NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Downer, Ann - "Smok z Nigdylandii"
Wydawnictwo: ISA
Tytuł oryginału: The Dragon of Never-Was
Data wydania: Styczeń 2008
ISBN: 978-83-7418-164-8
Oprawa: miękka, tłoczona obwoluta
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 240
Cena: 24,90 zł
Tom cyklu: 2



Downer, Ann - "Smok z Nigdylandii" #3

Rozdział 2
Dziedzictwo Greenwoodów

Merlin próbował zmusić Wirnę, by zażyła lekarstwo z robaków i pozwoliła sobie przyciąć pazury, ale ponieważ młode wywerny są szczególnie uparte i łaskotliwe, nawet wedle smoczych standardów, niewiele zdziałał.
Na dworze nowo narodzone jagnięta kuliły się przed wiatrem od morza, który uparcie sądził, że wciąż jest luty. Po przycięciu Wirnie pazurów Merlin zaznaczył na jej wykresie wzrostu, w rubryce „maj”, rozpiętość skrzydeł i fakt, że ogień wywerna zdaje się dojrzewać szybciej niż jego zdrowy rozsądek.
Od strony holu dobiegł głuchy łomot; ktoś pukał do stróżówki. Wirna zerwała się do biegu jak pocisk, a korpulentny czarnoksiężnik rzucił się za nią w pogoń, próbując ją złapać, nim dotrze do drzwi, które już nosiły ślady jej szponów i palącego oddechu. Merlin podejrzewał, że jak tak dalej pójdzie, stróżówka będzie niebawem wymagała nowych drzwi.
– Wirna, do nogi! Och, ty worku łusek i żaru, szkoda, że nie obciąłem ci szponów! To był kiedyś najlepszy dywan latający mojej prababki! I zabraniam ci stosować ogień w domu! Absolutnie!
Gdy wywern zbliżył się do drzwi, z drugiej strony dobiegł stłumiony okrzyk, coś, co w czarnoksięskiej łacinie brzmiało jak: „Pacynka, popotam, piszczałka!”. Zaklęcie przemknęło zygzakiem przez dziurkę od klucza i trafiło celnie smoczycę w nos. Wirna zatrzymała się gwałtownie na kamiennych płytach holu i zaczęła nagle gonić za własnym ogonem.
– Dobra robota – mruknął z uznaniem Merlin, odsuwając żelazny skobel.
Przed nim stała kobieta o niezwykłym wyglądzie, cała w czerni, na którą narzuciła rozpięte złote kimono ze wzorem w liście miłorzębu. Krótkie srebrne włosy piętrzyły się na jej głowie jak dobrze wypieczona beza. Wydawała się znajoma – przez charakterystyczny cierpki grymas ust podkreślonych czerwoną szminką. Ciemne oczy błyszczały inteligencją i może stłumionym uśmiechem. Merlin odnosił niejasne wrażenie, że już gdzieś widział tę osobę.
– Witaj, Iainie – odezwała się kobieta, wyciągając do niego rękę.
Ujął jej dłoń i skrzywił się nieznacznie, czując moc uścisku.
– Przepraszam, czy my się znamy?
– W porządku. Nie oczekiwałam, że będziesz mnie pamiętał – odparła. Jej oczy zamigotały odrobinę groźnie, wciąż nie puszczała jego ręki. – Margery MacVanish. Młodsza siostra Evandera MacVanisha. O ile sobie przypominam, ty i reszta chłopców nazywaliście mnie za plecami „Czerwiem”.
– Wielkie nieba! Czerw! – zaczął bełkotać Merlin. – Gdzie... kiedy... co porabiałaś? Nie widziałem cię od... od...
– Od wiosny 1906. Bal czarnoksiężników. Ty wybrałeś Esmeraldę Quncup, a ja musiałam zadowolić się Fergisem Fowlerem, który deptał mi po palcach i dał bukiecik z osą. Tańce spędziłam w szpitalu, przykładając lód do nosa. – Usta Margery wykrzywiły się w grymasie udawanego dąsu. – Złamałeś mi serce, Iainie.
Merlin zaczerwienił się po koniuszki rzednących włosów. W 1906 oboje byli młodzi, ale i teraz nie wydawali się wiekowi. Uprawianie magii to swoisty środek konserwujący i w rezultacie czarnoksiężnicy odznaczają się stosunkowo długim wiekiem średnim. Pierwsze zmarszczki pojawiają się u nich dopiero, gdy skończą 170 lat.
Margery wybuchnęła śmiechem i poklepała go uspokajająco po ręku.
– Nie przejmuj się, wybaczyłam ci bodajże między trzecim a czwartym mężem. Dobrze wyglądasz – dodała, biorąc go przyjacielskim gestem pod ramię. – Nawet jeśli włosy ci się trochę przerzedziły, a w talii przybyło ciała. A teraz zaproś mnie do środka, żebyśmy mogli normalnie porozmawiać. Mam ci mnóstwo do przekazania.
Otwierając szerzej drzwi, Merlin dostrzegł insygnia wiszące na szyi Margery MacVanish. Nie był to zwyczajowy emblemat czarnoksiężnika, czyli sowa z kryształową kulą w szponach, noszony przez wszystkich członków gildii, tylko kruk usadowiony na ludzkiej czaszce – symbol Biura Interwenta Generalnego.
BIG stanowiło wydział gildii, który zajmował się sprawami śmiertelników, gdy mogły one kolidować ze światem czarnoksiężników ze szkodą dla jednych i drugich. Niezapowiedziana wizyta agenta BIG nie sprawiała radości żadnemu czarnoksiężnikowi, nawet jeśli tym agentem była osoba, którą nazywał Czerwiem, gdy jeszcze nosiła kucyki.

– No dobrze, a teraz mi powiedz, co ciebie i Biuro Interwenta Generalnego sprowadza do mego odludnego domu w ten piękny majowy dzień? – spytał Merlin, gdy usadowili się w fotelach przy kominku. – Kontrolujesz postępy Wirny? A może pominąłem coś w raporcie dotyczącym Wydarzeń Minionego Lata?
– Owszem, chcę z tobą pomówić o pewnej interesującej młodej osobie, czyli pannie Oglethorpe. Ale nie tylko o niej.
– Jestem pewien, że nie zdołam dodać nic, czego nie zawarłbym we wspomnianym dokumencie. Przekazałem wszystko w trzech egzemplarzach północnoamerykańskiemu wydziałowi gildii.
Gideon wrócił do swego Kiedy pod koniec lata, pozostawiając Merlinowi obowiązek wypełnienia niezliczonej ilości formularzy, chociażby 99-DWC dotyczącego nowej dziury w czasie czy 37-PP o przypadkowym przywołaniu, nie wspominając już o 49-stronicowym załączniku, zawierającym wyjaśnienie całej sprawy. Miał nadzieję, że Margery MacVanish nie zamierza go prosić, by ponownie przechodził tę gehennę.
– Chciałabym doprowadzić do końca wszystkie wątki – wyjaśniła Margery. – A jest ich w tej sprawie niemało. Wydaje mi się, że trudno mówić o przypadku, gdy dwóch czarnoksiężników z trzynastego wieku staje do walki w salonie dziewczynki o tak niezwykłym magicznym rodowodzie, jak trafnie to ująłeś w swoim raporcie. Prawdę powiedziawszy, zastanawiam się nawet, czy Gideon był rzeczywistym celem. Kobold działał w imieniu tajemniczego czarnoksiężnika, mistrza, któremu udało się pozostać w cieniu. Nigdy nie odkryliśmy, kto to taki.
– Mów dalej – poprosił Merlin. – Słucham cię z uwagą.
Margery wstała z fotela i podeszła do biblioteczki. Zaczęła przesuwać palcem po grzbietach książek, zarówno tych nowszych, oprawnych w sukno, jak i grubych woluminów w skórze popękanej ze starości.
– Wiesz, dlaczego gildia z takim wysiłkiem próbowała zakazać „Księgi Nowego Mistrza” dziewięćset lat temu?
– Została napisana przez heretyckiego czarnoksiężnika i zawierała mnóstwo zakazanych czarów. Przez wieki wyszukiwano i niszczono poszczególne kopie.
– Istnieje teoria, że gildii chodziło nie tyle o owe czary, ile o pewną przepowiednię zawartą w księdze. Przepowiednię mówiącą o tym, że pojawi się potężny czarnoksiężnik i otworzy wrota między tym światem a Nigdylandią.
Merlin zadrżał na wzmiankę o magicznym świecie podziemnym. Nigdylandia była miejscem poza czasem, magiczną otchłanią zaludnioną przez wyrzutków, szaleńców, przeróżne chimery i potwory. Albo tak też głosiła legenda, powtarzana jedynie szeptem.
– Czarnoksiężników można było zsyłać do Nigdylandii, ale według gildii nie było stamtąd powrotu. I nagle pewien zdeprawowany czarnoksiężnik zagroził otwarciem wrót i wypuszczeniem mieszkańców Nigdylandii do ówczesnego Kiedy i Gdzie. To właśnie była herezja. Dlatego książkę należało zniszczyć. Gildia nie mogła dopuścić do tego, by wrota do Nigdylandii zostały otwarte. Obawiała się także o swój autorytet. Co by się stało, gdyby ten nowy mistrz zjawił się nagle i założył konkurencyjną gildię z wszystkimi czarnoksiężnikami uwolnionymi z Nigdylandii? Mogłoby to wywołać długą i straszną wojnę domową między rywalizującymi gildiami.
– A więc sądzisz, że Kobold działał na zlecenie tego czarnoksiężnika? Nowego mistrza, o którego przyjściu mówi przepowiednia?
– Kto wie? Nie można tego z pewnością wykluczyć. Doskonale się maskuje.
– On albo ona.
Ciemne oczy Margery błysnęły, a jej emblemat w kształcie kruka, wycięty z czarnego szkła wulkanicznego, zamrugał w blasku ognia.
– On albo ona. Kobold sądził, że jego panem jest mężczyzna, ale być może został oszukany.
– A więc co to ma wspólnego z Teodorą?
Teraz Margery stała przed gobelinem, jednym z kilku, jakie Merlin przywiózł ze sobą z dawnego mieszkania w Cambridge w Massachusetts. Tkanina ukazywała młodego chłopca w niebieskiej zbroi, walczącego z białym smokiem.
– Przypuszczam, że grozi jej niebezpieczeństwo – odparła Margery. – Potrafiła zgłębiać, choć nikt wcześniej jej tego nie uczył, co pozwala ją zaliczyć do maleńkiej cząstki niezwykłych śmiertelników.
– Zgadza się – przyznał Merlin. – Jest prapraktórąś tam wnuczką czarodziejki imieniem Gwynlyn.
– Tak napisałeś w swoim raporcie – powiedziała Margery. – Dowiedzieliśmy się trochę więcej o Gwynlyn i jej potomkach. Przeszła przez dziurę w czasie do dziewiętnastowiecznego Manhattanu i zapoczątkowała długi ród kobiet, które doskonale radziły sobie ze smokami. Tyle że były to smoki namalowane na chińskich wazach lub skamieliny pterodaktyli. Jak dotąd talent Gwynlyn, w pełni dojrzałe dziedzictwo Greenwoodów, jeśli wolisz, nie ujawnił się jeszcze w całej pełni u żadnej z jej potomkiń.
– Dziedzictwo Greenwoodów? – zainteresował się Merlin.
– O, tak – odparła Margery. – Zgromadziliśmy pokaźną dokumentację dotycząca kobiet z tego rodu, aż do 1970 roku, kiedy to na świat przyszła matka Teodory. Potem dokumentacja wykazuje pewne braki. Oglethorpe’owie natomiast to absolutna klapa, tak przy okazji. Uzdolnieni ludzie, ale nawet cienia talentów czarnoksięskich.
– Nie wyjaśniłaś mi jak dotąd, dlaczego według ciebie Teodora znalazła się w niebezpieczeństwie – zauważył Merlin.
Margery dopiła herbatę i teraz wpatrywała się ze zmarszczonym czołem w filiżankę, obserwując wzór listków, które unosiły się w odrobinie mleka.
– Istnieje duże prawdopodobieństwo, jak mi się wydaje, że ten nieznany czarnoksiężnik, kimkolwiek jest, zechce przeciągnąć ją na swoją stronę.
Herbata Merlina dawno już wystygła. Przyglądał się gobelinowi. W jego oczach twarz młodego chłopca mogła mieć równie dobrze rysy dziewczęce. Młoda Joanna D’Arc – albo młoda Teodora.
– Niech zgadnę. BIG uważa, że Teodora wyciągnęła główny los na loterii genetycznej. Posiada w stu procentach dar Gwynlyn. A ci z Biura postanowili, że dotrą do niej pierwsi, wykradną ją z normalnego śmiertelnego domu i rodziny, a następnie wprowadzą do gildii jako adeptkę magii.
– Jeśli będzie miała szczęście – zastrzegła Margery. – Niektórzy uważają, że należy pozbawić ją posiadanych mocy, nim w pełni się rozwiną. Lepiej nie mieć jednego Greenwooda, niż mieć takiego, który zszedł na złą drogę.
Czarnoksiężnicy, którzy tak bardzo zgrzeszyli, że gildia wykluczała jakąkolwiek rehabilitację, przechodzili wielką deprecjację – coś w rodzaju usunięcia adwokata z palestry czy pozbawienia kota pazurów. Nie była to łagodna procedura. Nieudana, czyniła z najbardziej nawet potężnego czarnoksiężnika bełkocząca kukłę. Merlin wolał nie myśleć, jaki byłby skutek w przypadku młodej dziewczyny. Blady i posępny, podniósł się z fotela.
– Nie pozwolę na to. Osobiście przemycę ją przez dziurę w czasie, zanim ty...
Margery uniosła dłoń.
– Iainie, proszę. Gdybym naprawdę miała taki zamiar, czy przychodziłabym tutaj i opowiadała ci o wszystkim?
Merlin powoli opadł na fotel. W kominku obsunął się kloc drewna, tryskając fontanną iskier. Wirna uniosła głowę znad legowiska i w odpowiedzi też prychnęła małym strumieniem ognia.
– Więc o co właściwie chodzi? – spytał Merlin. – Dlaczego się tu zjawiłaś?
– Od czasu ostatniego Halloween przebywam służbowo na małej wysepce w archipelagu Hebrydy, Scornsay. Monitory gildii zarejestrowały na tym terenie ogromną falę magicznej energii. Wysłano mnie tam, żebym sprawdziła, co ją wywołało. Jak dotąd nie wykryłam dziury w czasie ani niczego, co wyjaśniłoby ów fenomen. Z wyspą też zaczęło się dziać coś dziwnego. Połowy ryb znacznie się zmniejszyły, a w zeszłym tygodniu pewien chłopiec znalazł dziwną łuskę.
Merlin wyprostował się w fotelu.
– Łuskę? Pochodzącą od wywerna?
To właśnie jedną z łusek Wiki ojciec Teodory opisał w periodyku naukowym i artykuł ten pomógł mu uzyskać stopień profesorski.
– Nie, była zbyt duża jak na wywerna. Dyrektor niewielkiego muzeum na Scornsay napisał do profesora Oglethorpe’a z prośbą, by przyjechał i zbadał łuskę, próbując ją zidentyfikować. Kiedy sprawdzałam dane profesora, znalazłam dokumentację z twoim raportem dotyczącym Wydarzeń Minionego Lata. Potem zapoznałam się z materiałami Biura na temat Greenwoodów i opracowałam własną teorię na temat Teodory – tego, kim jest. Ale sądzę, że ty powiedziesz mi więcej, niż zdołałam się dowiedzieć na własną rękę.
– Ja? Dlaczego?
– Zgłębiałeś wraz z nią, Iainie. Znasz umysł tego dziecka. Wyczułeś coś, gdy się połączyliście?
Merlin popatrzył na gobelin i twarz chłopca, tak młodą, a jednak pełną determinacji i odwagi.
– Pomagaliśmy Gideonowi w walce z Koboldem. To był chaos wrażeń. Sama wiesz, jak wygląda zgłębianie.
– Iainie, to ważne.
Merlin spoglądał przez długą chwilę na Margery.
– Tak – przyznał w końcu. – Wyczułem, że przebywam w towarzystwie osoby, której umiejętność zgłębiania jest dla mnie nieosiągalna. To dziedziczka Greenwoodów w stu procentach. Może nawet w stu jeden.
Wyraz, który przy tych słowach pojawił się na twarzy Margery, był uderzający. Na ułamek sekundy jej oblicze rozbłysło triumfem i radością, lecz niemal natychmiast, kierując się zawodowym wyszkoleniem, czarodziejka stłumiła w sobie ten nagły wybuch i znów była opanowana.
– Tak myślałam – powiedziała tylko.
– Zamierzasz sprowadzić ją na wyspę, nie mylę się? – spytał Merlin.
– Podjęto już pewne kroki – wyjaśniła. – Teodora i jej ojciec przybędą na Scornsay bez jakiejkolwiek pomocy z mojej strony. I myślę, że Teodora musi się tam zjawić, by odkryć, kim naprawdę jest.
– Jeśli cokolwiek jej się stanie, będzie za to odpowiedzialne BIG – zauważył Merlin.
– Wiem – odparła cicho jego koleżanka po fachu. – Wiem. To ryzykowne posunięcie, sprowadzać młodą dziewczynę o tak niezwykłym rodowodzie gdzieś, gdzie czujniki magii zarejestrowały wstrząs sejsmiczny. Ale...
– Ale co? – przerwał jej Merlin. – To bardzo niebezpieczny czas dla Teodory. Zaczyna sobie zdawać sprawę ze swych mocy, ale nie wie jeszcze, czym naprawdę są. Uważam, że to chwila najgorsza z możliwych, by wysyłać dziewczynkę w takie miejsce jak Scornsay.

– ...ale niebezpieczeństwo może być większe, jeśli się tam nie uda – dokończyła Margery. – Jeśli zleceniodawca Kobolda dotrze do niej w momencie, gdy jej siły są wciąż nieukształtowane. To, że ojciec zabiera ją ze sobą na wyspę, stanowi dla nas doskonałą okazję. Będziemy mogli obserwować Teodorę. I chronić ją, jeśli zajdzie taka konieczność.
Merlin przyjrzał się uważnie swej rozmówczyni.
– Pamiętam, jak bawiliśmy się z Evanderem i jego małą siostrą Czerwiem w chowanego. Nigdy nie umieliśmy cię znaleźć, Margery. Potrafiłaś się doskonale ukryć, nawet jak na MacVanisha. Zastanawia mnie, co ukrywasz teraz.
Zdawało się, że po raz pierwszy podczas tej rozmowy ciemne oczy Margery błysnęły łagodnie.
– Iainie, sama byłam pozbawioną matki dziewczynką, która odkryła w sobie czarnoksięskie moce. Wiem z własnego doświadczenia, co przeżywa Teodora. To nie jest dla mnie wyłącznie sprawa służbowa. To sprawa osobista. Nie jest mi obojętne, co stanie się z tą dziewczyną.
– To dobrze – skinął głową Merlin. – Oby tak było.



Dodano: 2007-12-29 12:00:10
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS