NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Mortka, Marcin - "Ragnarok 1940", tom 2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Mortka, Marcin - "Ragnarok 1940"
Data wydania: Luty 2008
ISBN: 978-83-60505-82-3
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 512
Cena: 29,99
Seria: Tryby fantazji



Mortka, Marcin - "Ragnarok 1940", tom 2 #2

Odnaleźć i zniszczyć

Głos w słuchawce odezwał się niespodziewanie, wytrącając Terrence’a Oswalda z głębokiej zadumy.
– Dywizjon czterdzieści jeden, kurs dwadzieścia pięć stopni!
Młody pilot zmarszczył brwi i spojrzał na w prawo, w kierunku samolotu prawego skrzydłowego, pucułowatego sierżanta Forda, lecz ten wzruszył jedynie ramionami.
– Czterdzieści jeden, przyjąłem. – W słuchawce zaskrzeczał bas dowódcy dywizjonu, majora Finlaya.
– Kurs dwadzieścia stopni, pułap osiemnaście tysięcy stóp.
Terrence pochylił się nieco nad drążkiem. W głosie operatora radaru wychwycił jakąś obcą, niepokojącą nutę, której nigdy dotąd nie słyszał. Zdziwiło go to, bo podczas lotów treningowych, w trakcie których próbowali rozpoznać możliwości dopiero co oblatanych spitfire’ów, współpracowali zarówno z Drone Hill jak i z Cockburns-path, obiema stacjami radiolokacyjnymi strzegącymi zatoki Firth of Forth.
„Czyżby napięcie? – zapytał sam siebie. – Nerwy? Strach?”
– Co tam macie, Drone Hill? – Dowódca dywizjonu mówił pozornie beznamiętnym tonem.
„A zatem i on to słyszy – pomyślał Terrence. – Cholera, chyba coś się święci!”
– Mnóstwo ech – odpowiedział po chwili operator. – Cholerne mnóstwo. Kurs trzydzieści, pułap ten sam.
– Przyjąłem.
„A zatem naprawdę coś się święci” – przemknęło przez głowę Terrence’owi, gdy otworzył przepustnicę i pociągał do siebie drążek. Dwanaście nowoczesnych myśliwców Supermarine Spitfire wykonujących lot patrolowy nad spienionymi, stalowoszarymi wodami Morza Północnego zatoczyło łagodny łuk, uniosło nosy i pomknęło ku szarym cumulusom.
– Macie pozwolenie na otwarcie ognia – poinformował operator, gdy znaleźli się już na odpowiednim pułapie. Mówił powoli, jakby sam nie dowierzał swym słowom.
Terrence przymknął na moment oczy.
– Drone Hill, proszę powtórzyć – zaskrzeczał dowódca w słuchawce.
– Dywizjon czterdzieści jeden, macie pozwolenie na otwarcie ognia.
Nie musiał dodawać, kto jest przeciwnikiem. Odbiornik radiowy w kantynie lotniska Catterick od wielu godzin pracował na cały regulator i gromadził wokół siebie wszystkich wolnych od zajęć pilotów oraz mechaników. Wiedzieli o normańskim desancie na Irlandii, wiedzieli o zdradzieckim ataku Danów na Gibraltar, o ucieczce resztek Royal Navy na Morze Śródziemne i o akcie wypowiedzenia wojny państwom Braterstwa, które wczoraj wieczorem ogłosił drżącym głosem sam premier Neville Chamberlain. Nikt jednakże nie spodziewał się, że przyj­dzie im stanąć do walki tak szybko.
– O Boże! – jęknął ktoś, chyba Carr-Lewty.
– Przyjąłem – potwierdził z ociąganiem Finlay. – Słyszeliście, chłopcy? Nadszedł czas, by pomścić Gibraltar! Odnaleźć i zniszczyć!
– Odnaleźć i zniszczyć! – Piloci jeden za drugim wykrzykiwali motto dywizjonu i w ślad za dowódcą otwierali przepustnice. Dwanaście drapieżnych ptaków żądnych zatopić swe szpony w cielskach wrogów przyspieszyło do trzystu mil na godzinę.
- Odnaleźć i zniszczyć... - szepnął Terrence.
„Pozwolenie na otwarcie ognia... Pomścimy Gibraltar... Mnóstwo ech...” - Zasłyszane przed chwilą frazy tłukły mu się po głowie niczym wygłodniałe zwierzęta w klatce, z każdą chwilą potęgując strach. Terrence sądził, że dziesiątki lotów treningowych oraz niekończące się nocne rozmowy z kolegami z dywizjonu zdołają go przygotować do nieuniknionej pierwszej walki, lecz tak się nie stało. Wzrok przesłoniła mgiełka, skryte w rękawiczkach dłonie zwilgotniały, po policzku wędrowała kropla zdradzieckiego potu. Nie, nie był gotowy. Nic na świecie nie było w stanie zaszczepić w nim odporności na strach przed walką i mógł tylko żywić nadzieję, że pozostali piloci panują nad sobą lepiej.
Pochłonięty rozmyślaniami nawet nie zauważył, że na chwilę wypadł z ciasnego szyku, tak ulubionego w RAF-ie. Pociągnął drążek sterowy, by wrócić na swoje miejsce i wtedy stało się. Kaprys losu sprawił, że pierwszy dostrzegł samoloty nieprzyjaciela.
Strumień drobnych punkcików wypływający znad szarych mgieł Morza Północnego wydawał się nie mieć końca. Przypominał długą, ostrą klingę miecza skierowaną prosto ku sercu Szkocji, ku skrytemu wśród wulkanicznych wzgórz Edynburgowi.
- Tally... - zaczął, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa. Odkaszlnął. - Tally ho! Samoloty przeciwnika na dwunastej. Lecą na kursie osiemdziesiąt!
– Bombowce! – zawołał ktoś, chyba znowu Carr-Lewty. – To te ich sleipnirry!
– Atakujemy czoło szyku. Za mną! – rozkazał dowódca i skręcił ostro w lewo.
Nikt nie zwrócił mu uwagi, że było ich dwunastu – ledwie dwunastu wobec setek maszyn wroga. Nikt nie powiedział, że nie powstrzymaliby wrogów, nawet gdyby każdy z myśliwców miał osiemdziesiąt karabinów maszynowych Browninga, a nie tylko osiem. Żaden z pilotów nie wskazał chmar drobniejszych punkcików kłębiących się nad i pod wielką flotą bombowców – ani chybi myśliwców eskortujących. Radio milczało, przenosząc jedynie przyśpieszone oddechy garstki pilotów gnających prosto na śmierć.
Olbrzymie, blade słońce patrzyło zimnym wzrokiem na samobójczą szarżę czterdziestego pierwszego dywizjonu.
Pędzili jak szaleni, a skupiony, pochylony nad drążkiem Terrence uświadomił sobie, że każde przebyte sto jardów pozbawia go cząstki strachu, każde przebyte sto jardów przybliża go do stanu, w którym nie dba się już o nic. Kadłuby wrogich samolotów – pękate, rozstawione w rzędy po cztery – rosły w siateczce celownika.
– Gamblen, osłona! – wykrzyknął Finlay. – Langley, bierz pierwszą czwórkę, Oswald, trzecią! Znaleźć i zniszczyć!
Terrence pchnął ster samolotu. Jego spitfire przewalił się na skrzydło, a w ślad za nim maszyny jego skrzydłowych. Oswald zdążył jeszcze dostrzec, że lufy karabinów całej trójki zadrgały złowieszczymi ognikami świętego Elma, a potem musiał się już skupić na własnym ataku.
Czterosilnikowe giganty z wymalowaną na kadłubie szarą włócznią Odyna z każdą sekundą były coraz bliżej.
– Mój Boże, to nie bombowce! – zawołał, zauważając nagle brak górnych wieżyczek z karabinami maszynowymi. – To pieprzone transportowce!
Na nowo targnął nim strach, ale tym razem nie o siebie, lecz o jego bezbronny kraj skryty za niewyraźną linią brzegu. Terrence zacisnął mocno zęby i kontynuował lot, by tylko znaleźć się jak najbliżej, by tylko nie chybić, by zabić...
I wreszcie osiągnął odpowiednią odległość.
Cztery sprzężone karabiny maszynowe tylnego strzelca pokładowego sleipnirra drgnęły i skierowały się w stronę myśliwca, ale wtedy bluzgnęło ogniem osiem browningów spitfire’a. Drżenie przeszyło zarówno kadłub samolotu, jak i ciało pochylonego nad drążkiem pilota. Strumienie pocisków smugowych obramowały statecznik ogromnego transportowca, w powietrzu zawirowały szczątki rąbanego usterzenia, na pleksiglasowej szybie kopuły tylnego strzelca pojawiły się wyrwy. Wrogi samolot zadrżał raz i drugi niczym opasły wół smagnięty biczem, lecz ogarnięty dziką pasją Oswald przeniósł już ogień na kolejną maszynę. Kątem oka rejestrował ogromne eksplozje na prawo i lewo od siebie, lecz nie odwracał głowy, wzrok miał wbity w następny transportowiec. Pikował niczym samobójca, ładował krótkie, oszczędne serie prosto w jego kabinę, masakrował pleksiglasową szybę, rozrywał na kawałki ciała lotników, całkowicie ignorując gęsty ostrzał tylnych strzelców pokładowych. Pociski jakimś cudem ominęły myśliwiec.
Pociągnął za drążek dosłownie w ostatniej chwili, gdy pozbawiony kontroli sleipnirr walił się już ku szarym falom Morza Północnego.
„Ty idioto! – wrzasnął na siebie w myślach. – Gdyby ten wielki skurwiel eksplodował, byłoby po tobie i...”
– Mam jednego! – krzyczał w słuchawce Lloyd.
– Ja dwa! Pokazaliśmy skurwy...
– Walkirie na trzeciej! – zawołał nagle Gamblen.
– I na dziewiątej! Całe roje Walkirii!
– Dobry Panie!
Dziki entuzjazm zniknął w jednej chwili zastąpiony zimnym lękiem. Terrence zredukował prędkość i zatoczył ciasny krąg nad wyszczerbionym szykiem transportowców. Z satysfakcją zdążył zauważyć, że część ogromnych maszyn rozpierzchła się boki ścigana przez kilku co zajadlejszych pilotów dywizjonu, lecz wtedy w lusterku wstecznym coś mu błysnęło. Potem myśliwiec osaczyły serie pocisków smugowych.
Były blisko, o wiele za blisko...

Transportowcem nieoczekiwanie targnęło w bok, któryś ze spadochroniarzy upuścił pistolet maszynowy, ktoś inny spadł z ławki, jeszcze inny zaklął półgłosem. Oczy wszystkich natychmiast skierowały się na Olava, lecz tym razem w spojrzeniach komandosów błysnęło w nich coś nowego. Niepewność? Strach?
„Jeszcze przed chwilą mnie nienawidziliście – przemknęło przez myśl Valgrimsonowi – a teraz szukacie wsparcia, tak?”
Silniki sleipnirra zawyły głośniej, kadłub zadygotał od mocniejszych wibracji. W okienku przesunęła się kula słońca, potem przemknęło podbrzusze jednoosobowego myśliwca. Transportowiec ociężale wchodził w zwrot, podłoga pochylała się pod coraz większym kątem. Oczy spadochroniarzy błyszczały dziko w półmroku.
Wtedy usłyszeli przytłumioną pieśń karabinów maszynowych. W kadłubie tuż nad głową Olava wykwitło kilkanaście dziur. W odpowiedzi zajazgotała broń tylnego strzelca.
W samolocie wybuchło zamieszanie. Kilku żołnierzy odruchowo padło na podłogę, inni poderwali się i przylgnęli plecami do poszycia. Gdzieś potoczył się strącony hełm, ktoś głośno wyzwał bogów, ktoś inny klęczał i ściskał zakrwawione ramię.
Olav nagle uświadomił sobie, że stoi pośrodku transportowca, dla równowagi trzymając się rzemiennych pasów rozwieszonych pod górnym poszyciem.
– Spokój! – ryknął, usiłując przekrzyczeć łoskot serii broni maszynowej, szczęśliwy, że znalazł pretekst, by zapomnieć o własnym przerażeniu. – Na miejsca, wy rozjazgotane baby, pomioty irlandzkich thralli! Podnieś ten hełm, w tej chwili!
Żołnierze zamarli, naraz zapominając o trwającej na zewnątrz walce i o pochylającej się podłodze samolotu. Oczy ich nowego dowódcy lśniły lodowym blaskiem, błękitnawe refleksy ślizgały się po ścianach.
– Na miejsca! – powtórzył Olav, odsłaniając zęby niczym gotowy do ataku drapieżca. – Ty!
Gwałtownie doskoczył do najbliższego spadochroniarza, klęczącego przy oknie, pochwycił go za kołnierz kombinezonu i szarpnął w kierunku ławki.
– Przed wylotem złożyliśmy Odynowi bogatą ofairę! – wycedził przez zęby. – Nikt i nic nie zatrzyma „Væringjar”! Nikt i nic nie powstrzyma Ragnaroku!
Jakby w odpowiedzi silniki slepinirra zaryczały jeszcze głośniej i transportowiec zaczął wracać na poprzedni kurs. W milczeniu, unikając jego wzroku, żołnierze przypadli do swych miejsc. Gdzieś znowu poniósł się grzechot kaemów, tym razem odległy niczym niewyraźne wspomnienie. Strzelec transportowca milczał.
„Mam was – pomyślał Olav. – Mam w garści was wszystkich...”

A jednak się udało.
Seria szaleńczych uników wyprowadziła spitfire’a poza zasięg ognia wrogiego myśliwca, lecz bynajmniej nie zniechęciła go do pościgu. Oblany potem Terrence zerknął w lusterko i dostrzegł ostry, pomalowany na czerwono pysk walkirii i stery wysokości wyrastające z niego na podobieństwo grotu strzały. Ogromne śmigło wirowało z tyłu maszyny.
– A więc to tak wygląda ten dziwoląg! – mruknął, próbując wzbudzić w sobie nieco lekceważenia wobec nieustępliwego wroga. – Całkiem, całkiem...
Gdy oglądali rysunki tajemniczej normańskiej maszyny wyposażonej w stery wysokości na dziobie i ogromne śmigło pchające z tyłu, zgodnie uznali, że taka konstrukcja nie dorówna maszynom supermarine’om czy hawkerom. Lecz wystarczyło kilka chwil, by Oswald zmienił zdanie, tym bardziej że dziób walkirii nagle rozgorzał ogniem.
„Działko! – pomyślał z przestrachem lotnik i natychmiast szarpnął drążkiem sterowym w bok. – Tego nam nie mówili na odprawach...”
Samolot runął na prawo, aż pilotowi pociemniało w oczach, lecz na skraju świadomości zanotował, że pociski przeszły bokiem. Gwałtowny manewr wyprowadził go znów na wprost ogromnego klucza transportowców, a wtedy na nowo ogarnęło go przerażenie.
Szyk sunął po niebie niczym jakiś latający smok z chińskich malowideł. Rany, jakie w jego gigantycznym cielsku wyrwała szaleńcza szarża dywizjonu, zasklepiły się już bez śladu i niemalże nienaruszony sznur ogromnych maszyn nadal ciągnął w stronę wybrzeży angiel­skich. Gamblen i obaj jego skrzydłowi wili się jak frygi, wiążąc walką kilkanaście walkirii – niepotrzebnie, bo pozostałe samoloty eskorty zdążyły już rozpędzić atakujące spitfire’y. Na oczach Terrence jeden z samolotów ściganych przez cztery czerwononose walkirie zamienił się w kulę ognia, a dwa inne pikowały ku szarej powierzchni morza, ciągnąc za sobą kity gęstego dymu. W słuchawkach nadal słyszał pokrzykiwania kolegów, tym razem pełne przerażenia i bezsilności.
Potem znów zagrało działko ścigającego go myśliwca wsparte seriami z karabinu maszynowego. Terrence zrozumiał, że dla niego bitwa jest już zakończona i pozostała mu jedynie walka o własne życie.
Gwałtownie szarpnął drążkiem i rzucił się do ucieczki. Połykając łzy goryczy, manewrował, unikał, tańczył w strumieniach wrogiego ognia wciąż jakimś cudem nawet nie draśnięty. Jak na złość w pobliżu nie widział żadnej chmury, w której mógłby się schronić, pozostawały mu jedynie sztuczki, jakich wyuczono go podczas godzin wylatanych podczas kursu pilotażu. Te jednakże były bezskuteczne wobec zawziętości normańskiego pilota, który gnał za nim niczym cień. Jego myśliwiec powtarzał manewry nieco wolniej od spitfire’a, ale nadrabiał to większą prędkością i rzadko kiedy znikał z lusterka wstecznego na dłużej niż kilkanaście sekund.
„Są równie dobrzy jak my, może nawet lepsi – pomyślał wstrząśnięty Terrence. – Mają doskonałe maszyny, przewagę liczebną, dobrą motywację i Bóg jeden wie, co jeszcze... Ale przecież muszą mieć jakiś słaby punkt, jakikolwiek...”
Pchnięty nagłym impulsem zmniejszył obroty silnika i skręcił ostro na skrzydło. Rozpędzona walkiria przemknęła za nim, kreśląc białą smugę kondensacyjną prosto w kierunku widocznych już brzegów Szkocji.
– No to zatańczymy, pieprzony przybłędo! – syknął mściwie, kończąc pełen obrót.
Normański pilot położył swój samolot w skręt, lecz Terrence już przyśpieszał pochylony nad sterem niczym jeździec w siodle. Walkiria oddalała się szybko, również skręcając, lecz Anglik czuł, że lada chwila srebrzysta tarcza śmigła normańskiej maszyny będzie widoczna w siatce celownika. Wówczas nadejdzie ta chwila, te kilka krótkich jak myśl sekund, by odpłacić wrogowi pięknym za nadobne. Kciuki muskały już spust karabinów maszynowych, silnik spitfire’a wył na najwyższych obrotach, malejąca walkiria nadal skręcała...
Jest!
Osiem karabinów maszynowych Browning 7.7 bluzgnęło ogniem. Serie desperacko ścigały kołującego wroga, aż wreszcie kilka pocisków odbiło się od płatu skrzydła, krzesząc snopy iskier. Inne zaczęły osaczać srebrzystą tarczę śmigła, lecz wtedy walkiria nagłym skrętem znalazła się poza zasięgiem ognia spitfire’a.
Nietknięta...
– Niech cię szlag trafi! – zakrzyknął z wściekłością Terrence. – Przecież miałem...
I wtedy z silnika zawracającego myśliwca wystrzeliło pasmo dymu, w mig przeistaczając się w tłusty, gęsty snop. Naraz ciemne kłęby rozświetliła drobna eksplozja. Normański pilot szarpnął sterem, usiłując utrzymać maszynę na kursie, lecz ciężka walkiria naraz straciła swą rączość i runęła w dół, mierząc zdobionym statecznikami dziobem prosto w szarą toń Morza Północnego. Oswald śledził jej ostatni lot z niedowierzaniem i fascynacją.
– Na litość boską, zwyciężyłem... – szepnął.
Naraz odzyskał przytomność i rozejrzał się po niebie. Kilkuminutowa ucieczka przed zapalczywym Normanem oddaliła go znacznie od szeregów ciężkich transportowców. Zamieniły się w pasmo drobnych, ledwie widocznych punkcików ciągnących za sobą już proste smugi kondensacyjne. Nie miał pewności, lecz pierwsze z nich chyba dotarły już nad ląd.
Radość ze zwycięstwa wyparowała w jednej chwili. Terrence zerknął na paliwomierz i uświadomił sobie, że lada chwila będzie musiał szukać miejsca do lądowania. Ponowny atak na normańską armadę nie wchodził już w rachubę. Zacisnął z wściekłością pięść, lecz wtedy tknęła go nowa myśl.
– Uzupełnię paliwo i spróbuję przechwycić któregoś z tych suczych synów w drodze powrotnej! – szepnął, otwierając przepustnicę. Silnik Rolls Royce II o mocy 1030 koni mechanicznych ryknął głośniej i myśliwiec pognał w kierunku rosnących w oczach kamienistych brzegów Szkocji.
Wtedy kątem oka dostrzegł jakiś ruch po lewej. Wytężył wzrok – coś błysnęło w promieniach słońca, które z wolna otrząsało się z porannych mgieł.
Nieugięty instynkt myśliwego nakazał mu zapomnieć o niemalże pustych zbiornikach paliwa i pchnąć drążek sterowy w bok. Kilkanaście sekund później już wiedział, że się nie pomylił. Na niewielkim pułapie pędziło kilkanaście nieprzyjacielskich maszyn.
Wbrew jego oczekiwaniom nie były to już walkirie. Dostrzeżone samoloty przypominały kształtem rodzime dwusilnikowe bombowce Bristol Blenheim, choć od razu zauważył, że ich skrzydła przesunięto bardziej do przodu, kabina była mniej przeszklona, a na grzbietach brakowało wieżyczki strzeleckiej.
„A zatem tak wygląda ten ich osławiony atgeirr – pomyślał ponuro. – Brak tylnego strzelca, cóż za fatalny błąd konstrukcyjny...”
Wkrótce jednak zrozumiał, że pozbawienie bombowca uzbrojenia, co na pozór wydawało się irracjonalną decyzją, miało swoje zalety. Dzięki swym bardziej opływowym sylwetkom atgeirry rozwijały niewiarygodną wprost prędkość. Silnik nurkującego spitfire’a wył na najwyższych obrotach, lecz Terrence wiedział, że gdyby nie znalazł się na dogodnej pozycji, nie miałby najmniejszych szans dogonić bombowców. Zrozumiał też, że nawet jeśli zdoła podejść wystarczająco blisko, będzie miał zaledwie kilka sekund na oddanie serii.
Nie poddawał się jednak. Dzielny spitfire ciął powietrze z potępieńczym rykiem, nieprzyjacielskie bombowce rosły w oczach. Nienawidził ich z całego serca, lecz mimo to nie mógł opanować podziwu – Normanowie lecieli bowiem niezwykle brawurowo, tuż nad falami, zdawać by się mogło, że łopatami śmigieł roztrącają pianę fal. Nie miał też wątpliwości, że dostrzegli już atakujący samolot RAF-u, a jednak ich szyk nawet nie zadrżał.
„Boże, przecież oni lecą prosto na Drone Hill – uświadomił sobie z przerażeniem. – Na naszą stację radarową...”
Coraz bliżej. Widział już długie włócznie wymalowane wzdłuż kadłubów, symbol lotnictwa Nordveghr, widział srebrzyste koła śmigieł, dostrzegł również zagadkowe, podłużne pociski podwieszone pod skrzydłami. Popchnął lekko drążek sterowy, maszyna uniosła nieco nos, pierwszy z bombowców znalazł się niemalże idealnie w celowniku. Terrence nacisnął spust.
Karabiny rzygnęły krótką serią i zamilkły.
Pilot zaklął cicho. Wcisnął przyciski ponownie i raz jeszcze, lecz na próżno. Broń milczała. Wtedy dotarła doń okrutna prawda.
„Koniec amunicji – pomyślał z rozpaczą. – Panie, zlituj się nad nami...”
– Drone Hill! – wrzasnął do mikrofonu. – Drone Hill, wali na was eskadra szybkich bombowców! Uciekajcie! Uciekajcie, na litość boską!
Atgeirr, do którego celował, znalazł się już poza zasięgiem i Terrence wyprowadził swego myśliwca z lotu nurkowego, po czym przymknął przepustnicę i wziął kurs na bazę Catterick. Zerknął jeszcze przez ramię na nietkniętą eskadrę wroga nadal sunącą nad falami w kierunku angielskich systemów umocnień. Powolnym ruchem wyłączył radio i wtedy uwolnił z siebie szloch.



Dodano: 2008-01-02 17:27:44
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS