NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Carey, Mike - "Mój własny diabeł"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Carey, Mike - "Felix Castor"
Tytuł oryginału: The Devil You Know
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Data wydania: Kwiecień 2008
ISBN: 978-83-7480-081-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 400
Cena: 29,99
Rok wydania oryginału: 2006
Tom cyklu: 1



Carey, Mike - "Mój własny diabeł"

To miał być fajnie napisany kryminał, może niezbyt oryginalny, ale przynajmniej sprawdzający się jako czytadło. Wyszło jak wyszło: tekst z dłużyznami, choć zarazem całkiem klimatyczny; ze sztampowym bohaterem, którego jednak nie sposób nie polubić, komiksową fabułą i Londynem pełnym cudów. Warto? Dla odprężenia i odmóżdżenia się, tak. Są rzeczy znacznie gorsze od „Mojego własnego diabła”, a jestem pewien, że moja ocena jest po części wypadkową tego, że niezbyt przepadam za kryminałami.

Trudno się zresztą dziwić – kryminał, zwłaszcza fantastyczny, rządzi się pewnymi szczególnymi prawami i bardzo trudno stworzyć coś oryginalnego, a ja właśnie oryginalność stawiam zazwyczaj na pierwszym miejscu. Tymczasem w kryminale, ponieważ konkretne mechanizmy fabuły zmuszają autora do prowadzenia historii w określony sposób, wszystko sprowadza się do użycia sztuczek, by przyciągnąć czytelnika; fajny bohater, intrygujący problem, wreszcie – sceneria, w jakiej dzieje się akcja powieści/opowiadania: to właściwy budulec. Reszta jest tylko wypadkową talentu, umiejętności i wyobraźni autora.

Niby wszystko „Mój własny diabeł” ma. Na początku powieści dowiadujemy się, że prócz żywych nasz świat zaczynają zamieszkiwać inne przedziwne istoty: sukkuby, łaki czy duchy – i trzeba z nimi sobie radzić. To znakomity materiał na kryminał i już zaczynałem zastanawiać się, jak można przedstawić taką rzeczywistość, bawiąc się konwencją. Zamordowany składa zeznanie? Policja i wojskowi wynajmują zawodowych egzorcystów do otworzenia świata pozagrobowego? Proszę bardzo, założenia ontologiczne świata powinny pozwalać na wiele. Niestety, tak nie jest.

Tutaj, zapewne na potrzeby całego cyklu, cała mechanika świata przedstawiona jest gdzieś z boku, ledwie zaznaczona. Obok braku oryginalności, to chyba jedyny naprawdę poważny zarzut, jaki mogę postawić. Reszta narzekań wynika raczej z moich własnych preferencji literackich. A że wiele można wyciągnąć z konwencji kryminału, udowodnili nie tylko klasycy gatunku, jak Conan Doyle czy Christie, ale także autorzy na co dzień nie zajmujący się tym rodzajem literatury: Umberto Eco czy Glen Cook. W „Imieniu róży” autor użył metafizyki powieści kryminalnej jako lustra ludzkiej psychiki; „Zimne miedziane łzy” albo „Słodki srebrny blues” to z kolei fajnie napisana zabawa z gatunkiem fantasy, gdzie archetypiczny detektyw walczy w świecie wampirów, gnomów i elfów. Mike Carey postanowił zrobić to samo, ale z opowieścią noir zmieszaną z dark fantasy.

Bohaterem Careya jest prywatny egzorcysta Felix Castor, który dostaje zlecenie pozbycia się ducha nawiedzającego pewne londyńskie archiwum. Castor, ze względu na finansowe kłopoty, przyjmuje zlecenie i zaczyna pracę, lecz szybko okazuje się, że w sprawę zamieszani są różni gracze z londyńskiego półświatka i trzeba będzie czegoś więcej niż tylko prostych egzorcyzmów, by ją rozwiązać. Ale od czego mamy niezłego bohatera? Właśnie Castor, chociaż sztampowy do bólu, jeśli chodzi o cechy niemal niczym nieodbiegający od przyjętych w literaturze standardów detektywa, jest jedną z najjaśniejszych części powieści; ironiczny, czasami złośliwy, a przede wszystkim inteligentny szybko zyskał moje uznanie, gdy przymknąłem oko na ograniczenia konwencji i dałem się w końcu porwać fabule.

Ta zaś, mimo początkowych dłużyzn (zupełnie niepotrzebny wątek z przyjęciem na początku) – wchodziła do głowy i chociaż całą zagadkę rozwiązałem przed bohaterem, co w powieści detektywistycznej nie powinno mieć miejsca, czytałem „Mojego własnego diabła” do końca. Im bliżej niego, im dłużej obcowałem z niezłym językiem autora, tym czułem się lepiej. „Aha – pomyślałem – może jednak z tym Careyem nie będzie tak źle”. I w istocie nie było źle.

Coraz szybsze tempo akcji oraz intrygująca sceneria pozwoliły jednak uznać książkę za całkiem przyzwoitą. Ponadto, jak wspomniałem, rzecz jest klimatyczna; jeśli ktoś lubi klimaty w stylu „Sin City” czy „Kaznodziei” – najbliższe komiksowe porównania, jakie udało mi się znaleźć – będzie to proza dla niego, bo każda strona ocieka mrokiem londyńskich zakamarków pełnych seks klubów, morderstw i zbrodni. Kończyłem książkę ze szczerą przyjemnością i chęcią zobaczenia „co dalej”. Mam tylko nadzieję, że kolejne pozycje z cyklu o Castorze będą bardziej zapętlone fabularnie i więcej dowiemy się o świecie przedstawionym. Sama seria ma potencjał, byle autor nie schrzanił materiału.

Otwarte oczywiście pozostaje pytanie czy w Polsce jest miejsce na tego typu powieści. Co jest takiego w Londynie, czego nie ma Warszawa czy Kraków – albo Wrocław? Fantastyka miejska może być naprawdę niezłym polem do popisu, co nie do końca udanie próbował udowodnić Carem. W Polsce temat próbowali lub próbują podjąć Studniarek, Orbitowski i Rogoża; trzeba tylko popracować nad światem i jego założeniami.

Na koniec parę słów o wydaniu polskim. Miałem okazję czytać fragmenty „The Devil You Know” w oryginale i tłumaczka bardzo ładnie wszystko przełożyła. Gdyby tylko nie parę literówek, jakie znalazły się w wersji recenzenckiej, oraz niezbyt udana okładka (bez pentagramu byłaby lepsza), od strony edytorskiej byłoby naprawdę OK.


Autor: Żerań


Dodano: 2008-04-14 21:50:03
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

MadMill - 22:17 14-04-2008
Jedna literówka w imieniu pisarza. Glen Cook, w recenzji jest Glenn Cook. ;)

Co do samej książki to właśnie tego oczekiwałem. z drugiej strony bardzo krytykowany był Carey za scenariusz do Lucyfera, a mnie komiks nawet się podobał, bez fajerwerków, ale pozytywne odczucia miałem. No więc może tutaj tez znajdę coś co pozwoli mi cieszyć się lekturą.

Czy Londyn ma szansę się przyjąć u nas? Jak pokazały inne książki - takie jak Nigdziebądź Gaimana to jak najbardziej. Londyn ma to coś w sobie, coś czego nie mają Paryż, Berlin czy Nowy Jork. ;)

AM - 11:53 15-04-2008
Czytałem sporo recenzji Lucyfera, raczej pochlebnych.

http://www.horror.gildia.pl/_vp_komiksy ... 1/recenzja

http://www.valkiria.net/index.php?type= ... 798&area=1

http://www.newsweek.pl/recenzje/artykul ... ykul=22312

http://esensja.pl/komiks/recenzje/tekst.html?id=5008

A teraz kilka słów o recenzji:

Należy pamiętać, że jest to zawsze subiektywna ocena recenzenta i niekoniecznie musi się pokrywać z odczuciami czytelnika, tym bardziej, że recenzent, jak sam przyznaje, nie przepada za kryminałami.

nosiwoda - 12:01 15-04-2008
Żerań pisze:Ta zaś, mimo początkowych dłużyzn (zupełnie niepotrzebny wątek z przyjęciem na początku)

Oj, nie czytało się uważnie, nie czytało się...
WIELKIE SPOILERY PONIŻEJ!
A przecież dzięki właśnie scenie przyjęcia Castor może potem wykorzystać fakt przyczynienia się przez Petera do śmierci Daveya Simmonsa do zaszantażowania Dodsona i wymuszenia na nim wyniesienia z policyjnego archiwum danych o morderstwach młodych dziewczyn. Bez tej sceny Castor nie miałby żadnej możliwości wpłynięcia na Dodsona.
Żerań pisze:klimaty w stylu „Sin City” czy „Kaznodziei” – najbliższe komiksowe porównania, jakie udało mi się znaleźć
Oj, a nazwisko Constantine coś mówi? A tytuł "Hellblazer"? Nie trzeba znać wszystkich komiksów, ja nie znam większości, ale wystarczy zerknąć na wiki i już wiadomo, że Carey napisał scenariusze kilkudziesięciu odcinków "Hellblazera". Który traktuje - uwaga! - o prywatnym egzorcyście, w stałym kontakcie z piekłem. Co za niespodzianka! :D

edit: a w wersji recenzenckiej nie jest PARĘ literówek. Jest MNÓSTWO literówek. Mam tylko nadzieję, że to była wersja sprzed drugiej korekty i że do księgarni trafi wersja bez tej koszmarnej ilości literówek, niedoprzecinkozy i bezapostrofozy.
/edit2: dodane ostrzeżenie przed spoilerami dla innostylowców.

romulus - 12:14 15-04-2008
Mnie recenzja zaciekawiła. Lubię mroczne kryminały w stylu Jamesa Ellroya, czy Dennisa Lehane. Czytałem KAZNODZIEJĘ, uwielbiam NIGDZIEBĄDŹ - myślę, że się odnajdę w tej konwencji.

AM - 13:07 15-04-2008
Jeśli chodzi o literówki, to większość tekstu nie była nawet po redakcji, nie mówiąc nawet o korekcie (ponoć Shadow i wszyscy inni recenzenci zostali o tym poinformowani, więc wyciąganie tego w powyższym tekście jest, powiedzmy delikatnie, niefajne...)

nosiwoda - 13:39 15-04-2008
Ja co prawda nie zostałem poinformowany, ale założyłem, że tak jest - tzn. że błędów jest za dużo, żeby uznać tę wersję za ostateczną. I jak widać, słusznie założyłem. :)

Żerań - 13:41 15-04-2008
AM pisze:
A teraz kilka słów o recenzji:

Należy pamiętać, że jest to zawsze subiektywna ocena recenzenta i niekoniecznie musi się pokrywać z odczuciami czytelnika, tym bardziej, że recenzent, jak sam przyznaje, nie przepada za kryminałami.


I sam recenzent prosi, by czytelnik wziął na to poprawkę:)

.Jeśli chodzi o literówki, to większość tekstu nie była nawet po redakcji, nie mówiąc nawet o korekcie (ponoć Shadow i wszyscy inni recenzenci zostali o tym poinformowani, więc wyciąganie tego w powyższym tekście jest, powiedzmy delikatnie, niefajne...)


Mnie o tym nie poinformowano, niestety, stąd zwróciłem uwagę na literówki. Oczywiście jeśli książka przysłana w wersji recenzenckiej nie była nawet w redakcji, to przepraszam:).


Oj, a nazwisko Constantine coś mówi? A tytuł "Hellblazer"? Nie trzeba znać wszystkich komiksów, ja nie znam większości, ale wystarczy zerknąć na wiki i już wiadomo, że Carey napisał scenariusze kilkudziesięciu odcinków "Hellblazera


Cóż, mam zasadę, że jeśli produkt A porównuję do B to B znam i przeczytałem. "Hellblazera" nie czytałem, to nie porównałem.

nosiwoda - 14:01 15-04-2008
Czyli jak nie czytałeś "Drakuli" Brama Stokera, to o Drakuli przy okazji powieści o wampirach nie wspomnisz. Hmm. Ciekawe podejście.
Cieszę się, że przynajmniej kwestię nieuważnego czytania żeśmy ustalili.

Żerań - 14:29 15-04-2008
Nie zacytowałem fragmentu o nieuważnym czytaniu nie dlatego, że się z tobą zgadzam w kwestii nieuważnego czytania tylko dlatego, że zwyczajnie nie miałem - i nie mam nadal - ochoty na polemikę w tej kwestii, nosiwodo. Można mieć swoje zdanie odnośnie fabuły książki, ale stawianie przy okazji zarzutów recenzentowi i - automatycznie - wymuszanie na czytelnikach jedynego słusznego poglądu jest wysoce nie na miejscu. Nie uważasz?

nosiwoda - 14:42 15-04-2008
Uważam, że czynienie książce zarzutu z faktu, że się książki nie zrozumiało, jest wysoce nie na miejscu. A stawianie recenzentowi zarzutu, że nie zrozumiał książki i stawia niesłuszne zarzuty, jest absolutnie na miejscu. Jest wręcz konieczne, zwłaszcza że czytelnik nie ma jeszcze możliwości wyrobienia sobie własnego poglądu na sprawę, a mógłby, wiedziony mylną "jedynie słuszną" opinią recenzenta, uwierzyć w "nic niewnoszącą scenę na przyjęciu". Bo to, że ta scena wnosi, nie jest moim zdaniem o fabule książki. Jest stwierdzeniem faktu.

Czyli mam przyjąć, że dalej nie widzisz, w którym miejscu nie załapałeś? Albo dalej nie umiesz się wycofać z błędnych postawionych tez? No trudno.

Żerań - 15:20 15-04-2008
Nie dam się wciągnąć w polemikę, która mogłaby trwać w nieskończoność, a przede wszystkim zmusić mnie - w obronie własnego zdania - do prezentowania tutaj jak Carey poprowadził fabułę i jakich użył środków. Sądzę, że byłoby to niezwykle ciekawe, ale tutaj nie mamy warsztatów literackich. Czytelnik sam - jeśli kupi książkę - wyrobi sobie na ten temat opinię. Na koniec tego sporu, w gruncie rzeczy o pietruszkę, bo nie odnoszącego się do całości mojej recenzji, a jedynie jej fragmentu, i personaliów pośrednio, powiem jedno - żadna recenzja nie jest jedynie słuszna. Ani moja, ani twoja, nosiwodo i ja nigdy tak nie uważałem. I tym akcentem wyłączam się z dalszej dyskusji. Tekst ma się bronić sam.

nosiwoda - 16:09 15-04-2008
Rozumiem, że żeby dostąpić rozkoszy poznania argumentów, powinienem odnieść się do całości recenzji, łącznie z podpisem. Ach, każdy powód jest dobry do odwrotu, nieprawdaż. Polemika mogłaby Cię zmusić do użycia nie daj Boże argumentów, więc lepiej odwrócić kota ogonem, zwalić na personalia i uchylić się od przyznania do niezrozumienia książki. Jak wolisz. Innym jednak wyjaśnię.

Jaki spór o pietruszkę? Żerań pisze nieprawdę o treści recenzowanej książki, bo jej nie zrozumiał - to ma być pietruszka? Jakie zdanie? Chodzi o fakt, o scenę faktycznie opisaną w książce, a nie jej ocenę. Jakie "poprowadził fabułę i jakich użył środków"? Po co? Nie chodzi o środki fabularne, tylko o to, że Żerań strzelił babola. Znowu. Jakich "warsztatów literackich", na litość?! Nikt nie każe pisać opowiadania. Jakie "żadna recenzja nie jest jedynie słuszna"? A ktoś tak twierdził? Nie widzę.

Fakt, nie opinia: Żerań pisze tak: "mimo początkowych dłużyzn (zupełnie niepotrzebny wątek z przyjęciem na początku)"
UWAGA, WIELKIE SPOILERY PONIŻEJ!!!
Fakt, nie opinia: na wspomnianym przyjęciu główny bohater nie tylko pokazuje, jak bardzo jest zdesperowany finansowo (co później spowoduje przyjęcie przez niego zlecenia, przed którym był ostrzegany), ale także bez tego przyjęcia nie byłoby późniejszego wyciągnięcia danych policyjnych od Dodsona (str. 290) - gospodarza wspomnianego przyjęcia, a przy tym ważnego gliniarza i ustalenia okoliczności śmierci zjawy w archiwum (str. 314) - co jest wszak głównym wątkiem fabularnym powieści.
Ergo: wątek z przyjęciem i to, co się na przyjęciu stało, jest niezbędny dla dalszych losów fabuły. Nie jest "zupełnie niepotrzebny".
Niestety, bez spoilerowania nie da się jasno wskazać, gdzie Żerań nie skojarzył książkowej sekwencji zdarzeń. Ale zrobiłem niewidoczne, kto chce, niech przeczyta.
/edit: dodane ostrzeżenie przed spoilerami dla innostylowców.

Elektra - 16:44 15-04-2008
nosiwoda pisze:. Ale zrobiłem niewidoczne, kto chce, niech przeczyta.


Weź tylko pod uwagę to, że niektórzy mają inny styl i inne tło i te spoilery są doskonale widoczne. Proponuję przed nimi w obu postach zamieścić rzucające się w oczy słówko spoiler.



A tak poza tym zgadzam się z tym, że stwierdzenie: "zupełnie niepotrzebny wątek z przyjęciem na początku" jest nieprawdziwe.

nosiwoda - 17:02 15-04-2008
Przepraszam, innych stylów nie wziąłem pod uwagę. Już dopisuję wielkie czerwone literki.

Galvar - 19:54 15-04-2008
nosiwoda pisze:Przepraszam, innych stylów nie wziąłem pod uwagę. Już dopisuję wielkie czerwone literki.
Zrób to też ze swoim wcześniejszym postem z 11.01. ;)

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS