NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Drake, David - "Po drugiej stronie gwiazd"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Drake, David - "Porucznik Leary"
Tytuł oryginału: The Far Side of The Stars
Data wydania: Luty 2008
ISBN: 978-83-7418-178-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 448
Cena: 34,90 zł
Tom cyklu: 3



Drake, David - "Po drugiej stronie gwiazd" #3

Rozdział trzeci

Do „Buelow’s”, raptem trzy budynki od Kaplicy Stanislasa, zaglądali na jednego raczej młodsi oficerowie, a nie zwykli kosmonauci, myślący jedynie o jak najszybszym i najtańszym upiciu się. Daniel wsunął się do boksu, uświadamiając sobie, że usiadł po raz pierwszy od świtu.
Trójwymiarowe zdjęcia na ścianach przedstawiały pejzaże, a nie seksualną akrobatykę. Nie rozpoznawał żadnego krajobrazu, lecz wczepione w bazaltowy klif trójnożne stworzenie z pewnością nie urodziło się na Cinnabarze. Pociemniałe i pokiereszowane drewno baru także pochodziło spoza planety. Daniel z zainteresowaniem zauważył, że włókna tkanki zwijały się w helisy wokół pnia, unosząc się i opadając wzdłuż blatu kontuaru na podobieństwo śladów po delfinach.
Hogg usadowił się koło kasy, skąd mógł w niekrępujący sposób regulować należności. Przy drugim krańcu baru siedziała kobieta w mundurze inżyniera i piła piwo z whisky. Pominąwszy tę dwójkę oraz barmana, który właśnie podszedł do boksu, Leary i Mon mieli całą knajpę dla siebie.
Daniel podniósł wzrok na obsługę.
– To jak, Mon? Dla ciebie whisky z wodą?
– Nie, nie, Leary – odparł mężczyzna, gwałtownie kręcąc głową. – Dziękuję, ale przyrzekłem nie pić... przez jakiś czas. Poproszę... – spojrzał na rosłego, łysiejącego barmana i skrzywił się – piwo z lemoniadą – dokończył. – Tak, piwo z lemoniadą.
– Dla mnie również – rzucił pogodnie Daniel, zastanawiając się, czy Mon aby nie zwariował. Na głos dodał: – No cóż, Mon. Dlaczego tak bardzo chciałeś mnie widzieć?
Porucznik zaparł się dłońmi o blat, rozczapierzył palce i wbił w nie wzrok, jakby porządkując myśli, po czym podniósł zmęczone spojrzenie na niedawnego przełożonego.
– Proszę posłuchać, sir, o co chodzi – zaczął. – Podczas remontu Sissie na Tanais otrzymaliśmy wiadomość od Wysokiego Komisarza Strymonu, że mamy odstawić ją do domu, do Portu Jeden. Rozumiem, że słyszał pan coś o tym?
– Owszem – odrzekł Daniel. – Słyszałem.
Nie dodał, że dowiedział się o tym od Adele niecałe dwie godziny temu. Nikt nie miał obowiązku powiadamiać go o tym, jako iż na czas pobytu w stoczni przekazał dowodzenie Księżniczką Cecile swojemu pierwszemu oficerowi.
Fakt, że nie usłyszał ani słowa o sprzedaży korwety, zdobytej i dowodzonej przez niego podczas akcji, którymi pasjonował się cały Cinnabar, o FRC nie wspominając, sugerował celowe przemilczenie, a nie zwykłe przeoczenie. Anston, a jeszcze bardziej prawdopodobne, że kapitan stojący na czele Komisji Materiałowej, musiał uznać, iż sławny porucznik Leary do tego stopnia poruszy opinię publiczną, że jej nacisk mógłby doprowadzić do anulowania przemyślanej decyzji Komisji.
Mógłby tak postąpić, lecz tego nie zrobi. Dla Daniela Leary’ego liczyła się przede wszystkim służba. Tak powinno być w przypadku każdego oficera FRC.
– Cóż, wyobraża pan sobie chyba, że nie byłem zbytnio uszczęśliwiony tą decyzją – kontynuował Mon, przedstawiając fakty bez ogródek, jak gdyby cała ta sytuacja nic dla Daniela nie znaczyła. – Potem jednak zjawiła się para arystokratów z Nowego Swierdłowska z listem wprowadzającym od wysokiego komisarza. Hrabia Klimov wraz z żoną, Valentiną, chcieli polecieć na Cinnabar. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście, nie było z tym najmniejszego problemu – ciągnął. – Nie wykonywaliśmy żadnej misji bojowej, a pan zabrał czterdziestu marynarzy na pokład strymońskiego okrętu kurierskiego, którym poleciał pan do domu. Pozostawała jedynie kwestia wniesienia przez pasażerów udziału do zapasów w mesie oficerskiej, a powiadam panu, kapitanie, że nigdy nie jadłem lepiej, ani na lądzie, ani na pokładzie żadnej jednostki. Ci Klimovowie mają pieniędzy więcej od samego Pana Boga.
Wrócił barman niosąc piwo z lemoniadą, które postawił z hałasem na stoliku.
– Dziękuję panu! – odezwał się Leary, lecz tamten tylko odwrócił się z chrząknięciem i poszedł zająć miejsce za barem.
Daniel wpatrywał się w spieniony, brązowy płyn w szklance – mieszankę piwa z nalewaka i ginger ale1 lub innego napoju orzeźwiającego, trzymanego przez barmana do drinków. Ten ostatni miał taką minę, jakby był bardzo zdegustowany tym, że musiał podać coś równie podłego. Daniel nie winił go za to.
– Cóż, okazało się, że hrabia z żoną lecieli na Cinnabar, by wynająć statek, na którym mogliby zwiedzić Galaktykę Północną – powiedział Mon, unosząc szklanicę. – Zamiast skorzystać z załogi i jednostki z Nowego Swierdłowska, chcieli mieć to, co najlepsze. Poza tym wiedzieli, że to Cinnabar wytyczył najkrótsze trasy na Północ. Dokonał tego pański wujek Stacey.
Napił się, skrzywił i odstawił szklankę. Zaczął mówić, lecz zaraz przestał, by otrzeć usta grzbietem lewej dłoni.
– Zwiedzanie Północy? – powtórzył Leary, wydąwszy w zamyśleniu wargi i wpatrując się w szklankę. – Masz na myśli wizytę w Boskiej Federacji? Przypuszczam, że mieszkańcy Nowego Swierdłowska mogą uznać to za interesujące, choć pamiętam, jak jeden z przyjaciół Stacey’a mówił, że widział zagrody dla świń ładniejsze od Blasku, a reszta Federacji nie dorównywała nawet tym standardom.
– Nie wydaje mi się, żeby przejmowali się stolicą – uznał porucznik Mon, zwijając dłonie. – Hrabia twierdzi, że interesują go polowania, a jego żona bada ludy, które nigdy nie wróciły w kosmos po Przerwie. Nazywa je społeczeństwami reliktowymi. No wie pan, czarnuchy z kośćmi w nosach, które wytną panu serce i je zeżrą, bo tak kazał im Wielki Bóg Gu. To jej życiowa pasja, jak sądzę.
– Czyli są uczonymi – podsumował Daniel. – Federacja nie kontroluje nawet dziesiątej części światów Północy zasiedlonych przed Przerwą, zresztą „kontrola” to zbyt duże słowo. Planety przeważnie rządzą się własnymi prawami, a flota należąca do Federacji utrzymuje się z wymuszeń lub zwyczajnego piractwa.
Dzięki kombinacji traktatu i gróźb statkom Cinnabaru i jego sojuszników nic nie groziło, przynajmniej w tych przypadkach, gdy rozbitkowie mogliby obwieścić światu, co się stało. Niemniej wszystkie handlujące w Galaktyce Północnej statki były uzbrojone, nawet jeśli działa i pociski zmniejszały ich ładowność.
– Taaa, no cóż, to bardzo głupi sposób trwonienia czasu i pieniędzy – powiedział Mon. – Lecz oni mają pieniądze; Bóg jeden wie, że tak jest. I w tym sęk, Leary. Kiedy dowiedzieli się, że Sissie jest na sprzedaż, postanowili sami ją kupić. I chcą, żebym został jej kapitanem z pensją porucznika komandora!
– Mon, to wspaniała wiadomość! – zawołał Daniel, wstając, by sięgnąć ponad stolikiem i uścisnąć oficerowi ramiona. – Nie mogliby znaleźć lepszego okrętu ani kapitana do tej roboty! Dobry Boże, człowieku, a już myślałem, że stało się coś złego!
Skoro Klimovowie mogli sobie pozwolić na obsadzenie załogą korwety, to stanowiła ona idealny wybór na długą wyprawę w rejony jeszcze nie odkryte bądź otwarcie wrogie. Księżniczka Cecile była okrętem szybkim i zgrabnym. Choć lekka, jak na okręt większej flotylli, była znacznie silniejsza od piratów i jednostek marynarki broniących Federacji (o ile stanowiło to jakąkolwiek różnicę), które mogłaby spotkać na Północy.
Mon musiałby zrzec się przydziału, lecz w obecnych okolicznościach admiralicja powinna zagwarantować mu możliwość powrotu do marynarki w tym samym stopniu. Jedyne, co tracił, to staż i połowa pensji, stanowiąca ćwierć tego, co oferowali mu Klimovowie.
A jeśli chodziło o Sissie... Cóż, i tak nie byłaby dłużej okrętem wojennym, ale nie zamieniono by jej również na barkę przewożącą zapasy do kopalń na asteroidach. Dobre wieści dla okrętu, dobre wieści dla jego obecnego kapitana... i dobre wieści dla Daniela Leary’ego, gdyż oznaczały one zdjęcie mu dwóch kłopotów z grzbietu!
– Właśnie, że stało się coś złego! – oświadczył żałośnie Mon. – Sir, skąd mam wziąć załogę? Po podpisaniu traktatu pokojowego wszystkie domy kupieckie rozpoczną zaciąg wśród kosmonautów. Zostaną mi sami pijacy i rozrabiacy, i to na podróż na Północ, a nie do któregoś z głównych portów.
Daniel sączył piwo, rozmyślając nad słowami porucznika. Do licha! Ależ to było obrzydliwe. Pewnie pił już gorsze rzeczy... Realnie rzecz biorąc, wiedział, że pił gorsze rzeczy, jednak z pewnością nie był wówczas trzeźwy.
– Cóż, Mon... – zaczął, powstrzymując się przed przepłukaniem ust czymś czystym, a w każdym razie o innym smaku. – Sądząc po tym, co Klimovowie zaoferowali tobie, myślałbym, że doświadczonym marynarzom również zapłacą nieco lepiej, niż wynoszą przeciętne pensje. Prawdę mówiąc, oczekiwałbym, że większość obecnej załogi Sissie zostanie z tobą. Zawsze była szczęśliwym okrętem... bo miała szczęście do oficerów, nie omieszkam dodać.
Do baru wszedł mężczyzna w średnim wieku z młodszą kobietą, średnio urodziwą, za to bogato ubraną – być może drugą żoną, z pewnością nie dziwką.
– Hej, Bert – powitał barmana, zmierzając do ostatniego boksu. – To, co zwykle, dla mnie i Mamie.
– Już się robi, Lon – odrzekł barman, stawiając na kontuarze dwie szklanki.
– Szczęście! – rzucił gorzko Mon do pustej szklanicy. – W tym cały problem. W drodze powrotnej mieliśmy tuzin awarii. Głównie Szybkiego Napędu, zanim Pasternak nie ustalił, że nie włączono wymienionych na Tanais mierników, przez co silniki otrzymywały osiem procent antymaterii więcej, niż sądził. Połowa napędu wysiadła, uszkodzona przez nadmierne obciążenie. Straciliśmy też dwa maszty w Matrycy. Nie zginął żaden takielarz, lecz tylko dlatego, że Woetjans złapała jednego bez linki asekuracyjnej, a potem drugą ręką uchwyciła się żagla.
Bosman Woetjans i inżynier Pasternak – odpowiednio: szef takielunku i szef statku – byli oficerami przynoszącymi chlubę FRC. Zwłaszcza Woetjans – wielka, żylasta kobieta, warta tyle, co cała drużyna marynarzy, gdy wkraczała do bójki z wysokociśnieniową rurką w ręce.
– No cóż, takie rzeczy zdarzają się po kapitalnym remoncie – orzekł rozsądnie były kapitan Księżniczki Cecile. – Po to właśnie są loty testowe. Czy Klimovowie byli bardzo źli?
– Oni? – rzucił pogardliwie rozmówca. – Dobry Boże, Leary, oni są przyzwyczajeni do statków ze Swierdłowska. Cieszyli się, że nie pękł kadłub i nie odpadły wszystkie maszty!
Pokręcił żałośnie głową.
– Nie, nie, chodzi o załogę – dodał. – Uważają mnie za pechowca. Słyszałem Barnesa, jak mówił, że szybciej będzie rozpiąć skafander w próżni, niż polecieć teraz na Sissie, a reszta takielarzy mu przytaknęła. To zaraz rozejdzie się po dokach. Niech to diabli wezmą, już się rozeszło!
– Och – mruknął Daniel, rozumiejąc go całkowicie, lecz nie mając pojęcia, co powiedzieć. – Och.
Oczywiście, było to bardzo niesprawiedliwe, lecz marynarze to przesądny ludek. Pewne okręty – według każdego eksperta bez zarzutu – cieszyły się sławą zabójców; pewnych kapitanów – niezależnie od ich kwalifikacji – nazywano Jonaszami. Mając wybór, żaden marynarz nie zaciągał się na takie jednostki ani do takich dowódców, a teraz, w obliczu ofert ze strony floty handlowej, wszyscy w miarę sprawni marynarze mieli wybór.
– Niech diabli porwą wszystkich marynarzy! – rzucił Mon. – Niech diabli wezmą życie! – Obrócił się na ławce i dodał: – Whisky z wodą, proszę. Podwójną, cholera, i nie chowaj butelki! – Powrócił spojrzeniem do Daniela i powiedział zrozpaczonym głosem: – Nie potrzebuję żony, żeby wiedzieć, że piję więcej, niż mogę. Ale doskonale pan wie, sir, że alkohol nigdy nie przeszkadzał mi w pełnieniu służby.
– Nigdy na ciebie nie narzekałem, Mon – odrzekł z kamienną twarzą Leary. Sam też mógł zamówić sobie drinka, lecz uznał, iż nie poprawiłoby to sytuacji.
– Myślałem, że skoro wszystko szło źle, to wie pan... – ciągnął oficer, ukrywając twarz w dłoniach. – Że, no wie pan, jeżeli się nie poddam, to kłopoty same ustaną. Że Bóg zdejmie ze mnie kciuk; wie pan, o czym mówię?
– Tak, wiem – potwierdził Daniel. Marynarze byli przesądni z natury; codziennie zbyt blisko ocierali się o przypadkową śmierć, żeby mogło być inaczej. Odnosiło się to tak do kapitanów, jak i do takielarzy, którym rozkazywali.
– Ale podczas następnej wachty urwał się Pierwszy Bakburty, zabierając ze sobą takielunek z Drugiego i Trzeciego – dokończył gorzko mężczyzna.
Przyszedł barman z whisky. Postawił ją na stoliku, obserwując Mona spode łba, po czym wrócił za bar. Hogg również przyglądał im się badawczo. Leary się nie przejmował, ale Mon wyraźnie był bliżej krawędzi, niż chciałby jakikolwiek kapitan, gdyby rzecz działa się na mostku podczas walki.
– Danielu – podjął Mon, trzymając szklankę w obu dłoniach, lecz nie podnosząc jej do ust. – Sir. Ludzie pójdą za panem, wie pan, że tak będzie. Czy przyjdzie pan jutro na musztrę i przemówi do nich? Sir, mam teraz pięciu łobuziaków – moja żona urodziła, kiedy byłem na Tanais. Nie wyżyję z połowy pensji, nie mogę, a jeżeli zabiorę do Galaktyki Północnej załogę partaczy, to... – uśmiechnął się kwaśno – cóż, przyznam rację Barnesowi. Lepiej będzie, jak rozepnę skafander w próżni.
– Ja... Zastanowię się nad możliwościami wieczorem, Mon – oznajmił Daniel, wstając powoli, żeby nie wyglądało to na ucieczkę przed starym kamratem, co właśnie robił. – Obiecuję, że przyjdę na musztrę. O dziesiątej?
– Tak jest, o dziesiątej – odparł porucznik, podrywając się i z radosnym uśmiechem ściskając Danielowi dłoń. – Bogu dzięki! Dziękuję panu, sir. Jeśli tylko utrzymam dyscyplinę, wszystko będzie dobrze, obiecuję, że tak!
Pokiwał głową, nie wracając więcej do złożonej obietnicy. Powinien znaleźć się na paradzie, żeby podziękować załodze, która poleciała za nim do piekła, i to nie jeden, lecz kilka razy, zawsze wydobywając stamtąd Księżniczkę Cecile i jej dowódcę. Jeśli jednak chodziło o to, co im powie...
Był winien Monowi szacunek należny lojalnemu i kompetentnemu oficerowi, jednak równie wiele zawdzięczał każdemu, kto służył z nim na Sissie. Nie zamierzał namawiać ich do ryzykowania życiem, a pomimo tego, co powiedział swemu pierwszemu oficerowi, żeby go pocieszyć, kłopoty, jakich doświadczyła korweta podczas powrotu do domu, przekonałyby każdego, że Mon jest pechowcem. Nie był człowiekiem, za którym Daniel z ochotą podążyłby na Północ ani któremu zawierzyłby swój honor, namawiając innych, żeby mu towarzyszyli.
Rozległo się brzęczenie. Przygotowujący się do wyjścia Hogg sięgnął do kieszonki na piersi po telefon, który nosił w Xenos. Słuchał przez chwilę, po czym powiedział do Leary’ego:
– Musimy wracać do domu, panie. Natychmiast.
Ruszyli razem do drzwi; służący dwa kroki przed swym panem tylko dlatego, że wcześniej wystartował. Gdy wypadli na zewnątrz, mężczyzna dodał ściszonym głosem:
– Dzwonił majordomus, sir. Mistrzyni Mundy ma kłopoty. Poważne kłopoty.

* * *

Wagonik, którym wracała Adele ze świtą, wiózł do domu również czternaścioro urzędników, którzy wypełnili go do granic dozwolonego limitu. Lokaje Adele – a raczej lokaje towarzyszący jej i Toverze, gdyż choć nosili liberie Mundych, to Skarbiec Spedytorów i Kupców wypłacał im pensje – nie pozwoliliby im wsiąść, lecz jej rodzice chlubili się swą troską o niższe stany. Adele, która większość życia spędziła wśród tychże stanów i znała je o wiele lepiej niż jej rodzina, mimo wszystko powstrzymała służących przez wzgląd na ich pamięć.
Z drugiej strony: nie uważała, żeby konieczne było przekraczanie ograniczeń tramwaju. O tej porze dnia w wagoniku powinno znajdować się czterdzieścioro pasażerów. Gdy na Kręgu Pentakrestu wsiadł dwudziesty podróżny, lokaje Adele Mundy zablokowali drzwi, tłukąc żółtawymi pałkami po kostkach palców każdego, kto siłą próbował je otworzyć. Uczona wolała myśleć o tym jako o samopomocy w egzekwowaniu prawa niż deptaniu praw ludu przez szlachetnie urodzonych.
Uśmiechnęła się. Choć nie przejęłaby się zbytnio inną interpretacją. Ją samą wystarczająco często deptano.
Wagonik zatrzymał się na peronie, na krańcu dziedzińca, kołysząc się lekko na jednej szynie. Nikt nie czekał, żeby wsiąść; urzędnicy tylko patrzyli, żeby ekipa Adele wysiadła i żeby mogli zająć ich miejsca. Zdawali sobie sprawę z tego, ile mieli szczęścia, że pozostawiano im tyle przestrzeni na resztę trasy prowadzącej do wielopiętrowych bloków na wschodnich przedmieściach Xenos.
W chwili gdy Adele i jej służba wysiadali na peron, tuż za nimi zatrzymał się wagonik jadący na zachód. Wyczuła, jak Tovera odwróciła głowę, trzymając w obu rękach płaski neseser. Z tramwaju wysiadł nieznany jej młody oficer FRC w mundurze Drugiej Klasy. Pewnie ktoś do Daniela – przyjaciel albo posłaniec z Biura Floty.
Okalające dziedziniec siedem domów było ciche, jak zwykle w letni wieczór. Na progu ostatniego budynku po lewej, tuż obok Małego Chatsworth, przycupnęło pół tuzina mężczyzn w różnych liberiach. Na widok wracającej do domu arystokratki podnieśli się, upychając po kieszeniach kości i pieniądze.
Jednym z nich okazał się odźwierny Adele; wrócił szybko na posterunek, nie rozglądając się na boki. Nieoczekiwanie poszło za nim dwóch mężczyzn.
– Mistrzyni Mundy? – zawołał za jej plecami oficer FRC. Obejrzała się przez ramię i zatrzymała, by mógł ich dogonić. Lokaje nie wyglądali na zaniepokojonych, lecz prawa ręka Tovery skryła się w neseserze, który trzymała w zgięciu lewego łokcia.
– Tak? – odrzekła Adele tonem, który nie był może wrogi, choć z całą pewnością nie brzmiał przyjaźnie. Nie lubiła być zaczepiana przez obcych, zwłaszcza znających jej nazwisko. Ten schludnie przystrzyżony porucznik – dopiero teraz dojrzała stopień na szarym kołnierzu – przed wstąpieniem na służbę Republiki niewątpliwie był dżentelmenem, nadal jednak pozostawał obcym.
– Pani przyjaciel, kapitan Carnolets, ma nadzieję, że zechce pani spożyć z nim kolację dziś wieczorem w jego domu w Portsmouth – oznajmił porucznik, zatrzymując się uprzejmie sześć stóp od niej. Dzięki temu pozostawał tuż poza zasięgiem ramion Kostromanki, którą zmierzył szacującym spojrzeniem. – Przeprasza za tak późne zaproszenie, ale bardzo zależy mu na odnowieniu waszej znajomości.
Nie znam żadnego kapitana Carnoletsa – pomyślała Adele. Pewnie, że nie znała, znała za to mistrzynię Sand, która rządziła wywiadem Republiki z taką samą, nie rzucającą się w oczy, skutecznością, jaką prezentował admirał Anston, dowodząc FRC.
Gdyby Mundy potrzebowała potwierdzenia, byłaby nim reakcja posłańca na Toverę. Nie bał się jej, lecz okazywał ostrożność, jak w przypadku psa na łańcuchu – i natychmiast rozpoznał w bezbarwnej „asystentce” takiego właśnie psa obronnego.
– W porządku – odparła Adele. – Najpierw jednak się przebiorę.
Odwróciła się i dała znak lokajom. Posiadanie służby bywało wielce irytujące, zwłaszcza kiedy komplikowało nawet tak proste sprawy, jak chodzenie ulicą. Z drugiej strony – niezaprzeczalną korzyścią była możliwość podróży do domu we względnym komforcie, a nie ściśniętej niczym sardynka w puszce...
– A przy okazji: nazywam się Wilsing – oznajmił porucznik, podążając jej śladem. – Nie trzeba przebierać się dla kapitana, mistrzyni. Bardzo zależało mu na jak najszybszym spotkaniu się z panią.
– Co nastąpi natychmiast po tym, jak już przebiorę się w cywilne ubranie, poruczniku Wilsing – upierała się Adele, pozwalając sobie na okazanie odczuwanej irytacji. W tej chwili mundur kojarzył jej się jedynie z pogrzebem człowieka, którego szanowała, a jej przyjaciel Daniel kochał.
Nie było winą mistrzyni Sand, że uroczystość przypomniała jej, iż rodzice i siostra zostali bez ceregieli pogrzebani w zbiorowej mogile... Oprócz głów, rzecz jasna, które pewnie ciśnięto do rzeki po tym, jak ptaki dokładnie oczyściły je z mięsa, gdy wisiały na Skale Mówcy. Niemniej taka była prawda. Kobieta miała wrażenie, że spotkanie przebiegnie lepiej, jeżeli pozbędzie się Białego Munduru.
Gdy Adele znalazła się dwadzieścia stóp od cofniętego wejścia do Małego Chatsworth, odźwierny odwrócił się i powiedział coś do śledzących go osiłków. Byli ubrani jak lokaje, choć liberie niezbyt dobrze na nich leżały.
Jeden z nich wyciągnął spod kurtki pałkę i zdzielił nią odźwiernego w głowę. Mężczyzna zatoczył się na pilaster, po czym upadł twarzą naprzód. Kamrat napastnika wyciągnął pistolet i wycelował w powietrze.
Adele obejrzała się za siebie. Na dziedziniec wkroczyła ósemka mężczyzn z pałkami i rurkami w rękach, zbliżając się ostrożnie ku niej. Jeden z nich miał pistolet.
Musieli kryć się w plamach mroku pomiędzy wbudowanymi w chodnik lampami, przy którymś domu z drugiej strony bulwaru...
Porucznik Wilsing wyciągnął z kieszeni na piersi płaski telefon.
– Nie! – rzuciła cicho.
Uzbrojony zbir sprzed frontu Małego Chatsworth wymierzył pistolet w Wilsinga.
– Rzuć to, koleś! – warknął. – Nie będzie drugiego ostrzeżenia!
– Rzuć to! – powtórzyła uczona. Sama ukryła się za lokajem tak, żeby mogła niezauważenie sięgnąć lewą dłonią do wewnętrznej kieszeni tuniki.
Wilsing upuścił niewielki telefon na ziemię. Oblicze oficera nie miało żadnego wyrazu.
– A teraz wszyscy cofnąć się, to nie stanie wam się krzywda! – rozkazał uzbrojony oprych. – Chcemy tylko nauczyć waszą panią, że nie powinno się kraść domów lepszym od siebie!
– Mam tych z tyłu – wymruczała Tovera.
– Słuchajcie – Adele zwróciła się do wystraszonych lokajów. Próbowali jednocześnie spojrzeć na nią i nie spuszczać wzroku z draba z pistoletem. – Natychmiast zejdźcie nam z drogi. To nie jest wasza sprawa.
– Ależ, mistrzyni... – zaprotestował najstarszy z nich, który mógłby (i pewnie tak robił) po służbie uchodzić za dżentelmena, szukającego rozrywki w kręgach służebnych kobiet z innych dzielnic.
– Usuń się, człowieku, albo sama się z tobą rozprawię! – wrzasnęła Adele z nutką paniki w głosie. Część jej umysłu, zajmująca się przyziemnymi sprawami, typu rozmowy ze służbą, oderwała się od umiejętności wyższych. Reszta mózgu skupiła się na rozwoju sytuacji.
Lokaje przeszli na lewą stronę. Jeden ruszył w prawo, zaraz jednak rzucił się biegiem za resztą, gdy tylko zorientował się, że został sam.
Ośmiu osiłków z dziedzińca musiało już być bardzo blisko. Zbir z pistoletem roześmiał się i ruszył naprzód w towarzystwie kamrata z pałką.
Adele postrzeliła go w lewy policzek. Światło padało z zachodu; nie wzięła wystarczającej poprawki na nisko wiszące słońce. Drugi pocisk przeszedł przez skroń, gdy okręcał się z krzykiem, a trzeci zagłębił się w tył czaszki, kiedy upadał. Usłyszała automat swej przybocznej, plujący szybkimi, krótkimi seriami. Brzmiało to jak przeciągły grzmot.
Niezależnie od politycznych dążeń dom Mundych należał do bardzo wojowniczych. Jej rodzice wierzyli, że najlepsza ochrona to stać się śmiercionośnym snajperem – nie żeby wygrywać pojedynki, tylko unaocznić każdemu wrogowi, że wyzywanie Mundych było równoznaczne z popełnianiem samobójstwa.
Zbir, który powalił odźwiernego Chatsworth, upuścił pałkę i z krzykiem osunął się na kolana. Służący z sąsiedniego domu, jeszcze przed chwilą oddający się grze w kości, zamarli na widok pistoletu, teraz jednak zderzali się ze sobą w pospiesznej ucieczce do wnętrza budynku.
Matka byłaby ze mnie dumna – pomyślała Adele Mundy, odwracając się. Godziny spędzone na strzelnicy w piwnicach domu nie poszły na marne. Dobrze było nauczyć się czegoś w wolnym czasie, czegoś, co przydawało się, gdy okoliczności zmuszały do zmiany obranej niegdyś kariery...
Cała nacierająca na nich ósemka leżała na bruku. Kilku rzucało się gwałtownie w agonalnych konwulsjach. Przynajmniej jeden próbował uciekać.
Lufa broni Tovery rozgrzała się do białości. Tak samo jak pistolecik byłej bibliotekarki, pistolet automatyczny przyspieszał pociski wewnątrz lufy odpowiednimi impulsami elektromagnetycznymi. Ich aluminiowe płaszcze wyparowywały podczas przejścia między zwojami, przez co strzelanie wyzwalało mnóstwo ciepła. Lufa broni Adele połyskiwała i zapewne podpaliłaby ubranie, gdyby wrzuciła pistolet z powrotem do kieszeni.
Tovera odwróciła się i zastrzeliła modlącego się na kolanach obwiesia. Upadł na wznak, raczej wskutek pośmiertnego stężenia niż od uderzenia lekkich pocisków. Z trzech otworów w gardle trysnęła krew.
Adele się skrzywiła.
– Przepraszam, mistrzyni – rzuciła Kostromanka, zmieniając magazynek na pełny. – Ale nie potrzebowaliśmy więźnia. Wiemy, kto za tym stoi.
Adele ujrzała nagle na chodniku Marinę Rolfe, bębniącą piętami o bruk w powiększającej się kałuży krwi. Oczywiście, znając Toverę, koniec mógł nie nadejść tak szybko, nie w przypadku damy ufającej, iż pieniądze rodu Casaubon uchronią ją przed zemstą za okaleczenie rywalki, która pozbawiła ją pozycji, jaką – jej zdaniem – sobie kupiła.
– Nie zabijaj jej! – zawołała uczona. – Nie zabijaj jej, Tovero, albo osobiście cię odszukam. Słowo Mundy!
Blada blondynka posłusznie skłoniła głowę.
– Rozumiem, pani – zapewniła.
Na spodniach zastrzelonego przez Adele bandyty poszerzała się plama; jelita rozkurczyły się, gdy umierał. Przyklękła na kolano, w lewej ręce wciąż ściskając pistolet. Ostygł na tyle, że mogła już schować go do kieszeni, lecz w tej chwili była zbyt otumaniona, by wykonać tak skomplikowaną czynność.
Tovera schowała automat do neseseru, który upuściła, gdy zaczęła strzelać. Wilsing podniósł telefon i mówił do niego pospiesznie. Wydawał się nieporuszony obejrzaną właśnie sceną, dopóki nie zauważyło się jego szybkich spojrzeń, błądzących po okolicznych budynkach. Zawsze zatrzymywały się co najmniej na drugim piętrze. Nie miał najmniejszej ochoty podziwiać otaczającej go jatki.
Nie zrobił nic, po prostu stał tam, gdzie się zatrzymał. Nie przyczynił się do żadnej z tych śmierci. Niemniej tylko socjopatka pokroju Tovery potrafiła przyglądać się rzezi i nie przejąć się nią.
– Mistrzyni, co powinniśmy zrobić? – zapytał przełożony służących. Adele próbowała mu odpowiedzieć, lecz słowa utknęły jej w gardle. Złapał ją za ramię i potrząsnął. – Mistrzyni, co robimy?
Mundy podniosła się, chowając pistolet. Nie przeładowała go, lecz miał dwudziestostrzałowy magazynek. Nie wydaje mi się, abym musiała dzisiaj zabić jeszcze ponad siedemnaścioro ludzi – pomyślała – z drugiej strony na pierwszego potrzebowałam aż trzech kul...
Na głos powiedziała:
– Idź do domu i wezwij milicję. Jestem pewna, że ktoś już to uczynił, niemniej to bardzo ważne, żeby otrzymali zgłoszenie z Małego Chatsworth.
– Mistrzyni Mundy? – przemówił Wilsing, opuszczając telefon. – Musimy jak najszybciej dotrzeć do kapitana Carnoletsa. Natychmiast!
– Nie możemy zostawić... – zaczęła Adele.
Młody porucznik machnął ręką na porozrzucane ciała.
– Już się tym zajęto! – rzucił gniewnie. – Chodźmy! To jest teraz naprawdę najważniejsze!
– Lepiej zróbmy, jak mówi, mistrzyni – powiedziała Tovera z zimnym uśmiechem kobry. – Mistrzyni Sand nie należy do osób, które lubią czekać.
Adele skinęła krótko głową.
– W porządku – zgodziła się. – Chyba jednak nie muszę się przebierać.
Wilsing wyciągnął dziwnego kształtu klucz i poprowadził ich z powrotem na przystanek. Adele omijała rozciągnięte kończyny, lecz pomimo całej ostrożności wdepnęła prawym butem w strużkę krwi. Od tej pory wydawało jej się, że przy każdym kroku podeszwa lepi się do podłoża.



Dodano: 2008-01-17 15:37:53
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS