NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Downer, Ann - "Smok z Nigdylandii"
Wydawnictwo: ISA
Tytuł oryginału: The Dragon of Never-Was
Data wydania: Styczeń 2008
ISBN: 978-83-7418-164-8
Oprawa: miękka, tłoczona obwoluta
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 240
Cena: 24,90 zł
Tom cyklu: 2



Downer, Ann - "Smok z Nigdylandii" #6

Rozdział 5
Widmowe ruiny

Teodora miała wrażenie, że wylądowali w samym środku wichury. Kiedy zeszli z promu na nabrzeże Scornsay, zbliżył się do nich jakiś młody człowiek. Uśmiechnął się i uścisnął energicznie dłoń Andy’ego Oglethorpe’a, przekrzykując wiatr:
– Jamie Greyling z Muzeum Dziedzictwa Scornsay. Huśtało na promie? Jesteście trochę zieloni na twarzach. Mam tu samochód. Zaraz uwolnię was od tej pogody.
Nie wyglądał na starszego od niektórych studentów taty – Jamie Greyling był bardzo chudy i kościsty, nosił też brodę, jaką młodzi ludzie zapuszczają, by sprawiać wrażenie poważniejszych, ale w rezultacie wydają się jeszcze młodsi.
Kiedy prowadził ich w stronę poobijanego rovera, Teodora stłumiła ziewnięcie. Ich samolot wylądował dzień wcześniej w Glasgow. Tam złapali pociąg jadący na północ, do Ullapool, gdzie zatrzymali się na noc w pensjonacie typu bed-and-breakfast, po czym wsiedli na prom płynący na Scornsay. Fizycznie Teodora wciąż tkwiła w bostońskiej strefie czasowej, a pod powiekami czuła piasek.
– Przypuszczam, że oboje jesteście trochę zmęczeni, więc od razu zawiozę was do chaty – oznajmił Jamie.
Jamie załatwił im na czas pobytu lokum w „autentycznej chacie wiktoriańskiej”, położonej w cieniu zamku. Teodora nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy po raz pierwszy w życiu prawdziwą kamienną warownię.
– Czy możemy się zatrzymać po drodze i najpierw obejrzeć zamek? – spytała.
– Jasne – odparł Jamie. – Ale nie ma tam wiele do oglądania.
– To znaczy?
– Nie wspominałem o tym? Zamek Scornsay to ruiny. – Jamie wymówił ostatnie słowo ze szkockim akcentem, przeciągając „r”. – Zachowało się jedno skrzydło, ale dobudowano je dopiero w osiemnastym wieku. Reszta trzyma się jako tako tylko dzięki duchom.
Teodora przygarbiła się, zniechęcona. Wyobrażała sobie wcześniej, jak stary dr Greyling (mały, siwiuteńki i przygarbiony wiekiem człowiek) wręcza jej stalowe kółko z pradawnymi żelaznymi kluczami do zamku i mówi, mrugając porozumiewawczo: „Naprawdę nie powinienem tego robić – to wbrew przepisom – ale wiem, że będziesz ostrożna. Życzę ciekawych odkryć!”.
Spoglądała na przesuwający się za szybą wozu krajobraz: zielone wzgórza upstrzone stadkami owiec po jednej stronie drogi i pastwisko, na którym skubało trawę śmieszne, kosmate bydło górskiej rasy. Po chwili ziemie przeznaczone pod wypas zostały w tyle, oni zaś ruszyli przez wrzosowisko. Serce Teodory wykonało dziwne salto, kiedy to zobaczyła – zielono-złotą połać ziemi i srebrno-niebieskie języki głębokiego jak morze jeziora, z tą różnicą, że nie był to obraz telewizyjny, lecz jak najbardziej rzeczywisty.
Po chwili Jamie skręcił i znów podążyli nadmorską drogą z oszałamiającym spadkiem po prawej stronie. Ponownie skręcili i oto ich oczom ukazał się zamek.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił wesoło ich przewodnik, hamując na żwirowatym gruncie tak gwałtownie, że pasażerowie o mało nie połamali sobie kości.
Zamek Scornsay był doprawdy imponującą ruiną. Z bezładnego wzgórza gruzów, pośród których pasły się spokojnie owce, wyrastała samotna, prawie nietknięta wieża.
– Kiedy został zburzony? – spytała Teodora, oczekując, że Jamie poda nazwę jakiejś bitwy sprzed wieków.
– Na początku lat siedemdziesiatych. Kilkoro turystów wypadło przez podłogę, która nie wytrzymała. Postanowiono odnowić zamek i wszystkie grożące zawaleniem części zostały rozebrane z myślą o ich rekonstrukcji. Oczywiście, zanim cokolwiek odbudowano, zabrakło pieniędzy, więc zostały nam tylko ruiny. I duchy, ma się rozumieć.
Zamek Scornsay w ogóle nie sprawiał wrażenia nawiedzonego – raczej podupadłego, jakby jego bezcieleśni mieszkańcy doszli do wniosku, że znajdą sobie lepsze miejsce do nawiedzania. Teodora już miała się odwrócić, gdy dostrzegła, jak coś białego przemyka między dużymi kamiennymi blokami, które runęły kiedyś ze zniszczonych obwałowań. Lecz nim przyjrzała się bliżej, to coś zdążyło już zniknąć. Było małe, niczym zwierzę, ale nie miało wyraźnego i określonego kształtu jak owca. Teodora wpatrywała się w kamienne bloki, czekając, aż biała istota znów się pojawi.
– Halo, Teodoro, obudź się... idziesz?
Uświadomiła sobie, że Jamie i ojciec czekają już na nią w drzwiach chaty. Jak długo stała, wpatrzona w zamek?
– Idę.
Wydawało się to prawie niemożliwe, ale chata wyglądała jeszcze lepiej niż na zdjęciach, które Jamie przesłał im e-mailem. Była wypisz wymaluj jak z obrazka i Teodora niemal oczekiwała, że otworzy im pani Tiggy-Winkle, jeżowa praczka z książek Beatrix Potter. Drzwi były pomalowane na jasnoniebieski kolor, a w skrzynkach na parapecie kwitły kwiaty. Z komina unosiła się wstążka dymu torfowego.
– O, świetnie, ktoś rozpalił ogień. Pewnie Teresa tu zajrzała – wyjaśnił Jamie, otwierając drzwi, które nie były zamknięte na klucz.
– Kto to jest Teresa? – spytał Andy, kiedy weszli do środka.
– Pani Fletcher, mieszka po drugiej stronie wzgórza – odparł Jamie.
W małej kuchni na kominku płonął ogień, a na stole stał bukiet dzwonków i talerz świeżych rożków przykrytych serwetką. W głębi widać było niewielki salonik z jeszcze jednym kominkiem, wygodnymi krzesłami i ławą pod oknem. Na górze znajdowała się łazienka i dwie sypialnie, wszystko maleńkie. Pan Oglethorpe zaczął narzekać, tylko na wpół żartobliwie, że będzie musiał spać z nogami wystającymi za okno, ale Teodora go nie słuchała: był to idealny miniaturowy domek dla lalek. Humor znacznie jej się poprawił.
Jamie podłączył do kontaktu czajnik elektryczny, który po chwili zaczął perkotać, i zajął się przyrządzaniem herbaty, podczas gdy tata Teodory taszczył ich wielkie amerykańskie walizy po wąskich szkockich schodach. Teodora stała i patrzyła przez okno nad zlewem. Na sąsiednim wzgórzu dostrzegła okazały dom wiejski. Był ledwie widoczny i z tej odległości niewiele większy niż rekwizyt z Monopoly. Na parapecie leżała lornetka. Teodora podniosła ją do oczu i nakierowała na budynek. Plamka, którą przed chwilą widziała, nabrała nagle ostrości i rozrosła się w wielki, pełen zakamarków wiejski dom z kamienia, który zdawał się rozchodzić we wszystkich kierunkach. Na ganku spał wielki, kudłaty szary pies. Podniósł na chwilę łeb, jakby poczuł na sobie spojrzenie Teodory.
– Co to jest? – spytała, wskazując dom.
– To dom Fletcherów, waszych gospodarzy. Są właścicielami tej chaty.
Przy herbacie Jamie wyjaśnił, jak został kustoszem muzeum.
– Trzy lata temu ukończyłem uniwersytet i nigdzie nie mogłem znaleźć pracy, gdy dostałem list z biura turystyki w Scornsay. Pisali, że były kustosz, Ranald Ransay, zmarł w wieku 98 lat, pozostawiając muzeum w opłakanym stanie. Postanowiłem więc zamieszkać na wyspie i uporządkować sprawy. Wciąż znajduję różne skarby, które stary Ranald pochował w szufladach! Mam nadzieję, że uda mi się odkurzyć wszystko i stworzyć muzeum funkcjonujące na nowoczesnych zasadach. – Jamie odstawił pusty kubek i wyjął z kieszeni kluczyki do wozu. – Chcecie pewnie wypocząć po podróży. Może wpadnę po was rano i zawiozę do muzeum? Około dziewiątej, dobrze?
Teodora i jej tata zostali sami, patrząc na siebie z dwóch końców stołu. Dziewczynka westchnęła nagle i zakryła dłonią usta.
– Co? – spytał ojciec.
– Poszedł i nic nam nie powiedział o duchach! Jeśli w zamku się od nich roi, pewnie zna mnóstwo niesamowitych historii.
Jakoś nie mogła zdobyć się na to, by opowiedzieć tacie o białym kształcie, który przemykał wśród ruin. Andy Oglethorpe uśmiechnął się i łyknął herbaty.
– Tak właśnie zamierzasz spędzać tu czas? Na tropieniu duchów?
– No cóż, jeśli chodzi o zamek, spenetruję go bardzo szybko.
– Kiedy się pobraliśmy, twoja mama była przekonana, że mamy w domu poltergeista – powiedział ojciec.
– Chodzi ci o duszka, który lubi rzucać talerzami i przesuwać meble?
Andy Oglethorpe skinął głową. Teodora czekała, aż powie coś więcej. Ostatnio zaczął opowiadać o latach sprzed jej przyjścia na świat, a Teodora uwielbiała te rzadkie, cenne chwile, gdy mogła zajrzeć do sekretnego pokoju rodzicielskiego życia, które poprzedzało jej narodziny.
– Ten akurat miał w zwyczaju rysować na zaparowanym lustrze i przesuwać rzeczy na toaletce. Poza tym mama winiła go za pogubione skarpetki i temu podobne. Zaczęła nawet wykładać mu różne przedmioty – agrafki, puste pudełka po zapałkach, pojedyncze guziki, pastylki na kaszel – żeby tylko zostawił w spokoju jej kluczyki do wozu.
Teodora bez trudu ujrzała w wyobraźni matkę z rękami na biodrach, przemawiającą gniewnie do poltergeista.
– Co się stało z tym duchem?
– No cóż, ty się urodziłaś – odparł ojciec. – Żartowaliśmy, że przeniósł się do jakiejś rodziny, gdzie mógł skupić na sobie całą uwagę.
Był to bardzo długi wieczór; znajdowali się daleko na północy i mieli wrażenie, że noc nigdy nie zapadnie. W końcu przeciągły wyżynny zmierzch zaczął z wolna przechodzić w ciemność. Uznali, że najwyższa pora iść do łóżek. Teodora ruszyła na górę, zostawiając ojca zajętego ogniem, by nie wygasł przez noc.
Była zachwycona swoim pokojem z jego staromodną niebiesko-białą tapetą i niską biblioteczką pod oknem, pełną książek. Za szybą widziała zamek. Jego kontury łagodniały w niesamowitym, długim szkockim zmierzchu.
Tam! I tam! Mały biały kształt przemykał między zburzonymi murami i przewróconymi głazami. Tylko mgnienie, pozbawione wyraźnego kształtu.
Teodora potrząsnęła głową i odwróciła się. Zmiana stref czasowych, powiedziała sobie w duchu. Przebrała się w swój nocny strój, stary podkoszulek i legginsy, na stopy naciągnęła grube skarpety i wsunęła się do łóżka. W małej biblioteczce znalazła cienką książeczkę autorstwa panny Fiony MacDonald, zatytułowaną „Duchy i inne legendy Scornsay”, którą w 1909 roku opublikowano nakładem Muzeum Dziedzictwa Scornsay. Sięgnęła po nią, by sprawdzić, co napisano na temat zamku, ale w książce nie było indeksu, musiała więc wertować po kolei strony, przeglądając z mozołem tekst w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki. Wkrótce jednak głowa opadła jej na poduszkę, a książka wysunęła się z dłoni.



Dodano: 2007-12-29 12:02:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS