechem na twarzy. Ukląkłem przed nią, tak że nasze twarze prawie się zrównały, pogłaskałem jej dłoń i odgarnąłem kilka kosmyków z twarzy.
– Byłaś na dachu? – powtórzyłem. – Jak masz na imię?
– Miriam – bąknęła, wpatrując się we własne dłonie.
– I kogo widziałaś wczoraj na dachu, Miriam? – Chociaż starałem się przybrać lekki, pogodny ton, wyraz mojej twarzy musiał zdradzać, że każdy mięsień napiąłem w oczekiwaniu.
Na próżno; dziewczynka potrząsnęła głową i zachichotała cicho.
– Moich przyjaciół – powiedziała. – Bawimy się razem.
– Twoich przyjaciół? – powtórzyłem jak echo. – Inne dzieci? A może widziałaś też mężczyznę, takiego z łukiem i strzałą? Żołnierza? Takiego jak on? – Wskazałem na stojącego za mną Warega.
Znów potrząsnęła głową, tym razem gwałtowniej.
– Nie. Nie jak on. Bawiliśmy się. Wtedy mama mnie znalazła i była zła. Uderzyła mnie. Nabiła mi siniaka. – Próbowała podkasać sukienkę, żebym mógł zobaczyć, ale pospiesznie wygładziłem ją z powrotem. Na prawdziwość pewnych zeznań nie potrzebowałem dowodów.
– Kiedy to było? Zanim zaczęła się procesja?
Przez chwilę myślała w skupieniu.
– Nie. Uderzyła mnie, a potem oglądałyśmy pana w czerwonym ubraniu.
Wydawało się, że chce jeszcze coś dodać, ale w tej samej chwili jakiś głos z góry zawołał ją po imieniu – jej matka zdawała się teraz o wiele mniej potulna, niż podczas rozmowy ze mną. Miriam zerwała się na równe nogi, przytknęła palec do ust i pobiegła na górę. Jej bose stopy nie wydawały żadnego dźwięku, uderzając o kamienną posadzkę.
– Cóż. – Kapitan skrzyżował ręce na piersi szerokiej jak beczka. – Strzela z szybkością błyskawicy, jada daktyle i jest niewidzialny. Jak się tropi niewidzialnego człowieka, Askiatesie?
– Wychodzę – rzuciłem, ignorując jego docinki. – Muszę teraz odszukać kilku ludzi.
– Ale nie niewidzialnych ludzi? – Z pewnością uważał, że to bardzo zabawne.
– Nie niewidzialnych.
– Aelrik i Swen pójdą z tobą. Eunuch rozkazał, abyśmy strzegli cię przez cały czas.
– To niemożliwe. – Byłem ciekaw, czy Chrysafios rzeczywiście chciał mnie strzec przed niebezpieczeństwem, czy tylko pilnować, bym nie uciekł. – Ludzie, których zamierzam odwiedzić, nie ujawniają swoich sekretów w obecności strażników pałacowych.
Ani, dodałem w myślach, nie gustują w ich towarzystwie.
Spodziewałem się, że kapitan zaprotestuje albo wspomni, że ludzie unikający strażników to ci, którzy powinni ich jak najszybciej spotkać, ale wzruszył tylko ramionami.
– Jak uważasz – burknął. – Ale pamiętaj, żeby zdać eunuchowi raport przed zmrokiem. Inaczej straż cię zatrzyma i każe wychłostać za włóczenie się po nocy.
Jak zauważyłem, ta myśl wcale go nie zmartwiła.



Dodano: 2008-07-30 13:53:11
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS