NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Moon, Elizabeth - "Walka z wrogiem"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Moon, Elizabeth - "Wojny Vattów"
Tytuł oryginału: Engaging the Enemy
Data wydania: Maj 2008
ISBN: 978-83-7418-181-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 400
Cena: 33,90 zł
Rok wydania oryginału: 2006
Tom cyklu: 3



Moon, Elizabeth - "Walka z wrogiem" #3

ROZDZIAŁ TRZECI
Ky połączyła się z Garym Tobai i ujrzała na ekranie rozszerzone oczy Stelli.
– Zamierzasz mnie zostawić? A jeśli mnie zamkną? – zapytała. – Bo niby czemu nie?
– Nie dowodziłaś, kiedy zaatakował nas Osman, nie ty podejmowałaś decyzje, ani nie brałaś udziału w samych wydarzeniach.
– Miałam worek na głowie i byłam związana... – przypomniała Stella. – Jeżeli to nie jest współudział...
– Ja to wiem i ty to wiesz, ale oni nie. I nie muszą. Jesteś moją kuzynką. Jesteś Vattą – albo Constantin, nie dbam o to, jakiego nazwiska tutaj używasz – i wykonywałaś moje rozkazy. Mogę mianować cię swą przedstawicielką do spraw finansowych – zbierzesz należności od uczestników konwoju i zapłacisz Mackensee. Wstawią się za tobą. Powinno wystarczyć ci na dalszą podróż...
– O ile nie wsadzą mnie do więzienia – mruknęła ponuro Stella. – Nie byłby to pierwszy raz, gdy sąd karze niewinnego, nie mogąc schwytać winowajcy. – Po czym dodała innym tonem: – Przepraszam. Oczywiście, wcale nie miałam na myśli, że ty jesteś winna. Chodziło o to, co myślą lub mogą pomyśleć oni.
– W porządku – odparła Ky. – Niemniej, potrzebuję tutaj kogoś, kto zajmie się kwestiami finansowymi, a obecnie to ty reprezentujesz finanse naszej rodziny.
– Quincy mówi, że potrzebujemy pilota – oznajmiła Stella. – Albo będziemy musieli wziąć kogoś od nich.
– Weź jednego z nich. To zmniejszy podejrzenia. Przynajmniej wobec ciebie. Pogadam z Mackensee i pozostałymi.

* * *

– Mam nadzieję, iż nie miała pani nic przeciwko temu, że powiadomiliśmy ich o liście kaperskim – powiedział Johannson, kiedy połączyła się z okrętem Mackensee. – Tutejsi myśleli, że jest pani Osmanem, próbującym nowej sztuczki, względnie kimś z załogi, bądź jego krewnym. Próbowałem przekonać ich, że prawo jest po pani stronie, ale zaczęli podejrzewać nas. – Miał minę, jakby trzymał zdechłego szczura za ogon. – Sądziłem, że list kaperski przyda pani wiarygodności, lecz najwyraźniej tak się nie stało.
– Rozumiem – odparła Ky. Naprawdę rozumiała, ale to wcale nie poprawiało jej humoru. – Był krewnym – dalekim i niepożądanym. Przynajmniej nie miał dzieci. – O których by wiedzieli, pomyślała nagle. A co, jeśli miał? Jakież monstrum wychowałby ktoś pokroju Osmana? Czy będzie ścigana przez jego dzieci? Odepchnęła te myśli, by zająć się bardziej palącym problemem. – Obecnie bardziej martwię się o Stellę. Czy posłanie jej na dół jest bezpieczne, czy może wtrącą ją do więzienia?
– Wątpię, aby ją zatrzymali – odrzekł Johannson. – Zdołałem wydobyć od nich, że nie są uprzedzeni do Vattów w całości, a Gary’ego Tobai nie uznają za zagrożenie. Figuruje w ich rejestrach jako pełnoprawny statek Vattów. Może dokonają bardziej szczegółowej inspekcji niż zwykle. Mam nadzieję, że usunęła pani te miny...
Zapomniała o nich. Ktokolwiek wejdzie na pokład – a już zwłaszcza każdy dokonujący inspekcji ładowni – zobaczy zarówno miny, jak i ślady, że jedna z nich wybuchła w środku.
– Nie – przyznała się. – Nie miałam szansy.
Skubnął dolną wargę.
– Hmmm. To może być problem. A statek potrzebuje napraw, prawda? Jeśli pani – to jest: pani kuzynka – zdoła dotrzeć do następnego portu, to być może byłoby to najrozsądniejsze rozwiązanie.
– Musimy odebrać należności od reszty konwoju, żeby wam zapłacić – przypomniała mu Ky. – Umowę zawarli Vattowie, więc Stella może to zrobić – na przykład zakładając konto. Poza tym, potrzebują zapasów.
– Aha. Ale czy napraw trzeba dokonać przed kolejnym transferem?
– Zapytam naszego inżyniera, ale prawdopodobnie nie. Lecz Stella będzie potrzebowała liczniejszej załogi. Teraz brakuje jej ludzi; nie ma nawet pilota na pokładzie.
Johannson wydał z siebie westchnienie – coś pomiędzy rezygnacją a irytacją.
– Możemy wypożyczyć jej jednego, żeby wylądował, niemniej, ma pani rację – będzie kogoś potrzebować. – Żadne władze portowe nie wpuszczą statku bez licencjonowanego pilota na pokładzie.
– Legalne wprowadzenie jej do doku byłoby wielką pomocą – uznała Ky. A pilot Mackensee nie wałęsałby się po statku, odkrywając miny, których nie miała szansy usunąć.
– Przypuszczam, że moglibyśmy potwierdzić, iż wypożyczyliśmy pani te miny – oznajmił Johannson. – Choć nie wyjaśnia to zniszczeń...
– Może ich nie zauważą – odparła Ky. – Gdyby zdołała wylądować i załatwić sprawy finansowe... Na statku panuje bałagan, lecz żadna z napraw nie jest niezbędna.
– Nie może sprzedać nic podejrzanego – doradził Johannson. – To wywołałoby żądanie przeprowadzenia kontroli ładowni. Załadunek... cóż, może posłużyć się do tego własną załogą, jeśli jednak wymagać to będzie udziału nowych ludzi, których nie jest pewna... – Westchnął ponownie. – Chciałbym zaoferować pomoc w sprawdzeniu kandydatów, ale nie mogę. Już przekroczyłem nasze regulacje. Naprawdę stawia ją pani w bardzo trudnej sytuacji.
Ky zastanawiała się, czy byłby choć w połowie tak współczujący, gdyby to ona była na miejscu ślicznej Stelli.
– Przykro mi – powiedziała, pomimo wrażenia, że ostatnimi dniami nie robiła niczego innego, prócz przepraszania.

* * *

Stella Vatta udała się na poszukiwanie Quincy; starsza inżynier grzebała przy panelach kontrolnych. Stella nie miała pojęcia, co tamta robiła, ani o to nie dbała.
– Myślę, że Ky zwariowała – oznajmiła.
Quincy podniosła wzrok.
– Wątpię, ale co tak cię niepokoi?
– Nie zamierza tutaj lądować. Nalegają na osądzenie przejęcia okrętu Osmana, a Ky upiera się, że to własność Vattów, skradziona i odzyskana jako łup. Uważa, że czyni to okręt jej własnością w dwójnasób. Oni nie zgadzają się, a ona mówi, że zamierza stąd odlecieć. To szaleństwo. Zostawianie mnie tutaj ze statkiem, o którym nic nie wiem...
Quincy obrzuciła ją twardym spojrzeniem, bynajmniej nie współczującym, na jakie liczyła.
– Od jak dawna jesteś na pokładzie? Mianowała cię kapitanem dziesiątki dni temu...
Stella potrząsnęła głową.
– Próbowałam, ale brakuje mi wiedzy o statkach. Poza tym, nawet gdybym wiedziała wszystko o tej jednostce, to nadal nie daje jej prawa do czmychnięcia stąd i zostawienia mnie...
– Możemy polecieć z nią – zauważyła Quincy.
– Nie pozwala. Twierdzi, że mamy zostać tutaj i zająć się rozliczeniami z konwojem i Mackensee.
Quincy uniosła brwi. Stella pokiwała głową.
– Teraz rozumiesz, o czym mówię? Wyobrażam sobie, co powie reszta kapitanów. I Mackensee. Zostawia mnie, żebym posprzątała po bałaganie, jakiego narobiła...
– Masz wykształcenie finansisty, prawda? – zapytała Quincy.
– No cóż, tak, ale...
– Naprawdę uważasz, że temu nie podołasz?
– No cóż, nie, ale...
– Czyli wie, że poradzisz sobie z tym i zleca ci zadanie, które możesz wykonać. Niefortunnie się składa, że musi odlecieć i przyznaję, iż czułabym się lepiej, gdyby była w okolicy... – Jej ton sugerował absolutny brak przekonania do kompetencji Stelli. – ...ale nie uważam sytuacji za tak złą, jak ją przedstawiasz.
Stella zagapiła się na starszą kobietę.
– Ty... zgadzasz się z nią?
– Nie ma znaczenia, czy zgadzam się z jej decyzjami, czy nie. Ważne, że uratowała nas – i statek – dwa razy, co według mnie jest godne szacunku. Poprosiła cię o zrobienie czegoś, co jesteś w stanie zrobić...
– Już to zrobiłam – wtrąciła Stella.
– To dobrze. Ponieważ właśnie to jest ważne. Gdyby poprosiła cię o stoczenie bitwy w kosmosie, uznałabym ją za szaloną. Gdyby kazała ci własnoręcznie wprowadzić statek do doku, wiedziałabym, że zwariowała. Ale poproszenie cię o porozmawianie z kapitanami statków i zajęcie się finansami? Dla kogoś takiego, jak ty, to powinna być bułka z masłem. – Spojrzenie, jakim obrzuciła ją Quincy, wyraźnie wskazywało, jakich walorów – zdaniem starszej kobiety – Stella użyje wobec kapitanów. Dziewczyna poczuła, jak gotuje się w niej krew.
– Nawet nie mamy pilota – zauważyła, starając się utrzymać spokojny ton głosu. – To niezgodne z prawem. Musimy mieć pilota, żeby wylądować.
– I wystartować – przypomniała jej Quincy. – Lecz w większych portach, takich jak ten, zawsze są jacyś piloci do wynajęcia. Możemy poprosić o takowego, żeby zadokować, a byłabym wielce zdumiona, gdybyś nie zdołała potem wynająć załogi, jaka tylko ci się zamarzy.
– Myślisz, że nie będą zadawać pytań? – rzuciła Stella. Quincy popatrzyła na nią bez zrozumienia. – O uszkodzenia – ciągnęła dziewczyna. – Genialna Ky omal nie wywaliła dziury w statku, prawie wyrzucając nas w próżnię.
– Uszkodzenia nawet nie zbliżyły się do kadłuba – zauważyła Quincy. – Poza tym, nie ma powodów, dla których wynajęty pilot miałby łazić po ładowniach.
– Miejmy nadzieję, że nie mają wrażliwego nosa – mruknęła Stella. Według niej w korytarzu awaryjnym nadal unosił się swąd mięsa, choć inni twierdzili, że wielokrotnie go czyścili i nie została najmniejsza plamka po krwawym końcu Osmana. Ona jednak była pewna, że wciąż znajdowały się tam śladowe ilości krwi, które biegli sądowi z łatwością wykryją. Nie wspominając już o pewnym makabrycznym pakuneczku w lodówce – Ky chciała zachować próbkę tkanki, by w razie potrzeby móc udowodnić tożsamość.
Quincy oparła się o gródź i splotła ramiona.
– Widzę, że jesteś zaniepokojona, Stello, lecz dla dobra Vattów musisz się z tym uporać. Ty i Ky musicie działać razem – to nasza jedyna nadzieja.
– Chciałam z nią współpracować – oznajmiła Stella. – Ale ona nie współpracuje ze mną: robi, co chce i oczekuje, że będę za nią szła, jak... jak ten idiotyczny szczeniak. – Quincy otworzyła usta, lecz Stella nie zwróciła na nią uwagi, dając upust długo wstrzymywanej złości. – Nie jestem jej zwierzątkiem, ani nawet młodszą siostrą. Jestem starsza od niej i dłużej podróżowałam po wszechświecie, a ona traktuje mnie jak szeregowego pracownika, a nie jak koleżankę, czy członka rodziny!
– To nie fair...
– Masz rację: to nie fair. – Stella wiedziała, o co chodziło Quincy, niemniej, pokręciła głową i ciągnęła: – Wszystkim, co robi, wpędza nas tylko w jeszcze większe kłopoty. Zupełnie, jakby chciała tych kłopotów, pragnęła zagrożenia. Podejrzewam, że to lubi; prawdopodobnie dlatego właśnie poszła na Akademię. Lecz nie jest to metoda na odbudowywanie interesu!
– Ocaliła ci życie – powiedziała Quincy równie głośno, jak Stella. – Ocaliła życie nam wszystkim. Mogłabyś przynajmniej okazać jej odrobinę wdzięczności!
– Wdzięczności za zostawienie mnie bezradną z workiem na głowie, a potem za usmażenie implantu impulsem elektromagnetycznym? Nie sądzę. Gdyby miała wystarczająco dużo rozumu, by posłuchać tamtego dowódcy Mackensee i zostawić Osmana w spokoju...
– To byłby tam nadal i ścigał nas – wycedziła Quincy. – Naprawdę myślisz, że nie doniósłby o naszym przelocie przez tamten system swoim sojusznikom? Naprawdę myślisz, że byłoby lepiej, gdyby to Osman pozostał na tamtym okręcie, a nie Ky? Rusz głową, Stello! Jesteś za mądra na coś takiego.
Gniew opadł, lecz nie całkowicie.
– Jest jeszcze Rafe – rzuciła. – Weszła z nim w jakąś relację; czuję to. A on jest niebezpieczny; Ky nie ma bladego pojęcia, jak bardzo.
– A ty masz – mruknęła Quincy z przekąsem. – Nie próbuj mnie oszukać, młódko – widziałam w życiu zbyt wiele zazdrości, by nie rozpoznać jej, stojącej przede mną z zaczerwienioną twarzą. Wolałabyś, żeby Rafe był z nami z twojego powodu, a nie Ky. Twoje serce przyspiesza o piętnaście procent, kiedy na ciebie patrzy.
– Nieprawda – zaprzeczyła bez przekonania Stella. – Odeszłam od Rafe’a wiele lat temu...
– A teraz znowu na niego wpadłaś. Zgadzam się, że jest niebezpiecznym mężczyzną, lecz nie doceniasz Ky, jeśli uważasz, iż zrobi jakieś głupstwo, zaślepiona jego osobą. To nie ona...
– Och, na litość boską, nie wywlekaj tego znowu – wybuchła Stella. – To było ponad dziesięć lat temu i nigdy więcej tak nie postąpiłam.
– Przepraszam – mruknęła Quincy i zaczerwieniła się.
– A martwię się dlatego, że ma mniej doświadczenia ode mnie – dodała Stella, starając się odzyskać pozycję.
– Cóż, nie musisz. Przynajmniej nie w tej kwestii. Lepiej pomyśl, co zrobi, jeśli odwrócisz się do niej plecami, nie umiejąc z nią współpracować.
– Nie mam pojęcia, jak mamy współpracować, skoro nawet jej tu nie ma. – Stella wiedziała, że zabrzmiało to żałośnie, lecz nadal tak się czuła. Co więcej, wciąż wyczuwała w sobie tę lodowatą, przepastną pustkę i olbrzymi strach, jaki ogarnął ją, kiedy podczas ataku Osmana leżała związana z omotaną głową w kabinie Ky. Owszem, zgłosiła się na ochotnika, żeby Ky mogła swobodnie działać, nie spodziewała się jednak tego wrażenia bezradności i bezbronności. Inni wiedzieli, co się działo; mogli coś zrobić, a ją zostawili bez żadnych wskazówek. Nie wiedziała nawet, kto wszedł do kabiny, zanim jej nie uwolniono.
W jej umyśle ten strach zlał się z kolejnym, kiedy Ky rozkazała nagle wszystkim założyć skafandry, a sama udała się rozprawić z Osmanem. Nikt nie wiedział, co się działo, dopóki Ky nie zrobiła czegoś – lub rozkazała komuś – odpalić jedną z min elektromagnetycznych. Impuls powalił wszystkich. Znów była bezradna, tym razem na unieszkodliwionym statku, podczas gdy Ky – jedyna przytomna i pełnosprawna osoba na pokładzie – zabiła Osmana.
Nie mogła zapomnieć – nigdy nie zapomni – krwi i smrodu, który towarzyszył Ky. Kylara, jej młodsza kuzyneczka, chluba rodziny, marzycielka... po starciu z Osmanem wyglądała jak ohydne monstrum. Nawet po wzięciu prysznica i przebraniu się, coś do niej przylgnęło, jakaś esencja zabójcy. Zupełnie, jakby wchłonęła część Osmana, jego brutalność, rozkosz czerpaną z dominowania i sprawiania bólu innym... Nie mogła w to jednak do końca uwierzyć. Nie Ky. A jednak...
– Ona się zmieniła, Quincy – powiedziała. – Zanim zdobyła tamten okręt, była ucieleśnieniem Vattów: nad wszystko stawiała rodzinę i firmę. Nie interesował jej list kaperski; wierzę, iż wcale nie zamierzała go użyć. Zmieniło ją wejście w posiadanie takiego okrętu, z tą całą bronią i wyposażeniem.
– Uważasz, że nie dba o rodzinę? Po tym, jak chroniła ciebie i Toby’ego?
– Po uprzednim wpędzeniu nas w niebezpieczeństwo – zauważyła Stella, lecz już bez poprzedniego żaru. – Boję się, że poleci za piratami w jakiejś szalonej próbie zemsty. I zabierze Toby’ego. Zginą oboje.
– Nie wydaje mi się – odrzekła Quincy. – Byłam z nią dłużej niż ty. Nie zabiera się za coś, z czym mogłaby sobie nie poradzić i nie uważa, że jednym okrętem może pokonać całą flotę.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz – mruknęła Stella. Po wybuchu czuła się wyczerpana i skłonna do łez. Nie rozpłacze się przy tej kobiecie. Była pewna, że Quincy uznałaby to za próbę manipulowania nią. – Lepiej pójdę powiadomić resztę...
– Przynajmniej tych, którzy nie usłyszeli twoich krzyków – rzuciła cierpko Quincy.
– Tak. Cóż, muszę porozmawiać z Mackensee i kapitanami z konwoju oraz stacją, rzecz jasna i z załogą.

* * *

Stella przyjrzała się swej nielicznej załodze, zgromadzonej w salce rekreacyjnej, wzruszyła ramionami i przekazała im słowa Ky.
– Nie mamy wielkiego wyboru – zakończyła. – Ky nie może wylądować na stacji, bo utknie na długi czas w prawniczych procedurach; uważają ją za piratkę.
– To śmieszne – wyrwało się Alene.
– Może brzmieć śmiesznie, lecz oni traktują to bardzo poważnie. Dla naszego dobra musimy wydawać się tak bezbarwni i nieinteresujący, jak to tylko możliwe. Czysty biznes. Chłodny profesjonalizm. Nie wiemy, na przykład, czy ktoś nadal poluje na statki Vattów i członków rodziny, musimy więc zachować ostrożność. Nie szukamy kłopotów. – Po czym dodała, nim ktoś zdążył zadać jakieś niewygodne pytanie. – Potrzebujemy pilota, żeby zadokować; sprawdzę, czy uda się kogoś wynająć. Na stacji uzupełnimy załogę, również o pilota na stałe. Jeśli któreś z was chciałoby opuścić tutaj statek, proszę o poinformowanie mnie o tym na co najmniej jeden dzień standardowy naprzód, żebym zdążyła przygotować dokumenty. Alene, zacznij przeglądać listy ładunków, żeby sprawdzić, czy mamy coś, co dałoby się tutaj sprzedać.
– Co z tymi rzeczami w ładowni? – zapytała Alene.
– Jakimi rzeczami? – Nie wieźli przecież żadnej kontrabandy, o której Stella by wiedziała.
– Minami – sprecyzowała Alene. – Tymi, które przyszły na pokład jako środki czystości. Nie możemy pozwolić, żeby zobaczyli je celnicy, bo nas zapuszkują.
Stella omal o nich zapomniała. Na samą myśl o nich zrobiło się jej niedobrze. Paskudztwa, groźne nawet, kiedy tak sobie leżały na pokładzie.
– Schowajcie je do kontenerów i umieśćcie w ładowni numer dwa, razem z ładunkami o określonym porcie przeznaczenia. Resztę towarów możemy przehandlować.
– Kapitan... kapitan Vatta... coś z nimi zrobiła po wypakowaniu, pamiętasz? Myślisz, że ruszanie ich jest bezpieczne?
Kolejna nie zakończona sprawa, jaką Ky jej zostawiła. Stella zastanawiała się, jak ma zapytać Ky o miny, nie ujawniając podsłuchującym uszom, że to były miny.
– Porozmawiam z Ky – oznajmiła. – Chyba, że ty wiesz, Quincy? – Lecz kobieta tylko pokręciła głową. – W takim razie – ciągnęła Stella – czy jest coś jeszcze, o co powinniśmy zapytać Ky? Zmieniła kurs i za parę godzin komunikacja będzie utrudniona.

* * *

Stella uznała, że niemożliwym było zapytać, czy miny należało rozbroić i jak to zrobić, bez dawania postronnym do zrozumienia, że coś ukrywały.
– Muszę zapytać cię o ten ładunek, który... eee... był wykorzystany podczas ataku. Jak pamiętasz, otworzyliśmy część skrzyń, kiedy próbowaliśmy... zbudować jakieś barykady i... część z tych przedmiotów może być teraz niebezpieczna.
– Masz na myśli... och – mruknęła Ky. Na jej obliczu pojawiły się jakieś emocje – konsternacja lub skupienie. – Eee... nikt ich nie ruszał, prawda?
– Nie. Pytanie brzmi...
– Cóż, oczywiście, chcesz sprawdzić i usunąć wszystko... eee... co zostało uszkodzone podczas ataku Osmana i przygotować teren pod naprawy. Rozumiem.
– Przypominam, że nikt z mojej obecnej załogi nie zna się na tym szczególnym typie...
– Tak, tak – przerwała jej Ky. – Quincy byłaby chyba najlepsza, biorąc pod uwagę techniczny charakter części z tych przedmiotów. Jest dostępna?
– Siedzi w ładowni. Przełączę rozmowę – zaproponowała Stella. Typowe dla Ky: nawet nie pozwalała jej dokończyć zdania. Wywołała Quincy na sąsiedni ekran i włączyła ją do rozmowy.
– Quincy – zaczęła Ky – martwią cię przedmioty, które zabraliśmy na pokład w Lastway od tamtej firmy zaopatrzeniowej – środki czyszczące, dezodoranty i inne?
Quincy uniosła brwi, po czym zrobiła opanowaną minę.
– Tak jest, kapitanie. Jak sobie pani przypomina, podtrzymanie środowiska uznało, że część kanistrów mogłaby przydać się do obrony statku. Zastanawiam się jednak, czy substancje żrące nie spowodują wycieku lub skażenia powietrza.
– Słusznie. I nie masz już Mitta; chyba on się tym zajmował. Zapytam go. – Odcięła dźwięk, lecz Stella widziała, jak obraca się ku innemu urządzeniu, prawdopodobnie połączonemu z sekcją podtrzymania środowiska Pięknej Kaleen. Czy ktoś mógłby naprawdę uwierzyć, że próbowali wykorzystać kanistry z dezodorantem jako broń?
Ky przywróciła fonię.
– Mitt mówi, że to jedynie kwestia upewnienia się, czy wieczka są mocno zakręcone. Jest tam zatrzask... urządzenie zamykające znajduje się z boku.
– Widziałam – potwierdziła Quincy. – Jest tam jakiś znacznik stanu?
– Tak... Gdzieś powinny być instrukcje. Powinien być ciemny lub zielony, nie pomarańczowy.
– Myśli pani, że Mitt mógł przypadkowo zabrać te instrukcje ze sobą? Czego mam szukać?
– Znajdź oryginalną skrzynię, jest tam drukowana wersja...
Stella słuchała bez komentarza. Z pewnością każdy podsłuchujący natychmiast domyśli się, o czym naprawdę mówiły.
Quincy i Ky wymieniały się uwagami, dopóki ta pierwsza nie wydała z siebie pełnego satysfakcji chrząknięcia.
– Aha. Teraz już widzę. Dzięki, kapitanie... Widzę znaczniki i jestem pewna, że żaden z... uch... kanistrów nie przecieka. Zawartość wydaje się być stabilna.
– Jeżeli skrzynia jest jeszcze w jednym kawałku, przepakuj je do niej. – Ky była spokojna, jak gdyby rozprawiały o tubach uszczelniacza. – Stello, sugerowałabym przeniesienie tej skrzyni oraz przesyłek do jednej ładowni i przesunięcie towarów, które chciałabyś sprzedać, do innej...
– Już o tym pomyślałam – odparła Stella.
– Świetnie – pochwaliła ją Ky. – Coś jeszcze?
Było coś jeszcze, lecz Stella nie chciała poruszać tego tematu na otwartym kanale.
– Chciałabym wiedzieć, dokąd lecisz – powiedziała – żebym mogła potem do ciebie dołączyć.
– Och. Oczywiście. – Po czym zamilkła na chwilę, wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem kogoś, kto właśnie pobiera skomplikowane dane z implantu. Następnie ponownie skupiła wzrok na Stelli. – Stello, czy masz w implancie informacje o trasach Vattów?
– Tylko o głównych szlakach – odrzekła. – Może Quincy ma je w swoim.
– Mam – potwierdziła Quincy.
– Znakomicie. Sekcja szósta, standardowa trasa, trzeci przystanek alternatywny. Nic nie mów.
– Mam go – zameldowała Quincy. – Nie jest rekomendowany, prawda?
– Zgadza się. Kod Vattów powinien zaczynać się od VXR...
– Tak jest – potwierdziła Quincy.
– Przekaż go Stelli, ale nie tutaj – poleciła Ky.
„Śmieszne” – chciała rzucić Stella, lecz może wcale takie nie było.
– Mam prawo skompletować sobie tutaj załogę, prawda? – zapytała.
– Oczywiście – potwierdziła Ky. – Jesteś szefową finansów; wiesz najlepiej, na co nas stać.
– Do zobaczenia za parę tygodni – rzuciła Stella z nadzieją, że tak właśnie się stanie.
– Poradzisz sobie – co rzekłszy, Ky rozłączyła się.
Przez kilka sekund Stella wpatrywała się w pusty ekran, po czym wywołała okręt Mackensee. Gdyby mogła, posłałaby za Ky wiązkę przekleństw. Utknęła tutaj bez kapitana z prawdziwego zdarzenia, bez pilota i ze zdekompletowaną załogą, a tamta leciała sobie dokądś, żeby zrobić... coś, co pewnie jak zwykle wpakuje ją w kłopoty. Jak niby miała w takiej sytuacji zatrudnić odpowiednią załogę?
Oparła się na starych doświadczeniach i wypróbowała na podpułkowniku Johannsonie swój najlepszy uśmiech. Ludzie władzy lubili zazwyczaj być proszeni o pomoc.
– Jak mogę znaleźć godną zaufania załogę? – zapytała. – Kuzynka zostawiła mnie w trudnej sytuacji...
Odpowiedział jej nieco ponurym uśmiechem.
– Wy, Vattowie, macie talent do pakowania się w trudne sytuacje. Gdyby nie doświadczenia z pani kuzynką, kusiłoby mnie, żeby zawrzeć z panią dodatkową umowę. Jednakże, za dodatkową opłatą mogę pozwolić pani skorzystać z usług naszej wywiadowni celem sprawdzenia kandydatów.
– Byłoby to niezmiernie pomocne – uznała Stella. – Przykro mi, że Ky sprawiła wam kłopoty.
– Nie miała takiego zamiaru – przyznał Johannson. – Podejrzewam jednak, że należy do osób, którą kłopoty przyciągają – lub to ona przyciąga je. Pani może należeć do spokojniejszych Vattów... o ile tacy istnieją.
– Uważaliśmy się za takich – oznajmiła Stella. – Większość mojej rodziny jest... była... zwykłymi ludźmi interesu. Nosili garnitury, pracowali w biurach, wracali do domów, a po godzinach oddawali się prywatnym hobby. A ci na statkach wypełniali swoje obowiązki.
– Hmmm. Brzmi wystarczająco spokojnie.
– Poza konkurencją z innymi firmami – dodała Stella. – W interesach mój ojciec mógł być prawdziwym zbójem, lecz prywatnie widziałam w nim tylko szanowanego biznesmena. Wręcz nudnego, jak uważałam za młodu, ale zdążyłam z tego wyrosnąć. – Po śmierci ojca jedyną pociechę czerpała z tego, że zdążyła zdobyć jego zaufanie i uznanie jako dorosła.
– Dziwne, że na waszą firmę przypuszczono tak zmasowany atak – przyznał Johannson. – Wiem – tak przynajmniej twierdziła pani kuzynka – że nie macie pojęcia, kto to zrobił, ani dlaczego; była przekonana, iż miało to związek z atakami na ansible, choć trudno mi wymyślić jakieś przekonujące powiązanie.
– Mnie również, naprawdę. Mam nadzieję, że to Osman stał za tym wszystkim – z pewnością źle nam życzył, a jego wpływy w MilMartcie sugerują spore możliwości...
– Proszę zaczekać – o tym nie słyszałem. Jakie wpływy w MilMartcie?
– Szydził z nas. Powiedział, że nasz system obronny nie sprawdzi się przeciwko prawdziwym pociskom...
– Ale sami go sprawdzaliśmy... Nasi technicy orzekli, że był sprawny...
– Cóż, nie był – odparła Stella. – Nie mam pojęcia, jak to zrobiono, ale choć podczas sprawdzania wszystko było w porządku, miał wbudowane wadliwe komponenty. Osman przechwalał się, że miał agenta w MilMartcie i kazał mu sprzedać nam niesprawny system. Ky nie powiedziała panu o tym?
– Nie. Przypuszczam, że mogło to wylecieć jej z głowy...
– Naprawiliśmy go – ciągnęła Stella – a dokładniej, dokonała tego Quincy z technikami. Wymienili uszkodzone elementy.
– Kupujemy od MilMartu – mruknął ponuro Johannson. – Cieszą się dobrą reputacją, jeśli jednak mają wewnątrz kogoś, kto oszukuje klientów, to nasza kwatera główna powinna o tym wiedzieć. Uczciwa wymiana: to wystarczy za naszą pomoc w sprawdzeniu potencjalnych kandydatów na członków pani załogi.
– Dziękuję – wyjąkała zdumiona Stella.
Nie bawiąc się w dalsze wyjaśnienia, polecił jej:
– Proszę przesłać listę członków załogi, których chce pani wynająć, a ja sprawdzę w naszych agencjach doradztwa personalnego.

* * *

Przyglądając się lokalnym wiadomościom i depeszom agencyjnym, Stella zastanawiała się, jaki wygląd najlepiej posłuży jej celom. Nieliczni ludzie i człomodele, jakich ujrzała, byli niscy i ciemnowłosi. Za to programy rozrywkowe obfitowały w wysokie blondynki. Choć raz przyda się jej uroda; skoro nie mogła upodobnić się do nich, stanie się obiektem ich podziwu.
– Nie martwisz się bezpieczeństwem? – zapytała Quincy, gdy Stella przygotowywała się do przejścia na stację celem zajęcia się finansami.
– Żaden problem – odparła. – Naprawdę uważam, że główny ciężar ataku na Vattów spoczywał na Osmanie. Nie wydaje mi się, aby był odpowiedzialny za wszystko – nie zdołałby w pojedynkę uszkodzić tych wszystkich ansibli – nie sądzę jednak, żeby coś mi groziło.
– Obyś miała rację – westchnęła Quincy.
– Mam taką nadzieję – odparła Stella. Założyła niebieski przydymiany kostium, starannie ułożyła włosy i wyszła na spotkanie z urzędnikami z kontroli celnej i imigracyjnej. Sami mężczyźni, niscy i ciemnowłosi. Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy, kiedy zeszła na pokład stacji.
– Eee... kapitan Vatta?
– Tak, jestem Stella Vatta – odrzekła. Po ich minach widziała, że osiągnęła zamierzony efekt. – Nie mam munduru – dodała z najsmutniejszym uśmiechem, jaki miała na podorędziu. – Kapitanem była moja kuzynka, lecz po opuszczeniu statku kazała mi zająć swoje miejsce.
– A pani doświadczenie... – odezwał się zwalisty, starszy mężczyzna z pierwszą siwizną w ciemnych włosach. Na plakietce z nazwiskiem widniało: NIMON KNAE.
Stella spuściła wzrok i pozwoliła policzkom na rumieniec.
– Prawdę mówiąc... jestem bardziej księgową niż oficerem. Ale zostawiła mi bardzo sprawną załogę.
– Przekazała statek osobie, która nie jest nawet oficerem? – Brwi niemal komicznie skoczyły mu w górę.
Stella przytaknęła.
– Rozumie pan, należę do rodziny. Powiedziała, że statek Vattów musi mieć Vattę za kapitana.
– To niezbyt uczciwe wobec pani. Skąd ma pani wiedzieć, co powinna robić? Co będzie, jeśli wydarzy się coś złego? – Przybrał protekcjonalny ton, tak doskonale znany jej u ojca. Oczy nieumyślnie zaszły jej łzami; zrozumiała, że znalazła punkt zaczepienia.
– Bardzo mnie to martwi – wyznała, mruganiem przepędzając łzy. – Ale czytałam podręczniki i mam bardzo doświadczonego głównego inżyniera. Oczywiście, zamierzam zatrudnić tutaj więcej załogi. Poza tym, może podczas mojego pobytu przyleci jakiś regularny statek Vattów.
– Nie powinna była tak postąpić – oznajmił Knae. – Stawia panią w bardzo niebezpiecznej sytuacji.
– Wiem – przyznała Stella. – Przez większość czasu byłam przerażona. Ale co innego mogliśmy zrobić? Tamten okropny człowiek próbował nas zabić... – Niemal za prosto przychodziło jej granie dla tego mężczyzny bezradnej, niedojrzałej ślicznotki; była zła na siebie, że z taką łatwością wpadła w tę rolę.
W miarę, jak Knae kontynuował wypytywanie jej o podróż, Ky, Osmana i najemników, Stella coraz mocniej walczyła z własnymi odczuciami. Rozmawiała z Ky o katastrofie, jaka dotknęła ich rodzinę, jedynie w przelocie, wymieniając czyste informacje. Po raz pierwszy opowiadała całą historię, od ataku na Slotter Key po Osmana. Miała wrażenie, jakby była dwiema Stellami: jedną doskonale opanowaną, uważnie manipulującą tonem głosu i wyrazem twarzy, by wywrzeć jak najlepszy efekt na przesłuchujących ją urzędnikach oraz drugą, miotaną falami emocji, których nie miała jeszcze czasu uporządkować. Ta pierwsza reagowała i działała tak, jak mówiła jej ciotka Grace, Rafe i Ky.
Z przerażającą intensywnością wróciły do niej minuty – naprawdę tylko minuty? – kiedy leżała na koi z workiem na głowie. Nawet teraz trudno jej było oddychać; dominujący nad wszystkim strach... Kiedy przyjdzie? Czy Ky zdoła go powstrzymać?
Knae wciąż zadawał szczegółowe pytania, na których część nie była w stanie odpowiedzieć, a były one z różnych względów ważne. Lecz w tym krótkim czasie pomiędzy przebudzeniem się z wywołanego uszkodzeniem implantu stuporu a opuszczeniem statku przez Ky nie zdążyła zadać wszystkich ważnych lub właściwych pytań. Ky powinna jej była dokładnie opowiedzieć, co się stało. Powinna była rozumieć, że Stellę nazbyt oszołomił rozwój wydarzeń, by mogła natychmiast wszystko przyswoić.
Straciła panowanie nad sobą; czuła spływające po twarzy łzy i wiedziała, że zaczęła się trząść.
Oblicze Knae złagodniało.
– Czy ktoś może to wszystko potwierdzić? – zapytał delikatnym tonem. – Choćby pani załoga?
– Quincy. Quincy Robin. Jest tak stara, jak ten statek. Przez całe życie pracowała dla Vattów. – Wzięła głęboki wdech i uspokoiła głos. – Nasza eskorta z pewnością wie o atakach na statki i personel Vattów – byli świadkami napaści na nas na Lastway. Podpułkownik Johannson potwierdzi wydarzenia, jakie miały miejsce od opuszczenia Lastway do przybycia tutaj.
Wreszcie skończyły im się pytania. Knae zerknął na pozostałych, którzy odpowiedzieli wzruszeniem ramion.
– Muszę udać się do banku – oznajmiła Stella. – Jeśli nie macie panowie nic przeciwko temu...?
– Proszę bardzo... Tylko nie opuszczajcie stacji bez pozwolenia.
– Nawet nie wiedziałabym, jak – odparła z uśmiechem Stella. Ciekawe, jak poradziłaby sobie Ky, skoro nawet jej uroda tylko nieznacznie złagodziła ich podejście.



Dodano: 2008-05-08 09:23:55
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS