NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Drake, David - "Po drugiej stronie gwiazd"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Drake, David - "Porucznik Leary"
Tytuł oryginału: The Far Side of The Stars
Data wydania: Luty 2008
ISBN: 978-83-7418-178-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 448
Cena: 34,90 zł
Tom cyklu: 3



Drake, David - "Po drugiej stronie gwiazd" #1

Rozdział pierwszy

Adele Mundy po raz pierwszy w życiu miała na sobie Biały Mundur Floty Republiki Cinnabaru. Na rękawach widniały naszywki chorążego, błyskawica Korpusu Łączności oraz czarna wstążka żałobna. Zatrzymała się przed lustrem w holu swego domu.
W Małym Chatsworth mieszkały już trzy pokolenia Mundych, odkąd tylko rodzina uzyskała na tyle duże znaczenie polityczne, że dziadek Adele zamienił poprzednią rezydencję w Xenos na te robiące wrażenie cztery piętra cegieł, kamieni i rzeźbionych zdobień. Adele dorastała tutaj, lecz kontynuowała naukę zawodu archiwisty poza planetą, gdy nadeszła noc wykrycia Konspiracji Trzech Kręgów i przyszły bandy opryszków, by zająć się egzekucją reszty jej rodziny.
Nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze ujrzy Małe Chatsworth... lub Cinnabar. Kiedy dowiedziała się, że na Skale Mówcy zawisły nie tylko głowy rodziców, lecz także główka dziesięcioletniej siostrzyczki Agaty, nie chciała więcej widzieć żadnych pozostałości po swym poprzednim życiu.
Uśmiechnęła się blado do zwierciadła. Czasy się zmieniały; ludzie także. Poważnie wyglądająca oficer marynarki z plamami baretek na froncie tuniki nie była tą pełną rezerwy dziewczyną, która porzuciła Cinnabar dla Zbiorów Akademickich na Bryce w samą porę, by ocalić życie. Łączyły je rysy twarzy i szczupła budowa ciała, to wszystko.
Niemal wszystko, ponieważ zarówno oficer, jak i dziewczyna żyły w niezachwianym przekonaniu, że należą do Mundych z Chatsworth. Rodzice Adele byli egalitarystami i należeli do Partii Ludowej, lecz nie mieli najmniejszych wątpliwości, iż ród Mundych jest pierwszy wśród równych... a ich córka nie wątpiła, że zawsze pozostanie Mundy – niezależnie od tego, czy pracowała naukowo, czy też sprzątała ulice. Po śmierci rodziców i konfiskacie majątku za zdradę Adele niejednokrotnie dochodziła do wniosku, że sprzątaczowi żyło się lepiej, lecz to nie zmieniało niczego, co naprawdę miało znaczenie.
Służąca Adele, Tovera – o ile słowo „służąca” stanowiło w tym przypadku odpowiednie określenie – szybko obejrzała swoją panią w lustrze; jej oczy nigdy nie zatrzymywały się zbyt długo w jednym miejscu. Adele była wymuskana, zaś Toverę cechowała taka bezbarwność, że przypadkowi obserwatorzy zwracali na nią zwykle mniej uwagi niż na tapetę. Szykując się na pogrzeb, założyła schludną szarą suknię, także z żałobną wstążką. Jedyną ozdobą jej stroju był błękitno-srebrny znaczek na kołnierzyku, identyfikujący ją jako klientkę – aktualnie jedyną – Mundych z Chatsworth.
Niewiele umykało uwadze Tovery, lecz jeszcze mniej ją obchodziło; możliwe, że liczyło się dla niej wyłącznie wykonanie kolejnego otrzymanego lub wyznaczonego sobie zadania. Towarzystwo tej kobiety przypominało noszenie broni ze spustem lekkim jak puch ostu.
Pistolet w bocznej kieszeni tuniki Adele Mundy był tak płaski, że nawet nie odznaczał się na mundurze. Miał naprawdę wrażliwy spust.
Adele uśmiechnęła się ponownie i stwierdziła:
– Nie muszę sama się sprawdzać, prawda, Tovero? Powiedziałabyś mi, gdyby coś było nie tak.
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Gdybyś tego zechciała, mistrzyni – odparła. – Nie sądzę, abyśmy przy tej okazji zwróciły na siebie szczególną uwagę.
Adele poprawiła czarną wstążkę.
– Nie – zgodziła się. – Nie przypuszczam. Lecz Daniel kochał wujka Stacey’a, a ja za nic nie chciałabym go zawieść.
Wolałabym umrzeć, niż go zawieść... Ale nie powiedziała tego na głos; zresztą Tovery i tak by to nie obeszło.
Obrzuciła spojrzeniem czekających cierpliwie lokajów, a potem odźwiernego. Służba również nosiła liberie Mundych, ale w odróżnieniu od Tovery zatrudniał ich bank, który – przynajmniej na papierze – wynajmował rezydencję. Kolejna korzyść z przyjaźni z porucznikiem Danielem Learym, synem Cordera Leary’ego – dla współpracowników: mówcy Leary’ego, choć złożył urząd wiele lat temu.
– W takim razie jesteśmy gotowe – oznajmiła.
Odźwierny ukłonił się i otworzył drzwi wejściowe z lekko błyszczącego drewna pszczelego, przywiezionego tutaj z wiejskiej posiadłości Mundych – Dużego Chatsworth. Oficer wyszła na dziedziniec, poprzedzana przez czterech lokajów, w towarzystwie klientki, idącej uprzejmie krok za nią.
Czasy naprawdę się zmieniały. Mówca Leary był odpowiedzialny za starcie Konspiracji Trzech Kręgów – i rodziny Adele – na krwawą miazgę... lecz to jego wpływy – poprzez starszą siostrę Daniela, Deirdre – przywróciły Adele Mundy dom, kiedy uznała, że tego pragnie. Ligier Rolfe, daleki kuzyn, który przejął ich okrojone nieruchomości po ogłoszeniu banicji, prawdopodobnie po dziś dzień nie miał pojęcia, co stało się z jego prawem własności.
Przystanek kolejki znajdował się przed wyjściem z dziedzińca, służącym kiedyś jako miejsce zgromadzeń, gdy Lucius Mundy przemawiał do swych zwolenników z balkonu na czwartym piętrze Małego Chatsworth. Dla Adele wpływy polityczne nigdy nie miały najmniejszego znaczenia; co więcej, jak długo dysponowała wystarczającymi środkami, by zapewnić sobie posiłki i obszerne zbiory, w których mogła oddawać się swej pasji wyszukiwania abstrakcyjnej wiedzy, nie obchodziły jej także pieniądze. A jednak odczuwała przyjemność na myśl o furii, w jaką musiała wpaść żona jej kuzyna, Marina Casaubon Rolfe, kiedy została eksmitowana z rezydencji, do której nigdy nie byłaby w stanie kupić sobie praw, nawet za całe bogactwo jej kupieckiej rodziny.
Tovera musiała zauważyć jej minę.
– Mistrzyni? – zagadnęła łagodnie.
– Pamiętasz mistrzynię Rolfe? – spytała Adele.
– Tak – odparła Tovera. – Tłusty robak.
– Przypomniałam sobie – wyjaśniła oficer – że jej zdaniem mogła sobie pozwolić na obrażanie Mundy z Chatsworth.
Kostromanka nie skomentowała. Być może się uśmiechnęła.
Słudzy, wysiadujący na progach domostw wychodzących na dziedziniec, wstawali i zdejmowali czapki, kłaniając się mijającej ich Adele. W czasach Luciusa Mundy’ego wszystkie te domy należały do sympatyków Partii Ludowej. Oni także ucierpieli, a ci, którzy wykupili ich majątki w okresie banicji, byli przeważnie takimi samymi dorobkiewiczami jak Marina Rolfe. Dla nich powrót Adele oznaczał powiew prawdziwej arystokracji; upewnili się, że ich lokaje będą okazywać odpowiednią służalczość.
Niegdysiejsza bibliotekarka nie miała pojęcia, co sąsiedzi myśleli sobie o tym, że Mundy z Chatsworth była oficerem floty, do tego zwyczajnym chorążym zamiast oficerem patentowym jak jej lokator, Daniel Leary. Oczywiście, arystokraci mieli prawo do ekscentryczności.
– Mistrzyni? – znowu odezwał się Tovera.
– Czy ja jestem ekscentryczna, Tovero? – zapytała Adele, oglądając się przez ramię.
– Nie mam pojęcia – odparła służąca. – Będzie pani musiała zapytać kogoś, kto wie, co oznacza określenie „normalny”.
Adele skrzywiła się.
– Przepraszam, Tovero – powiedziała. – Nie powinnam stroić sobie z tego żartów.
Ledwo Mundy ze świtą zjawiła się na przystanku, nadjechał tramwaj zmierzający na wschód. Inny wagonik minął ich z klekotem, trzymając się głównej linii i kierując na zachód, na wielką pętlę wokół centrum Xenos. Zgodnie z prawem tylko milicja – policja państwowa – mogła posiadać własne aerowozy w obrębie granic miasta. Prawdopodobieństwo, że jakiś drażliwy arystokrata zestrzeliłby przelatujący nad nim prywatny aerowóz, wymuszało przestrzeganie tej zasady skuteczniej od każdych sankcji prawnych.
Liczne domy dysponowały własnymi wagonami, które drużyny służących ustawiały na szynach, gdy ich pan lub pani zechcieli opuścić rezydencję. Adele zgromadziła pokaźną sumkę z pryzów zdobytych pod dowództwem porucznika Leary’ego, mimo to nie mogłaby pozwolić sobie na coś takiego, nawet gdyby uznała to za pożyteczne.
Przywykła do radzenia sobie samej; teraz też wolała w ten sposób. Pewnie, miała Toverę, lecz łatwo było zapomnieć, że owa Kostromanka to człowiek.
Jeden z lokajów pobiegł przodem, by zatrzymać wagonik i oszczędzić Adele czekania na kolejny tramwaj, który przyjechałby wezwany guzikiem w budce. O tej porze dnia mogłoby to potrwać nawet pół godziny. Ceremonia pogrzebowa odbywała się w kaplicy nieopodal Portu Trzy – potężnej bazy marynarki na północnych obrzeżach Xenos. Adele, rzecz jasna, zarezerwowała sobie odpowiednią ilość czasu na dotarcie na uroczystość, niemniej wolała przybyć nieco wcześniej, niż spóźnić się wskutek jakiegoś złego zrządzenia losu.
Przez ostatnie 32 lata Adele Mundy miała sporo do czynienia ze szczęściem i pechem. Tego ostatniego było jakby więcej.
Wysiadający z wagonika mężczyzna miał na sobie powycierany – można by wręcz rzec: wystrzępiony – mundur Drugiej Klasy FRC, szary z czarnymi lamówkami. Było to minimum wymagane od pokazujących się publicznie oficerów, choć biorąc pod uwagę stan uniformu – plamy po oleju na lewym mankiecie i widoczny ślad po cerowaniu na prawej nogawce – mężczyzna ów lepiej przysłużyłby się powadze Biura Floty, gdyby założył czysty kombinezon pokładowy.
Aktualne zawieszenie broni pomiędzy Cinnabarem a Sojuszem Wolnych Gwiazd doprowadziło do demobilizacji licznych okrętów i wypłacania ich oficerom połowy pensji. Tych, którzy nie dysponowali prywatnymi źródłami dochodów, sytuacja owa skazywała na ubóstwo. Ten tutaj najwyraźniej należał do nieszczęśliwców, którzy nie mogli sobie pozwolić na właściwe utrzymanie garderoby...
– To porucznik Mon – szepnęła jej do ucha Tovera.
– Dobry Boże, to faktycznie on – wyrzuciła z siebie szeptem Adele. Bezwiednie odwróciła z zakłopotaniem wzrok; przez większą część swego dorosłego życia klepała biedę i nie miała teraz ochoty napawać się ubóstwem innych.
Klientka Mundych nie miała takich oporów, podobnie jak nie znała uczucia miłości czy nienawiści. Zbliżający się do nich mężczyzna był potencjalnym przeciwnikiem – dla Tovery każdy nim był – wobec czego przyjrzała mu się dokładnie i dlatego rozpoznała pierwszego oficera Daniela.
– Dzień dobry, Mon! – zawołała Adele, przeciskając się między lokajami, którzy celowo oddzielili ją od podejrzanie wyglądającego człeka. – Co tutaj robisz? Skończyliście już naprawiać Księżniczkę Cecile?
– Mundy? – upewnił się porucznik Mon. – Dzięki Bogu, że cię znalazłem. Jest może z tobą porucznik Leary? Muszę zobaczyć się z nim jak najszybciej. Muszę!
Mon był smagłym, ponurym oficerem pod trzydziestkę. Umiejętności techniczne sytuowały go znacznie powyżej przeciętnej FRC, a upór wyrównywał brak błyskotliwości. Nie pochodził z bogatej rodziny, nie patronował mu również żaden wyższy stopniem oficer, toteż jego kariera rozwijała się żałośnie powoli.
Dawna bibliotekarka szanowała go, lecz nieszczególnie lubiła. Wątpiła, aby miał wielu przyjaciół.
Ujawnił w pełni swoje zalety, kiedy Daniel Leary dał mu posmakować zaszczytów i pryzowego. Wielu oficerów czułoby zawiść wobec szczęśliwego, młodszego wiekiem przełożonego, kroczącego od sukcesu do sukcesu. Mon okazywał jedynie wdzięczność i całkowite oddanie.
– Daniel jest w Kaplicy Stanislasa – wyjaśniła Adele. – Komandor Bergen zmarł i Daniel musiał zająć się przygotowaniami. Właśnie tam jechałyśmy, ale, hm...
Wagonik zaczął dzwonić w bezmyślnej irytacji na tak długie trzymanie go na przystanku. Adele obrzuciła go wzrokiem, lecz powstrzymała język – jej frustracja brała się z sytuacji, a nie jednego dźwięku więcej w i tak pełnym hałasu mieście.
Mon zerknął na swój mundur.
– Ach, to? – mruknął, strzepując poplamiony mankiet. – Och, wszystko w porządku. Mój biały sort znajduje się w przechowalni u Fastinelliego. Odbiorę go i udam się prosto do kaplicy, to tylko jeden lub dwa przystanki od Stanislasa.
Zawrócił do tramwaju; zatrzymujący go lokaj stanął w drzwiach, blokując je.
– Nie, nie, wszystko w porządku, Morris! – zawołała kobieta. – Mój kolega, porucznik Mon, i ja pojedziemy do kaplicy razem. Przebierze się na miejscu.
Wsiedli – lokaje przodem, by zrobić miejsce dla swojej pani, choć jedynymi pasażerami, oprócz nich, okazała się niepocieszona para w workowatych, niebieskich szatach. Przycupnęli z tyłu pojazdu. Xenos stanowiło stolicę nie tylko Cinnabaru, lecz również całego imperium. Miasto przyciągało turystów, pracowników i żebraków z większej ilości światów, niż nawet taka specjalistka od informacji, jaką była Adele Mundy, mogła określić bez sięgania do osobistego terminala danych, schowanego w dyskretnej kieszonce, umieszczonej na udzie w każdej wersji jej munduru, w tym również białej.
Adele uśmiechnęła się cierpko. Bez palmtopa czułaby się bardziej naga niż bez ubrania. Tak, chyba była ekscentryczką...
Jednoszynówka ruszyła z jękiem, wracając na główną linię. Po chwili przesiedli się na linię północną, zamiast jechać dalej na zachód, do głównego węzła transferowego przy Pentakreście.
Ciekawe, czy para cudzoziemców naprawdę dokądś zmierzała, czy tylko jeździli w kółko z braku lepszego zajęcia. Nie wyglądali na takich, którzy zakopaliby się w nauce, jak uczyniła to Adele Mundy, będąc osamotnioną sierotą na obcym świecie.
– Och, Mon? – zagaiła, chcąc poruszyć inny niewygodny temat, który przyszedł jej do głowy na myśl o biedzie. Fastinelli prowadził w pobliżu Portu Trzy olbrzymi zakład krawiecki na potrzeby Marynarki Wojennej. Mówiąc wprost, nie było tam żadnej przechowalni, za to udzielano pożyczek pod zastaw mundurów znajdującym się w chwilowej potrzebie oficerom. – Jako iż dopiero co wylądowałeś i nie zdążyłeś pewnie jeszcze odebrać wypłaty, prawda? Czy wobec tego mogę zaproponować ci niewielką pożyczkę na opłacenie kosztów przechowalni?
– Słucham? – zdziwił się Mon. O czymkolwiek rozmyślał, marszcząc brwi, nie dotyczyło to rozliczeń z lichwiarzem, czekającym u kresu podróży tramwajem. – Och. Och. Dziękuję, Mundy, bardzo miło z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Hrabia Klimov otworzył dla mnie linię kredytową na zakup zaopatrzenia.
Mundy nieznacznie zmrużyła oczy.
– Ale dopiero co wylądowałeś, prawda? – zapytała tonem lekkiego niezadowolenia. Porucznik ewidentnie był czymś poruszony, ale nie usprawiedliwiało to gburowatego zignorowania jej uprzejmego pytania. – Przyprowadziłeś Księżniczkę Cecile z powrotem na Cinnabar, zgadza się?
Mon zesztywniał, jednak po chwili grymas zakłopotania wykrzywił mu twarz.
– Tak, mistrzyni – odparł. – Proszę o wybaczenie dla mojego roztargnienia. Zgadza się, zakończyliśmy remont Księżniczki Cecile cztery tygodnie temu. Przyprowadziłem ją prosto na Strymon, zgodnie z rozkazami, które otrzymałem, kiedy tkwiliśmy jeszcze w suchym doku. Kilka godzin temu wylądowaliśmy w Porcie Jeden i przybyłem tutaj jak najszybciej, zaraz po uregulowaniu wszystkich należności w kapitanacie.
– Port Jeden? – zdziwiła się Adele, słysząc nazwę jeziora na północny zachód od Xenos, gdzie wylądował pierwszy statek kolonizacyjny. Na wczesnym etapie historii Cinnabaru Port Jeden wystarczał dla całego ruchu handlowego i wojskowego, lecz było to bardzo dawno temu. Kupcy przenieśli się do Portu Dwa, zlokalizowanego na wybrzeżu, sto dwadzieścia mil od stolicy, podczas gdy FRC wybudowała na swoje potrzeby sztuczny basen Portu Trzy tuż przed wybuchem Pierwszej Wojny z Sojuszem, siedemdziesiąt pięć lat temu.
– No tak, mistrzyni – potwierdził Mon. – Księżniczka Cecile została sprzedana. Zakładam, że zostaliście o tym poinformowani? Przynajmniej porucznik Leary?
– Nie – odrzekła. – Daniel nic o tym nie wie. Jestem pewna, że coś by powiedział.
Odchyliła się na oparcie ławki i zapatrzyła się na widoki za porysowanym oknem, podczas gdy jej umysł zmagał się z tym, co właśnie powiedział porucznik Mon. Czuła tę samą, pełną niedowierzania pustkę, jak wówczas gdy dowiedziała się, że rodzina zginęła w trakcie jej banicji.
Słowa były proste, koncepcja całkowicie zrozumiała. Księżniczka Cecile była korwetą obcej konstrukcji, ciężko uszkodzoną podczas bitwy o Tanais w układzie Strymonu. Nigdy nie należało ufać okrętowi po generalnym remoncie, a wielu konserwatywnych oficerów FRC w ogóle nie wierzyło w dobre kadłuby kostromańskiej produkcji. Teraz, kiedy Cinnabar i Sojusz zawarły pokój, rozsądniej było pozbyć się Księżniczki Cecile, zamiast wydawać pieniądze na jej utrzymanie.
Och, tak, Adele rozumiała przyczyny. Analityczna część jej umysłu rozumiała także, czemu głowy członków jej rodziny i popleczników zostały wystawione na widok publiczny, wisząc na Skale Mówcy po wykryciu spisku.
Lecz w obu przypadkach żołądek Adele Mundy wpadł w lodowatą otchłań, podczas gdy umysł wirował bezproduktywnie wokół słów i ich implikacji.
Księżniczka Cecile to mała jednostka. Po raz pierwszy Adele zobaczyła ją niecały rok temu, kiedy korweta uczestniczyła w banalnej paradzie na Kostromie. Nawet w swym najlepszym okresie była ciasna i niewygodna, a większość czasu, jaki Adele spędziła na jej pokładzie, wiązała się z zagrożeniami i niedogodnościami dalece wykraczającymi poza jej dotychczasowe doświadczenia życiowe, naznaczone przecież biedą i trudnościami.
A jednak...
Rok temu Adele Mundy była samotną sierotą, wiodącą nędzny żywot na trzeciorzędnym dworze, którego władca pozował na intelektualistę. Nosiła tytuł Nadwornej Bibliotekarki, lecz jej obowiązki przypominały raczej występy tresowanej foki. Teraz przywrócono jej ojczyznę i rodzinny dom. Jej rodziną stała się cała FRC, a w Danielu Learym znalazła przyjaciela na śmierć i życie.
Księżniczka Cecile nie należała do żadnych z tych rzeczy, a jednak wszystkie one były z nią powiązane.
– Mundy? – zapytał z niepokojem porucznik Mon. – Wszystko w porządku?
Adele otworzyła oczy – nie przypominała sobie, żeby je zamykała – i obdarzyła oficera energicznym uśmiechem.
– Oczywiście, Mon – zapewniła go. – Może jestem nieco smutna, ale przecież jadę na pogrzeb, prawda?
Mon z powagą pokiwał głową, przyglądając się sześcio- i ośmiopiętrowym budynkom wzdłuż trasy tramwaju. Górne piętra zajmowały luksusowe apartamenty z ogrodami na dachach; na parterze znajdowały się sklepy, nad którymi często mieszkali ich właściciele. Pomiędzy nimi zamieszkiwali zwyczajni ludzie – biurokraci i porucznicy posiadający rodziny większe od dochodów, bibliotekarze, mechanicy i żebracy z innych planet, poupychani po dwunastu w pokoju. Żyjący, a w swoim czasie umierający, ponieważ wszystko umierało.
Spoczywaj w pokoju, Księżniczko Cecile. Ty również byłaś przyjaciółką.

* * *

– Emerytowany admirał Aussarenes z żoną – obwieścił brzękliwy szept w lewym uchu Daniela Leary’ego. Pracownica firmy Williams i Syn, Przedsiębiorstwo Pogrzebowe siedziała w furgonetce dyskretnie zaparkowanej naprzeciwko Kaplicy Stanislasa. Sprawdzała każdego gościa w bazie danych i przekazywała mu informacje przez radio. – Dowodził Bourgibą, gdzie twój wujek był trzecim oficerem.
Nie „gdzie”, tylko „na którym” – skorygował w duchu Daniel. Okręt był osobą, nawet jeśli wyglądał na przysadzisty, ciężki krążownik ze skłonnością do rozsadzania Szybkiego Napędu, co Daniel doskonale zapamiętał z opowieści wujka Stacey’a i jego kolegów, snutych w biurze stoczni remontowej, które chłonął młody syn siostry Bergena. Williams i Syn specjalizowali się w pogrzebach towarzyskich, lecz FRC stanowiła bardzo specyficzne towarzystwo.
– Dzień dobry, admirale Aussarenes – powiedział na głos. – Wujek Stacey byłby zaszczycony obecnością pana i szacownej małżonki. Czy mogę ofiarować panu pierścień upamiętniający tę smutną okazję?
Wyciągnął pokrytą aksamitem tackę. Każdy srebrny pierścień wyobrażał uśmiechniętą czaszkę, otoczoną wstęgą z napisem: „Komandor Stacey Harmsworth Bergen, FRC”.
Aussarenes wziął pierścień i przymierzył go na mały palec lewej dłoni. Poruszał się sztywno; wyraźnie miał kłopoty z plecami.
– Nie potrzebuję pierścienia, żeby pamiętać porucznika Bergena – oznajmił chrapliwym, wojowniczym głosem. – Cholernie nieznośny oficer, powiadam. Zawsze na maszcie dziobowym, kiedy powinien być na mostku!
– Kochanie – zamruczała jego żona tonem afektowanej poufałości. – Nie tutaj.
– Właśnie, że taki był! – warknął admirał. Podniósł wzrok i napotkał oczy Daniela. – Ale był też najlepszym astrogatorem, jakiego znałem. Kiedy nawigował Bergen, nawet Bitchgiba potrafiła dać nauczkę dobrze utrzymanemu okrętowi liniowemu, o ile tylko podróż była wystarczająco długa.
– Dziękuję, admirale – oznajmił z szerokim uśmiechem Daniel. – Mój wujek znał swoje wady, ale doceniał pochwały, na które zasłużył.
– Tak jest – mruknął Aussarenes, niecierpliwie szarpany za ramię przez lady Aussarenes. – Słyszałem, że uczyłeś się od niego astrogacji, chłopcze. To bardzo dobrze, ale uważaj na swoich wachtach!
Weszli do kaplicy. Leary uśmiechał się, dziękując za przybycie i wręczając pamiątkowy pierścień kolejnej osobie w kolejce, dostawcy masztów i rei do stoczni Bergena i Spółki. Uśmiech nie był może właściwą miną na pogrzeb, lecz na rumianej twarzy Daniela wyglądał bardziej naturalnie niż pełne powagi marszczenie brwi.
Poza tym uroczystość okazała się poważna, zarówno biorąc pod uwagę liczebność, jak i pozycję przybyłych. Komandor Stacey Bergen był największym odkrywcą nowych szlaków w całej historii Cinnabaru. Za życia nie doczekał się zasłużonego uznania, jednak splendor pogrzebu całkowicie to wynagrodził... przynajmniej jego siostrzeńcowi.
– Senator Pakenham z mężem, lordem Williamem Pakenhamem – wyszeptała słuchawka Daniela. Porucznik nie rozpoznałby kobiety o szczupłej twarzy, której towarzyszył korpulentny, powściągliwy mężczyzna, niemniej skojarzył nazwisko z miejscem w komisji spraw zagranicznych Senatu. Pakenham nie znała wujka Stacey’a, lecz przybyła, by okazać zmarłemu szacunek i – podobnie jak liczna czereda czołowych polityków Republiki – przypodobać się Corderowi Leary’emu.
Mówca Leary nie zaszczycił obecnością pogrzebu człowieka, którego zawsze uważał za ubogiego krewnego... a wujek Stacey, prawdę mówiąc, był nim mimo przynoszącej zyski spółki Bergen i Wspólnicy. Możliwe, że unikał niezręcznego spotkania z synem, nie odzywającym się doń od siedmiu lat, od burzliwej kłótni, zakończonej zaciągnięciem się przez Daniela do FRC w charakterze aspiranta. Mimo to użył swoich wpływów, by dodać blasku pogrzebowi szwagra, którym pogardzał za życia, za co syn by mu podziękował, gdyby się jeszcze kiedyś spotkali.
– Kapitan przestrzeni Oliver Semmes – oznajmiła przez radio pracownica przedsiębiorstwa pogrzebowego. – Adiutant Marynarki Wojennej przy delegacji legislatora Jarre’a.
Przez chwilę umysł Daniela nie był w stanie skojarzyć nieznanego stopnia i zielonozłotego munduru z kłaniającym mu się niewielkim, szczupłym mężczyzną. Pierwsza myśl brzmiała: Bogaty posiadacz ziemski w komicznym uniformie jakichś sił porządkowych, którymi dowodził, z racji swej pozycji, w lokalnym okręgu wyborczym.
Lecz nie było w tym krzty komizmu – to był mundur floty Sojuszu Wolnych Gwiazd. Daniel nie znał się wystarczająco na odznaczeniach nieprzyjaciela, by rozpoznać większość medali na tunice Semmesa, niemniej zidentyfikował wisiorek na biało-srebrnej wstążce jako Krzyż Wolności, który ani nie był orderem błahym, ani nadawanym z przyczyn politycznych.
– Kapitanie Semmes, to zaszczyt móc powitać tak znacznego przedstawiciela waszych sił – powiedział. – Komandor Bergen doceniłby ten honor.
Chrząknął, szukając odpowiednich słów. Nie przewidział takiej sytuacji. Wujek Stacey traktował całą ludzkość jako jedną rodzinę, walczącą wspólnie o odkrycie i skolonizowanie wszechświata... ale nie było to ani oficjalne stanowisko FRC, ani osobista opinia porucznika Daniela Leary’ego. A już z pewnością nie podzielał jej gwarant Porra, rządzący Sojuszem Wolnych Gwiazd twardą ręką i słynącym z brutalności aparatem bezpieczeństwa.
– Ach... Czy mogę ofiarować panu pierścień upamiętniający komandora Bergena?
Semmes ujął pierścień palcem wskazującym i kciukiem, poruszając się z precyzją automatu.
– Miałem zaszczyt spotkać pana wujka, poruczniku – oznajmił, przekrzywiając głowę, by zobaczyć, jak Daniel przyjmie tę rewelację. – Na Alicji. Wraz z bratem byliśmy adiutantami kapitana fregaty Lorenza, kiedy to komandor Bergen wytyczał szlaki z Cinnabaru do Federacji.
– Ach! – wyrwało się Leary’emu. Lorenz był człowiekiem, którego reputacja sięgała daleko poza Sojusz, jako awanturnika sławnego zarówno z dokonanych odkryć, jak i chorobliwej chciwości oraz całkowitego braku hamulców moralnych, gdy tylko wyrwał się spod ścisłej kontroli przełożonych. – Taaa, to musiało być niemal trzydzieści standardowych lat temu, prawda?
– Dwadzieścia siedem. – Skinął głową Semmes, zakładając wybrany pierścień na palec i oglądając go krytycznie. – Byliśmy pod wielkim wrażeniem umiejętności komandora Bergena... jako astrogatora. – Spojrzał Danielowi prosto w oczy. – Nie był oficerem bojowym, prawda? – ciągnął. Daniel dostrzegł szyderstwo ukryte zręcznie za prostym oświadczeniem. – Pański wuj?
Leary krótko skinął głową.
– Nie, sir, mój wujek nie był wojownikiem – oświadczył. – Na szczęście w FRC nigdy nie brakowało oficerów o tych szczególnych predyspozycjach.
Wskazał oficerowi Sojuszu wnętrze kaplicy; nie odprawiał go tym gestem, niemniej wyraźnie coś sugerował. – Być może jeszcze się spotkamy, kapitanie Semmes – dodał.
– Należy do tych ludzi, których w Bantry spławilibyśmy przykutych pięćdziesięcioma stopami łańcucha do pni – wymruczał Hogg swemu panu do ucha. – Właściwie coś takiego mogłoby wydarzyć się również w Xenos, paniczu. Hę?
Głos od Williamsa i Syna identyfikował następnego w kolejności mężczyznę jako sekretarza komisji finansów Senatu – całkiem ważna figura, o czym Daniel doskonale wiedział. Niemniej w tej chwili miał do załatwienia sprawę znacznie poważniejszą.
– Hogg – oznajmił, odwracając się i obrzucając służącego złowrogim spojrzeniem – nic takiego się nie wydarzy, nawet w żartach! Oficer FRC nie może – i ja również nie – mieć służącego, który postępuje jak uliczny zbir!
– Proszę o wybaczenie, paniczu – odparł Hogg lekko skruszonym głosem, odpowiadając Danielowi spokojnym spojrzeniem. – Jestem pewny, że to się więcej nie powtórzy. Po prostu zostałem wytrącony z równowagi okazanym przez tego człowieka brakiem szacunku dla mistrza Stacey’a, to wszystko.
Leary skinął głową, zmusił się do uśmiechu i powrócił do kolejki gości.
– Miło pana widzieć, majorze Hattersly – powiedział. Sekretarz miał udziały w Trained Bands. – Czy mogę ofiarować panu pierścień upamiętniający komandora Bergena?
Problem z Hoggiem polegał na tym, że nie był on zwykłym służącym, a raczej silniejszym, starszym bratem, który wychowywał Daniela na prowincji, kiedy Corder Leary zajmował się pomnażaniem pieniędzy i polityką w Xenos. Daniel kochał Bantry, ich rodową posiadłość. Pieniądze przydawały się tylko do wydawania, głównie na przyjaciółki i politykę... Cóż, młody Daniel Leary całe dnie spędzał na obserwowaniu kolonii skalnych żyjątek, osiadłych na brzegach strumyka Sitowie. Jeśli o niego chodziło, uważał je nie tylko za o wiele bardziej zajmujące od współpracowników ojca, lecz także znacznie mądrzejsze.
Corder Leary nie myślał zbyt często o synu. Deirdre, starsze z dwójki jego dzieci, wyszła spod tej samej sztancy, co on, i z łatwością chłonęła jego nauki. Matka Daniela była świętą – co przyznawali wszyscy, nawet jej mąż. Być może to właśnie stanowiło przyczynę faktu, że widywali się tylko kilka razy do roku, kiedy przyjeżdżał do Bantry w interesach. Lecz święci nie mają temperamentu ani umiejętności, by zajmować się bardzo aktywnym i bardzo męskim dzieckiem... którymi to cechami Hogg dysponował w nadmiarze.
Mistrzyni Leary byłaby przerażona, gdyby dowiedziała się, czego nauczył jej chłopca oraz jak go dyscyplinował. Lecz nie dowiedziała się nigdy, ponieważ jedną z pierwszych rzeczy, jakich Daniel nauczył się od Hogga, było to, jak zostać prawdziwym mężczyzną, a nie biegać z płaczem do mamusi za każdym razem, gdy dostało się w skórę za zrobienie czegoś głupiego.
Daniel nie miał ochoty kryć swojego służącego, w razie gdyby ten nieodpowiedzialnie uszkodził wysokiego rangą przedstawiciela siły, z którą Cinnabar właśnie zawarł pokój, jednakże uczyniłby to, ponieważ był Learym i rozumiał swoje obowiązki wobec podwładnych... czego również nauczył się od Hogga.
Poza tym jego także nie uszczęśliwiła drwina z braku umiejętności bojowych wujka Stacey’a. Zwłaszcza iż była ona w pełni uzasadniona.
– Admirał i lady Anston – wyszeptał głos ze słuchawki Daniela. – Jest szefem Zarządu Floty, nie potrafię jednak znaleźć żadnych powiązań z komandorem Bergenem.
Dobry Boże Wszechmogący! – pomyślał Daniel. Przez chwilę bał się, że wykrzyczy to na cały głos przed Dowódcą FRC... choć nie było wątpliwości, że Anston i słyszał, i sam mówił znacznie gorsze rzeczy.
Był admirałem, który nie tylko walczył, ale i miał szczęście; ta kombinacja uczyniła go niezmiernie bogatym. Zamiast odejść na emeryturę i spędzić resztę życia na rozkoszowaniu się czymś, co uznałby za odpowiednio zajmujące – porcelaną, polityką, czy może dojrzewającymi dziewczętami – przez ostatnie osiemnaście lat wykorzystywał swe talenty, by poprawić organizację i stan Floty Republiki Cinnabaru.
Jako szef Zarządu Floty, trzymał FRC z dala od polityki, a wszelkiej maści polityków z dala od FRC. Wszyscy wiedzieli, że kontraktami z Marynarką Wojenną nagradzano tych, co najlepiej przysłużyli się FRC, a okręty i ich dowództwo rozdzielano według potrzeb i środków FRC... określanych, oczywiście, przez przewodniczącego Zarządu Floty.
Anston był rumianym sześćdziesięciolatkiem. Jadł i pił z takim samym entuzjazmem jak niemal pięćdziesiąt lat temu, gdy był aspirantem, biegającym po takielunku swego ćwiczebnego okrętu liniowego. Pewnego dnia umrze. Dla FRC i Republiki okaże się to gorszym ciosem niż każdy z dotychczas wymierzonych im przez Sojusz.
Na razie żył jednak i był najważniejszym człowiekiem w FRC oraz jednym z najważniejszych na całym Cinnabarze. A teraz zjawił się na pogrzebie komandora Bergena.
– Dzień dobry, admirale Anston – powitał go Leary. Analityczna część jego umysłu beznamiętnie obserwowała rozwój sytuacji. Odnotowała, że jego głos był miły i właściwie modulowany, i bardzo ją to zadziwiło. – Wujek Stacey jest zaszczycony, widząc pana tutaj.
– Naprawdę? – odparował Anston, ze smutkiem uśmiechając się do Daniela, tak jak jeden kosmonauta do drugiego. – Cóż, nic o tym nie wiem, chłopcze; takie sprawy pozostawiam księżom. Wiem za to, że skorzystałem z wytyczonej przez porucznika Bergena trasy przez Stóg Siana, by dopaść konwój z fulerenem z Gwiazd Webstera, zanim spotkał się z eskortą Sojuszu. Zyski zaspokoiły roczny budżet FRC, ja również wyszedłem na tym nienajgorzej, co, Maggie?
Uśmiechnął się do swej żony, tak doń podobnej, jak tylko pozwalała różnica płci. Jej kostium pokrywały koronki i marszczenia – wszystko w czarnym kolorze, dzięki czemu z daleka wyglądała na zwyczajną, pulchną, starszą panią, a nie klauna, za jakiego mogłaby uchodzić, gdyby zastosowano kontrastowe barwy.
– Josh, nie nazywaj mnie publicznie Maggie! – wyszeptała z furią.
Admirał poklepał ją po pupie. Lady Anston udała, że tego nie zauważyła, lecz adiutant admirała – porucznik komandor o arystokratycznym stylu bycia – skrzywił się z niesmakiem.
– Co ci mówił Semmes? – zapytał ściszonym głosem przewodniczący Zarządu Floty. – Odwiedził mnie w biurze. Grzecznościowo, jak twierdził. Nie zastał mnie i tak się stanie za każdym razem, kiedy przyjdzie!
– Nic ważnego, wasza lordowska mość – odrzekł Daniel. Za jego plecami Hogg chrząknięciem wyraził pełną aprobatę dla oświadczenia admirała. – Spotkał wujka Stacey’a na Alicji, gdzie ekspedycja Sojuszu pod dowództwem Lorenza przybyła chwilę po tym, jak tamtejszy rząd podpisał traktat o przyjaźni z Republiką.
– Pewnie nie mógł tego zapomnieć – oznajmił z aprobującym rechotem Anston. – Nie mieli pojęcia, że znajdujemy się o dziesięć dni lotu od nich... Nie byłoby nas tam, gdyby nie nos twojego wujka, który wyczuwał szlaki tam, gdzie nikt by ich nie oczekiwał.
– Josh, blokujemy kolejkę – zauważyła lady Anston, piorunując Daniela wzrokiem, jak gdyby uważała, że do spółki z jej mężem brał udział w spisku mającym na celu wprawić ją w zakłopotanie.
– Cóż, komandor Bergen chyba nie narzeka, prawda? – powiedział cierpkim tonem admirał, po czym ponownie zwrócił się do Leary’ego: – Proszę posłuchać, poruczniku. Senat nie chce wojny z Sojuszem, więc udaje, że do takowej nie dojdzie. Ja również nie chcę wojny, lecz wiem, że jej wybuch jest równie pewny, jak jutrzejszy wschód słońca. Dojdzie do niej, kiedy tylko gwarant Porra uzna, iż leży to w jego interesie. Co nastąpi niebawem. Nie musisz się martwić, że ktoś przeniesie cię na połowę pensji. Należysz do tych młodych oficerów, których FRC potrzebuje nawet w czasach pokoju. A gdy wybuchnie wojna, obejmiesz dowództwo, oznaczające dla ciebie awans, którego skala zależy wyłącznie od tego, na ile się wykażesz. Daję na to moje słowo!
Admirał zniknął w kaplicy, odprowadzony przez jednego z woźnych, zapewnianych przez Williamsa i Syna. Sens przemowy jego żony był całkowicie zrozumiały, nawet jeśli nie dawało się rozróżnić poszczególnych słów.
– Chorąży marynarki – odezwała się suflerka z przedsiębiorstwa pogrzebowego. Następnie dodała z niesmakiem: – Powinna zostać skierowana tylnymi schodami na galerię!
– Witaj, Adele! – powiedział Daniel, ściskając oburącz prawą dłoń Mundy. – Na Boga, cieszę się, że możesz to zobaczyć! Docenili wujka Stacey’a, na Boga, zrobili to! Byłby taki dumny, gdyby mógł to zobaczyć!
Adele pokiwała głową ze zwykłą dla siebie, neutralną miną. Tovera, blada jak coś jadowitego, skrytego pod kamieniami, stała tuż za nią, lekko na ukos. Daniel Leary wyobraził sobie, jak pracownik zakładu pogrzebowego usiłuje skierować jej panią na galerię, jako osobę o pośledniej pozycji, i uśmiechnął się szeroko.
– Danielu – przemówiła Adele. – Porucznik Mon wrócił z Księżniczką Cecile i wydaje się, że bardzo pilnie chce się z tobą zobaczyć. Przybędzie tutaj, jak tylko się przebierze.
– Och – mruknął porucznik, pozwalając opaść lewej ręce. Spokojnie spojrzał kobiecie w oczy. Zazwyczaj nie okazywała emocji, lecz byli na tyle dobrymi przyjaciółmi, że potrafił je dostrzec. – Oczywiście, spotkam się z nim z przyjemnością... ale czy stało się coś złego?
Adele odchrząknęła.
– Mówi, że Sissie ma zostać sprzedana, jako niepotrzebna flocie – oznajmiła. – Jak rozumiem, ma to nastąpić wkrótce. Za parę dni.
– Ach. – Daniel pokiwał głową ze zrozumieniem. – W takim razie musieli znaleźć nabywcę. Żałuję tej decyzji, choć, rzecz jasna, rozumiem korzyści dla Republiki.
– Oczywiście – zgodziła się Adele. – Zobaczymy się po uroczystości. W domu, jak sądzę?
Pokiwał głową, choć w rzeczywistości już jej nie słuchał. W tej chwili potrafił myśleć tylko o blasku płonącego firmamentu, w którym skąpany stał na kadłubie swego pierwszego, samodzielnie dowodzonego okrętu – ORC Księżniczka Cecile.
– Proszę za mną, mistrzyni – powiedział Hogg. – Posadzę panią w pierwszym rzędzie.
– Ciężko mi pomyśleć... – zaczął naczelny woźny, surowa postać, spowita w afektowaną, bezpłciową aurę dezaprobaty.
– To się zgadza, chłopie – warknął sługa Leary’ego. – Ciężko ci to idzie. Przymknij się, a ja zaprowadzę przyjaciółkę mojego pana na najlepsze miejsce w tym przybytku!
Hogg i Mundy zniknęli w nawie kaplicy. Przełożony woźnych wyładował się na podwładnym.
– Dzień dobry, kapitanie Churchill – Daniel powitał następnego w kolejce, starszego mężczyznę, podpieranego przez zatroskanego, znacznie młodszego krewnego. Churchill był aspirantem u wujka Stacey’a.
Tkanka wszechświata zniekształcająca się wokół błyszczącego dzioba Księżniczki Cecile, dowodzonej przez porucznika Daniela Leary’ego...



Dodano: 2008-01-17 15:35:24
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS