Publikacja recenzji powieści Jerzego Pilcha w portalu poświęconym literaturze fantastycznej może nieco dziwić. Jednakże w prozie Pilcha już wcześniej pojawiały się elementy nadprzyrodzone i surrealistyczne, a w „Marsz Polonia” jest ich wyjątkowo dużo. Śmiało więc można uznać, że książka znajduje się w kręgu zainteresowań czytelników fantastyki – jeśli nawet nie tyle za sprawą samej treści, co wykorzystywanych narzędzi.
Początek nie zaskakuje. Powieść zaczyna się od litanii miłosnych podbojów i gorących romansów, jakie były udziałem narratora, którą to rolę w tym przypadku pełni sam autor. Można by powiedzieć: typowy Pilch. Nic nie zwiastuje tego, co nastąpi w późniejszej części powieści. Dopiero gdy bohater wsiada do autobusu jadącego na przyjęcie do niejakiego Bezetznego, zaczyna się właściwa akcja książki.
Jerzy Pilch w najnowszej książce ironicznie przedstawia polską rzeczywistość. Punkt wyjściowy jest prosty: konfrontacja nowoczesnych (żeby nie powiedzieć: zachodnich) trendów z Polską tradycyjną, katolicką, zaściankową. Pierwszą grupę uosabiają oligarchowie na przyjęciu u Bezetznego, a drugą przedstawiciele rzemiosła i wsi. To między nimi właśnie toczy się rozgrywka o przyszłość kraju i narodu. Podobnie jak chociażby Wyspiański pod postacią metaforycznego rautu, balu przedstawia otaczającą nas rzeczywistość, siły i mechanizmy działające wszędzie dookoła.
Na kartach „Marsz Polonii” jak w fotoplastikonie przewijają się postaci z pierwszych stron gazet. Część, jak na przykład generał Jaruzelski, występują pod własnymi nazwiskami; inni – skrywają się pod pseudonimami (chyba każdy domyśla się w postaci gospodarza naczelnego tygodnika NIE), a część opisywana jest barwnymi określeniami, jak na przykład drugorzędna piosenkarka z pierwszorzędnym biustem. Czasem pojawiają się również postaci będące kompilacją kilku różnych osób, bądź też mające na celu uosabiać jakieś cechy czy przywary narodowe.
Każda z postaci ma swoje własne racje i poglądy, stara się przeciągnąć bohatera (i wszystkich innych) na swoją stronę. Przekonać do jedynej słusznej – w jej mniemaniu rzecz jasna – wizji rzeczywistości i obrazu Polski w przyszłości.
Pilch nie szczędzi złośliwości nikomu. Piętnuje przywary indywidualne i ogólnonarodowe. Nie oszczędza nawet siebie – rzadki przykład tak głęboko idącej autoironii i krytycznego spojrzenia na własną osobę. Autor celnie punktuje wady byłego i obecnego systemu. Ukazuje przemiany społeczne i kulturowe w krzywym zwierciadle, uwydatniając negatywne ich aspekty. Nie obyło się też bez nieco obrazoburczej, z punktu widzenia osób religijnych, groteski teologicznej połączonej z kultem jednostki.
Nie można odmówić autorowi sprawności pisarskiej. Za każdym razem jedno zdanie płynnie przechodzi w drugie. W dialogach jest rytm i życie, a fraza zachwyca. Przez książkę się płynie, zwiedzając wszystkie zatoki i meandry fabularne (czy raczej: aksjologiczne), jakie stworzył Pilch. Jednakże nie można pominąć faktu, iż podczas tej żeglugi pojawiają się też mielizny spowodowane zbyt dużą ilością wątków i kwestii, które chciał poruszyć autor. Miejscami na karty książki wkrada się chaos, a niektórym elementom poświęcono zbyt mało uwagi. Po części można to wytłumaczyć surrealistyczną formą opowieści, lecz mimo wszystko drobny niedosyt pozostaje.
Kontynuując wodną metaforę: lektura „Marsz Polonii” to skok na dosyć głęboką wodę. Autor nie ułatwia czytelnikowi odbioru powieści, celowo maskując niektóre przekazy, zaciemniając obraz poprzez liczne dygresje i skakanie między wątkami. Wymusza na czytelniku uważną lekturę i refleksję; może nawet polemikę, jako że wiele jego tez jest kontrowersyjnych. Jeśli nawet jednak czytelnik z Pilchem się nie będzie zgadzał, satysfakcja z lektury pozostanie.