NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Czarowniki - rozdział VII

OPOWIEŚCI ZE ŚWIATA CZAROWNIKÓW

Rozdział VII: Siedmiu Mężów Pani Lizy
O smakach, gustach i tajemnicy, którą skrywają doskonałe
przepisy cukierników na zbrodnię doskonałą.

Tym razem dla odmiany pogoda była znośna, więc Trzeci siedział na parapecie siedziby agencji czarowniczej „Tysiąc Jeden Życzeń” i wydłubywał swoją atalmą brud spod paznokci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że atalma jest jednym z podstawowych sprzętów będących na wyposażeniu każdego człowieka parającego się magią. Obserwujący tą scenę Drugi powrócił do przeglądania najnowszych wieści z kraju i ze świata w szklanej kuli spoczywającej w złoconej oprawie na samym środku blatu wysokiego biurka.
- Obrzydliwość! – skonstatował po chwili przerzucając strony.
- W sieci czasoprzestrzennej? – Grubcio na chwilę przerwał swój profanacyjny proceder spoglądając spode łba na przyjaciela. – Nekrofile, piromani, pedofilia… Takie czasy!
- To, co robisz ze świętym sztyletem. – poprawił mag. – Tylko go aby nie oblizuj!
- Oburzasz się, jakbym tym oto poświęconym nożem miał co najmniej sam sobie jedzenie zdobywać… - uśmiechnął się tłuścioch. – A co do oblizywania, to i tak przy pomocy sztyletu dokonam kiedyś zaślubin jakiejś miłej i nadobnej panny.
- Jak jej opowiem, co robiłeś ze swoim kozikiem, to ręczę, że każda się zatrzyma wpół ceremonii i ze wspólnego gniazdka nici! Po prostu nie wypije wina z kielicha kochanków po tym, jak usłyszy, co i jak sobie tym wydłubywałeś.
Z korytarza dobiegło znajome „ping”. Znak to był nieomylny, że winda zatrzymała się na trzynastym piętrze przywożąc kogoś, kto życzył sobie odwiedzić agencję prowadzoną przez czarowników.
- Phi! – skwitował mag. – I tak jestem przystojniejszy od ciebie!
- Cześć czarusie! – huknął od progu Pierwszy rozpinając swoją cywilną kurtkę.
- Cześć szefuńciu. – odpalił vice. – Nie szukaj służbowego płaszcza, oddałem go do pralni.
Mistrz zrobił marsową minę.
- O święty Flaurosie, akurat dzisiaj?
- Czas najwyższy! Była na nim ektoplazma, wosk ze święconych świec, dwie czarowne mikstury oraz – jak mniemam – deser Grubcia.
- Wypraszam sobie! – oburzył się Trzeci. – Sugerujesz, że użyłem służbowego, czarowniczego płaszcza mojego kochanego przełożonego zamiast obrusa? Zawsze korzystam z pokoju śniadań przewidzianego w przepisach BHC i „Kodeksie Czarów”!
- A gdzie my mamy pokój śniadań? – zapytał mistrz celowo koncentrując swoją uwagę na paznokciach.
- Gdzie popadnie. - wtrącił Drugi. – Najczęściej na parapecie, choć ostatnio był nawet w windzie.
- Dobra, i co ja mam teraz zrobić? Przyjmować klientów w cywilnym ubraniu?
- Weź sobie z szafy pancernej mój sweter. Ma logo Uniwersytetu Ezoterycznego, więc od biedy może być. – rzekł mag i powrócił do śledzenia newsów w czaroprzestrzeni.
Mistrz wyszedł do pokoju obok, po chwili masywne zawiasy obwieściły, że potężna szafa pancerna została otwarta. Minutę później Pierwszy pojawił się w drzwiach przyodziany w ciemno zielony sweter ze złotym logiem uniwerku.
- Wyglądasz w tym jak strach na wróble! – podsumował otyły czarownik.
- Ale za to służbowo!
- Dzięki za komplementy. – skrzywił się mistrz. – W szafie leży książka w szarym papierze; czyje to?
Tłuścioch zeskoczył z „pokoju śniadań” na parapecie i podszedł do biurka.
- Kryminał naszego młodego mistrza. – uśmiechnął się poklepując wpatrzonego w szklaną kulę przyjaciela po ramieniu. – Wiedziałeś, że jest miłośnikiem suspensorium?
- Nie wiedziałem…!
- To klasyczny hiczkok! – odparł mag zza szklanej kuli. – Pożyczyłem pół roku temu od pana Clickle i nie zdążyłem doczytać… Poza tym, jak już coś, to jestem miłośnikiem suspensu, który z suspensorium nie zbyt wiele ma wspólnego.
- Dla mnie to to samo! – żachnął się Grubcio.
- Jasne! Czego się można spodziewać po kruku, dla którego gaztronomia to puszczanie gazów, a kulinaria i kuluary są bardzo ściśle ze sobą związane!
- Chwileczkę! – wtrącił mistrz. – Wydaje mi się, że o gastronomii to on wie wszystko. A tak poza tym, to zarzucił już karierę czarownika – kabareciarza?
Drugi jęknął pokazując szefowi międzynarodowy znak z podtekstem „puknij się w czoło”.
- A właśnie! – rozpromienił się Grubcio. – Opracowuję nowy numer. Znacie to? Przychodzi starsza pani hrabina do czarownika…
- Aha! – palnął Pierwszy. – Z kotem na głowie. Czarownik pyta: co pani jest? Ona na to: Belfegorek! Ha, ha, ha! Świetne!
- Nie! – tłuścioch machnął ręką przeganiając natrętną muchę. – To było w zeszłym miesiącu, teraz mam naprawdę świetny numer! A więc: przychodzi stara hrabina do czarownika i zaczyna tyradę: „Mistrzu, przez całe życie cieszyłam się dobrym zdrowiem, lecz ostatnio mój ochronny różaniec chyba zawiódł. Otóż puszczam – i to bardzo często - okropne wiatry, ale nic nie słychać i nic nie czuć.”
- Aha! – mruknął szef ze zrozumieniem. – To te gazy z gaztronomią!
- „Od kiedy tu do pana weszłam” – skrzeczał dalej Trzeci naśladując załamujący się głos starszej pani – „puściłam już przynajmniej siedem wiatrów, a pan ani nic nie słyszał, ani nic nie poczuł.” A czarownik na to: „Szanowna pani, zaiste to problem. Zaraz przygotuję magiczną miksturę z ziół, która odrobinę panią podratuje. Proszę przyjść za dni siedem, wtedy dalej porozmawiamy.” No i babina przyszła za tydzień tak, jak nakazał jej mag. Już od progu zaczyna biadolić: „Ach, mistrzu! Teraz jest jeszcze gorzej! Dalej puszczam wiatry, dalej nic nie słychać, lecz teraz potwornie śmierdzi! Co można na to poradzić?”. A mistrz na to: „Szanowna pani, cieszę się, że moja mikstura udrożniła pani górne drogi oddechowe. Teraz przygotuję pani miksturę na poprawę słuchu…”
- Ha! – zaśmiał się sztucznie vice. – Nie wysiliłeś się, to stary kawał!
- Stary, a w dodatku śmierdząca sprawa! – dodał czarownik z numerem jeden.
- Nie znacie się na prawdziwej sztuce!
- Tej przez duże „esz”? – spytał mag zza kuli.
Grubcio udawał obrażonego, choć wiedział, że cała sprawa i tak skończy się śmiechem.
- Malwinie się podobało! – mruknął.
- Słuchaj! Dziewczyna pracuje w magazynie teatralnym od trzech lat, dniówki ma ciekawe, jak okres u bakterii chlamydomonas, a poza tym ma mózg jednobajtowy, choć przyznaję, że jest śliczna i sympatyczna.
- Ho-ho! – zaperzył się gruby czarnoksiężnik. – Znalazł się koneser kobiecej urody! A ja ją lubię i tyle. Ona jedyna docenia moją vis comica!
- To w nagrodę idź zrób nam kawę. – zaproponował prezes i rozsiadł się na składanym krześle obok Drugiego. – Bez cukru proszę.
- Chwila! – zaooponował mag zapatrzony ciągle w wizje zawarte w szklanej kuli. – Za chwilę będziemy mieć gościa, a patrząc na wygląd, to raczej chyba do ciebie.
- Pokaż! – grubas rzucił się na biurko. – O w mordę Szaksa!
Wizja w szklanej kuli ukazywała wnętrze windy, wciśnięty klawisz z numerkiem 13 oraz starszą panią w płaszczyku zwieńczonym kołnierzem z lisa, grubych okularach oraz siwym kokiem na czubku głowy. Po kilku sekundach dźwięczne „ping” od strony korytarza oznajmiło, że staruszka dotarła na trzynaste piętro wieżowca Spółdzielni Usługowej, gdzie swoją siedzibę miała agencja czarowników.
- Na wszelki wypadek gdyby babcia puszczała gazy, my się zmywamy i jesteśmy w pokoju obok. – Pierwszy klepnął swojego zastępcę w ramię i obaj poderwali się z krzeseł.
- Przyjmij gościa. – rzucił Drugi od drzwi. – Może już zacznij kręcić ziołową miksturę na złagodzenie obrzęku śluzówki!
Absolutnie zaskoczony Grubcio został sam w pokoju. Jego myśli zaczęły oscylować wokół maski przeciwgazowej, której nie było na wyposażeniu zestawu ratunkowego, lecz zostały brutalnie przerwane przez nieśmiałe pukanie do drzwi. Do pokoju wtoczyła się osobliwa staruszka, która szybko przemierzyła przestrzeń dzielącą ją od biurka i zgrabnie zajęła miejsce naprzeciw zaskoczonego czarownika.
- Padam do nóżek szanownej pani. – wybełkotał Grubcio. – Czym możemy służyć w naszych skromnych progach?
- Jestem hrabina Charlotte Le Blanc. – uśmiechnęła się babcia. – Mam dla panów delikatne zlecenie.
Trzeciego zatkało. Jeżeli to była hrabina Le Blanc, to kim była upierdliwa staruszka z kotem Belfegorem i nieodłączną blachą szarlotki?
- Problem ze zwierzątkiem?
- Całe szczęście Pusia czuje się dobrze. – madamme Le Blanc wyszczerzyła wszystkie zęby w szczerym uśmiechu. – Ostatnio tylko pogryzła sofę.
- Aha. Biedna sofa! – palnął mag i zapytał – Więc w czym mogę pomóc?
Babcia siedział jakby zmieszana zezując na rozmówcę spod grubych okularów.
- Chodzi… - przerwała w pół słowa.
- … o … - ciągnął tłuścioch.
- … no …chciałam upiec wnusiowi takie same korzenne ciasteczka, jakie ma w swojej cukierni pan Clickle.
- Nawalił piekarnik? – zdziwił się mag. – Potrzebny pani monter!
- Ależ skąd! – babcia wyciągnęła mieszek brzęczących monet. – Sto dwadzieścia krugerandów za zdobycie przepisu.
Grubcia zatkało. Niestety, nie było czym popić.
- To majątek! – wystękał na bezdechu. – Za przepis?
Hrabina zrobiła pełną politowania minę.
- Widać, że wnuków pan nie ma, młody człowieku. Dla wnusia robi się wszystko!
- Oczywiście madamme!
- Podjadę za trzy godziny. – staruszka z trudem podniosła się z krzesła. – Tymczasem popytajcie o ta recepturę.
Trzeci usłużnie odprowadził ja aż do windy.
- Proszę na nas polegać, madamme. – zapewnił na odchodnym. – Do widzenia.
Wracając do biura uchylił drzwi do sąsiedniego pokoju.
- Możecie już wyjść. – mruknął zamyślony. – Babcia aż tak nie nasmrodziła.
Pierwszy podszedł do szklanej kuli i delikatnym ruchem ręki załączył urządzenie. Wymruczał coś w gardłowym języku starosumeryjskim i po chwili wewnątrz przyrządu zamajaczyła wizja staruszki w windzie. Tymczasem drugi wciągał mocno powietrze w nozdrza.
- Mówiłem: nie nasmrodziła. – zapewnił Grubcio.
- A jednak!
- Co? – spytał Pierwszy lustrując wnętrze windy.
Drugi się zastanowił.
- Przysiągłbym, że woda kolońska. – dodał po chwili zamyślenia. – „Antyczna” z zielonym korkiem. Przyznacie, że dość drogie i osobliwe perfumy.
Mistrz zerwał się od stołu i pobiegł na korytarz. Po chwili radosne „ping” oznajmiło, że nadjechała winda.
- Chodźcie! – dobiegło z korytarza.
- Co wymyśliłeś?
Czarownik stanął pod tablicą rozdzielczą.
- Do którego klawisza sięgam czubkiem głowy? – zapytał.
- Jak na moje oko „37”. – rzucił vice.
Pierwszy wyszedł z windy i gestem zaprosił wszystkich z powrotem do środka.
- Nasza milusia staruszka sięgała do „39” w chwili zapomnienia, kiedy przestała się garbić.
- Czyli minus kok daje nam metr osiemdziesiąt wzrostu. – przytomnie skonstatował Drugi.
Trzeci wychylił się przez okno, po czym po chwili usiadł na parapecie.
- No to zbierzmy dane: starsza pani podszywa się pod naszą stałą klientkę, hrabinę Charlottę Le Blanc. Nieudolnie, dodam. – zaczął wywód. – Kok był zaczesany do przodu, więc albo fryzjer był idiotą, albo to była nieudolnie naciągnięta peruka.
- Do tego metr osiemdziesiąt wzrostu… - wtrącił mistrz.
- Właśnie. Plus potwornie owłosione nogi. – dorzucił otyły mag. – To była facet! No i wsiadła do czarnej bryki z przyciemnionymi szybami i szklaną maską na chromowanym silniku.
- Się mi to nie podobie! – dodał vice i wyciągnął z kieszeni niewielką puderniczkę.
Uchylił wieko, wymruczał kilka zaklęć w kierunku matowej powierzchni zwierciadła. Po chwili w lusterku ukazał się szczupły młodzieniec o szarych oczach i złotych włosach.
- Cześć! Co słychać? – wypaliła wizja z lusterka.
- Zależy, gdzie ucho przyłożyć. – uśmiechnął się Drugi. – Pierwiosnek, powiedz mi, kto w mieście jeździ czarną bryką z przyciemnionymi szybami i szklaną maską na chromowanym silniku?
Młodzian w lustrze skrzywił się z niesmakiem.
- Jest tylko jedna taka bryka! – oznajmił. – Gang z Iron Street! Nie radzę wchodzić w konszachty. Dla większości ich kontrahentów to się źle skończyło.
- Fajnie. A czym się zajmują?
- Narkotyki, prostytucja no i działalność legalna, bo trzeba forsę wyprać, nie? Ostatnio przejęli całą sieć drobnych ciastkarni w całym mieście, wiadomo, że na pralnię.
- Dzięki! Pozdrów matkę. – uśmiechnął się do siostrzeńca mag i zamknął komunikator.
- No to wszystko prawie jasne. – stwierdził Pierwszy. – Tylko po jakiego grzyba im przepis na korzenne ciasteczka Clickle`go.
- Chyba wiem. – mruknął Trzeci oblizując wargi na samo wspomnienie wspaniałego smaku wyrobów najbardziej znanego mistrza cukiernictwa. – Chodzi o hit, coś, co przyciągnie klientów do podrzędnych ciastkarni tak, aby były one wiarygodne. W skarbówce nie pracują idioci i chyba wiedzą, że trudno zarobić nawet dziesięć krugerandów miesięcznie sprzedając samą watę cukrową.
Nagle kolejne, radosne „ping” od strony windy przerwało wszelkie spekulacje.
- Mamy klienta! – stwierdził mistrz. – Do roboty, panowie!
Tymczasem drzwi do agencji się uchyliły i z pewną dozą nieśmiałości, w drzwiach pojawił się czubek melonika, chwilę zaś potem jego korpulentny właściciel.
- Dzień dobry. – gość ukłonił się i zdjął melonik przykrywając nim rękojeść rzeźbionej laski.
- Witam maestro! – huknął Trzeci i wybiegł gościowi na powitanie.
- Grubciu, nie przesadzaj! Udusisz pana Clickle, zanim zdąży powiedzieć, z czym przychodzi! - upomniał mistrz.
- Właśnie! – pan Clickle podszedł do stołu poprawiając wymięty przez opasłego maga surdut i przywitał się z pozostałymi czarownikami. – Moja sprawa jest delikatna…
- … bo dostał pan pewną propozycję nie do odrzucenia, jak się domyślam, od gangsterów z miasta. – dokończył mag i gestem wskazał gościowi miejsce.
- To aż tak oczywiste?
Pierwszy uśmiechnął się szczerze.
- Dla pewności byli także i u nas. – wyjaśnił. – Na wszelki wypadek chcieli skorzystać także z drugiej możliwości zdobycia tajnej receptury.
Samuel Clickle siedział zrezygnowany.
- I co ja mam zrobić? – zaszlochał. – Te draby mi podpalą cukiernię! Dorobek i jedyny sens mojego życia!
- Monsieur! – Trzeci poklepał go po plecach. Chyba trochę za mocno, ale to nie przeszkadzało mu w kontynuacji tyrady. – Od czego ma pan przyjaciół! Chętnie panu pomożemy!
- Zaiste, Grubcio ma rację. – oznajmił Pierwszy. – Pomożemy. Vice, rusz się, podaj panu chusteczkę!
Już po chwili przerażony cukiernik przestał się mazać.
- To co ja mam zrobić?
- Dać im ten przepis za naszym pośrednictwem, a im wytłumaczyć, że ktoś go skradł.
- Buuuu! Przyjdą i podpalą!
- Panie Clickle! – huknął mistrz. – Bądź pan chłop z jajami!
Pomogło.
- Zrobimy tak: za trzy godziny przyjedzie przebrany gangster do nas po recepturę. – wyjaśniał czarownik. – Damy panu znać, jak tylko wejdzie, pan zadzwoni do nich, że recepturę skradziono z pańskiego sejfu. Oczywiście musi to być oryginał receptury, nie jakieś tam odręczne bazgroły.
- Ja nie mam sejfu… - maestro wzruszył ramionami.
- Niech pan nie utrudnia!
- Poza tym tego samego zażądali ode mnie. Oryginału.
- No to chyba wszystko jasne? – zapytał dość retorycznie Drugi.
Gość przez chwilę wpatrywał się w czarowników próbując pojąc tak prosty plan. Po chwili wstał, zapiął surdut, skłonił się lekko i oznajmił:
- Za kwadrans będę tu z oryginalną recepturą.
I wyszedł.

Życie bywa czasami zaskakujące, czasami brutalne, ale jakiekolwiek ono nie jest dla nas w danej chwili, jedno trzeba przyznać: w okrutny sposób potrafi nam zweryfikować i położyć wszystkie możliwe plany. Niektórych to smuci, niektórych załamuje, lecz większość po chwili refleksji z lekkim półuśmiechem na ustach brnie dalej przez życie… ale nie Samuel Clickle, który dwie godziny później wtoczył się ledwie żywy do agencji Czarowniczej i blady jak kreda zwalił się na rozkładane, teatralne krzesło naprzeciw grzebiącego w papierach mistrza.
- Co się panu stało? – zmartwił się Pierwszy.
- Nie ma! – jęknął cukiernik. – Wszyscy zginiemy!
- Brednie! – mruknął czarownik zza sterty faktur. – A czego nie ma?
Wzrok Samuela Clickle powędrował pod sufit w towarzystwie cichego westchnienia.
- Oryginału receptury…!
- No ładnie! A gdzie go pan trzymał? W sejfie?
- Ja nie mam sejfu! – oburzył się gość. – Był w książce. Tak naprawdę, to nie jest moja receptura. Nie przekazał mi jej ani ojciec, który był właścicielem cegielni, ani dziad, który hodował kury, ani też pradziad, choć ten znakomicie gotował.
Pierwszy uśmiechnął się przyjaźnie.
- To jednak odziedziczył pan talenty kulinarne po przodkach? – mruknął z uznaniem.
- Gotował, gotował! – mężczyzna pokiwał głową z politowaniem. – Asfalt gotował, drogi budował! A gdzie koledzy?
Pierwszy jakby odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Jak znam życie, vice zjechał do Malwiny z magazynu teatralnego. – chwilę się zastanowił, po czym dodał – A Grubcio oznajmiał, że idzie na posiedzenie rady nadzorczej i trochę się to przeciągnie…
Cukiernik popatrzył na maga.
- I co w tym tak zastanawiającego? – zapytał podejrzliwie.
- My nie mamy rady nadzorczej… - mruknął Pierwszy. – Jest nas tu tylko trzech.
Wtem niewielka puderniczka spoczywająca na biurku rozjarzyła się czerwonym, pulsującym światłem. Czarownik podniósł komunikator, sprawdził podgląd, kto dzwoni i otworzył niewielkie pudełeczko skrywające niewielkich rozmiarów zwierciadełko.
- To Drugi. – wyjaśnił zaskoczonemu Clicklemu.
- Nie wiem, czy to cię zainteresuje – vice poprawił zmierzwioną fryzurę. – ale od podwórka zajechał czarny, luksusowy samochód i wysiadła z niego ta przerośnięta babcia.
- No to klops! – jęknął Pierwszy.
- Podpalą i zamordują! – zawtórował klient.
- Oj, zamknij się pan! – warknął mistrz. – Słuchaj, jak ty ich mogłeś widzieć od tyłu przez okno? Znowu buszowaliście w przymierzalni? I to w godzinach pracy? Potrącę ci premię!
Drugi oburzył się i zapiął kołnierzyk koszuli.
- Trudno obciąć coś, czego nie ma! Ty lepiej pomyśl o spadochronie, bo ruszyła winda!
Połączenie zostało przerwane, zwierciadełko zmatowiało.
Czarnoksiężnik popatrzył chwilę na maestra i wymamrotał kilka nieskomplikowanych formułek w kierunku matowej powierzchni lustra. Po chwili obraz ukazał pulchną twarz trzeciego maga w ciasnym pomieszczeniu.
- No wiesz co, w takiej chwili?! – oburzył się Trzeci.
- Gdzie jesteś?
- A jak myślisz? W konsorcjum!
- Jakim konsorcjum? Co ty pleciesz?! – jęknął zrozpaczony mistrz.
- W kiblu!
- Co ty tam robisz?
- Nie uwierzyłbyś, nawet gdybym ci opisał kolor i zapach! – tłuścioch roześmiał się ubawiony perspektywą.
- Grubciu, zlituj się! – Pierwszy nie owijał w bawełnę. – Zakapior jest w windzie, a ty godzinę w wucecie siedzisz?
Trzeci zmieszał się odrobinę.
- Fajną książkę mam…
Pierwszemu nagle zaczęło coś świtać.
- Wziąłeś z szafy pancernej? – zapytał pełen najgorszych przeczuć.
- Uhm! – potwierdził amator pokątnego czytelnictwa.
- Połóż szybko komunikator na papierze i nie zadawaj pytań! – zakomenderował szef i odwrócił swój komunikator lustrem w dół. Jedna szybka inwokacja i dwie starosumeryjskie formuły dopełniły dzieła. Pod zwierciadłem począł się materializować jakiś świetlisty kształt strzelający malutkimi błyskawicami na lewo i prawo. Pierwszy podstawił rękę.
- Co, do ciężkiej cholery?! – Clickle wybałuszył oczy ze zdumienia.
Przed nim, na jego własnych oczach wielki mistrz magii zmaterializował… rolkę papieru toaletowego.
- Coś ty mi posłał?! – czarownik jęknął po raz kolejny do komunikatora. – Miała być książka!
- Ufff! Kazałeś „na papierze”! – stęknął niezadowolony Grubcio. – Powtórz procedurę!
Z korytarza dobiegło radosne „ping” windy. Znak nieomylny, że ktokolwiek chciał dotrzeć na trzynaste piętro wieżowca, właśnie to uczynił. Clickle czmychnął do pokoju obok przymykając drzwi. Zanim jednak drzwi wejściowe do agencji uchyliły się na dobre, mag trzymał już książkę w ręku. Do pokoju wtoczyła się dziwna staruszka.
- Padam do nóżek szanownej pani! – oznajmił z czarującym, jak na czarownika przystało, uśmiechem.
- Witaj młodzieńcze. – starsza pani pomachał torebką. – Czy masz recepturę?
- Oczywiście, madamme! – pomachał książką. – Jest ukryta w tej księdze na stronie…
- … sto osiemdziesiątej trzeciej! – dobiegł dramatyczny szept z drugiego pokoju.
- Sto osiemdziesiątej trzeciej! – oznajmił triumfalnie mag prezentując recepturę.
Faktycznie, receptura tam była, lecz stanowiła integralną część treści książki. Starsza pani wzięła księgę w swoje ręce, spojrzała i dodała skrzekliwie:
- Nagroda cię nie minie! – mruknęła i wyciągnęła z torebki mieszek z pieniędzmi. – Oto premia, osiemdziesiąt krugerandów!
- Madamme, interesy z panem to prawdziwa przyjemność. – dodał kłaniając się Pierwszy.
- No no! Bez takich mi tu. – dodała babcia basem i wyprostowała się.
Przebrany gangster obrócił się na pięcie i wyszedł ukontentowany. Po chwili drzwi do drugiego pomieszczenia uchyliły się delikatnie i w szczelinie pojawił się najpierw nos, potem zaś figlarny wąsik.
- Już poszedł. – oznajmił mistrz. – Może pan już wyjść.
Cukiernik rozejrzał się na boki i nieśmiało powrócił do pokoju.
- Już po wszystkim?
- Teoretycznie – tak. – zapewnił Pierwszy. – Panie Clickle, ile pan zapłacił za swój egzemplarz książki?
- Jakieś dwadzieścia kilka centów…
Mag podał gościowi opasły mieszek z monetami.
- To chyba wynagrodzi panu niedogodności i stres związany ze sprzedażą swojego białego kruka…?
- Rety! – jęknął swoim zwyczajem Samuel C. – Ile tu jest?
- Osiemdziesiąt krugerandów! – mlasnął zadowolony mag. – A swoją drogą, to niezła przebitka!
Wtem komunikator mistrza rozjarzył się ponownie pulsującym, czerwonym światłem.
- Tak Grubciu?
- Może ktoś podrzuciłby mi rolkę papieru, co? – pieklił się tłuścioch. – Zapomniało się o najlepszym pracowniku?
Mistrz załamał ręce.
- Weź z kabiny obok. – doradził.
- Nie ma!
- Poślę ci, ale to najdroższa rolka w historii czarów! – zauważył. – Pamiętaj o tym!
Po chwili Grubcio trzymał upragniony przedmiot.
- Dobra, po użyciu wypiorę i oprawię ci w złocone ramki! – rzucił krótko i zniknął z wizji. Po trzech minutach pojawił się w biurze zadowolony i jakby bardziej szczęśliwy.
- Rewelacyjna książka! – pochwalił Trzeci. – Ale trzymała w napięciu! Aż żal, że nie dane mi było doczytać do końca!
- Nic straconego! – dodał cukiernik. – Ulubiony pisarz mojej żony, z pewnością zaraz każe mi kupić drugi egzemplarz. Mam nadzieję, że zastanę panów w biurze po przerwie obiadowej?
- Maestro! – skłonił się Pierwszy. – Zawsze jest pan mile widzianym gościem w naszych skromnych progach.
- W takim razie – dziękuję! – odetchnął gość i skierował się w kierunku drzwi. Skłonił się zgodnie z etykietą i opuścił pomieszczenie.
- Ale miał chłop cykora! – skwitował Pierwszy.
- I ty mu się jeszcze dziwisz? - zapytał Grubcio, choć odpowiedź była z góry znana.

* * * * *

W porze poobiedniej drzwi do Agencji uchyliły się i w środku zmaterializował się najpierw wielki, cukierniczy worek ze złoconymi napisami „Clickle” oraz sam właściciel najpopularniejszej w mieście cukierni. Po pokoju rozszedł się niebiański zapach korzennych ciasteczek.
- Panowie! – oznajmiła torba z łakociami, a właściwie człowiek ukrywający się za wielkim opakowaniem ściskanym oburącz. – Trzydzieści kilo moich najlepszych, korzennych ciasteczek według przepisu pani Lizy!
- Czyjego? – zdziwił się Trzeci, lecz po chwili dostał do ręki nowiuteńką książkę przewiązaną czerwoną kokardką.
– A to dla pana, ze specjalnym podziękowaniem!
- Drogi maestro, sądząc po zawartości torby, to także dla niego. – Drugi roześmiał się serdecznie zza szklanej kuli, lecz podanym ciasteczkiem nie pogardził.
- O! „Siedmiu mężów pani Lizy”! Genialny kryminał! – zachwycił się Grubcio.
- Owszem, ładnie mordowała… Niestety wpadła. – skwitował vice. – Ostatni, siódmy mąż był diabetykiem i nie lubił ciasteczek.
- Mówiłeś, że nie doczytałeś? – zdziwił się mistrz.
Czarownik wzruszył ramionami.
- Nie dotarłem do wyroku…
- Cokolwiek to nie znaczy. – mruknął tłuścioch pakując sobie w usta dwunaste ciasteczko.
- Ale numer! – wrzasnął czarownik wpatrzony w szklaną kulę. – Przeczytam wam wiadomość z ostatniej chwili: „…wezwana na miejsce policja odkryła w melinie dwanaście ciał członków groźnego gangu z Iron Street. Wszyscy gangsterzy zostali podstępnie otruci cyjankiem. Zbrodnia jest prawdopodobnie wynikiem trwającej od miesięcy wojny gangów…”
- O matko! – jęknął pan Clickle. – Upiekli ciasteczka zgodnie z recepturą! A na dodatek wszyscy je zjedli!
- Jak to „zgodnie z recepturą”? – zapytał Pierwszy zezując niepewnie na Grubcia, który zrobił się zielony na twarzy.
- W książce pani Liza truje swoich sześciu mężów... – wyjaśnił vice.
- … domowymi ciasteczkami z cyjankiem. – dokończył cukiernik.
Grubcio mruknął tylko „lecę do konsorcjum” i zniknął z biura.
- Ale pan nie dodawał trucizny? – upewnił się Pierwszy.
- Ależ skąd! – zapewnił maestro. – Zamieniłem CYJANEK na CYNAMON! Oto i cała tajemnica!
- Słuchajcie! Powiemy Grubciowi?
Pierwszy się zastanowił, po czym odłożył komunikator na biurko.
- A po co? – dodał. – Niech myśli, że cudownie ocalał!
Powoli, acz systematycznie, w biurze Agencji „Tysiąc Jeden Życzeń” narastał rechot. Rżeli jak opętani dwaj czarnoksiężnicy, śmiał się do rozpuku korpulentny pan Clickle. Tylko w ubikacji na półpiętrze nikomu nie było do śmiechu. Znowu nie było ani skrawka papieru!

* * * * *
* * * * *
Przypisy, czyli wyjaśnienie trudnych słów:
ATALMA - czarowniczy sztylet z czarną rękojeścią i magnetycznym ostrzem, niezbędne wyposażenie każdego czarownika i każdej czarownicy; ZAŚLUBINY – zgodnie z tradycją czarowniczą odbywają się z udziałem atalmy, wina i co najważniejsze – dwojga ludzi płci odmiennej. Kulminacyjną częścią uroczystości jest zanurzenie przez czarownika atalmy w kielichu z winem trzymanym przez kobietę, następnie wspólne wypicie wina; PRZEPISY BHC – bezpieczeństwa i Higieny Czarów; „KODEKS CZARÓW” – mutacja „Kodeksu Pracy” dotycząca czarów i czynności z nimi związanych; SUSPENSORIUM – bawełniana opaska na genitalia wykorzystywana przez sportowców oraz mężczyzn ze schorzeniami jąder; HICZKOK – od nazwiska Hitchcock`a Alfreda – reżysera kryminałów z dreszczykiem, największego mistrza suspensu; GAZTRONOMIA – powinno byś „gastronomia”. Drugi celowo użył niewłaściwej formy; BELFEGOR – jeżeli cię pamięć nie zawodzi, to wiesz, że jest to spasiony kocur hrabiny Le Blanc; zmora Grubcia; VIS COMICA – siła komizmu; SZAKS – demon najniższego rzędu, kłamca i złodziejaszek; KONSORCJUM – miejsce, gdzie udajemy się na posiedzenie; ZAKAPIOR – slang – bandyta, morderca; CYJANEK – nazwa potoczna, sól kwasu cyjanowodorowego, bardzo silna trucizna leżąca u podstaw wielu zbrodni doskonałych.



Autor: Dudziński, Tomasz Marcin
Dodano: 2007-10-28 13:02:14
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS