NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Wrede, Patricia C. - "Przywołanie smoków"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Wrede, Patricia C. - "Kroniki Zaczarowanego Lasu"
Tytuł oryginału: Calling on Dragons
Data wydania: Styczeń 2008
ISBN: 978-83-7418-173-0
Oprawa: miękka, tłoczona obwoluta
Format: 135x205
Liczba stron: 224
Cena: 21,90 zł
Tom cyklu: 3



Wrede, Patricia C. - "Przywołanie smoków" #1

Rozdział 1
w którym liczne koty wyrażają swoje opinie

Głęboko w Zaczarowanym Lesie, w schludnym szarym domku z szerokim gankiem i czerwonym dachem, mieszkała czarownica Morwena ze swoimi dziewięcioma kotami. Ich imiona brzmiały: Murgatroid, Nonsens, Panna Eliza Tudor, Pogarda, Jasmina, Kłopot, Jasper Darlington Higgins IV, Chaos i Ciotka Ofelia, a żaden z nich nie przypominał w niczym kota czarownicy. Były pręgowane, szare, białe, szylkretowe, rude, bure i w ogóle odznaczały się każdą możliwą barwą, tylko nie przepisową czernią.
Morwena nie wyglądała na czarownicę, tak jak jej koty nie wyglądały na stworzenia należące do kogoś takiego. Przede wszystkim była za młoda – pod trzydziestkę – i nie miała zmarszczek ani brodawek. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie była czarownicą, ludzie mogliby powiedzieć, że jest całkiem ładna. Miała imbirowe włosy, tej samej barwy co futro Jasminy, orzechowe oczy i delikatną, lekko wystającą brodę. Ponieważ była bardzo niska, musiała trzymać się prosto (zamiast garbić, jak przystało na prawdziwą czarownicę), jeśli pragnęła, by zwracano na nią uwagę. Poza tym była krótkowidzem, więc nosiła okulary, wybierając zawsze prostokątne w kształcie. Nie chciała wkładać wysokiego, spiczastego kapelusza, z rodzaju tych, jakie nosi większość czarownic, i ubierała się w luźne czarne szaty, gdyż były wygodne i praktyczne, nie zaś dlatego, że tak każe tradycja.
Wszystko to irytowało czasem ludzi, którzy przywiązywali większą wagę do stosowności jej stroju niż skuteczności jej zaklęć.
– Powinnaś zamienić go w ropuchę – oświadczył Kłopot, podnosząc wzrok znad przedniej łapy, którą sobie właśnie czyścił. Kłopot był dużym, szczupłym szarym kocurem o zakrzywionym ogonie i postrzępionym od niedawna uchu. Nigdy nie zdradził Morwenie, w jaki sposób uszkodził sobie ogon albo ucho, ale sądząc po jego zachowaniu, mogła się domyślić, że stoczył z kimś lub czymś zwycięską walkę.
– Kogo powinnam zamienić w ropuchę? – spytała Morwena, spoglądając na niego z góry. Siedziała bokiem na swojej miotle, unosząc się wygodnie tuż przy górnej krawędzi drzwi wejściowych z puszką złotej farby w jednej dłoni i małym pędzelkiem w drugiej. Nad drzwiami znajdował się szyld z czarnymi literami w złotej otoczce, układającymi się w napis: „TYLKO BEZ TAKICH BZDUR, PROSZĘ”, który teraz pracowicie odświeżała.
– Tego gościa, który robi wielką sprawę ze spiczastych kapeluszy i szacunku dla tradycji – odparł Kłopot. – Ten, na którego narzekałaś minutę temu... jak on się nazywa?
– Arona Michaelear Grinogion Vamist – wyrecytowała Morwena, dokonując ostatniej korekty złotą farbą przy ogonku litery „ę” w słowie „proszę”. – Przyznam, że to kusząca myśl. Ale pewnie na jego miejscu pojawiłby się ktoś znacznie gorszy.
– Zamień ich wszystkich w ropuchy. Załatwisz sprawę.
– Ropuchy? – zamruczał jakiś nowy głos. Mała ruda kocica wyśliznęła się z wnętrza domu przez otwarte okno i wygięła grzbiet, po czym rozciągnęła się na parapecie, skąd mogła obserwować całe podwórze, nie obracając głowy. – Jestem zmęczona ropuchami. Dlaczego dla odmiany nie zamienisz kogoś w mysz?
Powiedziawszy to, ruda kocica przesunęła jęzorem po wargach.
– Dzień dobry, Jasmino – zwróciła się do niej Morwena. – Nie zamierzam w tej chwili zamieniać kogokolwiek w cokolwiek, ale będę to miała na uwadze.
– Innymi słowy, nie zrobi tego – podsumował Kłopot. Popatrzył na swoją prawą łapę, uznał, że jest chwilowo dostatecznie czysta i zajął się lewą.
– Czego nie zrobi? – zainteresował się Nonsens, wsuwając brązową głowę przez drzwi. – Kto tego nie robi? Dlaczego nie miałby tego zrobić... a może dlaczego ona nie miałaby zrobić? I kto tak mówi?
– Nie zamieni kogoś w mysz. Morwena. Z pewnością nie ma powodu, dlaczego nie miałaby tego zrobić. Ona mówi – wyjaśniła po kolei Jasmina znudzonym tonem i odwróciła się wyniośle.
– Mycha to pycha. – Nonsens pchnął barkiem drzwi, uchylając je odrobinę, i wkroczył na ganek. – Tak jak rybka. Dawno już nie jadłem ryby.
Przystanął pod miotłą Morweny i popatrzył wyczekująco w górę.
– Jadłeś, wczoraj na obiad – odezwała się czarownica, nie spoglądając w dół. – A dziś rano zjadłeś śniadanie, które mogłoby zaspokoić trzy normalne koty, nie udawaj więc, że głodujesz. To nic nie da.
– Nadchodzi ktoś – zauważyła z okna Jasmina.
Kłopot wstał i zbliżył się do krawędzi ganku.
– To Główna Czarownica ze Śmiertelnego Klubu Ogrodniczego Psianki. Nie było jej tu przypadkiem w zeszłym tygodniu?
– To Archaniz? O matko – jęknęła Morwena, wsadzając pędzel do puszki. – Towarzyszy jej ten kretyński kot Grendel? Mówiłam, żeby go nie przyprowadzała, ale w dziewięciu przypadkach na dziesięć mnie nie słucha.
Nonsens przyłączył się do Kłopota siedzącego na stopniach ganku.
– Nie widzę go. Nie widzę nikogo prócz niej. Ale i jej nie chcę widzieć. Nie lubi mnie.
– Dlatego, że za dużo gadasz – mruknął Kłopot.
– Idę do środka – oświadczył Nonsens. – W ten sposób nie będę musiał jej oglądać. Może ktoś upuścił rybę na podłogę – dodał z nadzieją w głosie i podreptał do domu.
Morwena wylądowała na swojej miotle i stanęła na nogach, dokładnie w chwili, gdy Główna Czarownica dotarła do schodków ganku. Główna Czarownica wyglądała tak, jak powinna wyglądać przedstawicielka jej profesji: wysoka, krzywy czarny kapelusz, przypominające strąki czarne włosy, czarne oczy o ostrym spojrzeniu, długi i ostry nos, wreszcie długie usta o wąskich wargach. Chodziła przygarbiona, wspierając się na swojej miotle jak na lasce.
Morwena postawiła puszkę z farbą na parapecie obok Jasminy, oparła miotłę o ścianę i powiedziała:
– Dzień dobry, Archaniz.
– Dzień dobry, Morweno – zaskrzeczała Główna Czarownica. – Cóż to słyszę, hodujesz podobno bez w swoim ogrodzie?
– Ponieważ nie wiem, co słyszałaś, nie potrafię ci odpowiedzieć – zareplikowała Morwena. – Wejdź do środka, napijesz się cydru.
Archaniz stuknęła końcem swojej miotły o deski ganku, łamiąc przy tym kilka gałązek i rozrzucając na wszystkie strony drobinki brudu i kory. – Nie zachowuj się prowokacyjnie, Morweno. Jesteś czarownicą. Masz hodować sumak jadowity, wężownicę wirginijską i wilczy tojad, a nie bzy. Wylecisz ze Śmiertelnego Klubu Ogrodniczego Psianki, jeśli nie będziesz ostrożna.
– Bzdura. Czy regulamin wspomina coś o tym, że nie wolno mi hodować we własnym ogrodzie tego, co mi się podoba?
– Nie wspomina – przyznała Archaniz. – Mogę ci powiedzieć, że nie tylko ty sadzisz bez i lilie obok dzwonka jednostronnego i lulka czarnego. Sama posiałam najzwyklejszą grządkę stokrotek.
– Stokrotki – prychnęła cicho Jasmina. – Można się było tego spodziewać.
– Ale zaczęłam dostawać skargi – ciągnęła Archaniz. – I muszę coś z tym zrobić.
– Jakiego rodzaju skargi?
– Że Śmiertelny Klub Ogrodniczy Psianki jest zbyt normalny jak na czarownice – wyjaśniła ponuro Archaniz. – Że to, co hodujemy, to najzwyklejsze rośliny jak kapusta i jabłka...
– Jabłka to rzecz nieodzowna dla czarownic – zauważyła Morwena. – Poza tym najzwyklejsze rośliny nie zamieniają ludzi, którzy je spożywają, w osły. Kto konkretnie narzeka?
– Pewien osobnik o niemożliwym imieniu – Arona M... jakoś tam.
– Arona Michaelear Grinogion Vamist?
Główna Czarownica przytaknęła.
– Właśnie. W zeszłym miesiącu odebrałam sześć regularnych listów i dwa za pośrednictwem Orlego Ekspresu. Mówi, że następnym razem napisze do „Timesa”.
– Zrobi to – mruknął Kłopot. – Mówiłem, żebyś zamieniła go w ropuchę.
– Ten pomysł z każdą chwilą wydaje się coraz lepszy – zgodziła się Morwena. Potem znów popatrzyła na Archaniz, która oczywiście nie zrozumiała nawet słowa z tego, co powiedział kot. – Vamist nie jest czarownikiem. Jest idiotą. Po co się martwić tym, co mówi?
– Wszystko to pięknie, Morweno, ale jeśli przekona ludzi, że ma słuszność, to zrujnuje naszą reputację. A jeśli ludzie pomyślą, że nie jesteśmy niebezpieczne, to zaczną nas nachodzić i prosić o napój miłosny i tanie zaklęcia, ilekroć przyjdzie im na to ochota. Zamiast robić to, co chcemy, będziemy w kółko przyrządzać leki na podagrę. Przypomnij sobie, co się stało z czarodziejkami!
– Niewiele ich się ostatnio widuje.
Archaniz przytaknęła.
– Zyskały reputacje osób miłych i wielkodusznych i od razu wszyscy zaczęli błagać je o pomoc. Większość przeniosła się na odległe wyspy albo w głębokie lasy, byle uniknąć nachodzenia. Tobie to wszystko jedno, Morweno, i tak mieszkasz w Zaczarowanym Lesie, ale ja...
Głośne miauczenie przerwało Głównej Czarownicy w pół zdania. Chwilę później zza narożnika domu wypadły cztery koty. Ten na przedzie był ciężkim krótkonogim kocurem o żółtych ślepiach i futrze czarnym jak noc. Tuż za nim biegł tłusty długowłosy kot i dwie kocice – jedna sporych rozmiarów i nakrapiana, druga puszysta i biała, o niebieskich oczach. Czarny kot wpadł na podwórze, wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni i dał susa na ganek, gdzie wskoczył na ramię Archaniz, czepiając się pazurami jej spódnic.
Trzy pozostałe koty wskoczyły z wdziękiem na balustradę i usiadły, otoczywszy ogonami łapy, podczas gdy Nonsens wysunął głowę przez drzwi wejściowe.
– Co to za hałas? Kto krzyczy? Czy to walka? Kto wygrywa? Mogę się przyłączyć? – Z każdym pytaniem Nonsens wysuwał się na zewnątrz coraz bardziej, aż w końcu wyłonił się z domu całkowicie, wpatrzony w Archaniz i kota na jej ramieniu. – Kto to taki?
– Mrau! – oznajmił czarny kot tonem skargi. – Jou ułau mrrrum!
– Ach tak? – zdziwił się kpiąco Kłopot. – Coś takiego, twój ojciec nosi buty!
Morwena spojrzała w zamyśleniu na czarnego kota.
– Muszę któregoś dnia opracować czar, który pozwoli mi rozumieć koty innych ludzi równie dobrze jak własne – wyznała, zwracając się do Archaniz. Potem spojrzała na swoich podopiecznych. – O co poszło?
– Przyłapaliśmy go, jak myszkował na tyłach ogrodu – mruknął gniewnie długowłosy kocur.
– Nie miał tam nic do roboty – dodała sztywno biała kotka. – W końcu nie jest jednym z nas. Więc pomyśleliśmy sobie, że go pogonimy.
– Ten głupiec bełkotał coś o króliku – dorzuciła nakrapiana kocica, obrzucając pogardliwym spojrzeniem czarnego kota. – Jakby można było to uznać za wiarygodną wymówkę.
– Dlaczego mnie nie zawołaliście? – spytał z wyrzutem Kłopot. – Zawsze omija mnie zabawa.
Emanując zranioną dumą, udał się na drugi koniec ganku i zniknął w kępie melisy.
– Wiesz, ludzie od lat próbują udoskonalić uniwersalne zaklęcie tłumaczące mowę kota – odezwała się Archaniz oschle. Skierowała wzrok na koty siedzące na balustradzie. – Jeśli opracujesz takie zaklęcie, chciałabym dostać kopię.
– Wścibska starucha – obruszyła się nakrapiana kotka.
– Po namyśle muszę przyznać, że chyba będzie lepiej, jak zostanie po staremu – powiedziała Morwena.
– Wypowiadają nieprzyjemne uwagi, co? – domyśliła się Archaniz. – Można się było tego spodziewać. Kto słyszał kiedykolwiek o grzecznym kocie?
Czarny kocur zasyczał.
– Grendel! – rzuciła gniewnie Archaniz. – Zachowuj się. Nic ci się nie stało, poza tym przyda ci się trochę ruchu.
– Z pewnością – przyznała nakrapiana kotka.
– Co to za hałas? – zamruczał niski, zaspany, koci głos spod ganku. – Do licha, czy nie można się choć przez chwilę zdrzemnąć?
W chwilę później schody okrążył duży kremowo-srebrzysty kot i popatrzył na zgromadzenie, które zebrało się na ganku.
– I jeszcze jedna sprawa, Morweno – Archaniz spojrzała z gniewem na nowego przedstawiciela kociego rodu – koty i czarownice pasują do siebie, przyznaję. Wiem też, że bardzo ci pomagają w zaklęciach, ale należałoby trzymać się rozsądnych granic.
– Trzymam się – odparła Morwena. Wszystkie koty, w liczbie dziewięciu, były użyteczne, zwłaszcza gdy chodziło o długie, zawiłe zaklęcia, które wymagały zarówno koncentracji, jak i mocy. Dziewięć kotów skupionych na jednym zadaniu mogło dostarczyć mnóstwo magii. Wyjaśnienie tego zabrzmiałoby jednak niepokojąco chełpliwie, więc Morwena dodała tylko: – Poza tym lubię koty.
– Jest po prostu zazdrosna, gdyż wykazujemy się większą mądrością od niego – poinformowała Morwenę biała kocica, zerkając na czarnego kocura na ramieniu Archaniz.
– Co, wszystkie bez wyjątku? – spytała Morwena, unosząc brwi.
– Wszystkie – potwierdziła biała kocica. – Nawet Nonsens.
– Jestem bardzo bystry – wtrącił się Nonsens. – Jestem o wiele bystrzejszy od tego grubasa. Nie sądzisz, że jestem bystry, Morweno?
Grendel zasyczał i wygiął grzbiet, jakby szykując się do skoku z ramienia swej pani. Archaniz położyła na nim pospiesznie dłoń, by go powstrzymać.
– Będzie chyba lepiej, jak już sobie pójdę – zdecydowała. – Możemy dokończyć rozmowę w innym...
– Zbliża się wielka wystawa ogrodnicza w Dolnym Sandis – zauważyła z namysłem Morwena. – Może Klub Psianki też się zgłosi? Jeśli popracujemy wspólnie, to może zdołamy wyhodować coś, co zrobi wrażenie?
Archaniz zastanawiała się przez chwilę.
– Wilczy tojad, wężownica wirginijska i tak dalej? W dużym czarnym namiocie?
– I jeśli na dodatek każdy dorzuci ze dwie egzotyczne rośliny...
– Morweno, jesteś genialna! Ludzie będą mówili o tym przez lata, a Vamist straci wszelkie argumenty.
– Nie wydaje mi się, by to było takie proste – wyraziła wątpliwość Morwena. – Ale dzięki wystawie zyskamy czas, by się dowiedzieć, dlaczego tak bardzo pragnie, żeby czarownice postępowały według jego zasad. I powstrzymać go.
– Oczywiście – przyznała radośnie Główna Czarownica. – Kanikak hoduje ogniste poinsecje, a ja mam pół tuzina wielkich jasnot. Jeśli uda mi się przekonać Wully, by pozwoliła nam skorzystać z jej dymnych kwiatów...
– Przekażę dwie czarne diamentowe lilie wężowate i niewidzialną duszącą winorośl zmierzchu – zaproponowała Morwena. – Nie będę cię już dłużej zatrzymywać, daj mi znać, kiedy już wszystko przygotujesz. Chaos, Panna Eliza i Pogarda, zaczekajcie na mnie w domu, jeśli łaska.
Trzy koty siedzące na balustradzie popatrzyły na siebie. Po chwili Chaos, długowłosy pręgowaniec, zeskoczył na ganek i ruszył niespiesznie obok Nonsensa w stronę drzwi. Biała kocica, Panna Eliza Tudor, podążyła z podniesionym ogonem w ślad za Chaosem, za nią zaś podreptał Nonsens, najwidoczniej nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi. Pogarda siedziała na swoim miejscu, patrząc uparcie na Morwenę.
– Nie odejdę, dopóki ten jej idiota wciąż tu jest – oświadczyła i zerknęła z ukosa na Grendela i Archaniz. – Trudno przewidzieć, co mu strzeli do głowy.
Ponieważ argumentacja, jak na kota, nie wydawała się pozbawiona rozsądku, Morwena zbyła ją machnięciem ręki. Odprowadziła Archaniz w głąb podwórza, gdzie było mnóstwo miejsca do startu na miotle, i pożegnała się z nią grzecznie. Gdy tylko Główna Czarownica zniknęła ponad drzewami, Morwena odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Jasper Darlington Higgins IV siedział przed frontowymi schodami, obserwując swoją panią.
– Czy to był naprawdę dobry pomysł? – spytał. – Niewidzialną dławiącą winorośl zmierzchu trudno znaleźć, jak sama wiesz. A jeszcze trudniej wyhodować. Nie masz ani jednej, chyba że wzbogaciłaś o nią dziś rano swój ogród.
– Wiem o tym doskonale – wyznała Morwena. – Ale pragnę ją mieć już od dawna i obsadzić ogrodzenie przy tylnej furtce. Mam teraz konkretny powód, by jej poszukać.
– O ile zdajesz sobie sprawę z tego, w co się pakujesz... – zauważył Jasper. – Mogę się znów oddać drzemce czy też zanosi się na kolejne zamieszanie?
– Idź spać – zgodziła się łaskawie Morwena. Weszła na ganek i posłała znaczące spojrzenie Pogardzie. Emanując godnością z każdego wąsa, Pogarda zeskoczyła z balustrady i wkroczyła do domu. Morwena potrząsnęła głową, wzięła swoją miotłę i puszkę z farbą i weszła do środka.



Dodano: 2007-12-28 11:02:02
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS