Artykuł jest częścią serii Galeony wojny.
Zobacz całą serię
W kwestiach marynistycznych nie osiągnęliśmy zbyt wiele. Mam tu na myśli oczywiście literaturę, bo w historii polskiej marynarki wojennej zostały zapisane piękne karty. Niemniej jednak, mimo burzliwej walki o dostęp do morza i posiadania obecnie całkiem długiej linii brzegowej, Polacy nie korzystają w stopniu adekwatnym z tego, co morze ma im do zaoferowania.
Jacek L. Komuda w dwutomowej książce pokazuje nam obraz Morza Bałtyckiego i żeglugi po nim w pierwszej połowie XVII wieku. Przedstawia też ówczesnych ludzi i miejsca (głównie Gdańsk). W opisywaną zaś historię wplata w większości autentyczne postaci i losy.
„Galeony wojny” są historią Arendta Dickmanna, dowódcy wojsk Korony w Bitwie pod Oliwą 28 listopada 1627 roku. Poznajemy go, gdy naciskany przez ludzi, którym jest winien spore sumy, opiekuje się umierającą żoną Elżbietą. Dickmann popadł w długi skutkiem szwedzkiej blokady i przejmowania przez nich statków należących do gdańskich, i nie tylko, obywateli. Szansą na odbicie się od dna jest rozwiązanie zagadki Lewiatana napadającego na pływające do Gdańska jednostki. W tym zadaniu pomaga mu szlachcic, buntownik z tureckiej galery, Marek Jakimowski, który z ramienia Korony Polskiej został wyznaczony do wyjaśnienia tajemniczej sprawy.
Historia ta, jak pisze sam autor, jest czystą fikcją literacką. Niemniej jednak dzięki niej otrzymujemy kawałek wspaniałej, morskiej przygody. Autor dość umiejętnie wprowadza nas w świat marynarskich pojęć. Choć bywa, niestety, że trochę za bardzo i za często operuje fachową terminologią, co może czasem nużyć. Niemniej jednak nikt nie powinien być zawiedziony zakresem i jakością zamieszczonych pod tekstem i w posłowiu objaśnień
Co do głównego wydarzenia książki, czyli sławetnej bitwy, imć Jacek trzyma się faktów. Mamy więc historyczny skład władz Gdańska i floty Rzeczypospolitej oraz jej dowódców. Innymi słowy, realia oddano wiernie, historię – poparto źródłami.
Osobiście chylę czoła przed autorem za dość wierne i plastyczne odwzorowanie XVII-wiecznego Gdańska. Co prawda nie ustrzegł się kilku błędów, które udało mi się wychwycić, ale nie zniekształcił ogólnego obrazu. Wierzcie mi, że opisywane przez pisarza spacery Dickmanna po Gdańsku przywołują na myśl miasto, w którym spędziłem całe moje życie. Być może dla osób z innych stron ta część książki jest nużąca albo trochę niezrozumiała, ale zapewniam, że dla Gdańszczan ma swoją wartość. Pokazuje też ogrom pracy, jaki Jacek Komuda włożył w napisanie książki. Nie tylko strona marynistyczna, ale i realia dawnego Gdańska wymagały dużego zaangażowania i znajomości tematu. Cieszy mnie ogromnie, że komuś chciało się tak do tego podejść.
Czytając „Galeony wojny” nasuwa się porównanie z „Narrenturmem” Sapkowskiego, gdzie to co chwilę mamy do czynienia z łaciną a bez przypisów często ani rusz. Mamy też mariaż postaci fikcyjnych z autentycznymi, który nie zawsze autorowi się udał. Tam, gdzie Sapkowski przeholował z erudycją, łacińskimi wtrętami i pewną pompą, zwycięsko wychodzi Komuda. Po prostu udało mu się wyważyć posłowie i szafowanie nazewnictwem (mimo pewnego jego nadużywania) z czystą, niezaprzeczalną przyjemnością z czytania. Przyjemnością dużą, choć nie największą. Owszem, widać, że imć Jacek był w formie, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zgaduję, że Komuda wespnie się jeszcze choćby o jeden literacki szczebelek. Odczucie to zresztą nie jest li tylko moim prywatnym zdaniem.
„Galeony wojny” czyta się naprawdę wyśmienicie. Fabuła wciąga, a przy okazji mamy możliwość poznania nieco morskiego rzemiosła i życia w XVII-wiecznym Gdańsku. Na uwagę zasługuje też bardzo ładna okładka obu tomów, choć powieść z powodzeniem można by wydać w jednym woluminie.
Polecam serdecznie!
Ocena: 8/10
Autor:
Galvar
Dodano: 2008-04-10 20:18:16