„Drapieżcy” Grahama Mastertona to kolejne wznowienie jednej z lepszych powieści brytyjskiego autora horrorów. Książka powstała na początku lat 90., kiedy Masterton miał jeszcze ochotę pisać, a nie tylko produkować kolejne powieści i zbiory opowiadań. I chociaż sama fabuła przypomina inne jego „dzieła”, czyta się ją znacznie przyjemniej.
Początek jest klasyczny. David Williams wraz z siedmioletnim synem przyjeżdża do małego miasteczka, gdzie ma zająć się remontem starej i opuszczonej posiadłości. Oczywiście dom ma swoją mroczną tajemnicę. Oczywiście główny bohater spotka ponętną dziewczynę, z którą będzie uprawiał seks. Oczywiście nie obędzie się bez rozpruwania żołądków i obdzierania żywcem ze skóry. Oczywiście.
A i tak „Drapieżcy” biją na głowę wszystkie nowe książki Mastertona. Przede wszystkim powieść broni się fabułą, która jak na standardy angielskiego pisarza zadziwia powiewem świeżości. Autorowi udało się bowiem całkiem pomysłowo połączyć wątki rodem z prozy Lovecrafta (Starzy Bogowie), mitologii sumeryjskiej (zigguraty), angielskiego folkloru, a nawet dodać wątek ekologiczny. Warto również zwrócić uwagę, że pisarz na początku książki, zamiast epatować od razu klimatami rodem z filmów gore, stopniowo dawkuje napięcie i poczucie zagrożenia. Nie jest to może żadne mistrzostwo świata, niemniej prezentuje się całkiem dobrze.
Na plus „Drapieżców” zapisałbym także postaci. Podobnie jak w przypadku fabuły Masterton nie stworzył żadnej nowej jakości, jednak bohaterowie sprawiają wrażenie dużo mniej „papierowych” niż w jego ostatnich „dziełach”. Chociażby David Williams - rozwodnik, który stara się za wszelką cenę zarobić na utrzymanie siebie i syna. Wydarzenia, w których bierze udział, przerastają go i dlatego za wszelka cenę szuka pomocy – czy to u księdza, czy na policji. Ale kiedy przyjdzie mu samemu stawić czoło niebezpieczeństwu, nie zawaha się, by ratować najbliższych. Jak dla mnie całkiem racjonalne i logiczne zachowanie. Inna sprawa, że chyba nikt o zdrowych zmysłach nie czekałaby na kolejne trupy, tylko szybko ewakuował się z przeklętego domu. Szkoda, że pozostałe postaci są nakreślone znacznie grubszą kreską i niekiedy sprawiają wrażenie raczej manekinów niż postaci z krwi i kości.
Warto zastanowić się, czy aby nie sięgnąć po tę książkę, jeszcze z jednego powodu – postać Brązowego Jenkinsa. Coby nie mówić, Masterton sporą dozę wyobraźni posiada i spod jego pióra często lęgną się barwne kreatury. Wystarczy wspomnieć Zielonego Wędrowca i jego świtę („Ciało i krew”), hybrydę człowieka i karalucha („Dziecko ciemności”) czy tytułowych „Bezsennych”. Tym razem mamy do czynienia z istotą będącą, wedle słów samego autora, „karykaturą ludzkiego ciała i karykaturą zwierzęcia, od której zalatywał słodki odór zgnilizny”. Przebiegły i bezwzględny, a na dodatek uzbrojony w ostre jak brzytwa pazury, gwarantuje niemałą dawkę wrażeń i krwi.
Minusy książki – jak to u Mastertona – schematyzm i przewidywalność. Np. łatwo domyślić się, która postać straci życie. Dobre wrażenie, jakie pozostawia książka, psuje również kiepskie zakończenie rodem z tasiemcowych horrorów.
„Drapieżcy” udowadniają, że Graham Masterton, jeśli chce, potrafi napisać w miarę zajmującą powieść. Zatem jeśli chcemy zapoznać się z jakąś jego książką, może zamiast kupować jego najnowsze „dzieła”, lepiej sięgnąć po „Drapieżców” lub jakieś inne wznowienie starszych powieści Brytyjczyka.
Ocena: 6/10
Autor:
Adam "Tigana" Szymonowicz
Dodano: 2008-06-01 12:30:27